poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Od Luny

Wyjechałam z osady po pierwszej pełni miesiąca, czyli jakieś 2 dni temu. Moja wędrówka w poszukiwaniu nowego domu, nowej osady zaczyna się na dobre. Jechałam na grzbiecie Seraphin. Było gorąco, chociaż jechałyśmy pośród cienia które rzucały tutejsze drzewa w lesie. Jednym sprawnym ruchem swego ciała zeskoczyłam z grzbietu kocicy po czym zaczęłam iść koło niej. Moim celem w tej chwili była rzeczka, która płynęła nieopodal. Z małej torby, uwiązanej przy moim pasie wyjęłam suszoną, zmieloną mieszaninę ziół, którą wynalazł mój ojciec. Mieszanina była o tyle "Niezwykła" że zmieniała kolor wody z którą zostanie zmieszana z wodą pitną. Koloryt zmieszanej wody z ziołami ma na celu ujawnić czy jest "zatruta" czy nie. Wiem może wydawać się to niemożliwe, ale takie jest działanie tej mieszaniny. Wraz z Seraphine zatrzymałyśmy się przy rzeczce. Z plecaka wyjęłam malutką szklaną buteleczkę, do której wrzuciłam odrobinę tej mieszaniny. Klękłam przy rzeczce by mieć lepszy dostęp do wody. Wymieszałam wodę a moim oczom ukazał się kolor delikatnie zielony. Tak!! To oznacza że woda jest zdatna do picia i że nie posiada bakterii które mogą mnie zabić. W przypadku gdyby woda była zatruta reakcja trwała by od razu zetknięcia się ziół z wodą. Woda przyjęła by wtedy kolor malinowy. Wylałam na trawę wodę z buteleczki, po czym opłukałam ją i schowałam z powrotem do plecaka. Dałam znak ręką Seraphine że może pić, natomiast ja nalałam sobie wody do dwóch manierek, które kitram na wszelki wypadek w plecaku. Po napełnieniu manierek zrobiłam parę większych łyków wody by zaspokoić pragnienie. Wstałam z ziemi na której klęczałam i pogłaskałam Seraphin po głowie. Można powiedzieć że to
mój trzeci postój od rozpoczęcia podróży. Kocica położyła się na ziemi i pozwoliła mi wskoczyć na jej grzbiet. Wyjechałam z lasku bardzo szybko gdyż jak najszybciej chciałam znaleźć jakąś osadę. Podczas takiego upału Seraphine szybko robi się głodna więc postanowiłam zrobić kolejny postój w lesie na jedzenie. Zeskoczyłam z niej i pozwoliłam by upolowała sobie coś do jedzenia,
a ja zaczęłam sobie w spokoju zbierać jagódki. Nie byłam głodna, gdyż woda zaspakajała mój głód. Po nazbieraniu jagódek zaczęłam zbierać jakieś zioła ... to taki mój nawyk. Gdy schowałam wszystkie zioła i jagody do plecaka postanowiłam wejść na drzewo. Wspięłam się na najwyższe
drzewo, by rozejrzeć się po okolicy. Na gałęziach klonu byłam nie całe 5 minut a gdy zeszłam zobaczyłam że pod drzewem leży Seraphine. Najwidoczniej miała udane polowanie bo tuż obok leżała zabita koza. Pogłaskałam kocice po głowie i usiadłam koło niej na ziemi. Po półgodzinnej
przerwie na regeneracje sił i pieszczoty ruszyłyśmy. W oddali ukazała mi się jakaś ogromna osada. Bez dłuższego namysłu pędem tam ruszyłyśmy. Bieg na taki dystans nie zajął Seraphin dużo czasu, więc w niecałe 10 minut byliśmy już niedaleko.
Jak się spodziewałam strażnicy byli uzbrojeni po same zęby. Jeden z nich zauważył nas i zwołał innych. Chyba wzięli mnie za wroga. Nagle przy bramie zgromadziło się z 6 strażników i obrońców. Ja natomiast stałam jak wryta nie wiedząc co powiedzieć. Zaczęłam przysłuchiwać się jak szepczą pomiędzy sobą:
- Czy to zmutowany człowiek?
- Jak ona oswoiła zmutowanego Rysia?
- Zaraz przegoni się tego stwora.
- Może jest przyjaźnie nastawiony?
Zeskoczyłam z grzbietu Seraphin i ściągam kaptur. Jeden z obrońców naszykował się do ataku i zaczął iść w moją stronę.
Ja oczywiście się go nie bałam. Mój ukochany kot zaczął warczeć i okazywać że jest gotowa do ataku. Z pochwy wyjęłam miecz, po czym dałam znak kocicy a ta odstąpiła od ataku lecz nadal była gotowa go dokonać. Obrońca rzucił się do ataku a ja go szybko odebrałam.
Czułam się jak za młodu kiedy walczyłam z matką. Ahhh.. wspomnienia. Parę sekund od rozpoczęcia walki leżał na ziemi. Ja wymierzyłam miecz w stronę jego szyi i trzymałam ostrze przy jego gardle. Widząc że ten jest przerażony powiedziałam:
- Nie chcę cie zabijać. Nie jestem wrogiem.
Milczał. Słyszałam jak w pośpiechu przełyka ślinę. Schowałam broń do pochwy, po czym podeszłam do niego pewnym krokiem.
Podałam mu rękę by wstał z gleby, a ten niepewnie ją chwycił. Odwrócił głowę w stronę wejścia do osady, gdzie zobaczył tuzin gapiów:
- Rozejść się! -Warknął głośno chcąc rozgonić gapiów.
Ludzie niechętnie się rozeszli, a chłopak odwrócił się do mnie. Posłałam mu delikatny uśmiech. Ten ponownie nerwowo spojrzał w stronę bramy gdzie znajdowali się już tylko dwaj strażnicy. Spojrzałam na niego pytająco a ten się odezwał:
- Kim jesteś? -Spojrzał na mnie.
- Jestem Luna i nie jestem wrogo nastawiona.
- Dobrze wiedzieć... - Odwrócił głowę.
- A twa godność? - Zwróciłam się do chłopaka.
- Michael.
- Dobrze wiedzieć. - Powiedziałam z uśmiechem.
- A ten potwór to kto? - Wskazał palcem na Rysia mego.
- To Seraphin i nie jest ona potworem. - Zaczęłam zabijać go wzrokiem.
Chłopak podszedł do kocicy a ta cicho warknęła. Spojrzał na mnie i zapytał:
- Gryzie to to?
- Jak rozkaże to tak.
- Ciekawe... - Mruknął pod nosem.
Wyciągnął powoli rękę i dał Seraphin do powąchania. Kocica obwąchała ją powoli i zrobiła się ciupkę spokojniejsza. Tak szczerze to ten Michael chyba jest w moim wieku. Chyba.. Odwrócił się do mnie i zapytał:
- Kim jesteś? W sensie sekcja?
- Jestem Lekarzem. A ty? - Pogłaskałam Seraphin po głowię.
- Dowódca obrońców.
- Serio? - Zrobiłam duże oczy.
- Tak. - Powiedział.
- Muszę przyznać że dobrze walczysz.
- Dzięki ty też. - Otrzepał się z pyłu.
- Ale i tak jestem lepsza. - Szeroko się uśmiechnęłam.
- Może mnie kiedyś przeszkolisz. - Zaśmiał się.
- Może t.. - Przerwało mi wołanie jakiegoś mężczyzny.
W oddali było słychać jak ktoś chłopaka woła po imieniu. Zerwał się i przekręcił głowę w tamtą stronę. Podrapał się nerwowo po karku i spojrzał z powrotem na mnie mówiąc:
- Muszę iść. Miło było cie poznać Luno. - W końcu się uśmiechnął.
- Wzajemnie Michaelu. - Odwzajemniłam uśmiech.
Odwróciłam się do Seraphin po czym wskoczyłam jej na grzbiet. Już miałam odjeżdżać ale chłopak się odezwał:
- Zobaczymy się kiedyś?
- Prawdopodobnie tak! - Pomachałam mu dłonią na pożegnanie.
Nieźle się bym wkopała gdyby rzucili się na mnie w obronie osady... Muszę być ostrożniejsza. Ale jak widać zyskałam nowego znajomego.
Raczej nie chciałam zostać w tamtej osadzie... było tam za tłoczno i jakoś tak dziwnie. Na nowo zaczęłam pędzić na grzbiecie kocicy. Ponownie po jakimś czasie i po pewnym pokonanym dystansie dostrzegłam małą osadę. Podbiegłam bliżej i ujrzałam że koło danej osady jest grupka osób która jakby uczy się walczyć z nauczycielem. Niestety zostałam zauważona. Szlak!

<JaeHyung?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz