Pamiętam jakby to było wczoraj. Chociaż to pewnie normalne
zwarzywszy na to, że tamtego dnia zginęła moja matka. Dzień zaczął się zupełnie
normalnie, jeśli obudzenie się w postapokaliptycznym świecie pełnym potworów,
które kiedyś były ludźmi, zjedzenie skromnego śniadania, leżenie na drzewie i
unikanie robienia czegokolwiek co mogliby mi zlecić dorośli można nazwać
normalnym. Mojej mamy nie było wtedy w Osadzie, bo wyruszyła na poszukiwanie
znajdek dla dzieci i paru innych przydatnych przedmiotów dla Osady. Dla mnie
było całkiem dobrym układem, bo zdecydowanie mniej osób chciało mnie zagonić do
jakiejś pracy. No dobra, może nie do końca mniej osób tego chciało, ale
przynajmniej nie robili tego tak nachalnie jak potrafiła to moja mama. Do tego
nie było tu też tej denerwującej orlicy. Zawsze wydawała mi się taka…
niedosięgniona. Zachowywała się tak dostojnie, a jednocześnie była tak
aroganckim ptaszyskiem. Nigdy nie przepadałam za Sigmą (chociaż przez ostatnie
lata się to na szczęście zmieniło), ale nie wydaje mi się, żeby ona także wtedy
za mną przepadała. Raz nawet prawie się pobiłyśmy, jeśli mogę to tak nazwać.
Mniejsza że chciałam jej wtedy wyrwać dwa pióra by wpleść je sobie we włosy… Mówiąc
krótko nie lubiłyśmy się. Moja mama zawsze się z nas śmiała i powtarzała mi w
kółko, że jeszcze się zrozumiemy. Nigdy nie wiedziałam o co jej chodzi i nie
wierzyłam, że kiedyś zostanę przyjaciółką tego ptaszyska. No cóż… myliłam się. Natomiast
Sigma i moja mama po prostu się uwielbiały. Chyba nie widziałam, żeby mama była
gdzieś bez Sigmy. Wydawały się nierozłączne. W każdym razie przez te parę
tygodni miałam spokój i postanowiłam, że tą chwilową wolność przeznaczę na
zabawę. Zawsze to lubiłam i chodź niektóre rzeczy podpatrzyłam na treningach
innych, starszych Osadników, zawsze sprawiało mi to frajdę. Skakałam po
gałęziach drzew, co oczywiście bardzo często kończyło się bliskimi spotkaniami
z trawą lub ziemią. Czasem nawet ustawiałam sobie jakiś prowizoryczny tor
przeszkód. Często też biegałam wokół Camelotu, robiłam jakieś przewroty, a
później salta. Akurat tamtego dnia postanowiłam zrobić wszystko z tej małej
listy. Jak można się domyślić później byłam zmęczona, brudna, poobijana i
miałam ochotę już tylko zaszyć się w jakimś zacienionym miejscu w Camelocie by
spać sobie smacznie. Gdzieś gdzie nikt nie zawracałby mi głowy. Wspięłam się na
najwyższe drzewo jakie było w Osadzie i zaległam na najwyższej gałęzi, która
była w stanie utrzymać mój ciężar. Jednak nie było mi dane odpocząć. Nie minęło
5 minut gdy usłyszałam nad sobą charakterystyczny dźwięk. To niesamowite, że
wtedy tak bardzo przypominał mi krzyk. Rozpaczliwy i pełen żalu krzyk.
Natychmiast otworzyłam oczy i zeszłam z drzewa. Odeszłam może 4 metry i
spojrzałam w niebo. Nad moją głową zataczała koła Sigma. Ale to nie miało
sensu. Moja mama miała wracać dopiero za parę tygodni, a Sigma nigdy nie
pozostawiłaby jej samej. Nigdy nie odleciałaby od mamy, gdy ta była poza Osadą.
Była tylko jedna opcja dlaczego Sigma mogła tu być, ale starałam się z całych
sił odeprzeć tą myśl. W końcu jednak doszłam do tego wniosku. Moja mama musiała
zginąć. Pamiętam, że wpatrywałam się w niebo, a po moich policzkach płynęły
łzy. Nie rozumiałam. Nie mogłam przyjąć tego do wiadomości. Gdy Sigma
zapikowała i wylądowała na drzewie z którego zeszłam, śledziłam ją wzrokiem.
Okręciłam się na pięcie i opuściłam głowę. Przełknęłam ślinę i upadłam na
kolana. Podniosłam dłonie do twarzy i zaczęłam płakać. Klęczałam przed tym
drzewem, a Sigma patrzyła jak płaczę i mogłabym przysiąc, że gdyby tylko mogła
płakałaby razem ze mną. Zrozumiałyśmy się. Gdy słońce stanęło w zenicie zabrakło
mi łez. Siedziałam więc tępo patrząc się w mokrą od łez ziemię. Nikt mnie nie
zaczepiał. Po pierwsze było to raczej z boku Camelotu, gdzie ludzie aż tak dużo
nie chodzili, a po drugie i tak większość raczej nie wiedziała o co mi chodzi. Nie
wiedzieli co oznaczał tak wczesny powrót Sigmy. Gdy tak siedziałam oszołomiona
i zapłakana miałam dość dużo czasu na przemyślenia. Postanowiłam sobie, że zaopiekuję
się ptaszyskiem. W końcu nie miała wtedy nikogo poza mną, a przecież nie była
aż taka zła. Była po prostu… dorosła. Nie pasowała jej moja dziecinna strona.
Dla innej pewnie musiałam wyglądać jak jakiś głupi niedorozwój. Nie powinnam
jej winić, że jest bardziej dojrzała ode mnie. O zachodzie słońca wstałam
powoli z ziemi i podniosłam głowę na Sigmę. Wyglądało na to, że znów mnie
zrozumiała. Pomimo mojego pustego wzroku, mokrych policzków i czerwonych oczu. Obróciłam
się w stronę wejścia do Centrum i ruszyłam otępiałym krokiem do pokoju. Sigma
wzbiła się w niebo i ruszyła za mną.
Ilość słów: 739
Aktualizacja Questów: 18.08.2017
Ilość słów: 739
Aktualizacja Questów: 18.08.2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz