- Właściwie to mi się nudzi. Chętnie ci pomogę. - posłał mi pogodny uśmiech, który rozczulił moje serce i rzucił zdrowy rozsądek w kąt.
- Ugh, próbuję stawić czoła wyzwaniu. Zebrałem stare notatki wszystkich inżynierów i przemyślałem sprawę. Będę starał się przywrócić prąd.
- Naprawdę? - zdziwił się. - Mieliście tu kiedyś prąd?
- Zanim instalacje się nie popsuły, a zapasy nie wyczerpały. Potem wdrążono jeden z projektów, ale nadal jest pewna luka, którą muszę załatwić.
- Więc od czego zaczynamy? - powiedział entuzjastycznie.
- My? Czyli nadal upierasz się, żeby ze mną pójść? - kiwnął potwierdzająco głową. - W takim razie zanieś to do Marka. - podałem mu szczegółowy rysunek. - Ma się postarać. Będzie konieczna wymiana tego starego koła. - mruknąłem. - Ja tymczasem porozmawiam z innymi inżynierami. - minąłem go, znikając gdzieś między chatkami się tutaj znajdującymi.
- Jakim cudem do cholery? Nigdy nie wchodziły do wody.
- Gdybym sam wiedział, powiedziałbym ci! - wydarłem się w jego stronę.
- Natrafiłeś na niego w konkretnym miejscu?
- Zauważyłem, ze około 300 metrów od brzegu w głąb lądu, znajduje się cicha strefa. Ani jednego mutanta. Kilka dni wcześniej byłem tam z Jugheadem Coelem. Wzięliśmy nawet kąpiel. Nie zauważyliśmy nic dziwnego.
- A czy teraz byłeś w tym samym miejscu?
- Nie. To była inna plaża. Szukałem wodorostów i meduz, a tam gdzie byłem z chłopakiem, wiedziałem, że ich nie będzie. W dodatku wylęgają się tam żółwie.
- Może to będzie powód. Skoro jesteś pewien, że nie był to rekin...
- Bo nie był! Rozumiesz! - byłem zdruzgotany. Rozumiem, że nie chciał w to wierzyć, ale to ja doświadczyłem tego na własnej skórze; to ja jestem zakażony.
- Dobrze, więc może chodzi tu o te żółwie, trzymają się z daleka takich miejsc? Lubią meduzy i glony. Kurwa nie wiem! - chwycił się za głowę. To nie będzie łatwe zadanie.
Łatwo natrafiłem na Beth. Kazałem jej i pozostałym inżynierom sprawdzić wszystkie przewody w Camelot i Centrum, a następnie wraz z łowcami udać się na zewnątrz, żeby tam też to zrobić.
Zarzuciłem mały plecak przez ramię, idąc w stronę wyjścia z osady.
- Gotowy? - obok mnie pojawił się brunet. Ton jego głosu trochę się zmienił i nie był już taki radosny, było to raczej opanowanie.
- Nie idziesz. Łowcy na to zadanie zostali już wybrani.
- Chyba sobie żartujesz.
- A wyglądam jakbym to robił? - rzuciłem na niego okiem.
- Chyba oszalałeś! Nie puszczę cię samego za mur! Tym bardziej kontuzjowanego!
- Poradzę sobie. Las to mój teren, nie tych bestii. - chwycił mnie mocno za ramię.
- Dobrze, wiesz, że i tak za tobą pójdę.
- Th. Nie powinno ci tak na mnie zależeć. Jestem tylko jedną z tych istotek co jeszcze włóczą się po świecie. - przewróciłem.
- Jasper... - kiedy spojrzałem w jego oczy poczułem ból. Najpierw tylko uczuciowy, lecz chwile potem musiałem przyłożyć dłoń w okolice mojego serca. Biło nadzwyczaj szybko, a mój oddech przez moment przyśpieszył.
- No dobrze, chodź ze mną.
- Na sto procent wszystko w porządku?
- Tak, lepiej już chodźmy.
~*~
Wiatr bawił się dzisiaj liśćmi. Kilka z nich spadło pod jego podmuchem, opadając powoli na ziemię. Dobrze, że nie było tu mgły. Te drzewa. Były strasznie wysokie, proste i momentami było ich pełno. Pomyśleć jak straszny byłby to widok, gdyby nagle pojawiła się tu owa mgła.Irytował mnie już fakt, że serce cały czas nie zwalnia.
Z tej odległości już mogłem usłyszeć szum wody. No tak, rzeka była bardzo silna. Jeśli Aiden ma rację. Nie powinny one kryć się w tym nurcie. Można zobaczyć dno, plus przy takim prądzie nie dałyby rady się utrzymać.
<Jug?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz