czwartek, 31 sierpnia 2017

Od Chelsea CD Aiden'a

- Może powtórka z rozrywki?
Aiden spojrzał na mnie, opierając się na łokciu. Szybko położyłam się obok niego na miękkiej trawie.
- Nie wiem, czy moje plecy to przeżyją - zażartowałam, co na chwilę go naburmuszyło.
- Myślę, że możemy zaryzykować.
- Tego się nie spodziewałam.
- Zobacz, Arystoteles chyba potrzebuje naszego towarzystwa.
Rzeczywiście ogier stał w wodzie, spoglądając w naszym kierunku niepewnie. Gdy zauważył, że zwrócił naszą uwagę, zarżał wesoło.
- Nie mogłabym odmówić!
Wstałam i wybiegłam w stronę konia, pozbywając się po drodze ubrania. Ten uciekł odrobinę głębiej, a ja natychmiast się zanurzyłam, by dopłynąć do rumaka. Pogłaskałam go po gładkiej szyi i odpłynęłam kawałek. Niedługo Arys znalazł się tuż obok, szturchając mnie nosem w ramię. Zanurkowałam, oddalając się, a koń najwidoczniej spanikował, bo gdy się wynurzyłam, błyskawicznie do mnie dotarł. Złapałam się jego szyi i wciągnęłam na grzbiet. Z lewej zauważyłam Aiden'a, bez koszulki, ale odwiodłam swoje myśli od tego faktu. Zmusiłam konia do wejścia na głębszą wodę, aby popływał trochę. To naprawdę dobrze mu zrobi. Aid płynął za nami. Gdy dotarliśmy na odpowiednią głębokość, zeskoczyłam z Arys'a niemalże wpadając w objęcia Aidena. Bez koszulki.
- Uciekaj! - zaśmiałam się i ruszyłam do brzegu.
Koń szybko zrozumiał, co jest grane i zaczął mnie gonić. Przechytrzyłam go i wróciłam na wodę do kolan, ale po chwili pozwoliłam mu się złapać. Pogłaskałam go po głowie i wytarłam jego zasmarkany nosek. Aiden znalazł się tuż za mną.
- Ten koń zajmuje całą twoją uwagę - burknął, ale nie był zły. Odwróciłam się i spojrzałam w jego radosne oczy, niemalże płacząc. Kompletnie się tego nie spodziewał, tak samo jak ja, ale rzuciłam się na niego, przytulając. Chciałam, żeby poczuł, jak wiele dla mnie zrobił. Nie może mieć pojęcia, jak bardzo zżyta byłam z końmi. Chcę mu podziękować, a to jedyny sposób, jaki znam. Z początku był zdziwiony, jednak również mnie przytulił. Poleciały łzy z moich oczu, jednak nie szlochałam.
Arystoteles ewidentnie znudzony zaistniałą sytuacją szturchnął mnie nosem w plecy. Spróbowałam utrzymać równowagę na Aidenie, ale on też miał z tym problem i... runęliśmy w wodę. Zeszłam z chłopaka, siadając po jego prawej stronie i posyłając ganiące spojrzenie ogierowi.
- Nie ładnie, mały swato - prychnęłam, spoglądając radośnie w stronę czarnowłosego. Arys już zadbał o to, aby był cały mokry.


<Aiden?>

Od Aiden'a CD Chelsea

- Gdybyś nie spała w drodze do Osady, byłbym się urażony, że nie wiesz. - prychnąłem śmiechem.
- Więc gdzie? - spytała. Choć nie widziałem teraz jej twarzy, mógłbym przysiąc, że się uśmiechała.
- Może pozwolisz, że ja go poprowadzę? W końcu to ja jestem mężczyzną, nieprawdaż? - zbliżyłem się, szeptajac jej to do ucha i szczerząc się zabrałem jej wodze.
- Niech ci będzie. Zobaczymy jak sobie poradzisz. - powiedziała śmiało.
- Z przyjemnością pokażę ci co potrafię. - odrzekłem, choć moje umiejętności nie były aż tak bogate. - Swoją drogą... Arystoteles lubi wodę.
- Skąd go właściwie masz? - z jej ust wydobyło się pytanie. Chyba chciała dokładnie dopytać o wyprawę.
- Przez miesiąc przebywałem poza Camelot. Poznałem wtedy rodzeństwo, Davida i Amelię. To właśnie owa blondwlosa piękność mi go podarowała. Miłe z ich strony.
- Tak. - powiedziała trochę mniej entuzjastycznie.
Zerknąłem na pochwę przyczepioną do paska wiszącego na moich biodrach i na ostrze w niej schowane. Zawsze to jakieś zabezpieczenie.
~*~
Skierowałem konia na znaną mi ścieżkę, przez moment prowadzącą przez wysoka trawę. Kilka metrów od nas przeskoczył szarak. Arystoteles nie zwrócił jednak na niego uwagi. Po prostu szedł przed siebie. Lubiłem dotykać jego sierści, wydawała mi się taka gładka. Dodatkowo ten jego temperament, był taki łagodny choć gdy była taka potrzeba skłonny był stać się narowisty.
Po tym jak ogier zaczął kłusować do rzeki dotarliśmy po około godzinie, nawet nie całej. Izabelowaty towarzysz cieszył się słysząc rzekę, a gdy ją zobaczył, z chęcią do niej wbiegł, nie czekając ani chwili.
- Nieźle się cieszy. - powiedziałem. Jeszcze kilka kroków w przód i zmoczy nam stopy. Wycofałem go, żeby w spokoju wyjść na ląd.
Zeskoczyłem z jego grzbietu i pomogłem zejść Chelsea, choć doskonale wiedziałem, że sama sobie poradzi. Potem pozwoliłem koniowi samemu wejść do wody, jak robiliśmy to z jego poprzednimi właścicielami. Z chęcią przyjmę pomoc Sea w opiece nad nim. Nie mam już tak wiele czasu dla niego, a nie wyobrażam sobie, żeby ktoś inny był właścicielem niż ja.
- Cieszy się wchodząc do wody.
- Co, też byś chciała?
- W końcu jesteśmy nad rzeką.
- Może jeszcze powtórka z rozrywki? - powiedziałem szybko, nie zwracając nawet uwagi na to co wydobyło się z moich ust i wygodnie położyłem się na trawie.

<Chelsea?>

Od Chelsea CD Aiden'a

- A ja myślę, że to Judith - uśmiechnęłam się. - Nie wiem dlaczego.
- Judy, leć do mamy.
Wstałam, pamiętając już o swoich plecach. Aiden również się podniósł, podążając wzrokiem za młodymi. Podeszliśmy do wyjścia, ale czarnowłosy zatrzymał mnie przed otworzeniem furtki.
- Słuchaj... one lubią uciekać.
Mój umysł od razu podesłał mi niezawodny pomysł wspinaczki, ale Aiden nie zgodzi się na to. Nienawidzę medyków.
- Trzeba to zrobić szybko - szepnęłam. - Może odwróćmy czymś ich uwagę.
Zmrużył oczy, zastanawiając się nad tym. Zebrał w dłoń odrobinę ziaren, a ja uchwyciłam klamkę. Spojrzeliśmy sobie w oczy i skinęliśmy niemalże jednocześnie.
Aid rzucił nasiona, więc błyskawicznie wydostałam się na zewnątrz. Chłopak też zdążył i szczelnie zamknął drzwiczki.
- Oh, nieźle nam to wyszło.
Zaśmiałam się na to zdanie. Scena iście filmowa.
Odwróciłam się na pięcie z przeciągłym gwizdem i ruszyłam biegiem. Niestety osłabiona nie biegałam szybko, a i rana się po chwili odezwała. Gwizdanie już zawsze będzie dla nas czymś niesamowitym. Dla mnie na pewno. Stało się końcem i początkiem. Aiden szybko mnie złapał, oczywiście uważając na szwy. Zagwizdał cicho i spokojnie, po czym mnie postawił do pionu. Zasmuciłam się i ruszyliśmy w nieznanym mi kierunku. Nie było tutaj wielu osób, a świeże powietrze przyjemnie powiewało.
- Nie jesteś głodna?
Zaskoczyło mnie to pytanie. Wzruszyłam ramionami, właściwie nie zastanawiałam się nad tym. Miałam jeszcze ostatniego zająca na drzewie... tylko kiedy to było?
- To może zwiedzimy stajnię towarzyszów? Właściwie, nie masz żadnego zwierzaka?
- Nie - odparłam jakby z powątpiewaniem. - Po apokalipsie nie miałam w nikim przyjaciela.
~*~
Stajnia była podłużnym budynkiem z ciągiem boksów po obu stronach. Z lewej były dotknięte Firhen, natomiast z prawej te zdrowe. Zastanawiające jest to, że wirus na zwierzęta działa zupełnie inaczej. Aid pokazał mi swoich pupili, ale ja skupiłam się na psach, a nawet i lisach stojących z prawej strony. W końcu dotarliśmy do odrobinę przekarmionego, izabelowatego ogierka.
- To Arystoteles - poklepał go po szyi. - Dostałem go podczas jednej z moich wypraw.
- Kiedy ostatnio chodził? - zapytałam z ledwie wyczuwalną nutą irytacji w głosie. Po znudzonej minie i nogach konia, wywnioskowałam, że musiało to być dawno.
- Mogłabym się nim opiekować, jeśli chcesz. Konie muszą codziennie dużo chodzić - mruknęłam, jakby nieśmiało, co było dość dziwne.
- To może jak wyzdrowiejesz? - zaproponował, szczerząc się. Podejrzewam, że potrzebował kogoś do rumaka, jako że sam nie ma wystarczająco czasu.
- Jak najszybciej.
Złapałam za prowizoryczny kantar i uwiąż, wkraczając do boksu. Nie dałam Aiden'owi czasu na oponowanie. Szybko znalazłam czuły punkt Arystotelesa, głaszcząc go po ciele. Uwielbiał drapanie po zadzie. Na wszelki wypadek się mu przyjrzałam, ale nie miał żadnych zmian.
Wyprowadziłam go na skromnym rzędzie. Wyczyściłam mu kopyta rękoma, podejrzewając, że nie mają tutaj narzędzi. Na szczęście były w dość dobrym stanie. Zdjęłam płaszcz, zostając w samej sukience do kolan i wsiadłam.
Jedynym miejscem w okolicy, gdzie mogłabym pochodzić z koniem, był średni plac otoczony budynkami. Wyznaczyłam sobie koło. Dwadzieścia minut stępa to i tak za mało na takiego sztywniaka. Zaczęłam kłusować i mimo braku siodła anglezowałam, co by biedakowi nie nadwyrężyć kręgosłupa. Nie pracowałam nad nim dzisiaj, bo oboje byliśmy w złym stanie. Ja też musiałam się trochę rozruszać. Arys był bardzo lubianym przeze mnie typem konia. Charakterystyczny, kanciasty ruch, ale miękki w kłusie wysiadywanym. Zdarzało mu się buntować, w końcu długo siedział w boksie, ale daliśmy sobie z tym radę.
Gdy skończyłam kłusować, zatrzymałam się przy Aiden'ie. Spojrzał w moje, ledwie widoczne spod włosów oczy, uśmiechając się ciepło. Pewnie martwił się o moje zdrowie, ale nie powinien.
Zagwizdałam i poklepałam miejsce za mną. Chwilę mu zajęło, aby zrozumiał, albo się przekonał, ale w końcu usiadł na koniu. Arys bez problemu uniesie nas oboje.
- Gdzie jest najbliższa rzeka?


<Aiden?>

Od Jae CD Julii

Złapałem czarnego zwierzaka na ręce. Trzymając go na piersi i delikatnie głaszcząc, czułem jak szorstka jest jego śmierć.
- Masz swojego zwierzaka? - spytała moja towarzyszka. Jej ton głosu wydawał mi się bardziej niemrawy niż przedtem. Mimo to postanowiłem zignorować uczucie niepokoju.
- Nie. Nigdy nie miałem i raczej mieć nie będę. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, Puszczając kota na ziem. Zarzucił mi kurtkę i odkryte ramiona, Widzę słońce wychodzi zza chmur. Nienawidziłem go. Nigdy nie lubiłem wystawiać skóry na promienie słoneczne. Podoba mi się moja naturalna, blada karnacja.
Przez moment przerzuciłem wzrok na Julie. Cały jej strój był umorusany w błocie.
- Nie lepiej było ci wtedy usiąść obok mnie? -prychnalem rozsmieszony. - nie potrzebowałabyś wtedy wizyty w pralni.
- Nie miałam ochoty. - mruknęła. - Gdzie tak właściwie jest mój zwierzak?
- Za bramą. - odrzekłem krótko.
Powoli dreptalismy w błocie. Będę musiał wyczyścić te buty. Dodatkowa robota...
Po jakichś pięciu minutach w końcu dotarliśmy pod solidne, drewniane i strzeżone wejście. Odbyła się chwilowa pogadanka na temat zwierzaka ciemnowłosej kobiety. Musiała zapewnić że psowaty nie będzie robił problemów. Inaczej od razu zostałby zabity. W końcu wilk szedł przez otworzone drzwi.
- Może pokażę ci stajnie żebyś mogła go tam zamknąć?
- Po co mam go od razu zamykać? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Takie zasady. - wzruszyłem beznamiętnie ramionami. - nie jestem nawet członkiem osady.
- Więc co tu robisz? - brzmienie jej głosu wydawało się słabsze niż przedtem.
- Od dwóch lat jestem bardziej kimś w rodzaju najemnika. Szukam schronienia na kilka dni i wzamian pomagam. - spojrzalem na nią podejrzliwie. Wydawała mi się bledsza. - Jestem dobrym nauczycielem obrony. Jakbyś potrzebowała pomocy zgłoś się do mnie.
- Potrafię się bronić.
- Każdy tak mówi. Dobrze się czujesz?
- Dlaczego pytasz?
- Jesteś jakaś otumaniona. Nie chcę żebyś mi tu padła pod stopami. Jeszcze znowu będzie musiał ponieść do kozetki lekarskiej.
- Nie będziesz musiał. - odpowiedziała. Pewnie teraz zorientowała się że ją przyniosłem do Osady.
- Może jednak? - uniosłem brew.

<Julia?>

Od Maxine CD Mikel

Strasznie mi się dziś nudziło. Przez cały dzień siedziałam na moim ulubionym drzewie w Osadzie i myślałam o tym, jakby tu pounikać ludzi, którzy namolnie przechodzili koło mnie i patrzyli w moją stronę z minami, które widocznie nie wyrażały aprobaty. Nasuwał się jeden pomysł, ale huk, jak mi się nie chciało! W końcu postanowiłam, że jednak muszę coś zrobić, bo nie wytrzymam kolejnego dnia pełnego narzekań od strony co wredniejszych Osadników na to, że znów się obijam. Tylko co mogłam robić? Nie pójdę sprawdzić strażników, bo będę musiała wdać się w kolejną długą rozmowę z Charliem albo w niekończącą się kłótnię z Rickiem. Może trochę sobie potrenuję? Ale raczej nie w osadzie. No to zostaje wyjście z niej. W sumie to dawno nie trenowałam strzelania z łuku. Tak, to dobry pomysł. Zeskoczyłam więc z mojego drzewa i bez pośpiechu ruszyłam w stronę murów. Minęło może 5 minut i już stałam przed bramą. Powiedziałam strażnikom, że wychodzę na godzinkę i przeszłam przez przejście prowadzące na zewnątrz Osady. Gdy tylko zatrzasnęły się za mną wrota, skierowałam się do miejsca w którym ukrywałam łuk i strzały. Jak dotąd zapowiadał się spokojny dzień pełen bycia zupełnie nieprzydatną dla Osady. Zastanawiałam się czy przypadkiem nie zaczęło mnie to już denerwować, gdy usłyszałam dość charakterystyczny dźwięk. Byłam już przy drzewie, w którym chowałam łuk i strzały, więc szybko wdrapałam się na nie i chwyciłam moją broń. Odgłos, który słyszałam zdecydowanie pochodził od Zakażonego. Wróć, dwóch Zakażonych. Wytężyłam wzrok i rozglądałam się za źródłem dźwięków. Nie zajęło mi to długo. Parę sekund później zauważyłam jakąś postać, która walczyła z dwójką potworów typu I. Całkiem dobrze sobie radził, ale i tak postanowiłam mu pomóc. To była doskonała okazja na poćwiczenie strzelania. Naciągnęłam strzałę, wymierzyłam i wypuściłam ją razem z oddechem. Pomknęła przez drzewa w kierunku jednego z Zakażonych. W międzyczasie postać, którą wcześniej zauważyłam zabiła drugiego z nich i już odwracała się ku następnemu, jednak moja strzała była szybsza. Trafiłam w sam środek głowy potwora, a osoba stanęła przez chwilę zbita z tropu. Po chwili zauważyłam jak odcina głowę Zakażonemu i odwraca się w kierunku koron drzew. Szybko schowałam się za pniem mojego drzewa. Huk! Zapomniałam, że moja strzałą może go tu ściągnąć. Zaczął biec w moim kierunku. Mogłam już ocenić, że to chłopak. Stanął prawie pod drzewem, na którym się chowałam i wpatrywał w mór za mną.  Spróbował zrobić krok, ale posłałam strzałę tuż przed jego stopy. Chłopak zatrzymał się i szybko spojrzał w moim kierunku.
-Kim jesteś?- Zapytałam może trochę za ostro bo chłopak aż podniósł ręce w pokojowym geście.
-Podróżnym. Szukam miejsca aby przenocować kilka dni. Oferuję pomoc.
Zawahałam się. Pomoc by nam się przydała. Aed byłby szczęśliwy, jeśli przyprowadziłabym kogoś nowego do pomocy. Ale z drugiej strony musiałabym się nim chwilę zająć… zaprowadzić go do Carla i Aed’a… O czym ja myślę!? Odłożyłam łuk na jego miejsce nie spuszczając z oka nowego znajomego i zeskoczyłam sprawnie z drzewa.
-A więc dobrze… „Podróżniku”. Chodźmy.
 Ruszyliśmy w stronę wejścia do Osady.
-Nazywam się Max. Pewnie zdajesz sobie sprawę, że na samym początku zaprowadzę cię do Carla- naszego lekarza, żeby mógł on stwierdzić, czy nie jesteś zarażony? Nie chce i się tego potem tłumaczyć.
Nie chce mi się tego tłumaczyć przy innych- dodałam w myślach. Gdyby ludzie zauważyli, że coś komuś tak szczegółowo tłumaczę, mogli by zacząć do mnie przychodzić i zadawać jakieś głupie pytania, a ja lubię mój spokój, chodź często na niego narzekam. Chyba jestem dziwna. Uśmiechnęłam się w duchu na tą myśl.
-Później jeśli wszystko będzie w porządku, zaprowadzę cię do naszego przywódcy Aiden’a Waltersa. On zdecyduje co z tobą zrobić i pewnie chętnie wysłucha twojej oferty pomocy. Na koniec ktoś odprowadzi cię do twojego pokoju. Jeśli będziesz chciał możesz podjąć się jakiejś pracy żeby się nie nudzić. Ale pewnie dostaniesz jakiegoś przewodnika, który ci o wszystkim bardziej szczegółowo opowie. O patrz, już jesteśmy.
Stanęłam przed bramą i zapukałam, a raczej przywaliłam w nią parę razy. Otworzyli mi bramę, a ja gestem zaprosiłam „Podróżnika” do środka.


<Mike?>

Od Mikel'a CD Maxine

Odkąd opuściłem ostatnią osadę minęło około 5 dni. Nie wiem. Tracę rachubę w liczeniu po 2 dniach. Sam się sobie dziwie, że jeszcze nie znudziła mi się podróż samemu. Może znalazłbym jakiegoś towarzysza? Chciałbym wilka. Wilki są fajne. Ewentualnie jakąś osamotnioną duszyczkę, która również jak ja kocha podróżować. W sumie podoba mi się to. Podróż od jednej do drugiej osady. Z każdej wynoszę coś innego - prezenty w formie jedzenia od ludzi, różne ubrania i tego typu rzeczy.
-Ahh.. Mike, co ty robisz ze swoim życiem - powiedziałem sam do siebie
Idąc dalej zauważyłem ślady jednego z zakażonych. Przykucnąłem i przyjrzałem się odciskom w ziemi. Po momencie już wiedziałem z czym mam do czynienia - Typ I. Są silne lecz powolne. Nie powinny sprawić mi problemu. Chyba, że będą w dużej ilości, wtedy może być gorzej. Zmierzając w stronę gdzie prowadzą ślady poczułem dziwny odór.. tak jakby gdzieś niedaleko było bagno. No to ładnie trafiłeś Mike, prześlicznie wręcz. Wpakowałeś się w osiedle zakażonych.
Z krzaków za mną usłyszałem szelest. Odruchowo wyciągnąłem swoją katanę i stanąłem kierując ostrze w stronę odgłosów. Tak jak się spodziewałem... z zarośli wyłoniło się dwóch potężnych zakażonych i kierując się na mnie. Będzie zabawa.
Unikając ich silnych ataków, wspiąłem się na drzewo. Stąd mogłem lepiej ocenić sytuację. Jednego mógłbym odciągnąć i się z nim rozprawić lecz natomiast drugi za pewne poszedłby od razu za nami. Ich ruchy może i nie są szybkie lecz nawet w dwójce mają swoje sposoby na pokonanie przeciwnika.
-Cwaniaki. - parsknąłem pod nosem
Zeskoczyłem na ziemię. Oba potwory zbliżały się w moim kierunku. Szczerze to w trakcie moich wędrówek rzadko kiedy spotykam zakażonych. Podróżuje z osady do kolejnej a ludzie i mieszkańcy zazwyczaj dbają o to aby w pobliżu nie było zakażonych. Ale one są jak zmora. Nawet i jeżeli wybijesz ich tysiące w jednym miejscu i tak wrócą tu kolejne i kolejne. Mierząc wzrokiem jednego z zakażonych wyczułem jego styl poruszania się.
-3... - zacząłem odliczanie
-2..
-1..
Zaatakowałem go od spodu, tnąc kataną jego szyję. W takim ustawieniu jakim szedł zostawił właśnie odsłonięty ten punkt, a z racji iż one regenerują swoje ciało najprościej jest uciąć ich głowę. Po chwili łeb opadł na ziemię, odbijając się dotarł do mych stóp a ciało zakażonego runęło w przeciwną stronę. Odbiegłem kawałek aby móc pokonać drugiego z zakażonych. Już miałem atakować gdy właśnie Jego głowę przebiła strzała i niezdolny do ruchu zakażony opadł na ziemię. Podszedłem do niego i uciąłem głowę. Tak na wszelki wypadek. Spoglądałem po koronach drzew. Nigdzie nie widziałem nikogo kto mógł strzelić.
-Robi się ciekawie. - uśmiechnąłem się i ruszyłem biegiem przed siebie
Biegnąc przed siebie stanąłem jak wryty widząc przed sobą mur. Zdziwiłem się, ponieważ do pierwsza osada z takim murem obronnym jaką widziałem. Podchodząc bliżej nagle przede mną przeleciała strzała lodując centralnie pod moimi nogami. Spojrzałem w kierunku skąd owa strzała do mnie dotarła. Wśród drzew ujrzałem rude, długie włosy należące do zgrabnej dziewczyny. Siedziała na gałęzi wśród liści i celując kolejną strzałą w moim kierunku zapytała;
-Kim jesteś?
-Podróżnym. Szukam miejsca aby przenocować kilka dni. Oferuję pomoc. - powiedziałem podnosząc ręce w geście pokoju.

<Max?>

Od Julii CD Jae

Ja nie podzielałam zdania towarzysza. Nie lubiłam takiej pogody, a najbardziej gradu. Stałam oparta o ścianę. Po chwili ciszy, usiadłam na wilgotnej ziemi. Moje ubranie było całe mokre. Burza już powoli zaczęła przechodzić. Rozejrzałam się i znudzona zamknęłam oczy. Poczułam, że coś zaczęło mnie łaskotać w rękę. Otworzyłam oczy i zauważyłam obok mojej dłoni małą białą myszkę. Miała czerwone oczka. Wzięłam ją na rękę i pogłaskałam. Nie bała się mnie. Siedziałam z nią tak parę minut, kiedy nagle usłyszałam grzmot i małe zwierzątko uciekło. Chowając się w pobliskiej norce.
~*~
Krople jeszcze przez chwile bębniły o blaszany dach domku. Ziemia, na której siedziałam zamieniła się w błoto. Zastanawiałam się czy nie lepiej by było, gdybym była teraz razem ze swoim wilkiem sama w pobliskich lasach. Przyzwyczaiłam się od samotności. Nie musiałam się o nikogo martwić i mogłam robić wszystko na co miałam ochotę. Tylko ciekawiło mnie gdzie znajdował się Shadow. Wstałam z ziemi i się rozciągnęłam. Ulewa trochę trwała, a ja ciągle siedziałam na błocie. Byłam cała mokra a do tego miałam jeszcze brudne spodnie. Ale i tak to mi nie przeszkadzało. Przeszłam parę kroków i spojrzałam się do tyłu. Dalej byłam cała obolała i w dodatku kręciło mi się w głowie. Nie czułam się za dobrze wręcz okropnie. Niezadowolona mruknęłam cicho pod nosem i spojrzałam się na mężczyznę. Który również wstał.
- Mogę zobaczyć mojego towarzysza? - Zapytałam tonem który wyraźnie pokazywał, że nie najlepiej się czuję.
- To chodź - Odpowiedział obojętnym tonem. Musiałam nieco przyspieszyć, aby go dogonić. Ulice były z dobrze udeptanej ziemi która i tak zmieniła się w błoto. Czasem widziałam jakieś prowizoryczne zagrody gdzie znajdowały się przeróżne zwierzęta, najczęściej normalne ale zdarzały się też zmutowane. Widziałam również parę innych osób. Tak szczerze mówiąc to mnie wiedziałam czy zostanę w tej osadzie. Nagle przed nogami przebiegł mi czarny kot. A według przesądów będę mieć pecha.


<Jae?>

środa, 30 sierpnia 2017

Od Aiden'a CD Chelsea

Spojrzałem na niebo, na którym znajdowały się małe, białe chmury. Wyglądały jakby wiatr pociągał nimi jak malarz sunie pędzlem po płótnie.
 Złapałem w dłoń garść wysuszonej gleby, rzucając ją przed siebie. Kwoka znalazła się w tym miejscu pierwsza. Za nią przebiegło kilka kurcząt, które akurat w tym momencie nie baraszkowały gdzieś indziej. Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem widząc jak maluchy naśladując mamę, dziobią i skrobają ziemię. Chwilowa cisza między mną, a Sea nowe wydawała się taka straszna. Właściwie to początki naszej znajomości wyglądały podobnie. Na wspomnienie sprzed ostatnich dni, jakoś czułem się lepiej. Przymknąłem oczy, kładąc się na ziemi, głowę układając na ramionach.
Poczekałem jeszcze moment i zagwizdalem. Czekałem na znak ze strony kobiety, w głowie licząc sekundy.
Gwizd.
Za drugim razem pociągnąłem dźwięk trochę dłużej. Czułem się jak dziecko, niezmiernie cieszące się z otrzymanego kawałka czekolady. W tej chwili myślałem podobnie. Byłem zadowolony z cichych pogwizdów. Niejako mogę się teraz odstresować. Ciekaw jestem co myśli o tym Chelsea.
Po kilku następnych gwiazdach obróciłem się na brzuch, opierając się na rękach. Spojrzałem na brunetkę, wylegującą się teraz na plecach. Mrużyła błękitne oczy, wpatrując się w niebo i łagodnie uśmiechała się pod nosem. Kąciki jej ust jednak szybko opadły, a jej usta wykrzywiły się w grymasie bólu. Będę musiał z nią pójść wieczorem do leczniczy żeby posmarować rany na plecach maścią. Powinny się szybciej zagoić, tylko co jeśli znów nie da się dotknąć Carlowi, ktoś inny będzie musiał pomóc. Sama nie dosięgnie, a wydaje się nieufna.
Poczułem skubanie na plecach. Kilka stupek błądziło wzdłuż mojego kręgosłupa, dziobiąc moją czarną koszulkę. Jedno z kurcząt weszło mi nawet na głowę. Usłyszałem chwilowy, zduszony chichot.
- Zwierzęta cię lubią. - powiedziała kobieta, a ja podchwyciłem kulkę w ręce przypominając sobie o tym co mówiła dosłownie kilka.. kilkanaście minut temu.
- Wiedzą kto jest dla nich dobry. - posłałem jej uśmiech. Nie rozumiem ideii zabijania młodych zwierząt. Większość tych tutaj prędzej czy później też wyląduje na talerzu, ale dopiero gdy będą dorosłe. Chociaż niektóre dożyją tu starości. - Może Róży?
- O co ci chodzi?
- O imię dla tej kury. - chwyciłem szarego kurczaka chodzącego mi po głowie. Tego samego podałem przed chwilą Sea. To mój ulubieniec.
- Nadajesz im imiona?
- Czasami.
- Skąd wiesz, że to nie kogut? Powiedziała ci to, panie zaklinaczu?
- Samice nie mają grzebieni. - uśmiechnąłem się po raz kolejny - Dlatego zastanawiam się nad Roxy.

<Sea?>

Od Jae CD Luny

- Tylko wyjaśnijmy sobie jedną sprawę. - powiedziałem znudzony dzisiejszym dniem. - Nie lubię ludzi, nie chcę cię poznać i uważam że Walters popełnił błąd kazac mi cie oprowadzać.
- Nie musisz być od razu taki oschły. - westchnęła, idąc za mną. Stanąłem gwałtownie, obracając się na pięcie. Kobieta o mały włos nie uderzyła w moją klatkę piersiową.
- Nie jestem oschły, tylko szczery. Plus nie należę do Osady. Plus radzę mnie nie wkurwiac, poza Camelot mogę cię zabić nie ponosząc konsekwencji. - starałem się wzbudzić jak największy strach i niechęć do mojej osoby. Ciemnowłosa jedynie przełknęła cicho ślinę. Wróciłem do szybkiego marszu. Dwa lata spędziłem w samotności i nie zamierzam tego tracić.
~*~
Kilku obrońców stało przy bramie. Otworzyli drzwi przez które do środka wszedł rys. Wzrostem był jak normalny osobnik z tego gatunku, natomiast widać było u niego skrawki mutacji.
- Seraphin - powiedziała uradowana właścicielka.
- Cieszę się, że się przywitalyscie, ale teraz musimy ją zamknąć w stajni.
- Musimy? - jej ton głosu brzmiał tak, jakby była przekonania o tym, że może coś zmienić.
- To nie są moje rozkazy.
Podszedłem do najbliższego mężczyzny i spytałem się, w którym kierunku mamy się udać aby trafić na zbiorowisko zwierząt. Kierując się jego wskazówkami, stawiałem powolne, lecz zdecydowane kroki. Ilekroć mijam okoliczne budynki, Nie wydaje mi się one monotonne. Może i są do siebie podobne, lecz każdy jest inny. W pewien sposób, mając wyróżniający go, mały element. Mogłem zaobserwować jak ściany są porysowane białą gliną. Zapewne w celach ozdobnych, zazwyczaj były to wzory kwiatów. Niektóre wyglądały jak wyjęte z płótna jakiegoś drogiego obrazu, inne natomiast jak wykreowane ręką dziecka.
- Za chwilę powinniśmy być na miejscu. - powiedziałem do towarzyszki, idącej za mną. Kobieta również rozglądała się dookoła, a jej zwierzak chodzil między jej nogami. Futrzaki. Chyba nigdy nie będę miał żadnego.

<Luna?>

wtorek, 29 sierpnia 2017

Od Jae CD Julii

Powietrze było dzisiaj wyjątkowo gorące i duszne. Pewne było, że słońce w końcu schowa się za piętrzącymi się cały dzień chmurami. Razem z dziewczyną usiedliśmy na "poboczu" stołówki. Gdy grad zaczął się nasilać i przywitał się z deszczem, poczułem na plecach jak wiatr niesie wodę w moją stronę. Syknalem ewidentnie nie zadowolony z faktu, że moje ubrania się zmoczyly.
- Zmienimy może miejsce? - mruknąłem, a ta swój zamyślony wzrok zrzuciła na mnie.
- Niby gdzie? - uniosła zgrabnie brew.
- Gdziekolwiek. - chwyciłem w dłoń puste naczynie leżące przed Nową i w kilku krokach pokonałem odległość do kuchni, gdzie odłożyłem miskę. Wróciłem do Julii i nie czekając ani chwili, wykorzystałem moment, w którym krople były mniejsze. Posyłając ostatnie spojrzenie w stronę towarzyszki szybko zacząłem biec przed siebie. Woda uderzająca w ziemię, w wielu miejscach zmieniła się w błoto. Kusza, której nigdy nie spuszczałem z oka, teraz niejako ciążyła mi na plecach. Poprawiłem materiałowy pasek, starając nie zatrzymywać się w tej chwili. Jeśli grad będzie duży, mogę nieźle oberwać, a tego jak na razie nie chcę.
Uważnie obserwowałem każde potencjalne miejsce nadające się na kryjówke. W końcu skręciłem pomiędzy dwa budynki. Dwumetrowa przerwa między nimi była całkowicie zasłonięta przez dachy. Pod jedną ze ścian stało kilka drewnianych pudeł. Usłyszałem kroki brodzące po kałużach. Minęła sekunda, a obok mnie pojawiła się brunetka, starannie związany kucyk był teraz zamęczony przez wodę.
Oparłem moją broń o jedną z skrzynek, a obok odłożyłem przemoczoną kurtkę. Usiadłem na jednym z "krzeseł", jedną nogę spuszczając na ziemię, a drugą unosząc i kładąc na niej brodę. Zdjalem z głowy bejsbolówkę, mierwrzac włosy i uśmiechając się pod maską.
- Kocham taką pogodę. - skomentowałem muzykę graną przez naturę. Deszcz jest po prostu piękny. Mógłbym resztę życia spędzić w ten sposób. Po prostu siedząc, nic nie robiąc i wsłuchując się w rytm ulewy.

<Julia?>

Od Chelsea CD Aiden'a

Wychowywałam się na obrzeżach wielkiego miasta, więc nigdy nie dane mi było zaprzyjaźnić się z kurczakiem, jak to bywa w niektórych książkach. Za to z kurczakami związana jest jedna z największych lekcji mojego życia.
- Taaaaak! - przywdziałam dziecięcy ton, oczywiście cichy, ze względu na obecność zwierząt i wyciągnęłam ręce. Kurczaczek był niesamowicie puszysty, a poza tym niedługo mu zajęło przypomnienie mi o alergii na wszystko, co się rusza. Zaśmiałam się na wspomnienie. To nic poważnego, po prostu mam katar.
- Za późnego dzieciństwa, wyruszyliśmy na wieś do babci. Wydostanie się z miasta zajęło nam pół dnia, ale sądzę, że się opłacało. Byłam zachwycona wsią. Jak bardzo mnie fascynowały króliki i kozy, choć moi dziadkowie głównie trudzili się hodowlą koni. To wtedy pokochałam te zwierzęta, ale to nie ta historia.
Jako że byłam już w głównej mierze samodzielna, gdy z babcią poszłyśmy na okoliczny rynek, rozdzieliłyśmy się umówione na konkretną godzinę. Tego typu miejsca są ośrodkami kultury w małych miejscowościach i ich okolicznych wsiach, więc babcia poszła pozałatwiać swoje sprawy. Miała bardzo donośny głos, podobno to przez nasze góralskie pochodzenie, ale za wiele mi o tym nie wiadomo. Słyszałam więc z drugiego końca, jak targowała się o paszę, czy kłóciła z rzemieślnikiem o jakość spodni.
Odchyliłam się tak, że teraz leżałam na plecach. Czułam delikatny uścisk w boku, gdzie nadal miałam przeklęte szwy, ale zignorowałam to. Kurczaczek postanowił ode mnie uciec. Nie zatrzymywałam go, choć jego odejście sprawiło mi mały smutek. Rozejrzałam się. Uwielbiałam takie typy stropów, jakie były tutaj. Po wielu latach życia w mieście naprawdę miałam dosyć płaskich sufitów. Wspomnienie tamtego życia za bardzo mnie nie wzruszyło, ale jednak poczułam swego rodzaju sentyment.
- Co dalej? - czarnowłosy się niepewnie włączył, nie za bardzo wiedząc, czy ta przerwa nie była specjalna.
- Zależy, na czym skończyłam - zaśmiałam się, jednak szybko sobie przypomniałam odpowiedni moment. - Więc włócząc się po pełnym niesamowitości targowisku i kupując wiele rzeczy… Tak, w końcu znalazłam małe stoisko z kurczaczkami. Stałam przy nim dobre pół godziny, gdy sprzedawca mnie zapytał, czy nie zostanę tu pod jego nieobecność. Pieniądze za sprzedane wówczas kurczaki miałam sobie zachować, więc natychmiastowo się zgodziłam. Siedziałam tam dobre dwie godziny. Naprawdę zdążyłam się zżyć ze słodziakami, jednak wydawałam je ludziom. Życzyłam im też, aby maluchy nie sprawiły im wielu problemów. Zdziwiło mnie, że tak dużo osób chce zakładać hodowle kurczaków, ale ni przejęłam się tym za bardzo. Widzisz, na końcu przyszedł właściciel i zauważywszy, jak entuzjastycznie do tego podchodzę, powiedział mi, po cholerę tym ludziom są kurczaki. One muszą umrzeć, takie jest ich przeznaczenie.
Ostatnie zdanie wypowiedziałam obniżonym głosem z wyciągniętymi rękami, bujając się lekko. Podniosłam się i pogłaskałam jeszcze jakiegoś kurczaka. Dzięki tej jednej sytuacji po części jestem, kim jestem. Świat po prostu musi umrzeć. A ja tylko próbuję mu przeszkodzić, ale na niewiele to się zda.
- Jako że nie mieliśmy własnych, babcia też przyszła na to stoisko. Była trochę zdziwiona, gdy mnie spotkała, ale bez większych ceregieli kupiła ode mnie kurczaka. Poszłyśmy więc do domu. I zjadłam puszystą kulkę.

<Aiden?>

Od Julii CD Luny

Spojrzałam się na nieprzytomnego wilka. Nie miałam pojęcia, dlaczego się tak zachował. Przeważnie był opanowany i czekał na moją komendę do ataku. Powoli trawiłam jej słowa. Nie do końca jej wierzyłam z tym usypiaczem. Usiadłam na ziemi i siedziałam w ciszy. Jeśli coś mu poważnego zrobiła nie daruję jej tego. Delikatnie pogłaskałam wilka i usłyszałam ciche warczenie. Spojrzałam się na niego, widziałam jak powoli wstawał z ziemi i wściekły spogląda się na Lunę.
 - Mam przechlapane - Usłyszałam cichy głos. Shadow podszedł do mnie i swoimi czerwonymi oczami patrzał się z nienawiścią na kobetę. Wiedziałam, że najchętniej rozszarpałby ją, ale nie mogłam mu na to pozwolić. Wstałam z ziemi otrzepałam swoje czarne spodnie i spojrzałam się w niebo. Zbliżało się południe. Ostatni raz spojrzalam się na Lunę przypatrując się jej uważnie. Miała ona czarne włosy a na policzkach czerwone tatuaże. Odwróciłam się i w milczeniu odeszłam parę kroków. Chciałam już wracać do osady i nie miałam ochoty na żadne tego typu niespodzianki. To spotkanie zepsuło mi cały dzisiejszy dzień. Zarzuciłam na głowę kaptur i spojrzałam się za siebie. Widziałam jak Luna podąża za mną. Niezadowolona udawałam, że jej nie zauważyłam. Po dłuższej chwili wędrówki widziałam już wielkie metalowe wrota i stojących obok strażników. Kiedy podeszłam już wystarczająco blisko, aby mnie rozpoznali czekałam aż mnie wpuszczą do środka. Słyszałam jak ktoś do mnie podbiega, domyśliłam się, że była to Luna. Więc nawet na nią nie spojrzałam. Cicho mruknęłam i nadal zła udałam się do "Camelotu''. Chciałam pozwiedzać osadę, ponieważ jeszcze nie do końca ją poznałam i miałam ochotę pobyć gdzieś sama. Miałam nadzieję, że chociaż tam nikt nie będzie mnie zaczepiał.
~*~
Siedziałam na ogromnym drzewie. Zamknęłam oczy i wystawiłam swoją bladą twarz do słońca. Pod drzewem drzemał mój towarzysz. Humor już mi się poprawił. Ziewnęłam i wsłuchiwałam się w odgłosy natury. Lecz ta piękną chwilę przerwał mi odgłos kroków. Od razu usłyszałam warczenie wilka, a kiedy otworzyłam oczy zauważyłam Lunę. Nie uważałam ją za wroga tylko dziwnie się czułam, że przy pierwszym spotkaniu chciała mnie zabić. Na pewno mój towarzysz za nią nie przepadał. Zeskoczyłam z drzewa i z uśmiechem się na nią spojrzałam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jaka byłam głodna.

<Luna?>

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Od Luny DO Julii


Wstałam bardzo wcześnie rano, gdyż zostałam obudzona przez Seraphin. Kocica leżała na moim brzuchu, trącając mnie łapą w nos. Pogłaskałam ją po głowie, a ta zaczęła momentalnie mruczeć. Parę minut pieściłam pupila, po czym podniosłam ją i położyłam na ziemię. Wstałam z łóżka i rozciągnęłam się na środku pokoju. W szybkim tempie ubrałam się i w pośpiechu ubierając mój długi czarny płaszcz, wyszłam z mojego pokoju. Seraphin zaczęła miauczeć i w końcu mnie dogoniła. W pyszczku niosła mój skórzany plecak. Wzięłam od niej mój plecak i podrapałam ją po głowie jako znak podziękowania. Szybkim krokiem poszłam wraz z pupilem do lecznicy, gdzie miałam otrzymać jakieś zadanie od Carla Wellnessa. Przyszłam w porę, gdyż Carl już był. Zobaczywszy mnie, podszedł do mnie i wręczył mi listę ziół, które mam znaleźć. Seraphin nerwowo machała ogonem, gdyż jeszcze dobrze nie znała doktora. Kiwnęłam głową do Carla na znak zrozumienia i wyszłam z lecznicy. Rozłożyłam papier i zaczęłam czytać:

 - Aloes, Kozłek lekarski, Rumianek i Mięta pieprzowa.

Znam wszystkie rośliny z tej listy i znam miejsca, gdzie jest ich dostatek. Teraz tylko muszę wyjść z osady i iść w tamte okolice gdzie rosną. Schowałam listę do spodni i wyruszyłam. Przechodząc przez uliczki osady, zdałam sobie sprawę, że nie znam tu nikogo oprócz Aidena, ludzi z sekcji Medycznej i Jae. Szybko wydostałam się z lasu budynków i udałam się w gęstwinę drzew. W szybkim tempie znalazłam połowę roślin z listy. Brakowało mi jeszcze tylko Aloesu i Mięty. Nie musiałam
długo czekać, gdyż Seraphin przyniosła mi niezłą kępkę Mięty. W pewnym momencie usłyszałam czyjeś kroki za mną. Bez wahania, szybkim ruchem zdjęłam z pleców Hk MP5A3 i wymierzyłam w nieznajomego. Osobą tą była kobieta o czarnych włosach i zielono-brązowych oczach. Jej towarzysz nie był zachwycony tym, że wymierzyłam w jego właścicielkę broń. Ogromny wilk
rzucił się na mnie i przewrócił mnie za ziemie. Serapchin skoczyła na psowatego, próbując mi pomóc. Ja wyjęłam z rękawa strzykawkę z mocnym usypiaczem, po czym wbiłam ją w wilka. Zwierze momentalnie padło na ziemie a ja ponownie wycelowałam broń w kobietę. Dziewczyna była przerażona i zła. Zaczęła na mnie krzyczeć:
 - Co ty zrobiłeś?! - przez kaptur nie widziała mojej twarzy, więc nie wiedziała o mej płci.
 - ... - milczałam.
Nieznajoma padła na kolana i patrzyła przerażona na swego pupila. Spojrzała na mnie z wściekłością. Wyjęła maczetę z pochwy przy pasie i ruszyła na mnie. Bez problemu moją bronią obroniłam się, odpierając jej atak. Dziewczyna pewnie trzymała w ręku swą broń. Seraphin rzuciła się na nią, gotowa ją zabić. Pchnęłam kobietę na ziemię, a ona bezwładnie na nią poleciała.
Jak najszybciej potrafiłam, złapałam Seraphin, wzięłam na ręce i podniosłam ją. Spojrzałam na zdezorientowaną dziewczynę i powiedziałam do niej spokojnie:
 - Nie zabiłam go. - wskazałam rękę na ogromnego wilka.
 - Jak to!? - warknęła pełna złości.
 - Tak to. Uśpiłam go, a nie zabiłam. - powiedziałam szorstkim głosem.
Dziewczyna spojrzała na zwierze z ulgą, po czym spojrzała z gniewem na mnie.
 - Seraphin nie wolno. - postawiłam pupilkę na ziemi, a ta grzecznie usiadła przy mnie.
 - Kiedy się obudzi? - zapytała już mniej zła.
 - Niedługo. Spokojnie... - założyłam na ramie Hk MP5A3.
 - ... - milczała.
 - Wybacz mi za to niestosowne i agresywne zachowanie... ale myślałam, że to zarażony.
 - Ja też... W tym płaszczu wyglądasz jak zarażony człowiek.
 - Wiem... Wstawaj.
Podałam rękę dziewczynie, a ta niepewnie ją chwyciła, po czym wstała. Strzepała z siebie brud i ponownie na mnie spojrzała:
 - Kim jesteś? - warknęła nie za mile.
 - Jestem Luna Black. - zdjęłam z głowy kaptur.
 - Oh... - czy ona jest zdziwiona??
 - A ty? Spojrzałam łagodniej.
  -Jestem Julia Flame... - powiedziała niepewnie.
 - Nie zabije cię. Spokojnie... A co do twojego wilka to sorki. - podrapałam się nerwowo po karku.
 - Nic mu nie będzie? - zabijała mnie wzrokiem, po czym spojrzała ze smutkiem na wilka.
 - Jestem lekarzem i tym usypiaczem nic mu nie zrobiłam. - spojrzałam na zwierze.
 - Z której osady jesteś? - spojrzała na Seraphin.
 - Z tej obok. - pokazałam ręką, mniej więcej gdzie się znajduje.
 - Co??? - zdziwiła się.
 - No tak. Jestem w niej może od paru dni, nie więcej. A ty pewnie też z niej jesteś, tak?
 - Tak i też jestem tu nie długo. - podrapała się po głowie.
 - Co robisz na tym terenie? - zapytałam.
 - Miałam rozejrzeć się na tym terenie i pozabijać zarażonych jak są. - powiedziała.
 - Rozumiem...
 - A ty? - zapytała.
 - Szukałam leczniczych roślin, bo nie miałam nic lepsze....
Nie zdołałam dokończyć wypowiedzi, gdyż usłyszałam głośnie warczenie z mojej prawej, gdzie powinien leżeć wilk. Spojrzałam pośpiesznie w tamtą stronę i ujrzałam wkurzone zwierze:
 - Mam przechlapane.... - wymamrotałam.


<Julia?>

Od Aiden'a CD Chelsea

Kobieta jeszcze przez moment posyłała mi swoje spojrzenie  - pełne złości, łączącej się z czymś jeszcze czego akurat nie potrafiłem opisać.
Delikatnie gładząc jej dłonie, w końcu wyuściłam ją z mojego uścisku. Jeszcze raz dokładnie objąłem jej twarz łagodnym spojrzeniem, po czym otworzyłem drzwi, którymi dosłownie przed chwilą tu wszedłem. Kiwnąłem głową na znak i lekarz mógł już w spokoju odetchnąć.
Brunetka zdawała się ode mnie uciekać; ucieka od wszystkich, jednocześnie jednak cały czas trzymała się blisko. Nie mówię tu o tym jak idąc ledwo oświetlonymi korytarzami mogłem poczuć przy sobie jej obecność - bo ścieżka momentami wymaga zbliżenia się jeden do drugiego. Mam raczej na myśli to jak zachowuje się tuż po wyjściu na zewnatrz. Raz zachowywała odległość, raz była dalej. Nie określiłbym tego jako nieśmiałość czy chęć ucieczki. Według mnie był to brak przyzwyczajenia. Już wtedy gdy spotkałem ją poza osadą, mogłem zaobserwować jak nieufnie do mnie podchodzi. Zachowywała się niczym samotny wilk. Chelsea, nie słyszałem wcześniej takiego imienia. Miło, że przemogla się, wyjawiając je. Czuję, że jeszcze nie raz mnie zaskoczy. Tak jak wtedy nad wodą. Wspomnienie tamtej nocy wywołuje u mnie dziwnie uczucie. Swoją drogą... Ciekaw jestem jak długo oboje będziemy trzymać w sekrecie prawdziwe okoliczności naszego poznania.
- Sea. - powiedziałem, zdrabniając jęj imię. Osadniczka odwróciła się, a czarne fale opadły w wirze na jej ramiona. W południowym słońcu włosy wyglądały jakby się lśniły. Głęboki odcień czerni  przypadł mi do gustu. Przypominał mi o ciepłe, które zapomniałem. Th. Gdyby mój umysł mógł, stałby w tej chwili przede mną i pieprzył farmazony. Już ja sam robię się zmęczony tym o czym myślę. - Skręcamy. - kciukiem wskazałem jej uliczkę między budynkami, gdzie przeszliśmy na drugą stronę. Ukazało nam się coś w rodzaju dość sporej obory. Była przecięta w połowie przez drobną siatkę. Uważaliśmy żeby młode zwierzęta nie uciekły. Uśmiechnąłem się do towarzyszki, wysyłając niemy znak, żeby ta za mną podążała.
Już po chwili znaleźliśmy się w zagrodzie. Była opustoszała. Z białego wiaderka wyjąłem garść ziaren. Wolną dłonią chwyciłem ręce Chelsea i nasypałem jej połowę tego co zabrałem. Przykucnąłem przy wydrapanej ziemi i sypnąłem przed siebie pokarm. Minęła zaledwie krótka chwila. Nagle jak zjawy, przede mną pojawiła się kwoka że sporą ilością małych piskląt.
- Nakarm je. - spokojnie zwróciłem się do nowej znajomej.
Ja sam tymczasem chwyciłem na ręce jedno z kurcząt. Jego szaro-brazowe piórka były takie urocze.
- Chcesz go przytulić? - spytałem się kobiety.

<Sea?>

niedziela, 27 sierpnia 2017

Od Aiden'a CD Kyry

Pytanie które usłyszałem od dziewczyny, sprawiło że po plecach przeszły mnie ciarki. Nienawidzę rozmów tego typu. Są uciążliwe, kłopotliwe i nigdy nie wie się co można powiedzieć. Kto by pomyślał, że jedno zdanie jest w stanie tak bardzo zniszczyć mi dzień.
- Nie chcę o tym rozmawiać. - syknąłem. Nie chciałem nawet trudzić się na miły ton.
Słyszałem kroki stawiane na trawie, kiedy ta do mnie podchodziła. Znowu otworzyła usta, tym razem przepraszając. Ścisnęła mocno moje ramię. Nie potrafiłem odpowiedzieć. W mojej głowie roiło się od wspomnień. Ścisnąłem szczękę tak mocno, że poczułem jak kruszę sobie szkliwo. Poczułem na szyi niejaki ciężar. Przerzuciłem wzrok na Keirę, która była powodem bólu mojego karku. Dłonią złapałem jej zaciśnięte ręce i zdecydowanym ruchem oddaliłem od siebie kobietę.
- Wracajmy już. - mruknąłem niezadowolony z zaistniałej sytuacji. Założyłem na stopy buty, zapominając już o błogiej przyjemności jaką czerpałem z chodzenia po świeżej rosie.
Kiedy zamykałem za nami drzwi sądu, jeszcze ostatni raz rzuciłem okiem na młode drzewa, w których pokładałem tyle nadziei. Th, muszę uspokoić nerwy. Puste spojrzenie raczej do mnie nie pasuje.
- Idę porozmawiać z Carlem o nowych lekach. Może zobaczymy się później. - machnąłem niezgrabnie, jak to miałem w zwyczaju. Nawet po tym jak oddaliłem się od Kyry czułem się nieswojo. I to cholernie. Pomimo tego jak sam przygarniam do siebie innych, obejmując ich... Ja sam tego nie lubię. Nie potrafię się przemóc. Wszystko kojarzy mi się z jedną osobą. Jak ja nienawidzę czarnych włosów. Najgorszy odcień z możliwych, jakby inne kolory nie istniały. Pierdolenie. Czerń to barwa, którą kocham.
Zatrzymałem się tuż przed chatą naszego lekarza, gdzie miał teraz przyjmować. Prychnalem cicho, przymykając oczy. Kiedy je z powrotem otworzyłem znów były łagodne i obserwowały małą sikorkę, która robiąc sobie przerwę, przysiadła na belce.
Zgrabnymi ruchami wskoczyłem na pseudo taras, chcąc wejść do budynku i dowiedzieć się czegoś o tych lekach.

<Kyra?>

sobota, 26 sierpnia 2017

Mikel Walker


GODNOŚĆ: Mikel Walker
PSEUDONIM: Nie ma pseudonimu, lecz po prostu zwracając się do niego można mówić Mike, tak jest prościej.
WIEK: 19 lat
URODZINY: 13 października 2019
PŁEĆ: Mężczyzna
ORIENTACJA: Marzy mu się szczera miłość, nie ważne z kim, ważne aby się wzajemnie darzyli uczuciem lecz gdy zbiera go na filozoficzne myśli nie jest w stanie wyobrazić sobie życia u boku z mężczyzną.
RANGA: Zwykły Członek
SEKCJA: Obronna
STANOWISKO: Obrońca
UMIEJĘTNOŚCI: Mike był sprytnym dzieciakiem i musiał sobie radzić sam od małego. Z racji iż jego miejsce zamieszkania schodziło na psy, każdy kradł i walczył o to co potrzebne. Nauczył się cichego skradania aby niezauważonym coś wykraść oraz sprytu i przekupstwa, więc jego propozycjom rzadko kiedy można było odmówić. Ale gdy przyszło co do czego trzeba było się bić o swoje. Był chudy i niski więc miał nikłe szanse na przeżycie. Gdy miał dość tego, że ciągle dostawał po pysku zaczął ćwiczyć i nabrał ciałka. Stał się wysportowany i silny. Nauczył się jako takiej walki. Gdy osiągnął wiek 12 lat zapisał się do szkoły walki, która była prowadzona już w innej osadzie, której mieszkał. Władał z reguły maczetą bądź kataną. W tym drugim wręcz się zakochał. Ćwiczył walkę kataną ile tylko było możliwe. Próbował się nauczyć strzelać z broni palnej ale nie pociągało go to tak bardzo jak broń biała. Oprócz tego Mike jako tako umie opatrzyć rany.
CHARAKTER: Mike, jak każdy z nas miewał swoje zmiany podczas dorastania lecz w nim zmieniło się prawie wszytko. Za dzieciaka, już nie wspominając czasu przed wybuchem epidemii, która zniszczyła świat, prawie cały czas spędził poza ,,domem,, o ile można było to tak nazwać. Rodzice w ogóle nie okazywali mu żadnych uczuć, ani miłości, ani troski. Nauczył się żyć sam. Kradł, kłamał, oraz sprytem wyzyskiwał od innych to co było mu potrzebne - a to wszytko tylko po to żeby przeżyć. Do rodziców prawie w ogóle nie zaglądał. Spał albo na ulicy, albo u kogoś kto łaskawie go przenocował. Myślicie, że on chciał aby tak było? Nie. Bolało go to, że ludzie patrzą na niego jak na wyrzutka. Ale no cóż. Jacy ludzie - taka osada. Dość często mu się obrywało od jego rówieśników. Przywyknął do tego. Cierpiał ale wiedział, miał nadzieję, że kiedyś to minie. Zawsze chciał być dzielny i umieć się postawić więc gdy w końcu zdobył w sobie odwagę pokazał wszystkim na co go stać. Uciekł z osady w wieku 10 lat zabierając ze sobą co potrzebne. Znaleźli go inni ludzie, którzy wzięli do swojej osady gdzie nauczył się walki, a w wieku 12 lat zapisał się do pseudo-szkoły gdzie uczono walki. W tamtej osadzie się zamienił. Był pod czyjąś opieką i wiedział, że już nie musi kraść. Czasem mu się zdarzało co nieco skubnąć ale tylko czasem. Wtedy stał się bardziej ufny i otwarty dla obcych ludzi. Jego, już nie tak małe i chude ciałko, zaczęły wypełniać ciepłe emocje, które wpłynęły na charakter. W wieku 18 lat opuścił osadę i z uśmiechem ruszył w dalszą przygodę, w poszukiwaniu nowej, osady w której mógłby się jakoś przysłużyć. Spotykał kilka podróżnych grup, którym pomagał jak tylko mógł. Mike jest szczery i nie ukrywa nic przed światem ale jak każdy ma nawet takie tajemnice, które lepiej zachować dla siebie. Gdy coś obiecuje to słowa zawsze, ale to zawsze dotrzymuje. Nie cierpi gdy ktoś łamie obietnicę, którą składa. Dzięki przeżyciom stał się odważny i pewny siebie. Czasem może się wydawać, że zgrywa ważniaka, lecz to pozory. Mike też ma tą swoją miękką stronę uczuć. Sprawia mu ból ludzkie cierpienie. Nie może patrzeć na to jak ktoś cierpi więc od razu stara się pomóc nie zważywszy na to jakie może ponieść konsekwencje. Nawet jeżeli byłaby to obca osoba, która równie dobrze mogłaby go zabić, pospieszy jej z pomocą. Musi być naprawdę jakaś osobą której szczerze nienawidzi aby jej nie pomóc a to się rzadko zdarza. Mike nie patrzy na to co się dzieje, na zakażonych ani tym że świat prawie umarł, on żyje chwilą. Twierdzi, że nie ma co się tym smucić i trzeba przeżywać każdy dzień ciesząc się tym co jest. Zawsze mogło być gorzej prawda? Wracając jeszcze do dzieciństwa.. Mike nie był darzony miłością lecz gdy spotka kiedyś tą jedyną, będzie wiedzieć, że to właśnie ona. Jak? On sam nie wie. Może to będzie jakiś impuls? Ahh.. miłość. Jedyną rzecz jaką ,,kocha,, to jego katana. Pomimo swojej otwartości i ufności, Mike dobrze wie jakich ludzi trzeba unikać. Widać to po ich twarzach. W kilku osadach, które odwiedził miał paru znajomych ale nie przywiązywał się do nich zbytnio, wie, że nawet i oni kiedyś odejdą w ten czy inny sposób. Życie jest chwilą więc nie ma co się przywiązywać do miejsca czy ludzi.
APARYCJA:
WZROST: 180 cm
WAGA: 73 kg
KOLOR OCZU: Niebieskie, lecz co dziwne czasem są ciemne a czasem jasne
WŁOSY: Czarne
INNE: Jego ubiór raczej nie jest zbyt trudny do opisania. Mike przeważnie zakłada na siebie jakiś podkoszulek, przeważnie biały na to zarzuca rozsuwaną, czarną bluzę a dół.. czarne spodnie. Do tego czasem zawiązuje sobie wokół szyi jasnoniebieską bądź beżową chustkę. Niekiedy owija sobie rękę bandażem aby lepiej było mu trzymać jego broń. Czasem wiąże sobie włosy w kucyk.
GŁOS: KLIK
HISTORIA: Nie ma co chyba wspominać czasów kiedy jeszcze nie wiedział jak poprawie się je albo jak zwracać się do ludzi czy zachowywać w ich towarzystwie? Szczerze to mało co z tego pamięta. Wie, że jego rodziców nie było ciągle w domu bo gdzieś pracowali a nim zajmowała się przesympatyczna kobieta, która przyprowadzała sobie innych mężczyzn do ich domu. Gdy zaczęła się epidemia a zaraza zaczęła się rozprzestrzeniać i dotykać coraz więcej ludzi, mieli o tyle szczęście, że trafili do grona ludzi, którzy po czasie osiedlili się i założyli osadę w miejscu gdzie było małe miasteczko. Ogrodzili wszytko murem i było spokojnie i pięknie. Do czasu. Jak to się mówi.. szczęście w nieszczęściu prawda? To właśnie go spotkało. Ludzie w osadzie zaczęli się buntować. Wybuchały różne bijatyki i strajki. Palono domy i po nie całym roku osiedle wyglądało jakby na jego terenie wybuchła wojna, na której poległo setki żołnierzy. No ale cóż. Mike uciekał z domu, bo jego rodzicie tak się zaszyli, że nie chcieli w ogóle wychodzić a gdy Mike był w domu często się nad nim znęcano. Z resztą.. na ulicy nie było lepiej. Patrzono na niego jak na wyrzutka, jak na ofiarę losu za którą również się miał. Kradł aby przeżyć za co dość często dostawał od swoich rówieśników. Gdy zdobył odwagę zaczął się stawiać ale był zbyt cherlawym dzieckiem aby cokolwiek zaradzić na grupę wrogo nastawionych chłopców. Gdy trochę podrósł jego psychika zaczęła ulegać zmianie. Stwierdził, że nie. Tak nie może być. Nabrał odwagi i uciekł z osady w wieku 10 lat. Potem podróżując tak i cudem przeżywając, znalazła go inna grupa ludzi, która przygarnęła go do siebie. Tam nauczył się walki i stał się kompletnie innym dzieckiem. Otwartym i pomocnym. Dobrze mu się wiodło. Podrósł i nabrał masy przez co też zaczął więcej ćwiczyć i stał się silny. Gdy stwierdził, że czas ruszać dalej opuścił i tą osadę. Tą i potem kolejną. Aż trafił tutaj..
PARTNER: Może i kiedyś nadejdzie ten dzień gdy Mike znajdzie tą jedyną
PUPIL: Chciałby mieć jakiegoś pupila lecz zbytnio nie wie jak zabrać się za oswojenie takowego stworzenia.. Mike'owi marzy się smok, taki jak w baśniach i legendach. Widział ktoś może?
RODZINA: Mike nie miał rodzeństwa, a jego rodzicom o ile udało się przeżyć pewnie mieszkają w jakiejś osadzie
BROŃ: Przeważnie ma przy sobie katanę, którą nosi w pokrowcu przypiętym do pasa. Lecz oprócz katany ma ze sobą zawsze zapasowe noże, co najmniej dwa, które ukrywa w różnych miejscach swojego odzienia. Czasem też zdarzy mu się nosić ze sobą Glock'a lecz mimo wszytko nigdzie nie rusza się bez swojej kochanej katany.
INNE:
~Kocha jeść, a zwłaszcza słodycze
~Lubi pisać opowiadania, gdy był młodszy układał sobie w głowie różne scenariusze i bawił się, że jest kimś innym
~Często zdarza mu się zasypiać w nietypowych momentach
INNE ZDJĘCIA: X X X 

DATA DOŁĄCZENIA: 26.08.2017
NAGANY: 0
POCHWAŁY: 0

PROWADZĄCY: xxsmerfetka




piątek, 25 sierpnia 2017

Od Julii CD Jae

Przygryzłam lekko wargę i spojrzałam się w niebo, które było pokryte szarymi chmurami. Byłam ciekawa czemu nie chce zdjąć tej maski lecz jednak powstrzymałam się przed zadaniem tego pytania.
- Właściwie jak ja tu się znalazłam? - Zapytałam i oczekiwałam na odpowiedz, ale jej nie otrzymałam. Spojrzałam się na mężczyznę, od paru lat nikogo oprócz zwierząt i mutantów nie spotkałam.
- A jak mam się do ciebie zwracać? - Zapytałam z nadzieją, że teraz moje pytanie nie zostanie zignorowane.
- Wystarczy samo Min. - Usłyszałam odpowiedz. Zamknęłam oczy i zaczęłam wspominać. 
~*~
Usłyszałam szelest.
- Shadow? To ty? - Zapytałam zaniepokojona. Wzrokiem przeczesywałam pobliski teren. Lecz nikogo ani niczego nie znalazłam. Po chwili usłyszałam odpowiedz. Dziwne mamrotanie połączone z rykiem. Słyszałam odgłosy toczącej się walki, byłam aktualnie w mieście a bardziej w miasteczku. Stałam przy oknie w budynku, rozglądnęłam się i zobaczyłam jak zakażeni walczą pomiędzy sobą. Wszystkie były tego samego typu, ciało wychudzone tak, że widać żebra, na głowie rogi u niektórych dłuższe a u innych krótsze i długie ostre pazury. W dodatku umiały chodzić tak jak człowiek, i były strasznie szybkie. Samiec który był większy niż inne potwory zabijał inne stwory. Już chciałam wracać ale usłyszałam ryk. Zakażony spostrzegł mnie i musiał to ogłosić pozostałym. Nie było ich dużo. Zaczęłam uciekać i wyciągnęłam broń (maczetę). Wiedziałam, że mnie dogonią. Po chwili zakażeni okrążyli mnie a ich przywódca podszedł do mnie. Widziałam te jego spojrzenie, te puste oczy które po chwili były przepełnione bólem. Wbiłam mu maczetę w klatkę piersiową. Z resztą pomógł mi mój towarzysz, który jest i był moim najlepszym przyjacielem. Spojrzałam się ostatni raz na samca którego zabiłam. Nigdy nie zapomnę tego spojrzenia, było coś tam takiego ludzkiego. Coś co spowodowało, że od tamtego czasu widzę w tych bestiach coś człowieczego.
~*~
Po chwili usłyszałam czyiś głos, otworzyłam jedno oko i spoglądnęłam w stronę z której ktoś się odezwał.
- Idziesz po ten obiad?
- Oczywiście. - Powiedziałam i wstałam. Kiedy już miałam przed sobą miskę okazało się, że rzeczywiście była to zupa warzywna. Której naprawdę długo nie jadłam. Wzięłam do ręki łyżkę i niepewnie zaczęłam jeść. Pomimo mojej niepewności zjadłam całą. Spojrzałam się na mężczyznę i chciałam go zapytać czy oprowadzi mnie po tej osadzie, chociaż nie byłam pewna czy to na pewno dobry pomysł. Ale przeszkodził mi odgłos spadającego na ziemie gradu. Spojrzałam się w ciemne i pochmurne niebo. Po czym westchnęłam. 


<Jae?>

Od Chelsea CD Aiden'a

Właściwie nie miałam żadnej wizji wydostania się stąd, więc po kilka kroków, po których następowała chwilowa zmiana decyzji, wróciliśmy do pomieszczenia. Gdy stojąc w drzwiach, dojrzałam medyka przyszykowanego do nagłego ataku strzykawką, odwróciłam się i przemykając pod ręką Aid'a wyszłam z pomieszczenia. Syknęłam, czując szarpnięcie katgutu, a następnie nagłe zatrzymanie przez czarnowłosego, który złapał mnie za ramiona. Opuściłam się w jego utrzymaniu prawie bezwładnie, a on obrócił mnie w stronę medyka. Spojrzałam na niego spode łba. Ten bardzo niepewnie się do nas zbliżył. Twarz delikatnie zaczęła mi drgać od powstrzymywania się, ale szybko i to opanowałam.
- Złapałbyś jej ręce? - zapytał niepewnie chłopaka za mną, na co prychnęłam zdegustowana. Gdzie ja jestem do cholery? W przedszkolu? Przecież cię już nie zabiję.
- No dobra.
Ruszył w moją stronę, a ja wyciągnęłam przedramię w jego stronę. Gdy był blisko, mimowolnie cofnęło mnie, tak, że wcisnęłam się w Aiden'a, który mnie przytulił, jak podejrzewam, dla większej stabilności. Zamknęłam oczy, odwracając głowę w lewo.
- Hej, już po wszystkim. - usłyszałam jego cichy szept, ale nie odsunęłam się. Pogwałcałam właśnie swoje ideologie, więc potrzebowałam chwili na oswojenie się z sytuacją. Gdy medyk w końcu odszedł na bezpieczną odległość, pozwoliłam się skierować w kierunku łóżka. Trzymał mnie za rękę, patrząc tymi swoimi rozświetlonymi oczami.
- Chelsea - szepnęłam. - Mam na imię Chelsea.
Powoli wypuścił moją rękę i nieśmiało, patrząc z perspektywy, pogłaskał mnie po włosach. 
~*~
- Gdybyś mi w cholerę nic nie zszył, byłabym cała i zdrowa, a przede wszystkim, upolowałabym jakieś jedzenie, bez którego w żaden sposób nie przeżyję!
- A z dziurą na plecach byś przeżyła? - odezwał się niepewnie, ale jednak. Doskoczyłam do niego i mrużąc oczy, wypuściłam głośno powietrze przez nos.
- Tak! - w to słowo wcisnęłam całą nienawiść, jaką darzę medyków.
Drzwi za mną wydały charakterystyczny dźwięk, więc szybko się odwróciłam, co poskutkowało bólem pleców.
- I jeszcze ty! - parsknęłam, ledwie go dojrzawszy. - Dlaczego ja za tobą poszłam, dlaczego?
Aid błyskawicznie się przy mnie znalazł i złapał moje ręce, które mogłyby być wówczas oskarżone o padaczkę. Jego mocny uścisk pozwolił mi się uspokoić.
- Zawsze są jakieś skutki uboczne - medyk znów zaczął nieśmiało, przez co szarpnęłam się w okowach. - Lek wyciszający po czasie pobudza z podwójną siłą.
Wkurzyłam się więc ponownie. Warknęłam nic nieznaczące słowa.
- Chodź - czarnowłosy mnie zaczepił. - Świeże powietrze i odrobina słońca dobrze ci zrobią.

<Aiden?>

Od Kyry CD Aiden'a

Aiden zaprowadził mnie do pięknego i ogromnego sadu, w którym mogłam poczuć w pełni, że mamy wiosnę. Znajdowały się tam przeróżne gatunki roślin. Jednak najbardziej przyglądałam się jabłoni, na której były widoczne zielone listki i pączki.
- Ładnie tutaj - powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Cieszę się, że ci się podoba - odparł i zrobił kilka kroków przed siebie, po czym odwrócił się w moją stronę. - Idziesz?
Schyliłam się, aby ściągnąć buty, które od razu po tym wzięłam w ręce i podeszłam do Aed'a. Czułam mokrą trawę pod moimi palcami. Spacerując dalej, rozpoznałam też śliwy i drzewa cytrynowe. W lato pewnie będzie wiele owoców. Na samą myśl o tym, zapragnęłam zjeść kilka z nich, ale niestety jeszcze nie na nie pora.
Miałam nadzieję, że na nikogo nie natrafimy podczas tego spaceru. Chciałam być teraz tylko z Aiden'em i z nikim więcej. Szliśmy w kompletnej ciszy, przez co mogłam pomyśleć o wszystkim, co mnie martwi. Chociaż nie zawsze było to dobre. Myślenie nad sensem własnego życia, nie zawsze przynosi pozytywne skutki. Jakie to bym miała życie bez tego wszystkiego? Co, jeśli odejdę z Osady? Jak się trzyma Luna bez mojej obecności obok? Te pytania męczyły mnie najbardziej. Jednak najbardziej zastanawiałam się nad moim pobytem tutaj. Czy ktokolwiek by zauważył zniknięcie jednej zwykłej ciężarnej dziewczyny? Czy ktoś starałby się mnie odnaleźć? Czy jednak szybko by o mnie zapomnieli? Zastanawiałam się nad tym wszystkim, ale nie znałam odpowiedzi. Westchnęłam. Nie powinnam tyle myśleć, a podziwiać otoczenie.
- Aiden, byłeś kiedyś w kim zakochany? - zapytałam w jednej chwili bez zastanowienia.
Nagle, czarnowłosy się zatrzymał. Widocznie źle, że się spytałam. Gdybym mogła cofnąć czas, nie zadałabym tego pytania. To było głupie. Ani trochę nie przemyślane. No, ale cóż... Byłam tego strasznie ciekawa. On wiedział, że miałam Williama. Ugh... Nie, znowu o nim zaczęłam wspominać. Z jednej strony nie powinnam, bo mogłam zacząć nowe życie, a z drugiej... Nie da się zapomnieć tak łatwo o osobach, które się kocha. One gdzieś zawsze będą miały miejsce w naszym sercu.
- Nie chcę o tym rozmawiać - odpowiedział chłodno i ruszył przed siebie.
Szybko za nim poszłam, po czym złapałam go za ramię. Czułam się z tym źle. Naprawdę nie powinnam w ogóle przechodzić do takiego tematu.
- Przepraszam, jestem głupia, że o to zapytałam - oznajmiłam, mocno ściskając jego ramię.
Gdy nie zareagował, wręcz rzuciłam się niego, mocno go przytulając. Miałam wielką nadzieję, że nie obrazi się na mnie za to wszystko.

<Aiden?>

czwartek, 24 sierpnia 2017

Od Aiden'a CD Kyry

Gdyby cisza mogła, odbijałaby się właśnie w tej chwili od szarych i zimnych ścian. Jeszcze jakąś chwilę spędziliśmy w ciemnym pokoju, oświetlonym jedynie przez lichą poświatę, bijącą od świecy.
- Co powiesz na spacer? - rzuciłem w jednej chwili. Dziewczyna przez moment analizowała uważnie moje pytanie, aby w końcu na nie odpowiedzieć.
- Myślę, że to będzie dobry pomysł. - szepnęła.
Odsunąłem się na krok, otwierając drzwi i puszczając brunetkę przodem. Zwilżyłem palce śliną, gasząc knot, który wydał w siebie charakterystyczny, syczący dźwięk. Spojrzałem na cień kobiety, rzucany na podłogę, przez palące się pochodnie. Ruszyliśmy krętymi korytarzami, aby po chwili po schodach, dostać się na zewnątrz. A właściwie się rozpoczynał. Niebawem zaroi się tu od osadników, którzy skończą swój posiłek i poranną toaletę.
Włożył ręce do kieszeni, unosząc łagodnie głowę do góry i podziwiając niebo, nabierające barw. Uwielbiałem moment, w którym szarość przeplatała się ze świeżym błękitem, połączonym z nutą turkusu. Spojrzałem kątem oka na towarzyszkę, posyłając jej pocieszający uśmiech, mych pięknych zębów. Powolnym krokiem ruszyłem przed siebie. Keira jeszcze nie wiedziała czego się spodziewać. Pewnie myślała, że to zwyczajna przechadzka. Nie myliła się więc. Tylko, że postanowiłem zaprowadzić ją do miejsca, które szczególnie przypadło mi do gustu w Osadzie. Mogłem się tam wyciszyć i pomyśleć nad problemami, które nie chciały mnie opuścić. Mogłem też napotkać tam wylegującą się Maxine.
Dwumetrowe drzwi nie były teraz pilnowane. Nie było to potrzebne na noc. Sami strażnicy byli tu chyba tylko dla pokazania jak silny chcemy być w oczach innych. Dotarcie do tego miejsca zajęło nam zapewnie jakieś dwadzieścia minut. Otwierając wrota, wkroczyłem do środka pierwszy, a tuż za mną Kyra. Ukazał nam się piękny i ogromny sad. Były tu jabłonie, śliwki, drzewa cytrynowe i kilka innych gatunków roślin. Schyliłem się, ściągając buty. Cicho prychnalem.
- Nie chcę przemoczyć sobie butów. - powiedziałem, stawiając pierwsze kroki na rosie. Swój wzrok skupiłem na nowych liściach drzew oraz pąków, które za jakieś dwa tygodnie miały zmienić się w niedojrzałe owoce.

<Kyra?>

środa, 23 sierpnia 2017

Od Jae CD Julii

Jeszcze raz zweryfikowałem kobietę wzrokiem. Musiałem odpowiednio głośno mówić, bo w takich pomieszczeniach jak te, głos zawsze był cichy, a ja do ust miałem przystawiony materiał.
- Został na zewnątrz. Nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Nie za bardzo mogliśmy go wpuścić. - założyłem ramiona na piersi. Julia westchnęła, kiwając głową. Wzięła kilka łyków wody. Po przebudzeniu człowiek zwykle bywa bardzo spragniony, a w jej sytuacji...
- Myślę, że powinna coś zjeść, gdyby miała dziwne objawy, przyprowadź ją tu.
- A może Aiden? - podałem jej sugestię, przewracając oczami. - Ciebie też miałem już oprowadzać. Ja nawet nie należę do tej waszej usranej Osady.
- Jakoś ciągle wracasz. - na jej wypowiedzi miałem ochotę przebić ją bełtem. Nie przepadałem za tą kobietą. Gdybym miał tu coś do powiedzenia, zastanawialbym się czy nie moglibyśmy jej przenieść?
- Zważ na to, że cały czas nie wracam sam, więc jeśli możesz, to łaskawie mi nie dogaduj. - mruknąłem w jej stronę. Przeniosłem wzrok na nową, cicho wypuszczając powietrze z płuc. - Zaczekam na zewnątrz.
Otworzyłem drewniane drzwi, które wydały z siebie charakterystyczny, skrzypiący dźwięk. Schodząc po schodach i naskakując na wydeptaną powierzchnię, kopnąłem ziemistą grudkę, która tocząc się zwróciła uwagę rudego kota. Pchlarz kilka razy pacnął znalezisko łapą, rozpoczynając samotną zabawę. Czekałem chwilę, wpatrując się w niewinnego sierściucha. Przez moment chciałem nawet podejść, żeby go pogłaskać i trochę się z nim podroczyć, jednak moje ciało nawet nie drgnęło. Chyba jestem już przyzwyczajony do tego, aby zbytnio się nie rozkojarzać.
W końcu doczekałem się momentu w którym dziewczyna wyszła z budynku medycznego.
- Idziemy? - spytałem sztywno. Ta łagodnie kiwnęła głową, a gdy zacząłem iść w znaną mi stronę, ta powłóczyła nogami za mną. - Jest już pora obiadowa, więc posiłek zjesz na górze.
Zaprowadziłem ją w stronę stołówki znajdującej się pod niebem, chronionej przed opadami jedynie dachem. Nie było tu ścian, aby łatwiej można się tu było dostać oraz w celu zminimalizowania zaduchu.
- Jeśli jesteś ciekawa co znajdzie się na talerzu, to strzelam, że będzie to zupa warzywna.
Mięsa nie podaje się zbyt często o tej porze roku, a przynajmniej tak mi się wydaje.
- Pamiętaj, że Jak coś się będzie działo, musisz mi dać znać. Wrócimy wówczas do Luny. - spojrzałem na nią.
- Ty nie jesz?
- Nie za bardzo jestem glodny. Poza tym, to wiązałoby się ze ściągnięciem maski, a ja nie robię tego przed drugim człowiekiem

<Julia?>

Od Kyry - Quest I

Las wiosną budził się do życia. Zima była bardzo sroga, więc trwało to trochę wolniej. Na drzewach pojawiły się pąki, które miały wypuścić za kilkanaście dni liście. Wszystko wokół w niedługim czasie, miało pokryć się zielenią. Zwierzęta wybudzają się z zimowego snu. Za kilka tygodni nowe pokolenia zwierząt przyjdą na świat. Ptaki, które dopiero co przyleciały, pięknie śpiewają, zachwycając mnie swoją melodią. Gdy bardziej się przyglądałam niektórym z nich na drzewach, dostrzegłam, że zaczynają już budować swoje gniazda. Słońce zaczyna coraz częściej wychodzić za chmur. Stałam właśnie po środku lasu, więc mogłam się nacieszyć widokiem budzącego się do życia świata.
W pewnej chwili spostrzegłam krokusy, pierwiosnki i przebiśniegi. Najbardziej z tych trzech do gustu przypadły mi krokusy przez swoją barwę. Niektóre z nich były niebieskie, inne białe, a jeszcze inne fioletowe. Nie mogłam ich niestety zebrać. Słyszałam, że krokusy są chronione. Wiem, że w tych czasach nikt tego nie przestrzega, ale zasada to zasada. Trochę dalej od kwiatów dostrzegłam listki mięty pieprzowej. Na tych terenach jest często spotykana. Pełno jej na polanach i pewnie w tym lesie też. Mogłabym wziąć trochę do domu, pomyślałam. Tak, to był dobry pomysł. Ukucnęłam i zerwałam jej trochę. Może przyda się na jakieś lekarstwa, kto to wie.
W pewnym momencie zaburczało mi w brzuchu. Ugh, sama nie wiem, kiedy ostatnio jadłam. Pewnie niedawno, ale przez ciążę szybciej staję się głodna. Rozejrzałam się wokół. Niedaleko mnie znajdował się krzew porzeczki. Mówiąc szczerze trochę mi się przejadły, ponieważ podczas mojej wędrówki do Osady, żyłam głównie na owocach. Kiedy kolejny raz mój brzuch oznajmił, że jest głodny, postanowiłam jednak zjeść kilka tych porzeczek. Niezbyt napełniły mój żołądek, ale zawsze coś.
Najdziwniejsze było to, że nie wiedziałam jak tutaj trafiłam, ani skąd którą drogą przyszłam. Nie mogłam rozpoznać, która ścieżka prowadzi do Osady. Po prostu nagle, gdy otworzyłam oczy, znalazłam się na środku lasu. Nie za bardzo mi się to podobało, ale skoro już tu byłam, mogłam zebrać kilka przydatnych rzeczy lub upolować coś z łuku. W końcu nie siedziałam teraz bezczynnie na swoim łóżku, zamartwiając się życiem. Co bym miała z takiego zajęcia? Nic. Tylko bym narzekała jak to bardzo się nudzę.
Nagle, poczułam nieprzyjemny chłód i czyiś wzrok na sobie. Rozejrzałam się wokół, ale nikogo nie dostrzegłam. Dziwne, pomyślałam. Pewnie to tylko powiew zimnego powietrza, pocieszałam się w myślach, abym nie wzięła siebie za wariatkę. Gdy spacerowałam z Luną, często miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi, co czasem było po prostu nieuzasadnione. Niekiedy jednak trafiałyśmy na jakieś zwierzęta lub co gorsza potwory. Pamiętam, że jak byłam mała, zawsze miałam wrażenie, że nie jestem sama. Rodzice musieli mnie wtedy uspokajać, jednak teraz ich nie ma.
Idąc po środku lasu, nadal czułam, że ktoś mnie obserwuje. Miałam wielką nadzieję, że sobie to jedynie ubzdurałam. A może to Aiden mnie szukał? Mogłam w sumie zapytać się, czy ktoś tu jest, ale z niewiadomych powodów wolałam być cicho. Przez to głupie uczucie czułam strach. Rzadko, kiedy się boję, ale jeśli już to tak mocno jak teraz.
Nagle, usłyszałam trzask łamanych gałęzi. Zastygłam. To coś się zbliżało do mnie. Jednak wolałam najpierw przekonać się z czym będę miała do czynienia. Mógł być to przecież malutki króliczek, który jest bardziej przerażony niż ja. Chociaż co za królik ma taką siłę, aby zmiażdżyć gałąź? Mimo wszystko czułam, że za bardzo panikuję. Pomyślałam sobie, że może to jakiś duch, który chce mnie przed czymś ostrzec. Nie, to głupie. Duchy nie istnieją.
Odwróciłam się powoli. Jednak nic. Znowu pustka. Robiło się jednak coraz ciemniej, a ja nie chciałam zostać w lesie na noc. To tylko wyobraźnia płatała mi takie figle, a ja nie mogłam jej dać wygrać. Postanowiłam iść, więc dalej, ignorując to dziwne uczucie. Mówi się trudno, najwyżej będę zmuszona do ucieczki. Miałam w końcu przy sobie broń, więc w każdej chwili mogłam się obronić. Nie umarłabym tutaj, prawda?
W pewnej chwili, dostrzegłam przed sobą parę wielkich oczu, które obserwowały mnie ukryte w krzakach. To na pewno nie był malutki króliczek. Chyba, że jakiś zmutowany, co raczej było możliwe. Jednak ostrożności nigdy nie było za wiele, więc zaczęłam się powoli odsuwać do tyłu. Na szczęście, to coś nie wydawało się mną jeszcze zainteresowane. Najbardziej bałam się, że to coś ruszy zaraz za mną i okaże się potworem. Na moje nieszczęście, to coś się poruszyło i zniknęło gdzieś.
Nagle, z zarośli wyłonił się dziwny stwór. Z jego głowy wyrastały dziwne, długie rogi, które jako jedyna część ciała, były otoczone włosami, a oprócz tego bardzo przypominał mi człowieka. Oczywiście, jeśli widziałeś wygłodzonego człowieka, możesz sobie wyobrazić mniej-więcej jak, to coś wygląda jeśli chodzi o budowę ciała. Tkanka mięśniowa była widoczna jedynie w rękach i nogach, czyli częściach, które były im najbardziej przydatne.
Gdy stwór przybliżał się do mnie, bardziej widziałam kręgosłup i żebra. Przyjrzałam się bardziej twarzy tego czegoś. Okolice oczu były czarne, a one same wypukłe. To człekopodobne coś szło do mnie na czworakach, jak gdyby najpierw się ze mną bawiło. Jego ostre szpony orały ziemię. Im bliżej był, tym więcej szczegółów dostrzegałam. Mogłam teraz zauważyć jego bardzo ostre zęby, którymi z przyjemnością przeżuwałby po kolei części mojego ciała. Dopiero w tym momencie, rozpoznałam, że to zarażony typu III, o którym wspominał mi Aiden.
Chciałam jak najszybciej uciec, ale nie mogłam się poruszyć. Czułam jakby moje nogi skamieniały. Jakby przytwierdziły się kompletnie do ziemi. Pewnie to tylko jakiś paraliż, pomyślałam. Albo tak naprawdę nic się nie dzieje i dlatego mój organizm nie pozwala mi się poruszyć? Uświadomiłam sobie jednak, że to jest mało prawdopodobne. Słyszałam jedynie o takim czymś jak paraliż senny, ale ja przecież nie śniłam, a to coś nie wydawało mi się podobne.
Pamiętam jak Will doświadczył paraliżu sennego. Otworzył nagle oczy, jednak wcale się nie poruszał. Był całkowicie unieruchomiony, jakby zastygł w betonie, czyli podobnie jak ja w tym momencie. Wtedy też nagle zaczął szybciej oddychać, jakby czegoś się wystraszył. Później się dowiedziałam, że widziałam niby jakąś malutką istotę obok siebie, która go ciągnęła za sobą. Mówił, że miał wrażenie, jakby coś przejęło kontrolę nad jego ciałem. Jak się później okazało, mój zmarły chłopak był wtedy pomiędzy snem, a rzeczywistością. Jego umysł po prostu pokazywał mu coś czego nie było, chociaż nie spał.
Po takich rozmyśleniach, spojrzałam w dół, gdzie powinny znajdować się moje nogi, których jednak nie było widać. Moje nogi zapadły się pod ziemię. To już tłumaczyło powód, dla którego nie mogłam się ruszyć. To wyglądało tak, jakbym stała w ruchomych piaskach, lecz prędzej tego nie zauważyłam. Są na to jedynie dwa wytłumaczenia. Albo jestem na jakiś dziwnych prochach i nie wiem, co się dzieje wokół. Albo jestem głupia i nie zauważyłam, kiedy weszłam w to coś. Zgadywałam, że jest możliwe to pierwsze, chociaż patrząc na to, że jestem w czwartym miesiącu ciąży, pewnie jednak nie. Nie skrzywdziłabym, przecież swojego dziecka, a szczególnie nienarodzonego.
Dziwne było to, że nie czułam ani trochę bólu brzucha ani nie czułam tego, jak się porusza. Szczerze to przez chwilę bałam się, że coś mu się stało. Jednak szybko się ogarnęłam, bo panikując, mogło być jeszcze gorzej.
Zdziwiło mnie w całej sytuacji też to, że nie było przy mnie Luny. Przecież moja suczka, gdy wie, że idę gdzieś daleko, rusza ze mną! Kolejną rzeczą, która była dziwna to sam fakt, że byłam w lesie. Aiden na pewno by nie pozwolił przyjść tu samej. W końcu chyba mu zależało na tym, aby w osadzie było dziecko i nic mi się nie stało. A może jednak przybyłam tutaj z nim, ale odeszłam za daleko i się zgubiłam? To by było jakieś wytłumaczenie tego, co tam robiłam.
Rozmyślając tak o tym wszystkim, kompletnie zapomniałam, że miałam kłopoty z zarażonym. Spojrzałam na niego z powrotem. Dziwne. Ani trochę się nie poruszył, a dałabym sobie rękę uciąć, że prędzej chciał do mnie podejść. Ale dlaczego tak się zachowywał? Trudno było mi nawet poznać czy to coś jest żywe. Nie mogłam nawet rozpoznać tego czy oddycha. Klatka piersiowa wydawała się nawet nie drgnąć. Wspominając to, jak zachowywał się kilka chwil temu, coś mi tutaj nie pasowało. A to coś mogło oznaczać większe kłopoty.
W tym momencie, zaczęło pojawiać się ich więcej. Nawet nie mogłam zauważyć, skąd one dokładnie przyszły. Wszystkie przyglądały mi się tymi swoimi czarnymi, pustymi ślepiami, w których już dawno nie można było zauważyć ludzkich uczuć. Zarażeni stali się równi zwierzętom. Nie, źle to ujęłam. Nawet zwierzęta potrafiły się lepiej zachowywać. Zakażeni byli potworami, które można porównać z tymi, skrywającymi się w najgorszych koszmarach. No cóż... Inaczej wyobrażałam sobie swój koniec. Bardziej myślałam, że sama zwariuje po jakimś czasie i podetnę sobie żyły. Dlaczego miałaby to zrobić? Hm... Zapewne z tęsknoty za rodziną. Chciałabym kiedyś do nich dołączyć, ale zawsze się bałam. W końcu nie wiedziałam, co jest po tej drugiej stronie. No i mogę szczerze powiedzieć, że sama jeszcze jestem w stanie coś zabić, zrobić krzywdę komuś, gdy się bronię, ale sobie... Nie za bardzo.
Zarażeni otoczyli mnie tak, że nawet jakbym mogła, możliwość ucieczki była niemożliwa. Gdybym tylko tak głupio nie utknęła, na pewno bym nie miała takich kłopotów. Jeżeli teraz zginę, nikt nie znajdzie mojego ciała. Nie, nie mogłam na to pozwolić. Musiałam znaleźć jakieś rozwiązanie, ale jakie...?
Co zrobić, zastanawiałam się. Miałam bardzo mało czasu. W tej chwili liczyła się każda sekunda. Może, gdybym wyjęła łuk byłabym w stanie zaatakować kilku? Nagle, zarażony doskoczył do mnie i złapał mnie mocno za gardło. Próbowałam chwycić broń, ale nie miałam takiej możliwości. Zamiast tego próbowałam odepchnąć istotę, ale ona bardziej zacisnęła palce na mojej szyi przez co dusiłam się, a przed moimi oczami pojawiły się czarne plamy. Czy to tak mam umrzeć?
~*~
Obudziłam się nagle z krzykiem, cała zlana potem, próbując złapać oddech. Rozejrzałam się panicznie wokół siebie. Znajdowałam się w Osadzie na moim łóżku, więc musiał to być tylko koszmar. Jednak nadal nie byłam do końca spokojna. Dalej trudno mi było oddychać, przez co łapałam nerwowo powietrze, tak jak ryba, której brakuje wody.
Żałowałam, że byłam wtedy sama. Potrzebowałam kogoś, kto mnie uspokoi. Potrzebowałam mojej suczki, która niestety nie mogła być ze mną w pokoju. Najgorsze było to, że obudziłam się w środku nocy, przez co na pewno nie spotkałabym nikogo w korytarzu.
Ścisnęłam swój koc z całej siły, mówiąc sobie, że to był tylko zły sen. Nie mogłam się przecież denerwować, a szczególnie przez jakiś dziwny koszmar, który nie był ani trochę prawdziwy. Ułożyłam się znowu na plecach i zaczęłam spokojnie masować brzuch. W pewnej chwili poczułam delikatne muśnięcie w brzuchu, coś jakby przepływ małych bąbelków. Uśmiechnęłam się lekko. Czułam, że to moje maleństwo porusza i rozwija się jak należy.
- To tylko sen, spokojnie skarbeczku - powiedziałam jakby do dziecka, dalej gładząc swój brzuszek.
I całe szczęście, pomyślałam. Naprawdę nie chciałam, aby jakikolwiek fragment okazał się prawdą, a przynajmniej nie teraz. Jednak wszystko wydawało mi się tam dość realne, ale... Nie mogło być. Może to jakieś wspomnienie, o którym powinnam pamiętać lub swego rodzaju ostrzeżenie? Ale przed czym miałby mnie ostrzegać? To wszystko jakoś nie mogło mi się zgrać w całość. Piękny las, wiosna i zarażeni.
Sama naprawdę nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Słyszałam, że jakiś tam procent snów się spełnia. Miałam nadzieję, że o wizji sennej szybko zapomnę. Wstałam powoli z łóżka i na ślepo kierowałam się do wyjścia, co skutkowało tym, że prawie się przewróciłam i uderzyłam ręką o ścianę. Co prawda lekko, ale mimo wszystko i tak przeklęłam z bólu. Przy kolnej próbie znalazłam drzwi i spokojnie, masując obolałą rękę, wyszłam. Chciałam stanąć przed lustrem i obmyć sobie twarz wodą, aby na pewno się ogarnąć i nie zacząć panikować, że może mi coś grozić. I pomyśleć, że ta ciąża zrobiła ze mnie strasznie wrażliwą panikarę, która pewnie zaraz zacznie się bać własnego cienia.
Na szczęście, korytarze były oświetlone pochodniami, dzięki czemu mogłam przejść, nie uderzając o nic. Po krótkim czasie weszłam do łazienki i stanęłam przed lustrem, wpierw obmywając sobie twarz. Nie wiedziałam wtedy, że ten koszmar nie będzie ostatnim...
~*~
Znowu ten sam las. Jednak teraz widać było tą wiosnę w pełni. Drzewa były już pokryte liśćmi i kwiatkami. Nawet trawa była soczyście zielona. Gdzieniegdzie mogłam zauważyć ptaki, które leciały do swoich gniazd. W niektórych z nich mogłam dostrzec małe pisklaki, które głośno domagały się jedzenia. Inne, wolne od rodzicielskich obowiązków, śpiewały dobrze znaną mi melodie. Czułam na sobie promienie słoneczne, które powoli ogrzewały moją nagą skórę na rękach.
Miałam nadzieję, że tym razem to nie jest sen. Wiedziałam, że jednak to było mało realne. Pewnie zaraz wyskoczy na mnie zarażony, pomyślałam. Później dostrzegłam miętę pieprzową, tak samo jak w moim śnie. Podeszłam bliżej i zerwałam ją. Byłam pewna, że musiałam to zrobić.
Nagle, zaburczało mi w brzuchu. Rozejrzałam się wokół. Tak jak myślałam... Niedaleko mnie znajdował się krzew porzeczki. Po chwili, poczułam nieprzyjemny chłód i czyiś wzrok na sobie. Znowu to, pomyślałam i zaczęłam się rozglądać.
Zaczęłam iść przed siebie, ale nadal znajdowałam się w środku lasu. Nagle, usłyszałam trzask łamanych gałęzi. Stanęłam jak wyryta. Spokojnie, powiedziałam sobie, tym razem uciekniesz. Jednak sama nie wierzyłam w swoje słowa. Odwróciłam się powoli. Nic za mną nie szło.
Po paru krokach, dostrzegłam przed sobą parę wielkich oczu, które obserwowały mnie ukryte w krzakach. Odsuwałam się do tyłu. Potwór i tym razem zniknął mi z zasięgu wzroku, po czym wyłonił się z cienia. Stwór znowu przybliżał się do mnie w niebezpiecznym tempie, a ja przyglądałam mu się tak jak wcześniej. To był ten sam zarażony.
Próbowałam się poruszyć, ale nie mogłam. Świetnie, wróciłam do koszmaru. Czułam, jakby moje nogi były z kamienia. Spojrzałam w dół. Kurwa, ruchome piaski. Mój wzrok spoczął na zarażonym. Był już w niebezpiecznie bliskiej odległości. Tuż za nim stali jego kumple. Miło, że wszyscy zebrali się na ponowną ucztę. Zbliżał się mój koniec, więc powoli zamknęłam oczy, czując już jego oddech przy mojej twarzy i pazury na mojej szyi. Zaciskały się niemiłosiernie szybko, a ja poczułam jak po moim policzku powoli spływają łzy.
- Do widzenia - szepnęłam, oddając się w ramiona ciemności.
~*~
Krzyk. Mokre od potu ciało i policzki wilgotne od łez. Kolejna chwila na uspokojenie się. Nienawidziłam tego snu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Znowu samotność. Nie, dosyć tego. Nie mogłam pozwolić sobie, abym znowu była niewyspana przez jakiś głupi sen. Powoli wstałam z łóżka. Tym razem bez problemu doszłam do drzwi i wyszłam na korytarz. Teraz tylko go znaleźć. Byłam prawie pewna, że spał, więc udałam się do jego, że tak powiem, pokoju. Szłam najciszej jak się da, mając nadzieję, że nikogo nie obudzę.
Gdy dotarłam do upragnionego miejsca, ostrożnie otworzyłam drzwi. W pomieszczeniu było całkowicie ciemno. Żałowałam, że nie wzięłam świecy. Jasper i Aiden spali, a ja nie wiedziałam, które łóżko jest czyje. Dobra, raz kozie śmierć, pomyślałam i ruszyłam przed siebie, wyciągając ręce przed siebie, aby zbadać teren. Najgorsze będzie to, jeśli pomylę, lub gdy Aed się obudzi, a ja będę spała obok. No cóż... Jemu jeszcze coś powiem, ale Jasper'owi... Z tym byłby problem.
W pewnym momencie zahaczyłam nogą o łóżko po prawej. Prawie bym na nie upadła, ale złapałam w ostatnim momencie równowagę. Powoli wyciągnęłam ręce przed siebie i poczułam pod swoimi rękoma koc. Spokojnie, wkradłam się pod nie, czując obok mnie, ciepło czyjegoś ciała. Oparłam mój policzek o jego plecy, mając nadzieję, że trafiłam na właściwą osobę. Mimowolnie objęłam chłopaka jedną ręką. Pozostało mi tylko czekać na upragniony sen.


ILOŚĆ SŁÓW: 2531
AKTUALIZACJA QUESTÓW: 18.08.2017

wtorek, 22 sierpnia 2017

Od Jughaed'a CD Jaspera

Chciałem się odezwać, może mu podziękować ale zrezygnowałem z tego pomysłu i w milczeniu stałem czekając aż Jasper wejdzie do swojego pokoju. Gdy po ciemnym korytarzu rozległ się dźwięk zamykanych drzwi, odwróciłem się zmierzając w stronę swojego nowego lokum. Odchylając drzwi ujrzałem Akel'a leżącego na środku pokoju. Zamknąłem za sobą drzwi i przykucnąłem obok kota.
-W końcu się wyśpisz co? - podrapałem go delikatnie za uchem. Akel lubił takie pieszczoty, jak to na kota przystało.
Wstając zdjąłem z siebie spodnie i położyłem się na łóżku. Było dość wygodne. Gdy nie miałem schronienia a byłem wykończony to nawet podłoga w jakimś budynku i coś do nakrycia było luksusem. Patrząc w sufit myślałem nad przeszłością. Wzdychając stwierdziłem, że dobrze jest być osobą tajemniczą. Ludzie nie wiedzą o Tobie prawie niiic. Jesteś jak ninja, pojawiasz się gdzieś i za jakiś czas znikasz. Chociaż tutaj pewnie będę trochę dłużej. Zamknąłem oczy i delikatnym uśmiechem na twarzy, po czym oddałem się w delikatne ramiona snu.
~~w śnie~~
Znowu. Znowu ten sam sen. Stoję w bezruchu między drzewami i obserwuję jak dzikie koty rozszarpują mojego ojca. Chce się ruszyć, coś zrobić.. ale nie mogę. Tylko patrzę jak mój staruszek umiera. Ale w tym śnie było coś nie tak.. Wyczuwałem jeszcze czyjąś obecność. Tak jakby ktoś stał za mną i również przyglądał się całemu zdarzeniu. To było okropne. Nagle osoba stojąca za moimi plecami położyła swoje dłonie na moich ramionach. Wtedy koty odwróciły się. Były większe. Prawie jakby rosły w oczach. Powoli zbliżały się do mnie. Nagle zaczęły biec. Chciałem się wyrwać i uciec ale osoba trzymająca me ramiona nie dała za wygraną i ściskała mnie tak mocno aż przebiła mi skórę do krwi. Koty wręcz rzuciły się na mnie ale w momencie gdy pysk jednego z kotów znalazł się przed moją twarzą, obudziłem się.
~*~
Podniosłem się z łóżka. W pokoju było ciemno. Brak światła i okien robi swoje. Spojrzałem na Akel'a. Jego białe przebarwienia na ciele świeciły bladym światełkiem, które migało zgodnie z oddechem futrzaka.
-Pewnie nie pozwolą Ci tu zostać.. Jesteś za duży aby przebywać w Centrum koleszko. - podszedłem do niego i unosząc rękę pogłaskałem go lecz nagle poczułem przeraźliwy ból na ramieniu
Spoglądając na ramię poczułem pieczenie. Dotknąłem się w ramię i poczułem wybrzuszenia tak jakby po oparzeniu. Syknąłem z bólu aż Akel podniósł głowę. Od razu wiedział, że coś jest nie tak. Podniósł się i przysunął łeb do mojego ramienia, po czym delikatnie przelizał po wypukłych miejscach. Podniosłem się z ziemi i ubrałem koszulkę. Rzuciłem okiem na Akel'a.
-Chodź. Czas się rozejrzeć. - powiedziałem do niego a ten ruszył za mną
Wyjście było strzeżone przez jednego strażnika, ale ten ucinał sobie właśnie drzemkę na krześle obok więc korzystając z okazji wyszedłem na zewnątrz. Poszedłem do Camelotu aby zobaczyć, co, gdzie i jak. Mijałem po drodze kilka warsztatów i tym podobnych budynków. Gdy zauważyłem, że słońce jest już na tyle wysoko i w osadzie zaczęli pojawiać się ludzie tętniący życiem powoli wróciłem do Centrum. Akel tym razem został na zewnątrz, później pójdę sprawdzić czy znajdzie się dla niego miejsce w stajni. Od razu ruszyłem do kuchni po porcję jedzenia dla siebie i kociaka. Wyszedłem szybko po drodze zajadając śniadanie. Akel leżał w oczekiwaniu na mnie. Podałem mu kawałek mięsa i usiadłem w cieniu drzewa spokojnie jedząc śniadanie. Myślałem co dziś zrobić. Chyba na razie jeszcze daruje sobie dołączenie do sekcji. Zrobię to jutro. Dziś zrobię pranie i może pasowałoby zapoznać ludzi, tych... ważnych ludzi. Wróciłem do pokoju i złapałem brudne ciuchy. Na sobie miałem w miarę czyste spodnie i koszulkę od Jasper'a. Z tego co zauważyłem, w pewnym miejscu jest baniak gdzie starsza kobieta prała jakieś ubrania a za nią stał mężczyzna także z brudnymi ubraniami. Postanowiłem się tam udać i zrobić w końcu porządek z moimi ciuchami. Kilkoro ludzi stało piorąc swoje rzeczy, więc postanowiłem chwilę zaczekać aż się rozejdą. Po paru minutach byłem tam tylko sam z Akel'em. Kto by pomyślał, że będę musiał prać... Wziąłem ze sobą ubrania tak jak inni i zaniosłem do pokoju gdzie zrobiłem prowizoryczną suszarkę za pomocą sznurka i dwóch pozostałych łóżek. Zadowolony znów wyszedłem na zewnątrz. Tym razem.. Bez konkretnego celu. Szwędałem się tu i tam oglądając co się dzieje. Udałem się do stajni aby zapytać o miejsce dla Akel'a. Spotkałem tam niejakiego Ronnie'go - starszego brata, zajmującego się zwierzętami.
-Czy znalazłoby się miejsce dla mojego kociaka? - zapytałem po krótkiej pogawędce
-Pupile naszych ludzi mają swoje wyznaczone miejsca, i nawet jak dla takiego wielkoluda znajdzie się miejsce bez problemu. - uśmiechnął się
-Miło mi to słyszeć. - odparłem z delikatnym uśmiechem
-Przyprowadź go wieczorem. Tutaj dostanie swoją kolacje. - poinformował mnie mężczyzna i machnął ręką w geście pożegnania
Poszedłem dalej przed siebie. Znalazłem się obok ogrodzenia. Dowiedziałem się, że bez pozwolenia nie można wychodzić poza nie. Jakby nie patrzeć to jeszcze nie poznałem dowódcy. Ogrodzenie wyglądało na bardzo solidne. Muszą co jakiś czas wymieniać belki aby były w dobrym stanie. Ciekawe kto się tym zajmuje. Pewnie mają od tego jakąś ekipę budowlańców.
Chodząc tak wzdłuż wielkiej ściany z drzewa usłyszałem tak jakby ktoś ciął drzewo. Nie piłą a.. siekierą. Co za idiotyczny pomysł.. W każdej chwili może przybiec jakiś zbłąkany zakażony a broń boże żeby hałas nie zbawił całej gromady. Kusiło mnie aby wybiec i zobaczyć co się dzieje po drugiej stronie, gdy nagle odgłosy ucichły. Teraz byłem jeszcze bardziej ciekawy. A co jeśli właśnie kogoś tam zaatakowano? Przebiegłem parenaście metrów aż zobaczyłem szczelinę między belkami, prawdopodobnie właśnie ta jest do wymiany. Mimo zakazu ruszyłem w stronę skąd wcześniej dobiegały odgłosy rąbania drzewa. Mężczyzna - blondyn, skądś kojarzyłem tą budowę ciała.
-Jasper? - podszedłem do chłopaka aby sprawdzić czy wszystko w porządku


Jas?

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Od Julii - Quest II

Bardzo dobrze pamiętam tamto zdarzenie. To jak spotkałam mojego towarzysza - Shadow'a. Dzień był taki sam jak każdy inny, przepełniony rozpaczą, nienawiścią i bólem. Przebywałam wtedy w ruinach niegdyś wielkiego i potężnego miasta. Udałam się tam w poszukiwaniu jakiś ciekawych rzeczy. Po krótkich poszukiwaniach usiadłam i oglądałam krajobraz. Na ulicach zniszczone auta i budynki niektóre zawalone a inne zarośnięte. Czasem słyszałam jak jakieś zwierzę biegnie. Nie wiedziałam jak życie wyglądało kiedyś, mogłam to sobie tylko wyobrazić. Jak te puste teraz miasta kiedyś tętniły życiem. Ile ludzi musiało zginąć - pomyślałam. Spojrzałam jeszcze raz na ruiny, wstałam i poszłam poszukać czegoś co mogło by mi się przydać. Słońce powoli wychodziło za horyzont, rozświetlając pobliskie miejsca. Na ziemi znalazłam pistolet w którym była jeszcze amunicja a tak to same ''śmieci''. Potem udałam się na tereny otaczające miasto, czyli łąkę. Powoli byłam już głodna wiec upolowałam owce, która również się tutaj pożywiała. Oskórowałam ją i rozpaliłam ognisko na którym ją upiekłam. Ogień i zapach mięsa spowodował to, że w niedługim czasie przybyły tu inne drapieżniki. Widziałam jak w krzakach czaił się wielki, dziki i zmutowany kocur. Nie chcąc narażać się na niebezpieczeństwo odeszłam i udałam się w stronę pobliskiego lasu. Ziewnęłam i przypomniałam sobie jak bardzo jestem niewyspana. W nocy dręczyły mnie koszmary. Poczułam jak kropla wody spada mi na nos, spojrzałam w górę i zobaczyłam ciemne deszczowe chmury. Pobiegłam aby jak najszybciej znaleźć się w lesie i tam poszukać sobie kryjówki. Kiedy weszłam powitał mnie piękny widok.  Szybko udało mi się znaleźć jaskinie w której spędziłam parę godzin czekając aż burza przejdzie. Deszcz powoli przechodził już chciałam wyjść z jaskini ale usłyszałam grzmot i to jak drzewo upada na ziemie. Spadło akurat tam gdzie ja miałam kryjówkę. Przez co byłam w pułapce. Siedziałam w ciemności i po omacku próbowałam szukać wyjścia. Po nie udanych poszukiwaniach zrezygnowana usiadłam i czekałam na jakiś cud. Zasnęłam. Kiedy się obudziłam znowu próbowałam wyjść co teraz mi się udało. Znalazłam korytarz do drugiej komory z której już dałam radę wyjść. Byłam cała w ziemi, i błocie. Usłyszałam warczenie. Przed mną stał wilk, czarny nieco większy od normalnego. Zaczął się do mnie zbliżać i już miał na mnie skoczyć lecz go zabiłam. Podeszłam do miejsca którego wcześniej tak zaciekle bronił. Na ziemi leżał mały wilczek. Nie wiedział co się stało. Wzięłam go na ręce i postanowiłam się nim zająć. Udało mi się go oswoić, nazwałam go Shadow i odtąd stał się moim towarzyszem jak i najlepszym przyjacielem. Było to ponad 2 lata temu. Pomyślałam siedząc na ziemi pod ogromnym dębem. Spojrzałam się na wilka który obok mnie siedział i pogłaskałam go. Naprawdę cieszyłam się, że go miałam.



ILOŚĆ SŁÓW: 439
AKTUALIZACJA QUESTÓW: 18.08.2017