Sprawdziłem czy mięso jest gotowe. Musze poczekać jeszcze kilka minut, potem wygaszę palenisko, aby nic się tutaj nie zleciało jak wyczuje więcej dymu. Palcami stukałem o karabin, naśladując melodię, którą niedawno słyszałem. Magazynek był jeszcze w połowie zapełniony. Cały czas zastanawiałem się, czy nie warto przekroczyć przez miasto? Ale ilekroć chciałem powiedzieć sobie „tak”, budziłem się z tego otumanienia. W Camelot ludzie będą na mnie czekać. Moja śmierć byłaby niektórym na rękę, ale wrócić muszę. Chociażby po to, żeby pokazać tym niektórym sukinsynom jak sobie radzę. Mogą mnie wszyscy pocałować w dupę.
Za to była metropolia… Za nią miałbym dostęp do leków. Te, które do osady przyniosła tamta nowa w większości na nic się nie nadają. Tutaj więc pojawia się mój problem.
Przeczesując włosy, westchnąłem ciężko i nachyliłem się, aby odkroić kawałek mięsa. Na wzgórzu pod którym zrobiłem sobie postój pojawił się zarażony. Bardzo przypominał tego, z typu I. Nie miałem zamiaru marnować energii czy broni. Szybko naciągnąłem na twarz maskę i zarzucając plecak na plecy ruszyłem, biegnąc przed siebie. Aż tak dużo czasu nie miałem, żeby go uniknąć. Pomimo zagrożenia siedzącego mi na karku nie czułem jakbym był w tarapatach. Jedynie mogłem być nieco wkurzony za niedojedzony posiłek. Miałem już smaka na pieczone, królicze mięso.
Białe zwierze biegło u mojego boku. Nauczyłem Shiro, że gdy nie ma wyraźnej potrzeby, ma atakować tylko na mój rozkaz. Teraz w dość szybkim tempie oddalałem się od mutanta, a ten zaczął już zwalniać. Odwróciłem na chwilę głowę, aby sprawdzić czy sobie odpuszcza. Chcąc, nie chcąc wskoczyłem w dół, zjeżdżając po skarpie. Ziemia była wysuszona więc pył bardzo łatwo dostał mi się do oczu.
Będąc już na dole, zorientowałem się, że w bardzo szybkim tempie pokonałem odległość bliską 50 metrów, głównie zjeżdżając, jedynie od czasu do czasu musząc pokonać kilka kroków. Moją twarz zasłonił cień, a jakieś ostrze zostało przystawione do mojego gardła.
- Kim jesteś? - usłyszałem głos z góry, a gdy podniosłem głowę ujrzałem mężczyznę, jakieś kilka lat starszego ode mnie.
- A różnie mnie zwą. - odpowiedziałem, wzruszając ramionami. Nie ufam obcym. W tym samym monecie poczułem ostry ból z tyłu głowy. Co tu się kurwa…
- Jeszcze nie skończyłem z nim rozmawiać! - mężczyzna wyraźnie wydał się zbulwersowany. Chwyciłem się za głowę, a na rękawiczce zobaczyłem krew. Usłyszałem ryk mojego towarzysza i podniosłem się do pozycji stojącej. Obraz wydał mi się trochę zamazany. Ten, który ze mną rozmawiał… I jakaś druga osoba. Mierzyli bronią do Shiro.
- Uspokójcie się, wszyscy. - wystawiłem ręce, wychodząc przed tygrysa, nakazując mu usiąść. - Coście za jedni?
- Ty jeszcze nam nie odpowiedziałeś. - teraz zobaczyłem, że drugim rozmówcą była kobieta o cytrynowych włosach.
- Przyzwyczaiłem się do tego, że to mi się najpierw odpowiada. - syknąłem chłodno. Jak ja nie lubię takich ludzi, którzy uważają się za lepszych.
- To chyba powinieneś przyzwyczaić się do innej rzeczywistości.
- Daj porozmawiać dorosłym dziecko. - rzuciłem w jej stronę. Nie wyglądała jakby miała więcej niż 17 lat.
- Coś ty właśnie!
- Amelia! - mężczyzna ją zganił. Uśmiechnąłem się pod maską, ale czułem jak brakuje mi oddechu. Co się do cholery.. dzieje…
~*~
Gdy się obudziłem, leżałem na jakiejś kamiennej posadzce… Podłożu? Głowę miałem zawiniętą w bandaż. Musiała mi solidnie czymś przypieprzyć, ze odleciałem. I gdzie moja broń? I plecak!- Chodź tu! W końcu wstał! - zobaczyłem nad sobą blondynkę. Szybko się podniosłem co poskutkowało zawrotami głowy. - Spokojnie staruszku.
- Co żeście zrobili? - spytałem, stając tuż przed nią. Liczyłem, ze ta się cofnie, ale marne me nadzieje. Teraz zauważyłem, że musi ona mieć ponad metr siedemdziesiąt wzrostu. - Gdzie są moje rzeczy? - spytałem mężczyznę o jasno-brązowych włosach.
- W odpowiednim miejscu. Spałeś wa dni.
- Mogliście mnie zostawić.
- Chcieliśmy, ale twój kot pilnuje naszych koni. Nie mieliśmy wyboru. - powiedziała nastolatka, na co jej towarzysz chrząknął. - No okey, ja chciałam.
- Jestem David, a ta niewyparzona gęba to moja młodsza siostra, Amelia.
- Aiden. - przyjąłem uścisk dłoni, uważnie ich obserwując.
- Co tu robisz?
- Rozglądam się po okolicy. Rozważałem przebicie się przez miasto.- odparłem.
- Co cię tam cholero ciągnie? - prychnęła młoda, zakładając ręce na piersi i odsuwając się kilka metrów.
- Racz na słowa do cholery. - mruknął. - Podróżujesz sam?
- Chwilowo. Ile ona ma lat?
- Siedemnaście. Może przyłączysz się do nas?
- Nie wygląda na taką, która potrafi tak przywalić człowiekowi.
- Uderzyć to ja cię dopiero mogę!
- Ami! Wybacz za nią. Ale jak z moją propozycją?
- Nie jestem pewien. Powinienem wracać. Ale z drugiej strony. Nie wiecie może, gdzie mógłbym wymienić kilka rzeczy na leki? Najlepiej omijając miasto.
- Właściwie to tak.
- DA~VID. - siostra mojego rozmówcy ewidentnie się z nim nie zgadzała. - Nie pomagaj mu.
- To jak będzie? - szatyn najzwyczajniej w świecie ją olał.
- Z przyjemnością. - wyszczerzyłem zęby w geście uśmiechu.
<Kyra?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz