czwartek, 28 września 2017

Po latach #4 - Islina

Stworzenie posłało mi swoje piękne spojrzenie i wycofało się.
- Chyba masz rękę do zwierząt. - założył ręce na piersi.
- Gdybym miała, Ronnie raczej nie patrzyłby na mnie wrogim wzrokiem. Jak wszyscy zresztą... - przewróciłam oczami i wróciłam do Hypatii.
- Na twoim miejscu nie dziwiłbym się z takiego zachowania. Tylko Jasper jak na razie cię zaakceptował.
- Bo mnie poznał. - rozpoznał. - Daleko jeszcze? - spytałam, wskakując na konia.
- Już niedaleko... Wiesz, że to, iż znalazłaś się w tej osadzie może mieć swoje skutki?
- Mówisz o Christopherze? - uniosłam łagodnie jedną brew.
- Nienawidzę jego imienia; jego osoby. To chyba twoja najgorsza cecha, nie twój despotyzm czy nieprzewidywalność, a to, że go znasz. - pośpieszył konia. Każdym można gardzić, więc takowa odpowiedź nie byłaby dla mnie dziwna. Ale skoro Aed udaje tak miłą osobę, raczej to dziwne, że mówi o kimś z tak wielką nienawiścią w głosie.
- Co takiego wyrządził ci ten mężczyzna?
- Jedenaście lat temu napadł na Camelot. - mruknął, wyjeżdżając z gęstszej części lasu.
- Aż tak go znienawidzić za mały rozbój. - westchnęłam.
- Wtedy ostatni raz widziałem moją matkę. Jak myślisz, dlaczego? - kiedy zadał mi to pytanie, po plecach przeszły mnie ciarki.
- Umarła, prawda? - powiedziałam smętnym tonem.
- Dokładnie. - warknął. To wspomnienie z pewnością nie było dla niego miłe.
- Ja też miałam matkę. Do tej pory nie wiem co się z nią stało. - zaśmiałam się w stresie. - A ty, widziałeś co się stało? - chciałam poznać jego odpowiedź; poznać prawdę.
- Tak. I jak na dziesięciolatka był to niezwykle bolesny widok. Isabela wybiegła, próbując powstrzymać ludzi z Cryton. Z ukrycia zobaczyłem jak jakiś mężczyzna łapie ją za włosy. To był Chris. I wiesz co potem zrobił? Odchylił jej głowę do tyłu i poderżnął gardło, rzucając nią o podłogę, jakby była zwykłą szmatką. Hudson zabił moją matkę. Będę gardził nim i wszystkim co może być powiązane z jego osobą. - ujął to zwięźle. Wyobraziłam sobie tę tragiczną sytuację. Jego opowieść sprawiła, że poczułam się jeszcze gorzej. Isabel, huh. - Teraz ja spytam. Skąd się wzięło Islina? To raczej nie jest imię.
- To pseudonim, który sobie nadałam. Chciałam, żeby jego początek był podobny do mojego drugiego imienia. - odpowiedziałam dobita.
Mężczyzna zatrzymał konia, patrząc na mnie surowym wzrokiem.
- To tutaj. - rozejrzałam się. Liście zmieniały już barwę na odcienie jesieni.. Piękny widok, lecz dlaczego nie potrafię się z niego cieszyć? Ach tak, Aiden.
- Dlaczego tak mnie nienawidzisz? - podeszłam, stając pół metra przed nim.
- Nie nienawidzę cię. Po prostu nie mam dzisiaj humoru na rozmowę. W szczególności o rodzinie.
- Mam coś, co powinno ci go poprawić. - spuściłam wzrok, a następnie ściągnęłam z szyi krzyż oraz dwa nieśmiertelniki. Z danych się tam znajdujących najbardziej ciekawiły mnie nazwiska, Joseph Walters, oraz Daniel Walters. Dziadek i Ojciec.
- Myślałem, że tego nie odzyskam. - zabrał owe rzeczy od razu. Odwróciłam się, odchodząc kawałek.
- Nie mogłam ich tam zostawić. To musiały być dla ciebie cenne rzeczy. - odparłam, opierając dłoń o jedno ze starych drzew.
- Co z kluczem?
- Kluczem? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Doskonale wiedziałam o co mu chodzi, ową rzecz miałam bowiem nadal zawieszoną na karku. - Opowiem ci o tym. Zadam ci jeszcze jedno pytanie, Walters. Czy potrafiłbyś zgadnąć moje imię.
- To raczej niemożliwe. - patrzył melancholijnie na swoje skarby.
- Rozumiem. - odparłam zawiedziona. - Liczyłam, że chociaż zgadniesz.
Wiatr nadciągał z północy. Tarmosił mi włosy, sprawiając, ze na skórze pojawiła się gęsia skórka.

Teraz cichutko, moja opowieść
Zamknij oczy i śpij
Gwiazdy jasno lśnią 
Zerwał się wiatr
Szepcząc słowa dawno zapomnianej kołysanki

Czy chciałbyś pójść ze mną
Tam gdzie księżyc jest ze złota
Miałam sen zeszłej nocy
I słyszałam najsłodszy dźwięk
Widziałam wspaniałe białe światło
I tancerzy w kręgu
Zamki z piasku
Kołysanie drzew

Czy ja śpiewając tę starą kołysankę płakałam? Nigdy nie zapomnę ich słów i melodyjnego głosu, który ją nucił. Aiden, dlaczego jesteś takim debilem.
Pomimo łez na policzkach, odwróciłam się w jego stronę, aby posłać mu gniewne spojrzenie. Ten jednak nie stał już kilka metrów ode mnie.

Złóż już swoją głowę
A ja zaśpiewam Ci kołysankę
Jak kiedyś w latach
loo-li lai-lay

W jego głosie czułam chrypę. Ten wzrok.. Nie był już taki ostry.
- Chciałaś bym powiedział twoje imię; chciałaś wiedzieć czy pamiętam. Nigdy o tobie nie zapomniałem. - oczy wyrażały skruchę.
- Na początku myślałam, że to dlatego, że nie wyglądam tak jak wtedy.
- To wyjaśnia dlaczego Jasper tak cię polubił. - parsknął nerwowo. Jego dłoń znalazła się na moim policzku. - Annie Isabel.... - zrobił długą przerwę. Niech w końcu to powie, proszę. - Annie Isabel Walters. - przyciągnął mnie do siebie, zamykając w uścisku. Łzy na nowo zebrały mi się w oczach.
- Pamiętasz mnie. - wyszeptałam.
- Nie mogłem uwierzyć w to co się stało. Dla mnie cały czas żyłaś, bo gdybyś zmarła, ja zmarłym razem z tobą. Jestem skończonym kretynem. Widziałem w twoim oku coś znajomego, jednak nie mogłem logicznie połączyć tego w całość.
- Już tego nie cofniesz. Cieszę się z tego, że poznałeś mnie chociaż po kołysance. - zaśmiałam się cicho, ściskając go jeszcze mocniej.
- Mimo wszystko mogłem zareagować wcześniej. Ponad miesiąc; kolejny miesiąc zabrany z życia.
- Tęskniłam.
- Ja też Ann. W końcu odzyskałem siostrę. - to jedno słowo sprawiło, że wszystkie dziecięce uczucia do mnie powróciły. Wtedy, w dzień sztormu ostatni raz widziałam się z rodziną, a teraz Aed w końcu dowiedział się kim jestem. Przepełnia mnie uczucie szczęścia. W końcu wszystkie metafory Jaspera nabierają sensu.




Od Jughead'a CD Jaspera

Stałem w bezruchu. Jakby ktoś zamurował mnie w ścianie. Mogłem jedynie słuchać i patrzeć na to co właśnie się dzieje. Myśli natarczywie krążyły po mojej głowie, każąc mi powiedzieć to lub tamto lecz koniec końców nie potrafiłem wydusić z siebie ani słowa. Łzy jak szalone ciekły mi po polikach. Oddech przyśpieszył wraz z biciem serca. Słowo ,,przepraszam,, wypowiedziane przez Jasper'a brzmiało obco.. jakby dochodziło zza grubej szyby.
Znów przez to zakażenie, przez te zasrane potwory tracę kogoś na kim mi cholernie zależy. Kogoś kogo.. darzę ogromnym uczuciem.. miłością. Zakochałem się w nim. W jego dotyku, fiołkowych oczach, gładkich, platynowych włosach. Był doskonały w każdym centymetrze swojego ciała. Lecz teraz już za późno na takie wyjawienia. Za późno już na miłość. Gdybym tylko... gdybym tylko posunął się o krok dalej nad oceanem.
To moja wina. To co stało się Jasperowi to cholerna, moja wina. Mogłem jechać z nim. Wtedy.. nic by mu się nie stało.
Przepraszam Jas.. 
Jestem pewny, że moje serce bije właśnie dla ciebie. Lecz czy ma to dalej sens, jeżeli Ciebie ma nie być obok mnie? Po co.. po co mi to wszytko. Zastanawiam się, czy nie lepiej by było gdybym wraz z Tobą kroczył aleją śmierci aż po sam kres bicia naszych serc. Nie chce Cię tracić. Boje się Cię stracić Jas.. Odkąd Cię poznałem, gdy tylko napotykałem twoje cudowne spojrzenie robiło mi się ciepło na sercu a uśmiech zawitał na mojej twarzy. Nawet teraz gdy widzę jak odchodzisz nie potrafię wykonać najmniejszego ruchu. Poczułem jakby cały mój świat przestał oddychać. Tak bardzo chcę pobiec za Tobą lecz nie mogę. Nie mogę ponieważ moje myśli paraliżują moje ciało. Nadal nie potrafię zaakceptować tego co się stało. Czy to na prawdę się dzieje? Jas.. proszę powiedz, że to cholerny sen, że gdy się obudzę będę u Ciebie w pokoju a ty słodko będziesz spać na mych kolanach. Chce znów poczuć twoje silne ramiona... lecz teraz bym nie zwlekał. Gdyby tylko nasze spojrzenia znów się na siebie natknęły bez zawahania złączyłbym nasze usta w słodki pocałunek.
Jas.. jeżeli to nasze pożegnanie..
Nagle to do mnie dotarło. To ostatnia chwila w której go widzę. Co ja do cholery wyprawiam? On odszedł a ja stoję tutaj jak jakiś słup w ziemię wbity i patrzę na to nie wiedząc co zrobić.
Ruszyłem biegiem przed siebie. Z polików delikatnie ściekały mi łzy. Minąłem strażników bez słowa i przedarłem się na drugą stronę muru. Wbiegłem w las. On na pewno tutaj poszedł.
- Jasper! - krzyknąłem załamanym głosem, gdy tylko dostrzegłem jego prawie, że białe włosy
Nie zatrzymywał się. Szedł dalej. Rozumiałem, że to dla niego też jest ciężkie lecz nie tylko dla niego. Nic ani nikt nie będzie w stanie mi go zastąpić. Nie będę mógł o nim zapomnieć. Te oczy.. one utkwiły w mojej pamięci już na zawsze.
- Jasper do cholery! - krzyczałem biegnąc w jego kierunku, ocierając łzy po drodze
To głupie. Mogłem mu powiedzieć wcześniej co do niego czuje. Jakie reakcje wywołuje na mnie jego dotyk, jak bardzo pragnę być przy nim każdego dnia na dobranoc i dzień dobry. Pewne rzeczy trzeba powiedzieć, choćby nawet brzmiały głupio. Z takim czymś nie można zwlekać bo może być za późno jak na przykład teraz.. Teraz moje wyżalenia w niczym tu nie pomogą. Choćbym nawet krzyczał jak bardzo go kocham.. nic by to nie dało. Miłość nie jest lekarstwem. To choroba przez którą również cierpimy. Bałem się. Byłem tchórzem i za to się nienawidzę. Nigdy nie znienawidziłbym Ciebie. Nienawidzę siebie za to co się stało.
- Jasper proszę! - ostatkiem sił dobiegłem do niego, dobrze, że nie miał siły aby uciekać
Objąłem go od tyłu lecz chwilę później przemieściłem się przed jego klatkę piersiową nadal go obejmując. W tym momencie poczułem kolejne uderzenie które doszczętnie złamało moje serce. Teraz wiedziałem, że to koniec. Rozpłakałem się jak bachor. Łzy płynęły niczym rzeka a całe moje ciało drżało. Opadłem bezsilnie na kolana chowając głowę w nogach blondyna.
Proszę Jas.. to nasze pożegnanie 
Jasper jakby wyczytał mi w myślach, opadł na moją wysokość zamykając mnie w sowich silnych ramionach. Chciałem mu teraz podziękować, szeptać jego imię, powiedzieć co czuje.. ale coś ze środka serca kazało mi być cicho i po prostu wtulić się w ciało blondyna.
Jas.. Byłeś najpiękniejszą częścią mojego życia. I właśnie dlatego nie tylko nigdy nie będę mógł o Tobie zapomnieć, ale będziesz stale obecny w mojej najgłębszej pamięci jako powód, dla którego żyłem. Nie chce z ciebie rezygnować lecz wiem, że niemożliwym jest ciągnięcie tego dalej gdy ty jesteś na skraju śmierci.
Jasper dotknął mojej duszy, wzruszył nią jak nikt dotąd równocześnie rozpalając moje ciało swym delikatnym dotykiem. Przyśpieszył bicie serca gdy tylko nasze spojrzenia zbiegły się ku sobie.
Jutro będę pustym wrakiem, dryfującym w ciemności po oceanie smutku i rozpaczy.
- Jug.. - wyszeptał, łamiącym się głosem - Obiecaj mi. - nie popuszczał swojego uścisku - Obiecaj, że jutro rano się uśmiechniesz. Nawet jeżeli będzie szaro, nawet jeżeli będzie padać deszcz. Nawet jeśli będziesz miał opuchnięte powieki, ciężkie, dręczące myśli.. Obiecaj. - położył głowę na moim ramieniu, czułem, że tak jak i ja płacze.
Ludzie składają wiele obietnic których tak na prawdę nie dotrzymują. Nie wiem dlaczego lecz te słowa Jaspera wywołały u mnie delikatny uśmiech. Wiem, że ucieszyłoby go to gdybym złożył mu takową obietnicę.
- Obiecuje.. - zacisnąłem swoje ręce wokół niego jeszcze mocniej nie chcąc go puścić
Jas po chwili zaczął się podnosić. Puściłem go.
- Proszę Cię o jedno - stanął chwytając mnie za ramiona i obracając w stronę osady - Nigdy nie odwracaj się za siebie, idź w przód nie zważywszy na to co się dzieje. - odparł po czym delikatnie osunął swoje dłonie. Poczułem ciepło, a następnie jego palące wręcz usta składające delikatny pocałunek na moim karku. Chciałem się odwrócić lecz usłyszałem ciche ,,csii,,.
Minął zaledwie moment aż moje ciało wypełnił gorąc i buzująca krew.
- Jas.. - odwróciłem się mimo zakazu blondyna lecz.. jego już nie było
Kocham cię.. I zawsze już kochać będę.. Gwiazdy w twoich oczach zapamiętam na zawsze, oraz ten perlisty uśmiech.. 
Obiecuje, że następnym razem wykorzystam wszystkie dobre szanse. Chciałbym móc cofnąć czas. Znów spotkać Cię po raz pierwszy. Wziąłbym twoją dłoń i oplótł wokół niej swoją. Tak mógłby się narodzić świat i wiara, że początek może nie mieć końca. Zaczęliśmy szczęśliwie lecz nie każda bajka ma dobre zakończenie.
Patrzyłem w ciemność jaka mnie otaczała. Przez głowę przewijały mi się myśli aby nie wracać do osady, lecz gdy zaczęło padać ruszyłem powolnym krokiem w stronę muru.
Deszcz obmywał moje ciało jakby z najcięższych grzechów, mieszając się razem ze łzami na polikach. Przekroczyłem progi osady i wkroczyłem do środka lecz czułem się obco.
Brak strażników.
Tylko jedna postura stojąca, jakby czekająca na mnie.
Islina.

<Koniec serii>

Od Mikela CD Maxine

Wyszedłem się przejść. Bez celu przemieszczałem się między budynkami Camelotu. Słońce wzeszło i było już dość jasno na dworze a ludzie nadal spali pod swoimi ciepłymi pierzynkami. Między drzewami gdzie nie gdzie było widać zanikającą mgłę. Rosa lśniła na trawie niczym maleńkie diamenciki rzucone na ziemię. I do tego to świeże, rześkie powietrze. Ahh.. przyjemnie. Z rękami w kieszeni i głową w chmurach przekomarzałem się dalej przed siebie.
Nagle coś.. bądź ktoś... spadł z dachu jednego budynku lądując tuż przede mną. Nie mogłem ukryć uśmiechu widząc te rude włosy. Max wylądowała gdzieś z 20 centymetrów przede mną. Stałem przez moment w bezruchu lecz nie mogłem powstrzymać śmiechu i odwracając się plecami do dziewczyny zacząłem się śmiać. Po momencie także i ona dołączyła do mojej karuzeli śmiechu. Gdy w miarę się opanowaliśmy w końcu mogłem dowiedzieć się co zamierzała zrobić.
- Co tutaj robisz? - wyprzedziła mnie swoim pytaniem
- Właśnie miałem zapytać Cię o to samo - obdarowałem ją ciepłym uśmiechem - Obudziłem się, ubrałem i tak spaceruje bez celu po Camelot. A Twoja wersja wydarzeń? - zapytałem unosząc delikatnie jedną z brwi
- Ym.. - zacięła się przez moment - Podziwiałam gwiazdy - podrapała się po policzku w geście zakłopotania - Musiało mi się przysnąć i gdy się obudziłam zobaczyłam Ciebie i chciałam się przywitać.. - odparła spoglądając mi w oczy
- ..I dlatego spadłaś z dachu - kiwnąłem głową kończąc jej wypowiedź
- Wcale nie - oburzyła się jak małe dziecko a grymas pojawił się na jej delikatniej twarzy, odwrócił się plecami do mnie
Wzruszyłem ramionami i przeszedłem obok niej idąc dalej przed siebie. Gdy byłem parę kroków przed nią odwróciłem się i spojrzałem na nią.
- Czy zechcesz dołączyć do mnie podczas owego spaceru madam? - wyciągnąłem rękę w geście zaproszenia dziewczyny do wspólnej przechadzki, a ona kiwnęła głową i dorównała mi kroku po czym ruszyliśmy przed siebie
- Idziemy w jakieś konkretne miejsce? - zapytała po chwili
- Nie, nie mam pomysłu - uśmiechnąłem się zakładając ręce za głowę - Pewnie skończy się na tym, że gdy dobrniemy do końca Camelotu, wrócimy się i każde z nas pójdzie w swoją stronę - wzruszyłem ramionami chowając ręce do kieszeni
- Pewnie tak - westchnęła dziewczyna
- Masz jakiś plan na wieczór? - zapytałem bezpośrednio uśmiechając się do niej
- Nie.. a dlaczego pytasz? - trochę zwlekała z odpowiedzią lecz spojrzała na mnie nieśmiałym wzrokiem
- Z ciekawości - uśmiechnięty szedłem dalej przed siebie
Nasz spacer przerwał się naglę gdy znów podbiegła do nas mała blondwłosa dziewczynka.
Czy dzieci nie powinny jeszcze spać o tej porze? 
- Maax - ziewając zbliżyła się do lisicy
- Co się stało mała? - zapytała Max kucając przy dziewczynce
- Bo.. w bibliotece jest.. taka książka.. ale leży za wysoko i nie mogę jej dostać - odparła mała po czym po chwili ustaleń z Max ruszyliśmy do biblioteki z małą towarzyszką
Tak. Biblioteka. Ciekawe czy mają jakieś książki o gwiazdach. Dobrze by było, bo patrząc na poranek noc zapowiadała się idealna aby pooglądać gwiazdy z dala od świateł pochodni. Gdzieś, gdzie jedynie dosięga światło księżyca. Max pomogła Sophie w szukaniu książki blondynki ja natomiast udałem się w inną część biblioteki. Przeszukałem wiele książek aż natrafiłem na coś czego dawno nie widziałem. Mapa nieba, i rozpis wielu gwiazd i gwiazdozbiorów. Rudowłosa podeszła do mnie i zaciekawiona przyglądała się książce którą miałem w rękach.
- Co to takiego? - zapytała
- Mapa nieba - odparłem - Planuje dziś w nocy oglądać gwiazdy... Chcesz się dołączyć? - zapytałem patrząc jej w oczy

<Max?>

środa, 27 września 2017

Od Aiden'a CD Chelsea

Cóż, to prawda. Cała ta sprawa z Isliną i Cryton mnie pochłonęła. Teraz czeka mnie kolejna rozmowa z kobietą. Powiem szczerze, że nie czułem się najlepiej z wiedzą, że olałem wszystkie moje relacje. Ruszyłem za brunetką, wzdychając ciężko.
- Zapewne będzie w bibliotece. - pamiętam jak Jasper wspominał mi, ze dość często się tam kręci.
Razem z Chelsea ruszyliśmy w tamtą stronę.
- Nie jesteś zdenerwowany za jej zachowanie? - spytała w pewnej chwili moja towarzyszka.
- Z tego co wiem zajmowała się jego ranną nogą. To trochę skomplikowane. - wyznałem. Nie wiedziałem za bardzo jak reagować na czyny i słowa kobiety jeżdżącej na "diable". Dzięki platynowłosemu zmieniłem nastawienie do jej osoby. Nie wydaje mi się na tyle głupi, żeby ufać byle komu. Zwykle nowi go irytują.
~*~
Kobietę zaprzątającą moje myśli spotkaliśmy na schodach do centrum. Nie będziemy musieli fatygować się na sam dół.
- Islina, miałbym do ciebie pytanie. - przeszedłem od razu do rzeczy.
- Skoro już musisz. - prychnęła, obdarowując nas wrogim wzrokiem.
- Sea chciała wiedzieć co stało się z Arystotelesem. Mnie ten temat też zaciekawił.
- Wypuściłam go żeby pobiegał. W zagrodzie nie czułby się komfortowo. Przywiązałam go do Hypatii i wypuściłam za ogrodzenie.
- Nie pomyślałaś, że konie mogłyby być ciekawą przekąską dla zakażonego? - wtrąciła się Chelsea.
- Nie widziałam prawie żadnego kiedy ostatni raz pojechałam na mały zwiad. Macie tu dobre i niewidoczne zabezpieczenia. Choć w Cryton są solidniejsze i nie jednorazowe.
- Czyli konie "hasają" sobie przy wnykach Jaspera? - uniosłem brew.
- Spokojnie. Moja klacz zajmie się twoim ogierem. - poklepała mnie po ramieniu. - Ale jeśli tak bardzo chcesz mogę razem z wami ich poszukać. - prychnęła.
- Skoro już się oferujesz... - uśmiechnąłem się. Skoro ona to i ja.
- Więc zapraszam Pana wygoloną głowę i jego towarzyszkę. - rozpostarła szeroko ramiona i odwróciła się do nas plecami.
~*~
Powietrze przeszył donośny gwizd.
- To chyba niezbyt odpowiedzialne aby zachowywać się tak głośno. - rzuciła niższa z kobiet. Druga spojrzała na nią tylko obojętnym wzrokiem.
- Równie dobrze możemy poczekać, aż wrócą za kilka dni. - mruknęła. Po nie dłuższej chwili usłyszeliśmy stukot kopyt. Spomiędzy drzew wyłoniła się owa kara klacz, a tuż obok niej kłusował poszukiwany koń.
- Ile biegają? - spytałem, podchodząc. Hypatia rzuciła mi gniewne spojrzenie. Pogłaskałem Arystotelesa po pysku i dla własnego dobra się odsunąłem.
- Wczoraj je wypuściłam. Ta dwójka przyzwyczaiła się do siebie już wtedy, gdy go tutaj przywiozłam. Zadowoleni, że go widzicie?
Nie mieliśmy właściwie co odpowiadać.
- Jak z jego nogą. - spytała Sea. - Chodzi, więc chyba lepiej, nieprawdaż?
- Oczywiście. - Islina poklepała swojego wierzchowca po szyi i konie wróciły do swoich zajęć. - Trzeba dać im kilka dni. Nawet nie próbuj go łapać. - podeszła do mnie, wbijając mi wskazujący palec w klatkę piersiową. - Oboje.
- Ależ oczywiście. Z diabłem nie chcę się jeszcze widzieć. - zaśmiałem się cicho.

<Sea?>

wtorek, 26 września 2017

Od Mikela CD Shinaru

Co prawda mój dzień nie zapowiadał się jakoś specjalnie. Wstałem dość wcześnie, udałem się na stołówkę zabierając kawałek chleba od Julii i ruszyłem do Camelotu. Dzień zapowiadał się na jeden z chłodniejszych tej jesieni. No cóż w końcu zbliża się zimna, a po pogodzie stwierdzić można, że mróz da nam w kość tego roku. Mogę się mylić. Nigdy nic nie wiadomo co może się stać. Zawsze może spaść jakaś kometa czy coś i trach! Wszyscy umrzemy.
Oh. Cóż za optymistyczne podejście do życia Mike 
Dzisiaj musiałem wstać lewą nogą. Wszystko mnie zaczynało irytować. Krzyczące dzieciaki biegające i plątające się między nogami przed domkami w Camelot, kształt chmur nawet był dziwny. Kończąc swoje śniadanie pilnowałem porządku na uliczkach tej jakże cudownej osady jak to na obrońce przystało. W sumie. Nie było co do roboty. Ludzie pomagali sobie nawzajem i nikt nikomu nie zawadzał. Panował spokój i ład między mieszkańcami. Cieszyło mnie to w pewien sposób. Gdyby nagle wybuchły zamieszki osadę trafiłby szlag i po czasie wszytko by upadło. Ludzie by się rozdzielili a tylko część ma dobre szanse na przeżycie.
Westchnąłem i spoglądając w niebo przyglądałem się chmurom. Przez swoją nieuwagę wpakowałem się w stary wózek. Ciekawe czy ktoś go używa. Jednak moją uwagę przykuł chłopak śpiący na drewnianym pojeździe. Blond włosy przysłaniały jego twarz lecz nie wydaje mi się, żebym widział wcześniej tego osobnika.
- Heej - parsknąłem w stronę blondyna - Obudź się - odparłem nie odrywając od niego wzroku
- Coś się stało? - powiedział gdy tylko się przebudził, wyglądał jakby najchętniej poszedł dalej spać. Rozumiem, że sen jest przyjemny ale bez przesady. - Jeśli to twój wózek to przepraszam, że go zająłem... wydawał się być nieużywany - dodał siadając
Musze przyznać, że wyglądał bardzo młodo. To pewnie przez te rysy twarzy. Dla bezpieczeństwa dzieciakiem wolałem go nie nazywać bo ludzie czasem różnie na to mogą zareagować.
- Nie.. Po prostu mógłbyś znaleźć sobie trochę.. - przerwałem rozglądając się -... inne miejsce do spania. - uśmiechnąłem się do chłopaka
- Zapamiętam - odparł również się uśmiechając
Już miałem odchodzić gdy w sumie i tak przypomniałem sobie, że nie mam co robić więc czemu by nie porozmawiać z kimś nowym. Jakby na to nie patrzeć rozmawiałem tylko z Max.
- Jesteś nowy? - zapytałem oczekując odpowiedzi od blondyna

<Shin?>

Od Shinaru - Quest II

Doskonale pamiętałem tamtą chwilę: Wiosenny powiew rozwiał moje włosy, gdy przechadzałem się w pobliżu chroniących nas murów. Niebywała cisza i spokój. Aż dziwnie mi był przez to. Ostatnimi czasy rzadko miałem okazje się wyciszyć, gdyż przebywałem niedaleko skupisk ludzi, a co za tym szło? Hałas, rozmowy i inne tego typu rzeczy, dlatego ta chwila była czymś niezwykłym. Czułem w sobie delikatna symfonie płynącą z tego miejsca, choć nie była do końca naturalna sprawiła, że zacząłem cicho śpiewać. Nie była to jakaś konkretna piosenka, słowa, jak i rytm same przychodziły, więc mi pozostawało ponieść się melodii. Słowa odnosiły się do pięknego kraju spowitego kwitnącymi kwiatami wiśni, a wśród nich żyły ptaki cieszące się z nadchodzącej wiosny.
Błogie uczucie nie przemijało wprawiając mnie w jeszcze lepszy nastrój. Wskoczyłem na jeden z kamieni robiąc obrót utrzymując jakoś równowagę, po czym przeskoczyłem na następny. Mogłem wyglądać nieco dziecinnie, czy dziewczęco, lecz co mnie to obchodziło? Nic a nic.
Przeskakując tak z kamienia na kamień coś w końcu przykuło moją uwagę wytrącając mnie z rytmu śpiewanej melodii, jak i równowagi na kamieniach, co spowodowało upadkiem na tyłek. Pod jednym z kamieni leżał ptak. Miałem wrażenie, że nie żyje, lecz poruszył lekko głową. Wyglądał nieco dziwnie, lecz nie miał śladów mutacji, co mnie nieco zaskoczyło.
-Co tu robisz maleńki? - starałem się mówić spokojnie, by nie wystraszyć zwierzaka, do którego powoli się zbliżałem. Mogłem z łatwością stwierdzić, że jest ranny i niedożywiony, więc wziąłem go ostrożnie na ręce.
Nie bronił się i nie rzucał, a jego skrzydło było dziwnie wygięte co świadczyło o złamaniu. Nie mogłem go zostawić od tak na pastwę losu, mimo, że nie powinno się wtrącać w sprawy natury. Ten jastrząb miał coś w sobie, co nie pozwalało mi go zostawić. Zabrałem go więc do siebie, gdzie go opatrzyłem i nakarmiłem, co nie było łatwym zadaniem.
Zajmowałem się nim póki jego skrzydło się nie zrosło, a sam ptak nie wrócił do pełni sił. Miałem zamiar go wypuścić, co też zrobiłem, lecz ten uparcie wracał do mojego domu , gdzie siadał na dachu i czekał aż wyjdę. Było to nieco zabawne, gdy do niego gadałem, że jest wolny, a ten patrzył na mnie jak na debila. W ostatecznie postanowiłem nadać mu imię, które brzmiało Ezreal bądź Ezio, gdyż na nie zaczynał śmiesznie podskakiwać jak jakaś papużka.
Czy mógłbym znaleźć se lepszego towarzysza na złe dni? Szczerze w to wątpię.

ILOŚĆ SŁÓW: 395
AKTUALIZACJA QUESTÓW: 18.08.2017

Od Jaspera CD Jughead'a

Ból. Moja dusza właśnie została rozdarta.
- Nie płacz. - wyszeptałem. Czułem się winny. Niech po jego polikach nie spływają już łzy. - Proszę.
- Powiedz mi prawdę! - załknął. Nie mogłem tego już dłużej ciągnąć. Wyznanie prawdy mogłoby być takie proste w tym momencie, przecież nie mam już czego rozwlekać.
Wyminąłem go, wychodząc najszybciej z pomieszczenia jak tylko mogłem. Jughead nie odpuścił. Wiedziałem, że tak będzie. Dlaczego nie odszedłem kiedy miałem czas? A może pytanie powinno brzmieć co zrobiłem w przeciągu tych dobrych sześciu miesięcy, które razem spędziliśmy? Życie bardzo przypomina piosenkę. Na początku jest tajemnica, na końcu potwierdzenie - ale to w środku kryją się wszystkie emocje, dla których cała sprawa staje się warta zachodu.
Kiedyś powiedziałbym sobie: Jughead, chcę być osobą, którą boisz się stracić. Teraz mam nadzieję, że tak nie jest. W takim momentach jak ten chciałbym zgłosić nieprzygotowanie do życia, ale to tak nie działa.
- Jasna cholera! Jasper! - szarpnął mnie za koszulę. Kiedy zrozumiał, że się nie zatrzymam, spróbował zastąpić mi drogę. Co mam mu odpowiedzieć? Nie płacz za mną jeśli kiedyś nie wrócę? Przecież tak zawsze mają się sprawy w dzisiejszym świecie. Ale kurwa, dlaczego on musi to robić. Wiem co ze mną będzie; wiem też, że mnie znienawidzi.
Jaka była w końcu pora dnia? Całkowicie zapomniałem.
- Powinniśmy wyjść na zewnątrz, tam porozmawiać. Kiedy był wieczór? - zadałem pytanie. - Czy ludzie już są w centrum?
- Co to ma do rzeczy! - uderzył mnie pięścią w klatkę piersiową. Zasłużyłem. - Mutant, jakim cudem! - czy on nadal nie wierzy? Ominąłem go. Poszedł za mną, zaufał mi. Chyba gdzieś jego podświadomość mówiła mu, ze lepiej, aby inni osadnicy nie musieli słuchać tej rozmowy.
Ale o czym będziemy rozmawiać. Widział to jak wyglądam, wie czym będę. Gdybym miał mówić co mi leży na sercu, powiedziałbym że mam ochotę wtulić się do niego z całej siły, bo mogę mu zaufać. Chciałbym spędzić w takiej pozycji wiele godzin, aż spłynie ze mnie cały gniew, bunt i cały ten cholerny, wielotonowy smutek. Ale nie otworzę ust i nie wyszeptam tego. Jedynie co mogę, to iść tymi schodami na górę i nie zwracać uwagi na zmartwione spojrzenie Jug'a, które ryje mi dziurę w sercu, tą krótką chwilę muszę udawać, że nie zauważam jego drżącego ciała i łez, które płyną mu z oczu.
Utknąłeś mi w głowie.
Mam nadzieję, że będzie ci łatwo o mnie zapomnieć.
Stanęliśmy przy jednym z pustych budynków. Dziękuję, że czekałeś aż cię tutaj zaprowadzę.
- To tylko głupia gra, jakiś pieprzony sen! Powiedz, że to nie zakażenie! - wydarł się. Ja tymczasem cieszyłem się z zimnego powietrza częstującego moją skórę. - Jasper! Dlaczego nic nie mówisz! Ciągniesz mnie na powierzchnię, milczysz!
- Bo znasz prawdę. Czekasz tylko na potwierdzenie. Jakby moje zakrwawione oczy i czarne żyły ci nie wystarczyły. - rzuciłem i schyliłem się, aby podciągnąć nogawkę. Gdy materiał sunął po strupie poczułem ten cholerny ból. To było niezwykle wrażliwe miejsce, lecz i tak nie mógłbym porównać tego do cierpień psychicznych jakich teraz doznaję.
Jug odwrócił na moment głowę, lecz zaraz potem spojrzał na łydkę jeszcze raz. Ogień pochodni idealnie oświetlał to miejsce.
- Pojechałem nad ocean, wybrałem inną plażę. Była bliżej. Nazbierałem dość dużą ilość glonów i meduz. Woda pięknie błyszczała, wydawało mi się, ze coś leży na dnie. Chciałem podejść głębiej, ale wtedy coś owinęło mi się wokół nogi, zrywając skórę swoją macką. To był mutant.
- One nie żyją w wodzie! - zaprzeczał. Juggie, chciałbym mieć taką wiarę jak ty.
- Jednak żyją. Wiedziałem, że doszło do zakażenia, kilka dni później pojawił się czarny strup. - wyjąkałem. - Potem te pajęczyny. - pokazałem mu nogę, aby schować ją z powrotem pod nogawką. - Te same są na szyi. To dostaje się do mojego mózgu. Byłem idiotą, ze tu wróciłem. - powiedziałem, nie mogąc w dalszym ciągu zaakceptować tego wyboru.
- Kłamiesz, nie wierzę, nie mogę. Dlaczego, dlaczego zawsze... - ukrył swoją twarz. Chwyciłem i ściągnąłem jego ręce w dół. Dłonią przetarłem policzki mokre od łez, które nie przestawały wypływać. Najbardziej boli, kiedy musisz patrzeć na cierpienie bliskiej ci osoby. Nakryłem jego głowę kapturem, w obawie o wiejący wiatr. - Nie chcę żebyś odszedł, nigdy...
Nie potrafiłem określić tego, dlaczego w taki a nie inny sposób traktuję Jugheada. Teraz już wreszcie zrozumiałem. Moment kiedy pragnąłem jego dotyku, spędzonych razem chwil, gdy chciałem obudzić się obok niego i móc zobaczyć tę piękną twarz... Dlatego każdy, chociażby najbliższy gest był taki ważny. Już wiem.
Kocham cię.
Chciałbym móc ci to powiedzieć, ale i tak już za późno. Odejdę. Cierpię na dwie nieuleczalne choroby. Jedna to zakażenie. Druga to miłość, a z tego nigdy nie wyleczysz się do końca.
Stojąc w półcieniu widziałem, jak w jego smutnym wzroku tańczą płomyki. Ile razy tym spojrzeniem wbije mi nóż w serce? Do tego te wargi. Zawsze chciałem sprawdzić jaki smak mają jego usta. Czy było to samolubne myślenie, że pocałunkiem chciałem mieć go na własność? Gdybym mógł cofnąć czas, tamtego dnia, na plaży... Nie zwlekałbym, zrobiłbym krok do przodu, obdarowując nas oboje słodkim pocałunkiem. Wybacz mi, że nigdy tego nie zrobiłem. Może gdzieś w alternatywnej rzeczywistości... Spędźmy noc nad oceanem.
Twoje imię zawsze będzie w moim sercu. Dziękuję ci, że byłeś ze mną choć przez chwilę. To był najlepszy okres w moim życiu.
Następną szansę wykorzystam. Obiecuję.
Nachyliłem się nad jego twarzą. Gdybym tylko nie był zakażony...
Na własnych policzkach poczułem spływające łzy. Obiecałem, że nigdy nie będę płakać, zwłaszcza przy Jug'u. Jednak właśnie zrozumiałem co robimy. To nasze pożegnanie.
- Przepraszam. - to jedno słowo było przepełnione goryczą niespełnionych marzeń, bólem pustej egzystencji i szlochem umierającego.



Nie mogłem już powiedzieć nic więcej. Osoba, którą pokochałem i straciłem stoi teraz przede mną. Nie będę mógł nawet dowiedzieć się czy mi wybaczył. Z moich ust nie może wydobyć się już ani jedno słowo.
Puściłem go. Stał nieruchomo. W głowie kalkulował to co się właśnie stało. To ten moment. Musiałem to zrobić i odszedłem, zostawiając go samego. Zaopatrzyłem się w sztylet, chowając go do kieszeni spodni. W mroku nikt nie widział tak bardzo moich odznaczeń na ciele. Strażnicy poznając mój głos nie mogli się sprzeciwić. Wypuścili mnie z osady.
Jughead, jeśli zostanę gwiazdą, będę cię strzec już na wieki.


<Juggie?>

poniedziałek, 25 września 2017

Od Jughead'a CD Jaspera

Obudziłem się. Mogłem się spodziewać, że nie będzie przy mnie Jaspera. Znowu gdzieś wyszedł chociaż powinien jak najwięcej odpoczywać. Niepokoiła mnie jego wysoka temperatura. Powinien się udać z tym do Carla. Tylko przez jego upartość raczej jest to niemożliwe aby go tam zabrać. Ach Jas.. Przepraszam. To, że jesteś chory w większości jest moją winą. Przez moją nieuwagę nie usłyszałem tego cholerstwa, które się na mnie rzuciło wpychając mnie do rzeki. Ale gdyby nie reakcja blondyna zapewne wyszedłbym z tego zdarzenia marnie.. bądź o ile w ogóle udałoby mi się pokonać zakażonego.
Przez jeszcze kilka minut siedziałem na łóżku w mroku pokoju. Ciekawiło mnie gdzie mógłby być teraz Jasper. Z tą nogą i przeziębieniem nie zaszedłby daleko. Pewnie szwenda się gdzieś po Centrum. W końcu zebrałem się i wyszedłem z pomieszczenia. Poczułem dziwny zapach docierający ze strony wyjścia z centrum. Pachniało.. jesienią.. No cóż. Czas leci a zaraza nadal trwa i wybija w dalszym ciągu ludzi. Dlaczego jeszcze nikt nie powstrzymał tego dziadostwa? Byłbym w stanie oddać prawie wszytko chociaż za drobną informację, że jest dla nas nadzieja. Ale jak to mawiają.. Nadzieja matką głupich. Chociaż w sumie lepiej się przyznać do bycia głupcem niż stracić jakąkolwiek nadzieje na lepsze jutro. Cieszyłbym się gdyby takowe lekarstwo zaistniało.
Błądząc w myślach wyszedłem na dwór. Od razu dopadł mnie chłodny wiaterek, mierzwiąc moje i tak potargane włosy. Dziwne. Będąc tu powinienem zważać na to jak wyglądam lecz jakoś się tym nie przejmowałem. Bynajmniej o tak wczesnej porze dnia. Wdychając świeże powietrze do płuc odwróciłem się na pięcie wchodząc z powrotem do środka. Planowałem pójść pod prysznic, więc po drodze wpadłem do swojego pokoju biorąc pod pachę czyste ubrania i ręcznik. To przypadek czy może przeznaczenie, że pierwszą lepszą czystą podkoszulką jaką zabrałem ze sobą była podkoszulka od Jaspera? Rozpoznałem znajomą posturę dziewczyny zmierzającą w moim kierunku. Islina. Ciekawe czy nie wie gdzie jest Jasper..
- Heej. - zatrzymałem ją gdy ta przechodziła obok mnie - Nie wiesz może gdzie może być Jasper? - zapytałem troszkę nieśmiało
- Ostatnio widziałam go na stołówce, możliwe, że nadal tam jest. - odparła obracając się za siebie i za chwilę znów spoglądając na mnie
- Dzięki - odparłem i kiwnąłem jej ręką na pożegnanie
Stołówka. Pójdę tam zaraz po tym jak odniosę brudne ciuchy do pokoju. Teraz ruszyłem prosto pod prysznic. Orzeźwiająca zimna woda spływała po moim ciele przypominając mi wydarzenia znad rzeki. Nie było to przyjemne.. Ubrałem się i jak najszybciej opuściłem łazienkę, a zaraz potem mój pokój. W tym pośpiechu zdążyłem zabrać ze sobą jeszcze kurtkę podarowaną od blondyna. To miłe z jego strony, że raczył mi ją dać. Niby tylko kurtka a tak cieszy człowieka. Nie liczy się to co dostaniemy a od kogo. Wspaniale.
Zaglądając na stołówkę nigdzie nie mogłem dostrzec blondyna. Musiałem się spóźnić. Martwię się o niego i wolałbym być przy nim mimo wszytko. Dlaczego mnie nie obudził jeżeli chciał gdzieś wyjść? A jeżeliby coś mu się stało? Szlag, zacząłem panikować. Nie dobrze. Jedynym miejscem którym nie sprawdziłem po czasie poszukiwań jest dolne piętro. Przeszukałem nawet Camelot. Powoli zbliżał się wieczór, wtedy pomyślałem o jedzeniu, co sprowadziło mnie do Karmelka. Powinienem był go nakarmić. Może Jas poszedł go odwiedzić? Na schodach prowadzących w dół minąłem się z brunetką. Nie miała zbyt radosnego wyrazu twarzy..
Tak jak się spodziewałem, znalazłem Jaspera przy akwarium z żółwikiem.
- Szukałem Cię. - powiedziałem, zbliżając się do niego
Dobrze, że światło od pochodni dobrze oświetlało to miejsce. Tęskniłem za jego fiołkowymi oczami.
- Jug.. - odparł odwracając się do mnie
Boże. Co do cholery się z nim stało? Jego twarz była bledsza a kości bardziej wyraziste. Policzki sprawiały wrażenie zapadniętych a oczy.. Fiołkowy blask tracił się pośród krwawego koloru białek, które wcale nie były już białe. Przekierowałem wzrok na jego resztę ciała. Dłonie które przywierały do szybki akwarium oddzielającej go od Karmelka były całe złuszczone a żyły prawie przebijały się przez skórę, poza tym.. ich kolor.. był prawie czarny. Byłem pewny, że na sto procent nie jest to przeziębienie.
No Jug Ameryki to ty nie odkryłeś 
Czy to możliwe, że.. Kurwa no nie. Tylko nie zakażenie. To nie możliwe. Nie, nie, nie! Nie! Nie ma mowy. Może to jakiś objaw alergiczny? Panika ogarnęła mnie szybciej niż przy ataku dzikich kotów na mojego ojca. Co, jak, dlaczego.. Co do cholery tu jest grane?! Aż zebrało mi się na płacz. Oczy zaszkliły się jakbym miał zaraz wybuchnąć jak małe dziecko któremu zabrano cukierka. W sumie. Ja dziecko - Jas cukierek. To pieprzone zakażenie mi go zabierze. Teraz wszytko nagle mi się wyjaśniło. To jak przez ostatni czas zachowywał się Jasper. To dlaczego zmuszał się do uśmiechu i udawania niektórych reakcji. To dlaczego.. dlaczego wtedy wyganiał mnie z pokoju. To wszytko zaczęło się.. gdy wrócił znad oceanu. Cholera mogłem z nim jechać! Nic by mu się wtedy nie stało! To niee. Ja musiałem oczywiście zrobić swoje i puścić go samego. Brawo Jug, tracisz kolejna osobę ze swojej winy.
Stałem i patrzyłem na niego nie mogąc wydusić z siebie ani jednego słowa. Przerwał mój tok myśli gdy coś powiedział lecz byłem zbyt mocno zakłopotany żeby zrozumieć co mówi.
- Proszę Cię powiedz, że to nie to o czym myślę - podchodząc do niego patrzyłem w jego oczy, które straciły swój blask. Widziałem tylko przekrwione białka i delikatny fiołkowy kolor, który zanikał. Objąłem jedną ręką jego policzek. Jego skóra była.. taka sucha.. - Proszę powiedz że to nie jest cholerne zakażenie! - prawie krzyknąłem, zahamowały mnie łzy spływające z moich oczu

<Jasper?>

Od Jaspera CD Isliny

Dlaczego w przeciągu tygodnia.. może trochę dłużej sprawy potrafią się tak spierdolić? Kurwa. Jak mogłem być tak głupi. Odkąd Islina rozmawia ze mną na coraz poważniejsze tematy staram się jej unikać. Obawiam się, ze mogła coś zauważyć. Nie jest głupią osobą. Przecież ona z miejsca wskoczyła na stanowisko zarządcy. Gdyby Aiden wiedział kim jest... Cóż, Camelot będzie miał wspaniałego Zastępcę. Nuta terroru im się przyda, prawda? Będzie dobrze, nikt nie będzie pamiętał za tydzień czy dwa.
Teraz na własnej skórze doświadczałem czym jest zakażenie. Nigdy nie sądziłem, ze znajdę się w takiej sytuacji. Czy ktokolwiek by tak sądził? Oczywiście, że nie. Gdyby ktoś miesiąc temu powiedział mi, że stracę skórę na łydce, a mutant przeniesie na mnie wirus - wyśmiałbym go. Byłem zdrowy, zdrowy i głupi. Wyśmiewałem każde postępowanie Isliny, gdzie próbowała mnie uświadomić jak bardzo zależy mi na Jugheadzie. Kiedy mogłem wziąć sprawę w swoje ręcę, będąc zdrowym... Przegapiłem swoją szansę. "Miłość sprawia, że czas mija niepostrzeżenie. Czas sprawia, że miłość mija niepostrzeżenie" - jakże to kurwa prawdziwe!
Miałem ochotę przestrzelić sobie łeb, a potem wstać i zrobić to jeszcze raz. Miałem w głowie natłok myśli i nie mogłem ich uporządkować. Nic na to nie poradzę.

- Świat to yin i yang. Bez jednego, drugie nie może istnieć. - skierowałem na dziewczynę swoje spojrzenie. Próbowałem uświadomić ją, jak bardzo Aiden cierpi. Nawet po upływie tylu lat nie przestał o niej myśleć. Nic mi nie odpowiedziała. Islina to skończona żmija i wywłoka jakich mało, ale za młodu poznałem ją z jej lepszej strony. Takie chwile ciszy, która nie skończy się groźbami utwierdzała mnie w przekonaniu jak uczuciową osobą jest Annie i jak bardzo tęskniła za swoim domem. Christopher mógł jej wtłuc do głowy różne rzeczy, ale w gruncie rzeczy, to stąd pochodzi. 
- Chyba każdy z nas był kiedyś inny... I powtarzał sam sobie, że nie zmieni się nigdy - powiedziała. Muszę przyznać, że poruszyło to moje serce. 

Mówiła o sobie? Chyba tak, ale sądzę, że słowa te mogą zostać skierowane do każdego. Jak na przykład do mnie w tej chwili. Umieram wewnętrznie i umrę zewnętrznie. Ciało będzie tylko tym cholernym dopełnieniem. Issy w przeciągu ostatnich tygodni okazała się w gruncie rzeczy prawdziwą przyjaciółką. Ujmując to poetycko: przyjaźń jest jak słońce, czasem coś ją zasłoni, ale nigdy nie zgaśnie.
Nie zgaśnie, chyba, że ktoś umrze.
Czy nagroda Darwina nadal obowiązuje? Gdzie mam się zgłosić po odbiór?

<Is?>

Od Autumn CD Isliny

Czuję, jak moja krew buzuje, niczym aktywny wulkan mający za parę sekund dać o sobie znać pod postacią wybuchu na ogromną skalę, powodując przy tym miliony zniszczeń i nieszczęść. Zarządca. To bardzo dobre i cieszące się uznaniem stanowisko, bez względu na to, jaki charakter ma osoba sprawująca je. Fakt, iż od początku zainteresowała się mną osoba o podobnym znaczeniu społecznym, pobudziła moje szare komórki do życia, a dla umysłu dostarczył niezliczone zapasy paliwa rakietowego. Jeśli oczywiście podobne incydenty nie mają miejsca przy pojawieniu się kogokolwiek w osadzie, ta znajomość stawia duży plus przy moim imieniu. A - towarzystwo ważnej osobowości podnosi choć po części twoją reputację. Druga strona: właśnie owe towarzystwo może zrównać z ziemią mniejszą rangą osobę, gdyż wartość drugiej postaci stale się wybija, ukazując wyższość i władzę. B - łatwiej wejść w nowy świat. Druga strona: można go błędnie odczytać. C - to przepustka. Wiadomo, że pracownik bliski szefowi ma więcej przywilejów. Jednak, nie zawsze działa to w ten sposób. Decyduję się na półuśmiech, który oferowałabym każdemu.
- Dziękuję za propozycję, ale już zdążyłam się rozgościć - tłumaczę melancholijnym wręcz tonem głosu. Nie mam zamiaru pokazywać, jak bardzo wpłynęła na mnie... Islina? Tak, chyba tak to było. Jej twarz nie wyglądała najprzyjaźniej, charakterystyczną cechą były raczej wrogo nastawione oczy. Zdawały się lustrować moją twarz, i tak jak ja wyłapywać wszystkie plusy i minusy. Z tą różnicą, że ona to dla mnie szansa, a z jej miny łatwo wywnioskować, że jestem jadowitą żmiją. Ale cóż poradzić, gdy nawet z trucizny można wytworzyć konieczne do zwalczania dolegliwości, lekarstwo? W każdym razie, będę się bronić, chociażby łagodnie, niekoniecznie stosując metodę transfuzji krwi. - Ale jeśli masz ochotę, mogłabyś mi pokazać nieco miasta. Dodatkowe informacje mi się przydadzą, jeśli mam wykonywać powierzoną mi pracę estetycznie i korzystnie - mówię, mój głos zdaję mi się nieprzyjemnie obcy. Uprzejmy, ale wyrażający tylko i wyłącznie to, jednak godziny pracy nad samą sobą poskutkowały. Spoglądam w tym samym czasie na konstrukcje rozciągające się po obu moich stronach, badawczym wzrokiem naukowca szukając wszelkich luk, wystających i nawet ledwo dostrzegalnych nierzetelności, ale poza kiepskim wyglądam nie dostrzegam wiele. Na początek można by było to zmienić - urozmaicić tutejszą okolicę, odnowić to, co zostało wzniesione wcześniej z myślą o to, by przetrwać. Najpierw jednak trzeba poznać całą sytuację, an pewno znajdzie się coś pilniejszego do wykonania, niż zadbanie o kolor ubitych razem desek stanowiących ścianę jakiegoś budynku. Nie pytam, co w nim jest - to nie byłoby właściwe. Podważałoby decyzję Isliny, która jeszcze jej nie podjęła. Do tego, niech najpierw o czymś opowie. Dopiero potem roztropnym będzie dodanie coś od siebie lub zadanie pytania. Po dwóch podchodzących pod kategorię tego, co konieczne, może pojawić się jakaś dociekliwość dotycząca czegoś mniej... koniecznego. Jak chociażby to, jak długo tutaj jest. Tego typu zaczęcie nowego tematu jest dość konieczne - pokazuje, że choć jesteś stworzona z samych trybików, wajch oraz przewodów, możesz zachować się w też...całkiem normalny sposób. Oczywiście, normalność jest udawana i nieprawidłowa. Tak potwornie rzetelnie każdy podchodzi do tego słowa, choć tak na prawdę ono... nie istnieje, nie ma większego znaczenia. Każdy coś ma. Coś, co wyróżnia go od innych, sprawia, że nie ma drugiej takiej osoby, jak ty. Czy to nawyk jedzenia tego, co wprawia twoje kubki smakowe wręcz w agonię, robienie czegoś, co pobudza twoje emocje, te negatywne. Lub po prostu robienie czegoś, co potocznie zwie się "nietypowym". Gdyby iść tym szlakiem widniejącym niczym znak zakazu pośrodku torfowiska, skończyłabym na dnie. Moje ciało uległoby rozkładowi w zastraszająco szybkim tempie.
- Skoro tak mówisz - udaję, że nie słyszę wręcz odpychającego brzmienia w jej głosie, mową innych. Moimi słowy, pokazuję, że niewiele podobne zachowanie na mnie wpłynie. Bo w środku kryje się potwór kształtujący nienagannie ustawioną dziewczynę z zewnątrz, podchodzącą do wszystkiego tak, jakby nic nie mogło jej już zaskoczyć. Gdyby ktoś rzucił się z dachu, nie pytałabym, dlaczego to zrobił, bo to przecież takie nieprawdopodobne. Spróbowałabym go złapać, być może potem zastanawiając się nad powodem owego zachowania. - Niewielu wychodzi poza miasto, skoro jesteś inżynierem, zajmiesz się sprawami odbywającymi się właśnie tutaj. Wiele można by poprawić, ale zacznij od tych koniecznych lub poprawiających nasze warunki - mówi, nie brzmi to jak prośba mimo zastosowania słów. Nie reaguję na to niczym innym, niż skinienie głowy. Myślę, że dobrze byłoby wysypać na drogę kamienie, czy cokolwiek podobnego. Zimą oraz jesienią może być bardzo niebezpiecznie, gdy grunt stanie się grząski i zdradziecko śliski. Zachowuję przemyślenia dla siebie, spoglądam na budynki by pokazać, że skupiam się w pełni na jej nadchodzącej opowieści o tym, co nas otacza.
- Wszyscy śpią w Centrum, tutaj, czyli w Camelocie zajmujemy się tym, co nam powierzono. Budynki tutaj nie mają większego zastosowania, ale oczywiście, przydają się - nie jestem pewna, czy mówi to z sarkazmem, czy na serio.
- Jeśli nie mają większego zastosowania, można by w nich trzymać różne materiały. Paszę dla zwierząt, narzędzia,... - proponuję, starając się skupić nad otoczeniem.

< Islina? >

Od Jaspera CD Jughead'a

Jest mi przykro.
Tak cholernie przykro.
Byłby wściekły... Czuję się jeszcze gorzej niż przedtem, wiedząc o tym. Dlaczego powiedziałem mu, żeby ze mną został? Chciałem być jak najbliżej. Nie mogłem uspokoić myśli, przecież ja i tak umieram. Znienawidzi mnie.
Jughead.
Jego ciepło potrafiło odtrącić choć na chwilę złe wróżby o mojej przyszłości. Ten zapach, który roztaczał. To jest chore, jak można tyle czasu myśleć o jednej osobie? Jak można uzależnić się od drugiego człowieka? Chciałbym żebyś nigdy nie nie poznał; nigdy nie polubił. Byłoby o wiele łatwiej. Nie byłbyś wściekły za to, co zrobię.
Te słowa były takie trudne, zwłaszcza, że sam go teraz przy sobie zatrzymałem. Karygodny czyn, chcieć kogoś na własność, ale to, że został potrafiło mnie uspokoić, a nawet na moment zasnąłem. Nie ma nic lepszego niż sen, po nieprzespanych nocach, w dodatku na nogach bliskiej osoby.
~*~
Nie powiem, ze się wyspałem, to już będzie niemożliwe. Za to tym razem nie śnił mi się żaden koszmar. Wstałem, uwalniając chłopaka spod mojego ciężaru. Nadal nie czułem się za dobrze, mimo iż nie miałem kataru, cały czas utrzymywała mi się wysoka temperatura ciała. Juggie uroczo wyglądał podczas snu. W ciągu ostatnich dni przyzwyczaiłem się do mroku panującego w pokoju. Mogłem swobodnie ujrzeć jego twarz. Jakimś cudem zawsze zdarzało się, że to ja budziłem się przed nim?  I nawet teraz, z moimi ociężałymi ruchami dotarłem do drzwi, nie wyrywając go z objęć morfeusza. Kiedy wyjdę i zamknę za sobą drzwi, pewnie się to stanie, ale coś każe mi się stąd ulotnić. Muszę przemyśleć to wszystko na spokojnie.
Najszybciej jak było mi dane przemieściłem się w stronę schodów i zszedłem na niższe piętro, gdzie udałem się w stronę ryb. Od owego feralnego dnia jeszcze nie odwiedziłem Karmelka. Th, to imię... Mam nadzieję, że szybko wyzdrowieje i będzie mógł wrócić do swoich.
Przykucnąłem przy akwarium, gdzie pływał maluch. W tym roku pewnie nie damy rady go wypuścić. Ma wyrwany kawałek skorupy, plus idzie jesień. I to szybciej niż się spodziewaliśmy. Oby dokończyli pomyślnie zbiory i naprawili ten cholerny prąd. Czuję się jak całkowite zero wiedząc, że zawaliłem sprawę nad rzeką.
- Wiedziałam, że tu będziesz. - nie wierzę. Dlaczego ona?
- Szukałąś mnie?
- Nie ja, ale twój chłoptaś już tak. Ukryłeś się gdzieś w ciągu ostatnich kilku dni... Wyglądasz jak gówno.
- Miłe komentarze z rana. - przewróciłem oczami.
- Zbliża się wieczór. - prychnęła. Czyli straciłem już poczucie czasu. Pięknie; po prostu pięknie. - Słyszałam, że Coel poszedł cię odwiedzić w nocy. Patrząc na to jaką miał minę, raczej nie spędziliście razem upojnej nocy. - podeszła do jednego ze zbiorników. Dlaczego cały czas daje mi takie cięte komentarze. Tylko mi. - Dlatego powiedziałam mu, że widziałam cię na stołówce. Chciałam wpierw z tobą porozmawiać.
- Nie mam na to teraz ochoty. Rozmawiam z synem. - stuknąłem w szybkę, zwracając na siebie uwagę żółwia.
- Orient! - odwróciłem głowę w jej stronę, a ta rzuciła we mnie rybą. Śliskie łuski przypomniały mi o bestii znad oceanu. Szok powalił mnie na betonowy grunt.
- Oszalałaś? - rzuciłem w jej stronę
- Od kiedy niby boisz się ryb? - zaśmiała się. Chciałbym wbić w nią teraz mój wkurzony wzrok, jednak od razu zauważyłaby dziwny kolor oczu.
- Ty również nie zbliżasz się do wody, której tafla się porusza. - mruknąłem.
- Th. - zamilkła na moment, jakby usiłując wrócić myślą do tego co chciała powiedzieć. - Jasper...W końcu się poddajesz. Nie walczysz, nie krzyczysz, nie płaczesz. Patrzysz obojętnym wzrokiem na to, co Cię otacza i już nie potrafisz zrozumieć, o co było to całe zamieszanie. Nie interesuje cię już, czy ktoś odejdzie, albo czy może zranić. Zgadzasz się na wszystko. Umarłeś, sam przyznaj.
Wystawiła w moim kierunku dłoń, aby pomóc mi się podnieść. Widząc czarne żyły na mojej dłoni nie mogłem przyjąć tego gestu.
- Strach to bardzo brzydka rzecz. Nie pozwala ci doznawać najpiękniejszych chwil. Będzie twoim przekleństwem jeśli go nie pokonasz. - syknęła, a ja mogłem usłyszeć stukot jej obcasów. Wyszła. W końcu. W końcu mogę być sam. Dlaczego nie potrafię o niczym myśleć?

<Jug?>

Od Jughead'a CD Jaspera

Zamurowało mnie. Mój mózg przestał funkcjonować poprawnie. Pętla myśli lecz żadna nie była sensowna. Słowa wypowiedziane przez blondyna ruszyły moim sercem lecz.. tym razem nie było to przyjemne. Odczuwałem kucie w klatce piersiowej a samo serce nabrało szybszego tempa. Wstrzymałem oddech. Nie potrafiłem wydusić z siebie żadnego słowa. Dlaczego to pytanie tak na mnie zadziałało? Do cholery przecież to tylko pytanie. Lecz mimo wszytko wywołało we mnie duży niepokój i strach przed... przed stratą Jaspera. Czemu zadał to pytanie? Po co mu to wiedzieć jakbym się czuł? Jeszcze gorzej niż teraz, to pewne. Sam nie byłem pewny. Co bym zrobił? Załamałbym się. Nie wiem czy byłbym w stanie dalej normalnie żyć. To byłaby kolejna strata osoby, na której mi zależało. Najpierw ojciec, teraz Jas. Odszedłbym gdzieś daleko, zostawiając wszystkie swoje rzeczy tutaj.. w Camelocie. Poprosiłbym kogoś aby zajął się Akel'em. Ah.. Byłoby mi szkoda zostawiać tego kociaka lecz raczej nie pomógłby mi znów podnieść się po stracie kogoś.. jak Jasper. Udałbym się nad ocean aby po raz ostatni móc wspomnień jak było mi tutaj przyjemnie mając fiołkowookiego przy sobie, spojrzeć na zachód słońca i.. dałbym się zabić czemuś wielkiemu?
Jas.. powiedz mi co sprawiło że przyciągasz mnie do siebie jak magnes? Co w tobie jest takiego, że pragnę abyś obejmował mnie swoimi ramionami, patrzył na mnie swoimi cudownymi fiołkowymi oczkami?
Wywołałeś mętlik w mojej głowie tym pytaniem blondynie. Co chciałbyś usłyszeć? Całą prawdę? Nie mogę Ci wyjawić całej prawdy. Tego co do ciebie czuje.. To byłoby dziwne.. 
Więc co mam mu odpowiedzieć?
- Co bym poczuł? - powtórzyłem sobie pytanie, przerywając ciszę jaka zapanowała w ciemnym pokoju - Złość, nienawiść..
- Nienawiść? - zapytał przerywając mi
- Znienawidziłbym siebie jak i wszystko i wszystkich dookoła. - odparłem przyglądając się jego twarzy. W tej ciemności nawet nie mogłem dostrzec tych oczu które wywoływały u mnie przyjemne ciarki - Nie wiem co bym zrobił.. - skłamałem, bo wiem doskonale.. dlatego te słowa tak trudno przeszły mi przez gardło - Teraz zamiast pytać mnie o takie głupoty powinieneś iść spać.. - powiedziałem szybko zmieniając temat
- To nie są głupoty - oburzył się
- Są - pogładziłem wierzchem dłoni jego włosy przejeżdżając aż do czoła. - Przyniosę Ci okład, nadal jesteś rozpalony.. - próbowałem wstać lecz ten nie raczył podnieść głowy
- Zostań.. - wyszeptał
Na te słowa uśmiechnąłem się. Nie potrafiłem zapanować nad przyjemnością jaka narosła we mnie po tym jednym, krótkim słowie wypowiedzianym właśnie przez Jaspera. Ton jego głosu wprowadzał spokój do mojej głowy, potrafił okiełznać wszystkie moje emocje. Bez odpowiedzi oparłem się o ścianę. Zacząłem delikatnie jeździć dłonią po plecach leżącego blondyna. Mam nadzieje, że zaśnie.. Powinien dużo spać. Szybciej wyzdrowieje. Rano przyniosę mu świeży rosół i herbatkę. Zamknąłem oczy i sam powoli zaczynałem odpływać.

<Jas?>

niedziela, 24 września 2017

Od Shinaru DO Mikela

Niewyraźne wspomnienie nawiedzające mnie co jakiś czas w sennych marzeniach. Tylko tyle mi pozostało z pięknych chwil jakie wiodłem, gdy byłem jeszcze małym kurduplem nie przekraczającym nawet jednego metra. CIepła dłoń rodziców, którzy trzymali mnie za ręce spacerując beztrosko przez miasto, a ja wesoło podskakiwałem śmiejąc się. Wydawało się to takie realistyczne, lecz gdy tylko spoglądałem w górę na ich twarze widziałem jedynie zamazane krztałty- bez wyraźnych kolorów, czy zarysów elementów twarzy...jakby ich wcale nie mieli. Widziałem to już wiele, razy, więc nie bałem się. Wiedziałem, że to jedynie zwykły sen, który skończy się tak samo za pare chwil, więc chciałem to wykorzystać ciesząc się całą tą sytuacją, czy bliskością rodziców. Miałem również świadomość, że oni są przy mnie nawet w realnym świecie, a tylko w ten sposób moge poczuć ich miłość do mojej żyjącej istoty.
Chwila szybko się zmieniła, tak samo jak sceneria. Teraz znajdowaliśmy się w osadzie. Mama i ojciec leżeli na łóżkach otuleni białym materiałem pościeli, zaś ja patrzyłem na nich trzymająć dłoń "cioci", a tak dokładniej przyjacółki rodziców. To był ostatni raz kiedy widziałem ich twarz, choć tu nadal była nie wyraźna. Mimo, że odchodziłem uśmiechałem się lekko , lecz co dziwe, był to gest szczęścia. Dlaczego? Wiedziałem, że im już nic nie będzie grozić, gdyż pójdą do lepszego i bezpieczniejszego miejsca. Dla mnie nie ma tam póki co miejsca, a gdyby nawet było to wolałbym i tak tu pozostać.
Dalsze wspomnienia w tym śnie dotyczyły mojego dalszego życia, lecz nie zwracałem zbytniej uwagi na nie. Nie miałem wpływu na odegranie ich po swojemu, więc mogłem jedynie przyglądać się temu. Nowe życie pod skrzydłami nowej rodziny, którą i tak kochałem. Dlaczego by nie? Traktowali mnie jak własne dziecko, wychowali, nauczyli tego co jest przydatne, aż w końcu.... coś się mi nie zgadzało. Zamiast klasycznego i niezmiennego dialogu, który był zawsze, ciocia powiedziała coś mało wyraźnego...i to nie raz. Słowo powtarzało się , ale było wyraźniejsze. Do tego były dwa słowa "Halo" badź "obudź się"- czyli na mój fart, bądź i nie ktoś postanowił mnie obudzić.
Otworzylem powoli oczy porażony światłem słońca. Było może południe...ile tak właściwie spałem? Nie miałem pojęcia nawet kiedy mi się przysnęło. Znajdowałem się w Camelot, gdzie wylegiwałem się na jakimś drewnianym wozie. To też znalazłem se miejsce na drzemkę. Obejrzałem się również za osobą, która postanowiła wyrwać mnie z objęć Morfeusza.
Perzedemną stał rosły mężczyzna, choć nie wyglądał na jakiegoś upierdliwego dorosłego. Zapewne był nieiwele starszy ode mnie. Jego błękitne oczy wpatrywały się we mnie z lekką niepewnością, bo w końcu kto normalny zasypia na wózku w środku dnia. Włosy czaarne jak węgiel oplatały lekko jego twarz , a na szyi wisiała jasnoniebieska chusta.
- Coś się stało? - uśmiechnąłem się niewinnie czując jeszcze lekkie przymroczenie. Najchętniej pospałbym jeszcze z pięc minutek , czy nawet z dziesięć, ale tak nie wypadało.
- Jeśli to twój wózek to przepraszam, że go zająłem... wydawał się być nieużywany - dodałem czym prędzej podnosząc się do siadu i w geście zakłopotania podrapałem się palcem po policzku.

<Mikel? >

Shinaru Nakara

GODNOŚĆ: Shinaru Nakara
PSEUDONIM: Po prostu Shin
WIEK: 18 lat
URODZINY: 14 kwietnia
PŁEĆ: Mężczyzna
ORIENTACJA: Biseksualny
RANGA: Zwykły człowiek
SEKCJA: Rozpoznawcza
STANOWISKO: Poszukiwacz
UMIEJĘTNOŚCI: Bardzo dobrze posługuje się kataną, mieczem lub innymi długimi ostrzami, lecz niestety nie idzie mu z broniami dalekiego zasięgu. Jest bardzo wytrzymały, co przydaje się do biegu na większe odległości.
CHARAKTER: Shin jest pełnoletnim człowiekiem o duszy 8 latka. Nie zachowuje się na swój wiek, a nawet tak nie wygląda, dlatego ludzie często go odmładzają. Dla niego wiek to tylko liczby, która świadczy tylko o tym ile udało ci się przeżyć na tej planecie. Korzysta z życia ile tylko może, dlatego posiada szeroki zakres "zainteresowań" , które zaczął, ale po jakimś czasie porzucił. Dlaczego? Uznał je za nieprzydatne, albo, że taki poziom mu wystarczy.
Jego stosunek do ludzi jest dość oczywisty: są to istoty , którymi się interesuje (co z tego, że sam jest człowiekiem, a niedaleko są mutanty) i które obserwuje. bo go najzwyklej w świecie ciekawią. I nie jest to ciekawość naukowa...po prostu zachowanie niektórych sprawia, że jego dzień staje się mniej nudny, albo go po prostu bawią. W wypadku, gdy jakaś randomowa osoba go w szczególności zainteresuje po prostu podchodzi i do niej zagaduje jak gdyby nigdy nic. Trzeba się jednak liczyć z tym, że się strasznie szybko przywiązać, bądź nawet zakochać. Uczucie jest jednak ulotne, gdy go nie pielęgnuje. Jednak, gdyby coś jednak by przetrwało z pewnością byłby jednym z najbardziej kochanych stworzeń na tej planecie.
Jeśli chodzi o jego życie codzienne, a w pracy. Praktycznie się nie różni. Zawsze chodzi uśmiechnięty...nikt nie wie co by musiało się stać, by go stracił nie wspominając o łzach. Jego motto
mówi z resztą samo za siebie, dlaczego tak jest. Rodzina (nawet ta nie prawdziwa) jest dla niego najważniejsza. Jeśli będzie na służbie, zawsze pójdzie na ratunek ignorując rozkazy...nawet za cenę swojego życia. Każdy dla niego jest częścią rodziny...nawet wróg - choć w tym wypadku można go zaliczyć bod znienawidzonego teścia...ale wciąż to rodzina
Podsumowując zwięźle i z większym sensem: umysłowy dzieciak, który ma wieczny zaciesz i kocha obserwować ludzi. Nadawał by się nawet na stalkera. Nie ma dla niego tematów tabu...może gadać o wszystkim i o niczym, a do tego doradzić czy wysłuchać....a przede wszystkim pocieszyć. Ten debilek ma wielki dar do tego...jak nie powie jakieś dziwne suchary nie pasujące do sytuacji, to zacznie śpiewać. jego melodyczny głos nawet bez akompaniujących mu instrumentów jest rytmiczny, a przede wszystkim czysty. Nie jest typem co wyje jak wilk z zapaleniem strun głosowych...robi to , bo umie i działa to na ludzi.
APARYCJA: 
WZROST: 166 cm
WAGA: ok 50 kg
KOLOR OCZU: niebieske
WŁOSY: aksamitne w odcieniu złota (blond)
INNE: Nie posiada blizn, ani tatuaży. Jedną z najbardziej odznaczających się znamion na jego ciele jest pieprzyk nad pępkiem. Do tego jego kły są dłuższe niż powinny...spokojnie...nie gryzie (chyba). Równie dobrze odróżnia się stylem ubierania, który zmienia się szybciej niż pory roku. Raz wygląda dość zwyczajnie, innym bardziej szykownie, bądź dziwnie (może nawet ubrać obcasy, by nie wyglądać jak kurdupel). Jedną z niezmiennych części jego garderoby jest jednak biała, puszysta gumka, którą związuje włosy.
GŁOS: KLIK
HISTORIA: Jest dla niego bardzo ciężka i bolesna. Miał 2 lata, gdy pojawiły się pierwsze mutanty, a on z rodzicami przenieśli się do obozu. Niestety szczęście się nie trwało zbyt długo- u obojga rodziców zaczęły się pojawiać objawy zarażenia, przez co oddzielili go od nich. Więcej ich nie widział. DO tej pory miewa chwile, gdy się zamyśla próbując przypomnieć sobie ich twarze, lecz nigdy mu się to nie udaje. Wychował się w rodzinie zastępczej- u bliskich przyjaciół jego rodzicieli , którzy podarowali mu katanę. Na początku tego nie rozumiał, gdyż miał jakieś 6 lat wtedy, lecz gdy poznał prawdę od razu zaczął się uczyć nią posługiwać.
PARTNER: brak
PUPIL: Siedzący na jego ramieniu jastrząb noszący imię Ezio
RODZINA: nie żyje
BROŃ: ukochana katana, która NAJPRAWDOPODOBNIEJ należała do jego ojca
INNE: 
- Kocha koty nad życie, a nienawidzi psów. Często dręczy je jedzeniem... a raczej pokazuje im, że coś ma, a ostatecznie sam to zjada
- Uwielbia słodycze wszelkiego typu czy koloru
- Ma uczulenie na orzechy i kokos
- Nie może się powstrzymać przed mówieniem komplementów pobliskim osobą, nie ważne czy to facet, czy dziewczyna
- Jest oburęczny , choć częściej posługuje się prawą.
- Mimo, że podaje się za biseksualnego, jest on bardziej Homo
- Uwielbia, gdy ktoś głaszcze go po głowie, bądź robi cokolwiek z jego włosami (byle nie ścinać)
- Nie boi się eksperymentować ze stylem. Może nawet założyć buty na obcasie przez jego niski wzrost.
- Od czasu do czasu sięga po papierosy, lecz nie jest od nich uzależniony.
- Ma bardzo mocną głowę pod względem alkoholu.
- Posiada wyjątkowo melodyjny i spokojny głos, dlatego zdarza się, że śpiewa
- Nie jest punktualny
- Śpi jeśli tylko ma okazje
- Jest wiecznie głodny, dlatego nie poleca się jeść w jego obecności bo będzie żebrać.

DATA DOŁĄCZENIA: 24.09.2017
NAGANY: 0
POCHWAŁY: 0

PROWADZĄCY: KoniaraHadara | justtysia270@gmail.com

Od Jaspera CD Jughead'a

To co zrobił Jughead było urocze i sprawiło, że znów chciałem go objąć, ale nad rzeką postąpiłem niewłaściwie. Uśmiechnąłem się do niego szczerze.
Tak bardzo mi na tobie zależy.
Poczochrałem go po mokrej czuprynie. Od razu po powrocie do osady udałem się z chłopakiem do przychodni, aby sprawdzić czy nic mu się nie stało. Odmówiłem badania z oczywistych powodów. Nie chciałem więcej stać na zewnątrz. Byłem tak bardzo zmęczony. Brak snu, wahania nastroju, wysiłek poza Camelot. Poprosiłem Aed'a o klucz do jednego z pokoi. Nie chciałem siedzieć z nim w jednym pomieszczeniu w takim stanie, gdybym zasnął i nagle coś mi się stało? Wolę nie myśleć, co mógłbym zrobić.
Co ja pierdolę? Przecież już teraz jestem zagrożeniem dla innych. Powinienem jak najszybciej odejść z osady. Jestem potworem.
Po zatrzaśnięciu drzwi siedziałem w sypialni, wychodząc tylko w razie konieczności. Zwykle było to raz, do toalet. Jednej takiej nocy znowu miałem atak. Tym razem nie było to zwykłe plunięcie krwią. Zacząłem się dławić. Była gęstsza niż zwykle... i czarna. Przerażenie? Gniew? Oczywiście. Dlaczego tu jestem skoro wiem, że jestem niebezpieczny? Ach tak, Jughead. Nie mogę pozbyć się go z mojego umysłu. Jest dla mnie niczym narkotyk dla uzależnionego. Czy to dlatego przestałem już myśleć racjonalnie?
Jughead...
Nie przejmowałem się jedzeniem. Od owego dnia, gdy w łazience zabrakło mi tlenu nie potrafiłem nic przełknąć. Usta miałem całe wysuszone, a sen? I tak nie spałem. Gdy tylko zamykałem oczy widziałem, albo jak monstrum wciąga mnie pod wodę, albo jak to samo dzieje się z Juggiem.
Siedząc w koncie łóżka, owinięty szczelnie dwoma kocami, patrzyłem się w ciemną nicość. Przeziębienie jest okropne, zwłaszcza z połączeniem wirusa Firhen. Byłem cały rozpalony. Wydawało mi się, że palę się żywym ogniem. Wrażenie to było potęgowane dodatkowo wiedzą, że od momentu szarpnięcia moja skóra skuta była zimną powłoką.
Ktoś zapukał, wchodząc do pokoju i zamykając za sobą drzwi.
- Jas.. - zaczął nieśmiało. Wszędzie poznam ten głos. To Jug.
- Po co tu przyszedłeś? - warknąłem.
- Nie wychodziłeś przez ostatnie dni. Aiden powiedział mi, że siedzisz w tym pokoju. Mam dla ciebie rosół i herbatę z czystkiem. Poprosiłem o to Julię.
- Nie chcę teraz nikogo widzieć. - rzuciłem groźnym tonem.
- Daj sobie pomóc. - stawiał nieufne ciemności kroki i położył tacę na małej komodzie.
- Jestem samowystarczalny. Nie powinno cię tu być. - prychnąłem, chowając się pośród okryć. Chłopak usiadł na łóżku.
- Nie chcę cię widzieć. - i te słowa go nie powstrzymały. Poczułem jak jego ręka dociera do mojej twarzy, dotykając delikatnie policzka.
- Jesteś cały rozpalony. - jego dotyk tylko pogorszył sprawę.. Nie mogę racjonalnie myśleć kiedy tak robi. Dlaczego on się mną tak przejmuje?
Th. Cieszę się, że jest tu ciemno. Gdyby zauważył co stało się ze mną stało? Kości twarzy bardziej teraz wystają, policzki zrobiły się zapadnięte. Moje włosy straciły blask  są strasznie szorstkie, a oczy... Sam się ich boje, moje białka są całe przekrwione.
- Jug.. Mogę zadać ci pytanie? - spytałem,. wypełzając spod koców.
- Jedno już zadałeś. - zaśmiał się niemrawo.
- Co byś zrobił gdybym umarł? - oparłem głowę na jego kolanach.
- Skąd taka myśl?
- Po prostu mi odpowiedz. Co byś zrobił? Co byś poczuł, gdybym odszedł z tego świata?

<Jug?>

Od Jughead'a CD Jaspera

To wszytko działo się tak nagle. Jasper wskoczył do wody aby pomóc mi uwolnić się z zacisków zakażonego. Potem popchnął mnie na brzeg, podbiegł do mnie. Był cały we krwi. Musiał nieźle zmasakrować tego potwora. Jas nie dając mi dojść do słowa zaczął ściągać ze mnie ubranie. Nic.. nic mi nie było. Zakażony mnie nie zadrapał. Na szczęście. Musiałbym odejść z osady.. zostawiając wszystko i.. wszystkich? Jakich wszystkich? Miałem tutaj tylko jedną osobę, na której mi zależało i ta osoba właśnie patrzyła na mnie przestraszona mierząc mnie swoim fiołkowym spojrzeniem. Obejrzał całą moją klatę piersiową, plecy, ręce.
- Nic Ci nie jest! - powiedział po czym mnie objął
Mimo tego, że przed chwilą byliśmy w lodowatej wodzie poczułem od niego bijące ciepło. Było mi tak.. przyjemnie w jego objęciach. Chciałbym, żeby ten moment trwał wiecznie.
Proszę nie puszczaj mnie.. 
- Nie możesz tak ryzykować! - dodał ściskając mnie jeszcze mocniej
- Prze... Przecież żyję. - z trudem wydusiłem z siebie te słowa, przez uczucia jakie opanowały moje ciało i umysł nie mogłem się w ogóle wysłowić, nie mogłem zrobić jakiegokolwiek ruchu. Spoczywałem w objęciach blondyna jak małe dziecko, które miało się zaraz rozpłakać ze szczęścia.
- Nigdy więcej ze mną nie pójdziesz! - kontynuował swoje wypowiedzi, zachowywał się tak troskliwie.. już oda dawna nikt się o mnie tak nie martwił. To było bardzo miłe uczucie. Ciepełko na serduszku rozgrzewało moje lodowate ciało, do tego jeszcze Jasper, który raczej nie zamierzał mnie puścić. Cieszyłem się w duchu, że stało się coś takiego. Czy to nienormalne? Na pewno.
- Jas.. - Chciałem mu coś powiedzieć lecz znów nie dał mi dojść do słowa
- Nigdy! Mogło ci się coś stać! - zaczął
Ale mnie uratowałeś
- Powinieneś być z innymi łowcami do cholery!
Wolałem być przy Tobie.. 
- Wracamy do osady! Musisz się ogrzać. - gdy mnie obejmował te słowa brzmiały tak uroczo.. Dobrze, że byłem cały mokry i nie zauważył jak jedna łza spływa mi po poliku
- Dobrze.. - odparłem z uśmiechem na ustach
Chwilę po moich słowach blondyn podniósł się podając mi rękę. Półnagi i przemoknięty szedłem obok niego. Było mi teraz cholernie zimno.
Chce znów poczuć ciepło twojego ciała 
To już nie to samo co lato. Chłodny wiatr przeczesywał moje włosy. Na ciele pojawiła się gęsia skórka a co chwilkę przebiegały po mnie dreszcze. No teraz to na pewno będę siedzieć zakatarzony pod kołdrą caaałymi dniami. Pięknie. Z blondynem pewnie będzie to samo. On szedł w mokrych ubraniach. Ja nie widziałem sensu, żeby zakładać na siebie mokrą bluzkę.
- Jas.. - zwolniłem na moment i złapałem Jaspera za nadgarstek aby się zatrzymał, spojrzał na mnie bez słowa. Musiałem wyglądać żenująco.. teraz zrozumiałem jak bardzo mi wstyd za całą tą sytuację. Podniosłem głowę i spojrzałem na niego - Dziękuję - odparłem delikatnie uśmiechając się

<Jas?>

Od Maxine CD Mikel

Wyszłam z pokoju Mikela i skierowałam się w stronę schodów w dół. Powiedziałam Mikel’owi, że idę załatwiać swoje sprawy, ale czy miałam jakieś swoje sprawy? Hym, może po prostu nie jestem jeszcze przyzwyczajona do przyjmowania podziękowań od innych osób, więc próbowałam się wymigać. Nie chciało mi się spać. Zrezygnowałam więc ze spędzenia nocy w pokoju i zmieniłam plany. Właściwie sama nie wiem co mogę robić przez resztę czasu. Schodząc po schodach nie kierowałam się w żadne konkretne miejsce. Gdy byłam już na dole zatrzymałam się na chwilę i rozejrzałam zastanawiając się w która stronę skręcić. Nagle zdałam sobie sprawę, że zaschło mi w gardle. Może jeszcze zdążę zabrać sobie coś do picia. Ruszyłam w głąb korytarza. Po paru chwilach znalazłam się w kuchni. W środku spotkałam Julie, która już wychodziła, ale zatrzymałam ja w ostatnim momencie.
- Julie? Mogę wziąć sobie Cole?
- Teraz!? Nie mogłaś przyjść o normalnej godzinie?
- Proooszęęęę…
- Eh… No niech ci będzie! Ale to ostatni raz, jak daję ci coś o tej porze!
- Dziękuję Julie! Może w takim razie dasz mi od razu dwie, żebym ci na głowę potem nie wchodziła?
- Ty i te twoje pomysły… Trzymaj.- Powiedziała rzucając mi dwie puszki.- A ja się już zmywam. Dobranoc Maxine.
- Dobranoc Julie!- Powiedziałam wychodząc z kuchni i zostawiając dziewczynę samą.
Włożyłam jedną cole do kieszeni i otworzyłam drugą. Kierowałam się w górę schodów. Popijając napój myślałam co by tu porobić. Postanowiłam sprawdzić Rica i przejść się po Camelocie. Świeże powietrze dobrze mi zrobi, a o tej porze powinno być pięknie widać gwiazdy. Wdrapałam się więc na szczyt schodów i ostrożnie otworzyłam drzwi. Ric, na szczęście nie spał, ale był mało czujny. Postanowiłam go jednak zostawić. Dość już dziś ze mną przeszedł, a przecież nie śpi nie? Przekradłam się koło strażnika i ruszyłam ciemnymi uliczkami Camelotu. Znałam je na pamięć więc nie sprawiało mi to najmniejszego problemu. Zastanawiałam się skąd najlepiej będzie widać gwiazdy. Drzewa odpadały, bo liście zasłaniają, na placu się nie położę, bo jak już będzie ranek i ludzie będą wychodzić to będzie to dziwnie wyglądać. Max, Zastępca Aed’a śpiąca na środku jakiejś ulicy czy placu. Najlepiej, żebym była mało widoczna. Może położę się na dach jakiegoś domu? Tak, to całkiem dobry pomysł. Nikt mnie tam nie znajdzie i nie zobaczy, a gwiazdy będą idealnie wyeksponowane. Wdrapałam się więc na pierwszy lepszy dom z dala od drzew i położyłam się na plecach, oglądając sklepienie.
~*~
Otworzyłam oczy gdy zaczęło się już rozjaśniać. Nie ma co tu leżeć, jak nic już nie widać. Gdy podniosłam się do pozycji siedzącej zrobiło się już szaro. Było gdzieś koło 5 nad ranem. Przeciągnęłam się i ziewnęłam. Musiałam chyba się zdrzemnąć gdzieś koło 2. No trudno. Nagle usłyszałam szmer piasku na ulicy. Ktoś wyraźnie szedł w moją stronę. Wychyliłam się ostrożnie za krawędź dachu. Naprawdę się zdziwiłam, gdy zobaczyłam Mikela, przechadzającego się ulicą. Nie wiedziałam, że taki z niego ranny ptaszek. Ciekawe co tu robił. Może go spytam? W sumie mam w kieszeni tą drugą cole, o której zapomniałam. Przykucnęłam na krawędzi zastanawiając się co zrobić, gdy nagle moja stopa ześlizgnęła się i poleciałam w dół. Na szczęście byłam już przyzwyczajona do takich sytuacji i tuż przy ziemi wyciągnęłam ręce i zrobiłam przewrót w przód po ziemi. Jednak coś mi to trochę nie wyszło z odległością, bo gdy się podniosłam, znajdywałam się 20 cm od Mikela i miałam oczy na wysokości jego szyi. Huk.

<Mikel?>

Od Isliny CD Autumn

- Przeszkodziłeś mi i dobrze o tym wiesz. - westchnęłam ciężko, nie spuszczając wzroku z blondyna.
- Więc dlatego posłużysz się moim następnym planem. Ty wtrącasz się pomiędzy mnie i Jughead'a, więc ja wtrącę się między ciebie i Aidena. - odparł Jasper. Jego ton był zbyt pewny siebie.
- Jesteś po prostu niemożliwy. To są dwie różne sytuacje. - dlaczego ja zgodziłam się na tę przechadzkę z nim? - Kto to jest? - spytałam, starając się zmienić temat. Moi znajomi to niezbyt wciągający temat na pogaduszki.
- Skąd mam wiedzieć. Wszystkie tutaj macie czarne włosy. - wzruszył beznamiętnie ramionami. - Po prostu zobaczmy. - zanim zdążyłam zareagować, ten już chwycił ją za bark. Dziewczyna odwróciła się w naszą stronę.
- Kolejna nieznajoma mi twarz. - mruknęłam, podchodząc do nich. Wyraz jej twarzy mnie przerażał. Ja sama ledwo potrafię się uśmiechać. To fizycznie możliwe, aby mieć tak szczęśliwy wyraz twarzy?
- Ja też nie kojarzę. Jasper, mogę wiedzieć kim jesteś? - uniósł delikatnie jedną brew. Nowa? Czyli jeszcze nie słyszała tych zjadliwych komentarzy na mój temat.
- Autumn. Przyjechałam niebawem. Przyjęła mnie Maxine, rude włosy.
- Max.. no tak.
- Ja za to jestem Islina. - podałam jej dłoń, następnie zakładając ręce na piersi. - Widzę radosna duszyczka. Oprowadzał cię ktoś?
- Jeszcze nie. - powiedziała niemrawo. Uważnie obserwowałam jej ruchy czy drgnięcia. Z natury podchodzę sceptycznie do tych miłych.
- A czy Maxine obeznała cię z panującymi tu zasadami i stanowiskami? - chłopak od razu przeszedł do sedna.
- Tak. - pokiwała głową. - Jestem inżynierem.
- Czyli to ja będę twoim przełożonym. - zaśmiał się.
- Czyli nikt cię nie oprowadzał? Może pomóc? - spytałam, zwracając na siebie uwagę.
- Od kiedy jesteś taka otwarta? Jak tu przybyłaś powitałaś nas wyzwiskami i chciałaś zabić. - przewrócił oczami.
- Zdobywam nowe znajomości. Nie radzę brać go na poważnie. - zwróciłam się w stronę brunetki. - On i tak musi iść zająć się elektryką.
- To akurat racja. - wzruszył ramionami. - Do później! - pożegnał się z nowo poznaną i odszedł.
- Przepraszam za to zamieszanie. Ostatnio wiele się dzieje w osadzie. Jestem Zarządcą, więc jakbyś chciała możesz też śmiało podejść do mnie, jak będę miała dobry humor może pomogę. Nie powiem, lubię wywoływać u innych strach. - dziewczyna prychnęła cicho, jeszcze pozna mnie od tej gorszej strony.
Ciekawiło mnie ile mogła mieć lat. Nie wyglądała na starą. Wydawała się nawet młodsza od Jaspera.
- Może najpierw pokażę ci twój pokój, co ty na to? - spytałam.

<Autumn?>

Od Jaspera CD Jugheada

Jedna chwila. Przecież jeszcze sekundę temu chwycił mnie za dłoń, pomagając mi wstać. Jego dotyk palił moją skórę, ale... Teraz mutant rzucił się w jego stronę. Widziałem jak łapie go w uścisk. Chłopak musiał go nie zauważyć. Oboje wpadli w nurt rzeki. Nie, nie nie! Tylko nie to! Kurwa!
Jedyną moją szansą na dogonienie ich było biec lądem. Serce, które już szalało, teraz zaczęło wyrywać mi się z piersi. Muszę działać szybko, odważyć się zrobić ten krok. Jednak każdy  choćby najmniejszy plusk przypominał mi o tym, co stało się nad oceanem. Nad taflą pojawiła się głowa bruneta. Nie mogłem dłużej się zastanawiać. Silne wybicie i skok do wody. Chłopak starał się odepchnąć od siebie mutanta. Dlaczego nagle zapanował nade mną gniew? Nigdy nie czułem tak wielkiej chęci, by zabić inną istotę, nawet zakażonego. Chwyciłem tę cholerę za ramiona, starając się odciągnąć go od Jughead'a, co w wodzie nie było łatwym zadaniem. Gdy mój towarzysz kopnął stworzenie, dopiero teraz puściło. Coraz trudniej było mi złapać powietrze. Woda otaczała mnie z każdej strony.
Rzeka skręca.
Puściłem tępą bestię, popychając Jug'a w stronę brzegu, gdzie mógł spokojnie na niego wyjść. Ja wylądowałem jakieś osiem metrów dalej, z dodatkowym pasażerem na karku. Zarażony próbował mnie rozszarpać. Na lądzie miał na to więcej możliwości. Chwyciłem jego obślizgłe ramię, przerzucając go, jak kiedyś uczyniła ze mną Islina. Gdy ujrzałem paszczę tego ohydztwa, dopadła mnie furia. Przy pomocy noża, zamocowanego przy pasku, dźgnąłem blade ciało. Satysfakcja. To było to, co czułem. Za pierwszym. dziesiątym czy jeszcze kolejnym ciosem. Nie mogłem się opanować. Co tak na mnie działa do cholery?
Kaszel. Ktoś kaszle.
Jughead!
Zerwałem się z miejsca, podbiegając do chłopaka siedzącego na ziemi. Dopadłem go, cały zakrwawiony.
- Nic ci nie jest?! - spanikowałem, widząc rozszarpany materiał. Nie pozwoliłem mu odpowiedzieć, natychmiast zrzuciłem z niego odzienie. - Nie zadrapał cię?! Jesteś cały?! Jughead!
- Nic.. Nic mi nie jest. - wyszeptał. Zdecydowanie za długo przebywał pod wodą.
Dokładnie sprawdziłem jego ręce i klatkę piersiową. Nogawki nie były uszkodzone, więc raczej go tam nie zadrapał. Pewnie i tak zmuszę go, żeby mi pokazał nogi. Nie przeżyłbym gdyby i go coś zadrapało.
- Nic ci nie jest! - z ulgą na sercu zamknąłem go w moich objęciach. - Nie możesz tak ryzykować!
- Prze... Przecież żyję. - powiedział niemrawo, to już nie pierwsza taka wypowiedź, w której się zacinał.
- Nigdy więcej ze mną nie pójdziesz! - nie potrafiłem go puścić.
- Jas...
- Nigdy! Mogło ci się coś stać! Powinieneś być z innymi łowcami do cholery! Wracamy do osady! Musisz się ogrzać. - powiedziałem. Dlaczego nie mogłem wypuścić go z moich ramion? Dlaczego musiałem tak bardzo się o niego bać? Czemu był mi tak bliski?

<Jug?>

Od Jughead'a CD Jaspera

Odkąd Jasper wrócił znad oceanu wyczułem w jego zachowaniu coś dziwnego. Dziwnie reagował na niektóre rzeczy, z których wcześniej by się cieszył. Teraz w jego uśmiechach mogłem wyczuć fałszywość. Zachowywał się tak jakby czasem się czegoś obawiał a wszystkim wokół starał się wmówić, że wszytko jest dobrze. Czy to możliwe, że coś mogło mu się stać gdy wyruszył sam po wodorosty dla Karmelka? No niby.. mogło. Ale przecież gdy po raz pierwszy się tam wybraliśmy nie napotkaliśmy po drodze żadnego zagrożenia. Więc.. O co chodzi Jasper? Dlaczego tak dziwnie się zachowujesz? Co sprawiło.. że twój uśmiech nie jest taki radosny jak wcześniej?
Jas.. proszę powiedz mi wszytko. 
Aby blondyn nie domyślił się o czym mogę myśleć i nie przejmował się moją smutną miną zaśmiałem się.
-Wystraszyłeś się rybki - stanąłem przed nim, plecami do rzeki
-Nie.. po prostu - mruczał coś pod nosem
Wysunąłem rękę aby pomóc mu wstać. Jego mocny uścisk dłoni wplątał mnie w wir wspomnień gdy Jasper miział moje plecy na plaży. Gdy się podniósł, otrzepał się i powoli podszedł do rzeki. Stałem przez moment patrząc się w ziemię. Chce wiedzieć o nim wszytko.
- Jas.. - podniosłem głowę spoglądając na niego lecz ten nadal zapatrzony był w rzekę
- Hm? - podniósł głowę ale nadal stał do mnie tyłem - Coś się stało? - zapytał
Zapytaj go, zapytaj go zapytaj go! 
- Więc.. - zacząłem, lecz nie potrafiłem wydusić z siebie ani słowa więcej.. - Wracajmy do pracy - odparłem po chwili
No Jug, gratulacje. To się popisałeś.
Westchnąłem i odwróciłem się.
Ułamek sekundy.
Nawet nie zdążyłem wypuścić powietrza z płuc.
Coś... rzuciło się na mnie zanim zdążyłem wykonać jakikolwiek ruch w geście obrony, nawet nie wiem czy byłbym w stanie cokolwiek zrobić. W tym tempie nawet nie potrafiłem ocenić co to konkretnie było. Lecz gdy stworzenie próbowało mnie ugryźć zrozumiałem. Zakażony, śmierdziało od niego. Typ III? Tak. To był Typ III. Czerwone włosy i biała skóra. Puste oczy. Tyle potrafiłem określić zanim wraz ze stworzeniem z ogromną siłą nie uderzyłem w taflę wody wpadając w nurt rzeki. Stworzenie poluzowało swoje uściski lecz nadal próbowało mnie ugryźć. Czułem jak jego szpony przebijają się przez moje ubranie docierając do skóry. Rzeka była silna. Porwała za równo mnie jak i przyczepionego do mnie zakażonego. To dziwne, że ten padalec nie wystraszył się wody. Próbowałem się z nim siłować lecz słabo mi to wychodziło.

<Jasper?>

Od Autumn - Quest II

Miałam wtedy dziesięć lat, pamiętam ten dzień jak przez mgłę. Otóż, w naszej niewielkiej osadzie panowały przygotowania do długiej, ale utrzymującej w miarę szybkie tempo wyprawy. Każda rodzina musiała sobie zapewnić zwierzę do transportu - konia. Oczywiście, jeśli ktoś inny miał możliwość, starał się o wyhodowanie nowego, by oddać go potem komuś innemu. Inaczej marnowałoby się tylko czas. Moi rodzice wieczorem przyszli oznajmiając, że urodziło się nam źrebię - silny, zdrowy ogier. Jego sierść nie wyglądała tak jak teraz, była niezwykle jasna, ale szybko okazało się, że zmieni kolor. Wszyscy twierdzili, że to normalne, zupełnie naturalne. Ja natomiast potraktowałam to jak coś wyjątkowego, zaczęłam traktować nowo narodzonego członka rodziny ( bo jak można by go tak nie nazwać, skoro tyle dla nas zrobił? ) jako prawdziwy skarb. Oczywiście, nie tylko z powodu jego "niecodziennego" umaszczenia. Spędzając z nim mnóstwo czasu zdołałam zdobyć jego zaufanie, potem matki, która czasem traktowała mnie dosyć surowo. W końcu to jej pociecha, w dodatku pierwsza, nie mogłam mieć jej tego za złe. Gdy minął miesiąc, Ventus ( imię wybrałam sama, ucząc się podstaw łaciny ) potrafił już zrobić dwie rzeczy, które mu wpoiłam. Po pierwsze, reagować na imię. Po drugie, stać spokojnie, gdy się go czyściło. Potem poszło szybciej - nauka wkładania kantara, chodzenia na lonży, reagowania na proste i nieco bardziej skomplikowane komendy ustne, jak i cielesne. Przykładowo podniesienie wysoko ręki oznaczało stanięcie na tylnych kończynach na tak długo, aż jej nie opuszczę lub po prostu nie będzie musiał sam podjąć się stanięcia na wszystkich kopytach. Gdy miałam trzynaście lat, pierwszy raz na niego wsiadłam - wcześniej robili to rodzice, by odpowiednio go przygotować. Ale tak na prawdę ograniczało się to do wytrzymywania z siodłem i jeźdźcem na grzbiecie, uzdą na pysku oraz reagowania na proste polecenia - czyli przyśpieszenie i zwolnienie kroku. Resztę pozostawili mi. Teraz nie jestem w stu procentach pewna, dlaczego. Być może po to, bym mogła poradzić sobie w przyszłości. Być może dlatego, że od początku dobrze się z nim dogadywałam. Być może dlatego, żebym znała się na jeździectwie. Trudno stwierdzić, a może wszystko po trochu? W każdym razie, następne lata przyniosły wiele sukcesów, jak i porażek. Jego pierwszą ucieczkę z zagrody, przeskoczenie bez nawet muśnięcia kopytem stosu siana o wysokości metra sześćdziesiąt, ogromną ilość upadków ( moich, rzecz jasna, choć dwa razy przewrócił się i on ), kopyto zaklinowane pomiędzy deskami, gdy chciał wyważyć kopnięciem drzwi od boksu w burzliwą noc. Było tego wiele, ale niczego nie żałuję. No, może tych paru nieprzyjemnych incydentów, gdy coś sobie zrobił. Ale gdyby nie one, nie wiedziałby, jak powinien postąpić, by nie powtórzyć błędu. Podobnie ze mną.


ILOŚĆ SŁÓW: 435
AKTUALIZACJA QUESTÓW: 18.08.2017

Po latach #3 - Aiden

To wszystko było... Nawet nie mogę znaleźć słowa opisującego moje emocje związane z tym wszystkim. Pamiętam czyjeś ramiona, które wyciągnęły mnie z tamtej osady, te osoby leżące na ziemi. Ktoś wlał mi coś do ust, czy to była Islina? Ale po co miałaby mnie wyciągać z obozowiska? To niedorzeczne.
Obudziłem się w pokoju oświeconym sporą ilością świec. Był tam Carl, Maxine, Jasper. Czyli jestem w Camelot. Nie śnię? Wszystko mnie boli, to nie może być sen.
Najgorsze są te tłumaczenia. Gdzie byłem? Jak się wydostałem? Ugh, przecież to nawet nie były porządne tortury, mogę mówić, poruszać się. Jestem tylko trochę zmęczony. Jednak nie potrafię zapomnieć widoku tej czarnowłosej kobiety, siedzącej na krześle z jedną nogą założoną na drugą i patrzącą na mnie tymi dziwnymi i pustymi, niebieskimi oczami. Wyglądała na taką, która zna się na swojej pracy, reakcje mężczyzn na dźwięk jej imienia też były komiczne. Więc dlaczego nie zadała mi gorszych ran?
Kiedy stanęła przede mną, myślałem, że to tylko złudzenie. Co ona robi w Camelot? Jakże sztywna była to atmosfera. Musiałem oczywiście odpowiednio zadziałać. Cieszyłem się, że zwróciła mi Arystotelesa, w połączeniu z tym, że pomogła mi tu wrócić... Nie mogłem jej wyrzucić, to wydawało mi się zbyt dziwne, ona sama w sobie była intrygująca. Przez ową nieufność i ciekawość jej osoby, kazałem Jasperowi cały czas być blisko niej.
W przeciągu tych kilku tygodni, które tu spędziła zyskała niezwykłe zaufanie mojego przyjaciela i jego sympatię. Nawet ja nie miałem do niej już tak sceptycznego podejścia. Wydawała mi się coś ukrywać, ale z drugiej strony niezwykle mnie do siebie przyciągała.
Myślałem o tym samym, przechadzając się po sadzie o obserwując jak ludzie zbierają ostatnie owoce. Trzeba będzie odpowiednio je zakonserwować. Jesień już właściwie się zbliża. Liście robią się coraz to bardziej kolorowe, w lesie poza osadą widziałem nawet miejsce, gdzie natura już całkowicie pokolorowała drzewa.
- Co robisz? - usłyszałem za sobą ciekawski głos, gdy rozpostarłem martwy liść na proch.
- Doglądam zbiorów. - odparłem krótko. Gdy poczułem oddech na karku przypomniało mi się, jak brunetka usiadła obok mnie tamtej nocy, szepcząc kilka zdań do ucha. Położyła się obok, jednak ostatecznie nie zadała pytania. O co chciała wtedy spytać?
- Miałabym do ciebie prośbę. - powiedziała, a ja odwróciłem się do niej, aby móc na nią spojrzeć. Tamtego wieczoru cholernie mi kogoś przypominała. Płomień świecy odbijał się w jej oku, jak palące się ognisko w...
- Jaką?
- Arystoteles ma już zdrową nogę.
- Ach tak, dziękuję, że się nim zajmujesz. Nie potrafiłem zebrać myśli, żeby to zrobić.
- Dogaduje się z moją klaczą, niejako musiałam to zrobić. - wzruszyła ramionami. - Teraz tylko potrzebuje jeźdźca. - założyła ręce na biodra.
- Mam na nim pojechać? Jeszcze dzisiaj znajdę czas.
- Chciałam cię zaprosić na przejażdżkę.
- Nie uważasz, że to trochę podejrzane, gdy osoba, która cię torturowała chce cię zabrać na samotną przejażdżkę?
- Gdybym chciała wyśpiewałbyś wszystko. - westchnęła ciężko. Obdarowałem ją znudzonym spojrzeniem. - To nie był mój pomysł. Jasper nakłonił mnie, żebym ci to zaproponowała i znalazła jakiś pretekst.
- Ech, to w jego stylu, ale co on znowu wymyślił? - potarłem dłonią skroń, usiłując się skupić.
- Nawet nie muszę brać ze sobą broni, a ty wybierzesz miejsce. - między nami zapanowała cisza. Decyzja jaką podejmę może mieć swoje konsekwencje, ale jeśli dowiem się o niej czegoś więcej...
- Kiedy więc jedziemy? - założyłem ręce na piersi.
- Właściwie już osiodłałam konie. - ruszyła w stronę stajni.
- Co gdybym się nie zgodził? - uniosłem brew.
- Jaś z pewnością by cie przekonał. - wysłała mi nikły uśmiech.
- Jaś? Dawno nikt go tak nie nazywał. - zastanowiłem się. Czułem jakbym gubił się w wspomnieniach.
- Pasuje do niego. - odparła.
- Tak, z pewnością... Lepiej będzie jeśli jednak zabierzesz ze sobą jakąś broń. - byliśmy już coraz bliżej stajni. Słyszałem rżenie koni.
- Miło wiedzieć, ze nie bierzesz mnie za wroga.
- To też, ale raczej łatwiej będzie się bronić w dwójkę. - kiwnęła głową, obchodząc stajnię dookoła i idąc w stronę, gdzie musiały zostać przywiązane wierzchowce.
Pod ścianą stało oparte jej wyposażenie. Spodziewała się tego po mnie?
Kobieta sięgnęła po potrzebne jej rzeczy i oboje dosiedliśmy koni. Jej klacz była równie intrygująca co ona. Szczególne zainteresowanie wzbudzał wygląd i temperament samego diabła. Skuszony wystawiłem rękę, głaszcząc Hypatię po karku. Wierzgnęła niezadowolona.
- Nie lubi dotyku obcych. - wyjaśniła moja towarzyszka. - Arystotelesa zna, jednak ciebie widziała tylko parę razy. Nie podobało jej się, kiedy musiałeś na niej jechać.
- Wierzę na słowo. - ruszyłem do przodu.
- No sorry, lekki nie jesteś. - przewróciłem oczami na jej wypowiedź. Dlaczego, gdy z nią rozmawiałem wydawała mi się tak miłą osobą, a jeśli spotkałbym ją gdzieś na spacerze po osadzie byłbym w stanie ugiąć się pod jej przerażającym spojrzeniem?
Kim do cholery jesteś Islina?
~*~
Od godziny siedzieliśmy w siodle. Starałem się zaprowadzić nas w miejsce, gdzie widoczna już jest nadchodząca jesień. Lubię patrzeć na kolorowe drzewa, tamto miejsce będzie perfekcyjne. To był jednak odcinek, gdzie las był bardziej zarośnięty. Mgła stwarzała niepowtarzalny nastrój. Nagle Islina zatrzymała konia. Przystanąłem obok niej, nie wiedząc co się dzieje.
- Widzisz to? - szepnęła.
- O co ci chodzi? - jej ton sprawił, że sam nie chciałem mówić głośniej. Zeskoczyła z klaczy, podchodząc gdzieś do przodu. Chwilę brodziła w gęstwinie, a ja ujrzałem to co ona.
Kobieta podeszła do przodu jak gdyby nigdy nic. Jeleń zbliżył się do niej, niczym do starej przyjaciółki. Wystawiła w jego kierunku dłoń, którą ten chętnie trącił. Gdy ta głaskała zwierzę po pysku w moim sercu poczułem niejaką nostalgię. Kobieta o tak podłym charakterze potrafi zbliżyć się do dzikiego jelenia. Przypomina mi swoim zachowaniem kogoś, kogo bardzo dobrze znałem.



Od Chelsea

Obudziłam się w stałej już dla mnie kwaterze. Tak przynajmniej mi się wydaje. Nie wiem, może to jakaś izba przyjęć? Tylko zmieniłam łóżko. Tamto jakoś mi nie odpowiadało. Wstałam i uczyniłam wiekopomne kroki w kierunku drzwi. Złapałam swój płaszcz i wyruszyłam na zewnątrz. Kolejny dzień, a ja przestrzegam umów.
Drogę tą znałam już niemalże na pamięć. Było to jedyne, co czyniłam, poza okazjonalnym jedzeniem.
Uśmiechnęłam się widząc na końcu stajni Ronnie'go. Podejrzewam, że właśnie skończył karmić. Pomachał do mnie, choć na jego twarzy widniał niepokój.
Chciałam się przywitać z Arysem. Ale, go nie było.
- Ta czarna go zabrała. Związała z tym swoim demonem i wypuściła. - zrozumiałam, mimo niemalże zerowej dykcji.
- Przecież on był ranny.
Odpowiedziało mi milczenie.
- Przecież…
Oparłam się o drzwi boksu, wzdychając i zastanawiając się nad niczym praktycznie rzecz biorąc.
Kilka dni wcześniej, gdy wyszłam ze stajni, poszłam odpocząć na pobliskim drzewie. Usłyszałam również ciekawą rozmowę, zakończoną ciekawym incydentem. Ogólnie rzecz biorąc, to Islina ma więcej wspólnego z tym miejscem, niż się wydaje. Usłyszałam wiele interesujących rzeczy odnośnie ICH przeszłości.
Z zamyślenia wyrwał mnie narzucony przez kogoś cień.
- Gdzie jest Arystoteles?
Uniosłam wzrok, uśmiechając się, może i litościwie, gdy rozpoznałam jego głos.
- Skąd ja mam to wiedzieć? - wzruszyłam ramionami, jednocześnie udając, że mnie to za bardzo nie obchodzi. - Też mnie to ciekawi.
Aiden po chwili odnalazł hodowcę. Podeszli w stronę boksu, jakby to miało jakoś wpłynąć na dalszy ciąg rozmowy.
- …ta czarnowłosa go zabrała. Obawiałem się zainterweniować.
- Chelsea? - zwrócił swój wzrok na mnie i dojrzałam w nim gniew.
- Nie! Przecież jej bym się nie obawiał - zaśmiał się nawet. - Bez urazy oczywiście.
Skinęłam głową, aby go uspokoić. Myślę, że nie zależy mi na cudzym strachu.
- Ona ma tego demonicznego konia. Taka karuska, wredna jak mało kto.
Aid zamyślił się chwilę i spojrzał na mnie jakby przepraszającym wzrokiem.
- Właściwie, Chelsea to jest Ronnie. Będziecie się zapewne…
- Myślisz, że go nie znam? - parsknęłam. - Aid, nie było cię tutaj bardzo długo, a po powrocie bynajmniej nie starałeś się ze mną spotkać. Wiele się zmieniło.
Odwróciłam się, posyłając ostatnie spojrzenie Ronney'owi. On też wrócił do swoich spraw.

<Aiden?>

Od Jaspera CD Jughead'a

- Jesteś łowcą, pilnuj terenu. - zaśmiałem się cicho. - Ja dokonam kilku pomiarów, sprawdzę pewne rzeczy. Brunet kiwnął porozumiewawczo głową. Ruszyłem, sprawdzając, czy wszystko znajduje się na swoim miejscu. Kilka potrzebnych przewodów, drobne zbiorniki, specjalne rowy wykopane w ziemi... Jak do teraz wszystko było okey. Bedę musiał tylko oczyścić to wszystko. W czasie gdy ja zaczynałem pracę, Jughead również się nie oszczędzał. Musiał na wstępie pozbyć się dwóch zarażonych typu VI. Kiedy wykonywał płynne ruchy i pozbawiał te tępe potwory życia czułem dziwny niepokój. Nie był on spowodowany tym, że i ja tak kiedyś skończę. Obawiałem się o los chłopaka. Ciężko było mi przełknąć ślinę gdy widziałem jak musi stawiać im czoła. Co jeśli nie uda mu się kiedyś zabić mutanta? Jeśli nie odeprze ataku? Jeśli... Gdyby zdarzyło się tak, że któryś go zarazi? Nie, to byłoby potworne. Nie mogę tak o tym myśleć... Dlaczego właściwie tak bardzo się o niego martwię? Cholera Jughead, dlaczego tak bardzo zawróciłeś mi w głowie?
Wypuściłem powietrze z płuc, starając skupić się na mojej części roboty. Zanim zacznę oczyszczać mechanizmy, wpierw najważniejsze. Rzeka...
Zbliżyłem się do wody, lecz nie mogłem podejść bliżej niż na dwa metry. Jakby dotknął mnie paraliż. No dalej, cholera, przecież muszę to zrobić. Walka z samym sobą chwilę trwała. Nie mogę przecież bać się wody. To niedorzeczne.
Kiedy nad taflę wody wyskoczyła pojedyncza ryba pokonująca nurt... Czułem, że moja psychika wysiada. Wyobraziłem sobie te ohydną mackę, owiniętą wokół mojej łydki i odrywającą skórę. Natychmiast dopadła mnie panika. Upadłem do tyłu. Nie mogłem już racjonalnie myśleć. Zacząłem odsuwać się coraz to bardziej do tyłu.
- Jas, nic ci nie jest? - ktoś kucnął obok mnie. Wzrok cały czas miałem utkwiony w nurcie. Poczułem dotyk. - Serce wali ci jak szalone, zobaczyłeś coś? - spojrzałem na osobę, która wypowiadała owe słowa. Gdy spotkałem się ze zmartwionym, zielonym wzrokiem, zrozumiałem, że to Jughead.
- N-Nic mi nie jest. To nic. - starałem się złapać powietrze. Dlaczego muszę bać się tej pieprzonej rzeki. Jug, przepraszam za moje zachowanie.


<Jug?>

Od Jughead'a CD Jaspera

Może i faktycznie Jasper miał rację mówiąc, że jest tylko istotą włóczącą się po świecie lecz.. nie mogłem po prostu odpuścić. Spodobała mi się znajomość z nim i chciałbym aby trwała jak najdłużej. Zależało mi na nim jak na nikim dotąd. Od śmierci mojego ojca jeszcze nie spotkałem takiej osoby jak on. Coś w nim sprawiło, że chcę się o niego martwić i być blisko niego nie ważne co miałoby się stać. Jest dla mnie na prawdę ważny. Chcę go chronić, nie zważając na to czy on tego chce. Będę się starać aby nic więcej się mu nie stało. Tylko może nie będę aż tak natarczywy, żeby w końcu nie miał mnie dość.
Zaśmiałem się w duchu. Może i po części wydaje się to faktycznie śmieszne. Znam go.. parę dni a czuję do niego ogromne przywiązanie. Coś ukrytego w nim, czego jeszcze nie wiem.. przyciąga mnie do niego i każe wydobyć z niego każdy sekret. Chce znać jego przeszłość, plany na przyszłość.. Chce wiedzieć o nim wszystko. Chciałbym, żeby to we mnie szukał wsparcia w trudnych chwilach..
Więc dlaczego mu o tym nie powiedz głupku? 
Boję się, jak mógłby na to zareagować a nie mogę się przełamać aby mu to wyznać. Czy to by coś zmieniło gdyby się dowiedział? Może uznałby mnie za wariata i kazał się odczepić?
- Jas - zacząłem
- Hm? - podniósł głowę rzucając na mnie spojrzenie
- Czy miałeś kiedyś taką osobę, za którą mógłbyś oddać życie? - zapytałem
- Zebrało Ci się na ckliwe tematy? - uśmiechnął się
- Czysta ciekawość - wzruszyłem ramionami
- Raczej nie miałem nikogo takiego... - podrapał się po karku - Oczywiście nie licząc Sophie i.. - przerwał - Za Sophie oddałbym wszytko. - dokończył - A ty masz bądź miałeś kogoś takiego? - zapytał
Ciebie 
- Ekhem - chrząknąłem - Tak. Miałem.. Mój ojciec był taką osobą - odparłem
- Przykro mi, że go straciłeś - spuścił głowę
- Gdybym chciał, żeby on żył za pewne mnie by tu nie było - westchnąłem - Jemu też raczej nie udałoby się uciec - wzruszyłem ramionami
- Więc dobrze zrobiłeś, nie dając się zaatakować - odparł zerkając na mnie
- Kiedyś.. mógłbym Ci o tym opowiedzieć.. o ile chcesz.. - spojrzałem wprost w jego oczy
- Z chęcią - kąciki jego ust podniosły się malując na jego twarzy delikatny uśmiech
Dochodziliśmy do rzeki. Jej dźwięk był coraz głośniejszy. W końcu naszym oczom ukazała się niebieska, wodna linia.
- Więc w czym Ci pomóc? - zapytałem wkładając ręce do kieszeni

<Jas?>