- Wydaje mi się, że z takimi pytaniami powinnaś zwrócić się do Jaspera, bądź Maxine. To moi zastępcy i obstawiam, że znajdą ci jakąś pracę, nie wymagającą zbytniego wysiłku. Osobiście spytałbym ich o kuchnię, albo oddział opatrywania ran, bądź zajmowania się zwierzętami. Tylko wiadomo, to ostatnie... "Podopieczni" bywają narwani.
- Czyli nie zwracać się z tym do ciebie?
- Niedawno wróciłem do Osady, dzisiaj będę dopiero mógł zorientować się co się działo podczas mojego tygodniowego pobytu poza Camelot. Widzę, że na wiosnę zaczyna schodzić nam się więcej osadników. - odpowiedziałem na jej pytanie.
Ostatnimi czasy zniknąłem na okres około siedmiu dni. Miałem zamiar, aby z kilkoma osobami zobaczyć jak sprawy mają się na zewnątrz, a może i przy okazji zdołałoby się dotrzeć nam na jakieś dalsze tereny. Ogółem miało to trwać prawie trzy tygodnie, ale nieoczekiwana zmiana zmusiła nas do powrotu. To właściwie było coś czego do tej pory nie widziałem. Dwadzieścia kilometrów od miasta znajduje się ogromne pole. Mógłbym powiedzieć, że całe było pełne mutantów typu VII. Zataczały dziwne koła. Planu na coś takiego nie posiadaliśmy i nie widzieliśmy sposobu, w jaki moglibyśmy ominąć zagrożenie.
Skierowałem się w stronę, gdzie znajdowały się łóżka. Przechodząc obok pryczy, w głowie miałem obraz gdy jeden z mutantów zaatakował drugiego, zabijając go. Ten akurat był "przyjaźnie nastawiony" do swoich pobratymców, więc wydało się to co najmniej dziwne. Zauważyłem też, że z biegiem lat, te potwory przestały być dla mnie ludźmi. Nie obchodziło mnie to, były jak zwykłe zwierzęta i niektóre z nich faktycznie się tak zachowywały.
- Tu byłoby twoje miejsce. Pasuje ci? - spytałem, wskazując na leże.
- Oczywiście. - pokiwała głową na znak zgody.
- Wyśpij się dzisiaj w nocy, musisz się zregenerować, za niedługo się ściemni.
- Skąd to wiesz? Jesteśmy pod ziemią. - zauważyła.
- Z biegiem czasu człowiek przyzwyczaja się do takiego trybu życia. - odparłem. - I rano udaj się na zmianę opatrunku. - przypomniałem jej.
Leniwie uniosłem rękę, w geście pożegnania i szybko udałem się w swoją stronę. Mam mnóstwo roboty, szczególnie, że muszę pogadać z Carlem.
~*~
Stałem naprzeciwko mężczyzny, opierając się o stół, z założonymi na pierś rękami. Na zewnątrz panował już mrok.
- Nie mamy zbyt dużo możliwości, prawda? - zadałem pytanie. Mówiąc szczerze, liczyłem na to, że wymyślił cokolwiek. Bardzo polegałem na Carlu, jeżeli chodzi o sprawy medyczne.
- Myśląc o tym na poważnie. Siedemdziesiąt kilometrów za miastem znajduje się punkt... Wiesz o czym mówię. - fakt. Była tam jakaś garstka ludzi. Mieli zapasy antybiotyków i byli skłonni do wymiany. Ale...
- Czy to nie tak, że mieli jakieś problemy?
- Owszem, ale z tego co można było się dowiedzieć, dali radę. Są uzbrojeni po zęby. Byliby w stanie wystrzelać całe Cryton z pięć razy. - kiedy lekarz wspomniał nazwę wrogiej osady, włos zjeżył mi się na karku.
- To nasza jedyna okazja, prawda?
- Jak na jeden dzień, tyle zdołałem zebrać informacji.
- Czyli muszę obmyślić plan trasy.
- Nie uważasz, że to zbyt lekkomyślne? Teren do miasta jest jeszcze dobrze znany, ale dalej. To ryzykowne. Poza tym, w mieście, grupa ludzi będzie bardzo widoczna.
- Cała Osada potrzebuje leków, byłoby to odpowiednie rozwiązanie. Ale spokojnie, przedyskutuję to z zastępcami i kilkoma z sekcji rozpoznawczej.
Nie zamierzałem tracić życia na marne. To chyba oczywiste. Następny dzień ewidentnie spędzę na negocjacjach z innymi, co sądzą na ten temat. Porozmawiam z Max, Jasperem, Ericiem i niektórymi z wyższą rangą, którzy daliby radę ze mną pójść w razie potrzeby.
Kyra?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz