- Czego? - warknęłam na powitanie. Przysięgam, że usłyszałam jak głośno przełknął ślinę.
- Szef chce cię widzieć za dwadzieścia minut.
- Przekaż, że przyjdę za trzydzieści. - w spojrzeniu tego chłystka widziałam, że nie ma ochoty przekazywać wiadomości między mną, a dowódcą. - Rusz dupę i zmywaj się stąd. - zatrzasnęłam mu drzwi, warcząc pod nosem. Zbliżyłam się do okna, rozsuwając szare zasłony. Poranne słońce zaczynało piąć się do góry. Nienawidzę słonecznych dni.
Szybko naciągnęłam na siebie spodnie i zarzuciłam skórzaną kurtkę. Zapinając ją nie zawracałam sobie głowy brakiem podkoszulka. Przeczesując włosy ręką, wyszłam na zewnątrz, gdzie powitał mnie jakże miły zapach prochu.
- Co tak hałasuje? - spytałam Jamesa, siedzącego na ławce przy moich drzwiach. Ewidentnie czekał na moje wyjście.
- Nowy koń w zagrodzie. - mruknął, w dalszym ciągu dłubiąc coś w broni.
- Idź do Christophera. Ja zobaczę tę irytującą kobyłę.
- Oczywiście. - podniósł się z miejsca, zeskakując z ganku. Chwyciłam w dłoń parę kotów. Wczoraj wieczorem osobiście je pastowałam, teraz lśniły piękniej niż szlachetne kamienie. Zgrabnie założyłam je na nogi i ruszyłam w stronę niemożliwego do zniesienia hałasu.
Na rynku, w zagrodzie, stał izabelowaty koń. Na szyję zarzucone miał trzy liny, przywiązane mocno do płotu, aby nie mógł się wyrwać. Cały czas rżał. Dobre tyle, że nie wierzga. Musiał to robić już jakiś czas, bo wydawał się zmęczony.
- Co to tu robi? - zadałam pytanie stajennemu, stojącemu w bezpiecznej odległości od zwierzęcia.
- Szef kazał go tu przywiązać.
- Zakłóca spokój. Wkurza mnie.
- Niestety nie mogę na to nic poradzić. - powiedział, niespokojny.
- Ale ja tak. - wyciągnęłam podłużne ostrze, schowane przy pasku i podeszłam do zagrody.
- Co zamierzasz zrobić? - spytał zdezorientowany.
- Mam zamiar uciszyć to głupie bydle. - przeskoczyłam furtkę, wchodząc do środka. Koń powitał mnie groźnym spojrzeniem. - Spotkałam już diabła w końskiej skórze, jesteś przy nim jak źrebak. - mruknęłam, wspominając sobie moment, kiedy Hypatia również stała w tym miejscu. Tylko, że do niej potrzebowali dziewięciu lin.
Ostrze zalśniło w słońcu, dezorientując ogiera, a ja przecięłam w tym czasie dwa z więżących go sznurów. Prychnął w moją stronę. Podeszłam do niego, chwytając go za chrapy.
- No uspokój się wreszcie. Nie zrobię z ciebie żarcia do kanapek. - westchnęłam, głaszcząc go po szyi. Z nawyku zjechałam dłonią po jego nogach. Cały drżał. Jego nogi były całe poranione. Nad kopytem zobaczyłam wbite kawałki drewna. Te ofiary losu pewnie bały się podejść do zwierzęcia, żeby to opatrzyć.
- Przynieś mi tu obcęgi, kilka bandaży i alkohol. - powiedziałam do stajennego, który zmył się w jednej chwili. Wpatrywałam się w brązowe oczy izabelowatego wierzchowca. Nie miał aż tak wielkiego ducha. Przy mojej klaczy malował się jedynie jako mały kucyk.
Po chwili parobek wrócił ze wszystkim, co kazałam mu przynieść. Pozbyłam się ciał obcych z ciała zwierzęcia. Nie podobało mu się to co robię, jak i nie spodobał mu się mój pomysł zalania jego ran alkoholem. W poważaniu mam jego sprzeciwy, staram się mu pomóc, więc niech lepiej się zaraz uspokoi bo psy mamy głodne.
~*~
Zostawiając konia w zagrodzie, po kilku minutach trafiłam do sali, w której miało odbyć się spotkanie. Gdy wkroczyłam do pomieszczenia szepty między mężczyznami tu przebywającymi ucichły. Jedyne co było słychać to mój obcas odbijający się od wyłożonej kamieniem podłogi. Chwyciłam drewniane krzesło, obracając je i siadając okrakiem, tak aby móc oprzeć łokcie na oparciu i w ciszy wpatrywać się w Christophera.- W końcu przyszłaś. - zauważył mężczyzna.
Dowódca nie był młodym przywódcą. Miał około czterdziestu pięciu lat, nigdy nie pytałam go o wiek, na tyle mi wyglądał. Kosmyki ciemnych włosów były coraz bardziej siwe. Miał wyraźne linie szczęki, duże usta i twardy - złamany już kilkukrotnie - nos. Swój zarost na twarzy utrzymywał w ładzie, nie pozwalając, aby wyglądał jak krzaki rozrzucone po lesie.
- Mówiłam, że będę później. - mruknęłam, chwytając w dłoń papieros wykonany przez jednego z osadników. Nigdy nie lubiłam palić i nie lubię, ale przebywając w tym towarzystwie niestety często to robię.
- Pół godziny, a nie godzinę. - rzucił jeden ze znajomych mi mieszkańców Cryton.
- Stul pysk Caleb. - zganiłam go. - Mogliście tej szkapy nie przywiązywać na środku rynku. Ten koń był irytujący.
- Mam nadzieję, że nie przerobiłaś go na potrawkę. Nasz gość na nim przyjechał. - rzucił szef.
- Doprawdy? A któż to taki. - wzięłam kolejnego bucha.
- Aiden Walters. - te dwa słowa sprawiły, że przez moment zamarłam. Wlepiłam w Chrisa niedowierzające spojrzenie, w którym posyłałam kilka gróźb. Nie zrobił tego, nie mógł.
Pusty wyraz jego mordy utwierdził mnie jednak w przekonaniu, że nie kłamał.
- A skąd się tu niby wziął Walters? - prychnęłam zirytowana. Tylko on i ja w tej osadzie wiedzieliśmy jak Aiden był mi bliski. Nie da się od tak przeciąć liny wiążącej dwójkę ludzi, nawet jeśli minęło kilka lat od naszego spotkania. Jestem nawet ciekawa jak teraz wygląda. Dorastamy. Najpierw jesteśmy dziećmi, potem nastolatkami, a następnie zmieniamy się w kobiety i mężczyzn. Takim mężczyzną miał być teraz Aiden.
- Podczas polowania przypadkowo zabiliśmy grupę jego ludzi i kilka razy przebiliśmy go strzałami. - powiedział niedbale Smith.
- Jak mniemam nie ma u nas apartamentu. - zauważyłam.
- Ależ dostał królewski pokój! Musisz go odwiedzić wieczorem. W wiadomym celu.
- Mogę zobaczyć go już nawet teraz. - prychnęłam.
- Jeśli tego sobie życzysz. Ma być właśnie wyprowadzony na plac główny. Słońce będzie dzisiaj nieźle prażyć. Zapowiada się nawet trzydziestostopniowy upał.
- Będzie miał chłopak atrakcje. - przewróciłam oczami, z tyłu głowy miałam jednak wszystkie wspomnienia związane z Aidenem.
- All inclusive. - zaśmiał się jeden z przebywających w pomieszczeniu.
Wstałam, gasząc papierosa na stole i wyszłam z chaty. Jeżeli faktycznie będzie tak gorąco, mój stary znajomy będzie miał przechlapane.
Na rynku wbite były trzy pale. Przy środkowym przywiązany był mężczyzna o kruczoczarnych włosach. To musiał być on, nikt inny. Ręce trzymał wysoko w górze. Zrobili wszystko, żeby nie mógł usiąść.
- No proszę, kobieta. Miło panią poznać. - rzucił spętany. Th, zapamiętałam go jako bardziej aroganckiego.
- Nikt nie prosił żebyś się odzywał. - stanęłam naprzeciw niego.
- Zawsze powinno się być życzliwym dla obcych. Nieprawdaż? - czułam jak bada mnie wzrokiem. Mimo wszystko nie poznawał mnie. Th. Niemożliwy.
Silny zamach i kopnięcie prosto w krocze. Gdyby mógł, w tej chwili zwijał by się z bólu. Chwyciłam go za szczękę, każąc patrzeć sobie w oczy. - Nie życzę sobie takiego zachowania.
Kiedy odsunęłam się kilka kroków poczułam nieprzyjemne uczucie ciepła na uchu. To Chris zbliżył się, żeby coś mi powiedzieć.
- Mam nadzieję, że rozumiesz, iż liczę na lojalność.
- Ależ oczywiście, Hudson. - odwróciłam się w jego stronę. - To zwykła pizda, nie wiem dlaczego miałabym zdradzić dla kogoś takiego jak on.
- I tego oczekiwałem. - nasza rozmowa prowadzona była szeptem, aby nikt czasami się nie wtrącił.
- Masz już dla niego konkretne plany?
- Jak na razie zależy mi tylko na tym, żeby go złamać.
- Załatwię to. Za jakieś cztery godziny niech go już ściągną z tego słońca, bo jeszcze nie będzie czuł nacięć na skórze. - mruknęłam, omijając go. Zatrzymał mnie zdecydowanym chwytem za ramię. Nienawidziłam cudzego dotyku, zwłaszcza mężczyzn.
- Lepiej mnie nie zawiedź. - powiedział i puścił mnie. Chyba czuł, że sama nie wiem co o tym myśleć. Skoro to ten Aiden Walters... Tylko czy nadal jesteśmy dla siebie tym, kim byliśmy niegdyś. On mnie nawet nie poznaje.
~*~
Ciekawi mnie, co zrobiłby ktoś inny w mojej sytuacji. Po długim czasie widzisz najbliższą twojemu sercu osobę i wiesz, że musisz patrzeć na każde tortury jej zadawane, osobiście ją złamać. Czy jestem potworem, nie mówiąc "przestańcie"? Nie uważam tego za nic złego. Kochałam Aed'a nad życie. Może nawet kocham go teraz. Jednak nie potrafię tego powiedzieć, zgadzam się na to, aby osobiście mówić, co mają mu robić.I tak było.
Raniłam go.
Ranię go.
Jak zwykle zresztą to u nas było.
Jedno musiało być gorsze od drugiego.
Tego samego dnia, gdy zobaczyłam twarz Aidena po raz pierwszy od naszego ostatniego spotkania... Dopóki nie przyszłam znów, objawić mu się jako wcielenie samego upadłego anioła, nie mogłam wyrzucić go z głowy. Miał idealne linie twarzy. Był zadbany, bez zarostu. Musiał się golić, miał teraz 21 lat, jeśli dobrze liczę. Nie potrafię przestać się nim zachwycać. Przystopuj Annie, jeszcze ci odbije na jego punkcie. Ale tak jest. Walters jest dla mnie teraz najciekawszym zajęciem w Cryton. Christopher wspomniał o tym, że koń w zagrodzie należy do niego. Sobie wierzchowca wybrał. Th.
Również siedząc na krześle w przyciemnionym pokoju i wpatrując się w jego skuloną postać nie mogłam przestać myśleć o tym jak bardzo się zmienił; nie mogłam się napatrzeć. Do głowy nie docierały mi nawet jego tłumione krzyki, kiedy Caleb wyrywał mu paznokcie.
Drugiego dnia jego pobytu tutaj powoli zaczynało do mnie docierać jak usilnie próbuje pokazać swoją siłę. Przez te wszystkie lata Hudson trzymał mnie z dala od niego. Nie chciał żebym zniknęła? Wystarczyło powiedzieć. Przez cały ten czas myślałam, że wiedzie sobie spokojne życie beze mnie. A tu proszę, nagle dostałam nowinki, że po Johnie to właśnie on stał się wielkim panem i władcą.
Wybacz Aiden.
Nie powinnam tego robić.
Chłopak skrzywił się z bólu, gdy po raz kolejny ostrze przecięło jego skórę, a kilka chwil po tym, świeża rana została przypalona gorącym metalem. Wszystko to miało na celu zminimalizowanie krwawienia i pozostawienia go przy przytomności jak najdłużej.
Nawet nie wiem czy naprawdę tego chcę.
Trzeci dzień.
Tym razem, gdy weszłam do pomieszczenia, stał w nim już Christopher. Był w trakcie odpytywania kruczowłosego.
- Kultura wymaga bym zachował to w tajemnicy. - mruknął klęczący na ziemi. Chris wyprostował się, żując tytoń. Nie usłyszałam nawet pytania. Rocky kopniakiem spróbował sprostować Waltersa. Ten tylko cicho się zaśmiał. Jego zachowanie było zadziwiające. Jego wypowiedzi zawsze były "miłe" jeśli mogę je takowymi określić. Teraz milczał. Spojrzał jedynie w kierunku szefa, a jego spojrzenie wywołało u mnie zawroty głowy.
- Islina. - usłyszałam głos dowódcy. Nie wygląda na zadowolonego.
- Coś się stało? - założyłam ręce na piersi.
- Miał być posłuszny jak kundel.
- Widać Walters nikogo się nie słucha.
- Może jeszcze powiesz, że ma to we krwi? - powiedział kpiąco. - Jutro trzeba będzie go wykastrować. Może zacznie myśleć. Psy się wtedy uspokajają. - jego plany nie przypadły mi do gustu, jednak nie zgłosiłam sprzeciwu. Spojrzałam w stronę Aidena. Mogłabym przysiąc, że roztaczał wokół siebie jakąś aurę. Jakby starał się pokazać, że stanie do walki, choćby nie wiem co.
~*~
Groźby Christophera spędziły mi sen z powiek. Nie ma mowy. Nikt nie wykastruje mojego Aed'a, nawet jeśli on mnie nie pamięta, to ja doskonale wiem kim jest. Bez mojej zgody żaden przydupas czy kurwa Hudsona go nie tkną. Nawet obcy ludzie go nie tkną.Sama nie wierzę w to, z jego kilkudniowy pobyt tutaj tak bardzo namieszał mi w głowie. Nie myślałam logicznie. Unieszkodliwiłam kilku stróżujących i dotarłam do niego.
Mężczyzna klęczał na ubitym gruncie, ze spuszczoną głową. W ciemności widziałam zaledwie zarys jego sylwetki, lecz będąc tu wczoraj mogłam uważnie zbadać wzrokiem każdy centymetr jego ciała. Był praktycznie w tej samej pozycji co teraz, jedynie głowę trzymał wysoko uniesioną do góry, pokazując jak dumnym jest człowiekiem. Posypały się pytania i te jego pseudo-miłe odpowiedzi. Rocky zafundował mu kopniaka prosto w twarz. Aż dziwne, że nie stracił kilku zębów po takim ciosie. Jedyne co zrobił to spojrzał w stronę Christophera wściekłym wzrokiem. W tamtym momencie, gdy błękitne spojrzenie przedzierało się przez zlepione, czarne kosmyki jego gęstych włosów, ujrzałam w nim dziką bestię – tygrysa, którego nie będzie dało się poskromić. Nigdy.
Na samą myśl znów przeszły mnie ciarki, jednak nie mogę tracić czasu. Zdecydowanym krokiem przystanęłam za nim, kucając. Na ziemi leżały jeszcze jego ścięte włosy, ogolili go. Chwyciłam za linę, ściskającą jego dłonie, owinięte wokół twardego pala. Starałam się jak najszybciej go rozwiązać. Nie mogłam uniknąć bezpośredniego dotyku. Jego skóra… On był taki ciepły; tak cholernie ciepły. W głowie przeleciało mi kilka wspomnień. Tylko, że to przecież niemożliwe. To nie może być on. To nie jest MÓJ Aiden. Mimo kłótni jaką prowadzi mój rozum z (o dziwo) sercem, i tak postanowiłam pomóc mu się wydostać. Odruchowo przejechałam po jego rękach. Były poranione, posiniaczone, lecz wciąż czułam bijący od niego żar; żar który chciał mnie spalić, kiedy pozwoliłam mu się o mnie oprzeć. Potrafiłam poczuć bicie jego serca – słabe i ciche. Rzucenie „Trzymaj się”, ewidentnie nie byłoby w moim stylu.
Skupiłam się na wydostaniu go z wioski. Nie było to łatwe zadanie. Drewniany, trzywarstwowy „mur” z grubych bal drzew, następnie kilka metrów przed nim metalowa siatka i wbite w ziemię naostrzone pale. Nie wspomnę już o osadnikach. Nie wierzę, że słucham intuicji, która każe mi pomóc mężczyźnie. Nie powinno mnie już z nim nic łączyć. On nawet mnie nie poznał. Może ja usłyszałam jego imię, ale nie wierzyłam, ze to on dopóki nie spotkałam się z jego spojrzeniem. Tak zaciętego wzroku się nie zapomina.
~*~
Wykorzystałam moment niezauważenia oraz oszołomienia innych, aby przerzucić bliskiego przez konia. Klaczy ewidentnie się to nie spodobało. Nie tylko jej.Wyszłam za bramę, zamykając ją. Mam chwilę zanim strażnicy się obudzą. Tych pilnujących Aidena musiałam obalić uderzeniem, ale ci przy bramach napili się mojego specjalnego wywaru. Za jakieś trzy, cztery godziny się ockną. Muszę wtedy już wrócić. I przyznać się muszę, Walters też dostał dawkę, był zbyt przytomny żebym mogła w spokoju się wymknąć.
W jaki sposób dostarczyłam go do Camelot? To dość proste. Znam położenie tej osady, leży na tyle blisko, by w ciągu trzech godzin mogłam wrócić do siebie. Oczywiście pod warunkiem, że jadę na Hypatii. Nigdy nie spotkałam się z szybszym koniem niż ona. To wielki plus.
Kiedy widziałam światła bramy, zagwizdałam. Zwróciłam uwagę strażników. W sam raz. Szybko przemknęłam pod płotem, wyrzucając Aidena pod bale. Mógł się poczuć jak zbędny worek, ale nie dbam o jego uczucia. Niech się cieszy, że nie stracił męskości i życia.
~*~
- Jakim cudem daliście mu uciec?! - Chris ma naprawdę donośny głos. Heh. Stałam właśnie u jego boku, kiedy darł się na strażników nocnych.- Takim łajzom jak wam nie można nic powierzyć. - zafundowałam jednemu ze stojących przed nami mocny prawy sierpowy. - Zajmę się jego powrotem. Wezmę tę izabelowatą szkapę. Nie będzie mnie spowalniał w drodze powrotnej.
- Ile ci to zajmie.
- Znając Aidena... Kilka tygodni, może trochę dłużej. - mruknęłam. - Nie poszedłby do Camelot.
- Ma wybity bark, jest ranny, raczej daleko nie zajdzie. - powiedział Caleb.
- Śmiesz podważać moje zdanie?! Może ty też chcesz dostać po pysku? - ryknęłam na niego, po czym znów zwróciłam się do dowódcy. - Jeśli ktoś mu pomógł po drodze może być kiepsko. Zbiegł dobre godziny temu. Jak nie wrócę to znaczy, że coś mnie zabiło.
- Prędzej mutanty wyginą niż ty umrzesz.
- Więc czekaj aż wrócę. - Hudson spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Niech ci będzie.- westchnął.
Jeszcze w ciągu tej samej godziny osiodłałam Hypatię i przygotowałam ją, oraz ogiera do drogi. Wyruszyłam najszybciej jak się dało. Nie mogłam pokazać, że specjalnie zwlekam. Do Camelot dotarłam jednak trzy dni później, musiałam zgubić kilkoro ludzi, których wysłał za mną Hudson.
- Ej, kmiecie! - rzuciłam w stronę kobiety i mężczyzny stojących na wieżyczkach przy bramie. - Niech ten wasz Aiden się tu pofatyguje! Zgubił coś po drodze! - wskazałam na przywiązane zwierze, czekając aż ci zareagują. Nie mam ochoty wiecznie tu stać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz