Obudziłem się w pokoju oświeconym sporą ilością świec. Był tam Carl, Maxine, Jasper. Czyli jestem w Camelot. Nie śnię? Wszystko mnie boli, to nie może być sen.
Najgorsze są te tłumaczenia. Gdzie byłem? Jak się wydostałem? Ugh, przecież to nawet nie były porządne tortury, mogę mówić, poruszać się. Jestem tylko trochę zmęczony. Jednak nie potrafię zapomnieć widoku tej czarnowłosej kobiety, siedzącej na krześle z jedną nogą założoną na drugą i patrzącą na mnie tymi dziwnymi i pustymi, niebieskimi oczami. Wyglądała na taką, która zna się na swojej pracy, reakcje mężczyzn na dźwięk jej imienia też były komiczne. Więc dlaczego nie zadała mi gorszych ran?
Kiedy stanęła przede mną, myślałem, że to tylko złudzenie. Co ona robi w Camelot? Jakże sztywna była to atmosfera. Musiałem oczywiście odpowiednio zadziałać. Cieszyłem się, że zwróciła mi Arystotelesa, w połączeniu z tym, że pomogła mi tu wrócić... Nie mogłem jej wyrzucić, to wydawało mi się zbyt dziwne, ona sama w sobie była intrygująca. Przez ową nieufność i ciekawość jej osoby, kazałem Jasperowi cały czas być blisko niej.
W przeciągu tych kilku tygodni, które tu spędziła zyskała niezwykłe zaufanie mojego przyjaciela i jego sympatię. Nawet ja nie miałem do niej już tak sceptycznego podejścia. Wydawała mi się coś ukrywać, ale z drugiej strony niezwykle mnie do siebie przyciągała.
Myślałem o tym samym, przechadzając się po sadzie o obserwując jak ludzie zbierają ostatnie owoce. Trzeba będzie odpowiednio je zakonserwować. Jesień już właściwie się zbliża. Liście robią się coraz to bardziej kolorowe, w lesie poza osadą widziałem nawet miejsce, gdzie natura już całkowicie pokolorowała drzewa.
- Co robisz? - usłyszałem za sobą ciekawski głos, gdy rozpostarłem martwy liść na proch.
- Doglądam zbiorów. - odparłem krótko. Gdy poczułem oddech na karku przypomniało mi się, jak brunetka usiadła obok mnie tamtej nocy, szepcząc kilka zdań do ucha. Położyła się obok, jednak ostatecznie nie zadała pytania. O co chciała wtedy spytać?
- Miałabym do ciebie prośbę. - powiedziała, a ja odwróciłem się do niej, aby móc na nią spojrzeć. Tamtego wieczoru cholernie mi kogoś przypominała. Płomień świecy odbijał się w jej oku, jak palące się ognisko w...
- Jaką?
- Arystoteles ma już zdrową nogę.
- Ach tak, dziękuję, że się nim zajmujesz. Nie potrafiłem zebrać myśli, żeby to zrobić.
- Dogaduje się z moją klaczą, niejako musiałam to zrobić. - wzruszyła ramionami. - Teraz tylko potrzebuje jeźdźca. - założyła ręce na biodra.
- Mam na nim pojechać? Jeszcze dzisiaj znajdę czas.
- Chciałam cię zaprosić na przejażdżkę.
- Nie uważasz, że to trochę podejrzane, gdy osoba, która cię torturowała chce cię zabrać na samotną przejażdżkę?
- Gdybym chciała wyśpiewałbyś wszystko. - westchnęła ciężko. Obdarowałem ją znudzonym spojrzeniem. - To nie był mój pomysł. Jasper nakłonił mnie, żebym ci to zaproponowała i znalazła jakiś pretekst.
- Ech, to w jego stylu, ale co on znowu wymyślił? - potarłem dłonią skroń, usiłując się skupić.
- Nawet nie muszę brać ze sobą broni, a ty wybierzesz miejsce. - między nami zapanowała cisza. Decyzja jaką podejmę może mieć swoje konsekwencje, ale jeśli dowiem się o niej czegoś więcej...
- Kiedy więc jedziemy? - założyłem ręce na piersi.
- Właściwie już osiodłałam konie. - ruszyła w stronę stajni.
- Co gdybym się nie zgodził? - uniosłem brew.
- Jaś z pewnością by cie przekonał. - wysłała mi nikły uśmiech.
- Jaś? Dawno nikt go tak nie nazywał. - zastanowiłem się. Czułem jakbym gubił się w wspomnieniach.
- Pasuje do niego. - odparła.
- Tak, z pewnością... Lepiej będzie jeśli jednak zabierzesz ze sobą jakąś broń. - byliśmy już coraz bliżej stajni. Słyszałem rżenie koni.
- Miło wiedzieć, ze nie bierzesz mnie za wroga.
- To też, ale raczej łatwiej będzie się bronić w dwójkę. - kiwnęła głową, obchodząc stajnię dookoła i idąc w stronę, gdzie musiały zostać przywiązane wierzchowce.
Pod ścianą stało oparte jej wyposażenie. Spodziewała się tego po mnie?
Kobieta sięgnęła po potrzebne jej rzeczy i oboje dosiedliśmy koni. Jej klacz była równie intrygująca co ona. Szczególne zainteresowanie wzbudzał wygląd i temperament samego diabła. Skuszony wystawiłem rękę, głaszcząc Hypatię po karku. Wierzgnęła niezadowolona.
- Nie lubi dotyku obcych. - wyjaśniła moja towarzyszka. - Arystotelesa zna, jednak ciebie widziała tylko parę razy. Nie podobało jej się, kiedy musiałeś na niej jechać.
- Wierzę na słowo. - ruszyłem do przodu.
- No sorry, lekki nie jesteś. - przewróciłem oczami na jej wypowiedź. Dlaczego, gdy z nią rozmawiałem wydawała mi się tak miłą osobą, a jeśli spotkałbym ją gdzieś na spacerze po osadzie byłbym w stanie ugiąć się pod jej przerażającym spojrzeniem?
Kim do cholery jesteś Islina?
~*~
Od godziny siedzieliśmy w siodle. Starałem się zaprowadzić nas w miejsce, gdzie widoczna już jest nadchodząca jesień. Lubię patrzeć na kolorowe drzewa, tamto miejsce będzie perfekcyjne. To był jednak odcinek, gdzie las był bardziej zarośnięty. Mgła stwarzała niepowtarzalny nastrój. Nagle Islina zatrzymała konia. Przystanąłem obok niej, nie wiedząc co się dzieje.- Widzisz to? - szepnęła.
- O co ci chodzi? - jej ton sprawił, że sam nie chciałem mówić głośniej. Zeskoczyła z klaczy, podchodząc gdzieś do przodu. Chwilę brodziła w gęstwinie, a ja ujrzałem to co ona.
Kobieta podeszła do przodu jak gdyby nigdy nic. Jeleń zbliżył się do niej, niczym do starej przyjaciółki. Wystawiła w jego kierunku dłoń, którą ten chętnie trącił. Gdy ta głaskała zwierzę po pysku w moim sercu poczułem niejaką nostalgię. Kobieta o tak podłym charakterze potrafi zbliżyć się do dzikiego jelenia. Przypomina mi swoim zachowaniem kogoś, kogo bardzo dobrze znałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz