sobota, 12 sierpnia 2017

Od Aiden'a CD Kyry

Wzrokiem badałem otoczenie, od czasu do czasu zerkając na pieczonego zająca złapanego w sidła wczorajszego dnia. Będę musiał go zjeść i szybko ruszać w dalszą podróż. Właśnie minęły dwa tygodnie odkąd wybyłem z Osady. Chętnie zostałbym tutaj. Przebywam tu sam, ale o losie, jaka przyroda potrafi być piękna. W miejscu gdzie siedziałem, nie zauważyłem aby stąpały zakażeni. Ogólnie ten las, wydawał się taki... Spokojny. Gdyby nie zwłoki zwierzęcia rozwieszone na drzewie jakieś pół kilometra stąd nie pomyślałbym, że nadal jestem na tym złym świecie.
Sprawdziłem czy mięso jest gotowe. Musze poczekać jeszcze kilka minut, potem wygaszę palenisko, aby nic się tutaj nie zleciało jak wyczuje więcej dymu.  Palcami stukałem o karabin, naśladując melodię, którą niedawno słyszałem. Magazynek był jeszcze w połowie zapełniony. Cały czas zastanawiałem się, czy nie warto przekroczyć przez miasto? Ale ilekroć chciałem powiedzieć sobie „tak”, budziłem się z tego otumanienia. W Camelot ludzie będą na mnie czekać. Moja śmierć byłaby niektórym na rękę, ale wrócić muszę. Chociażby po to, żeby pokazać tym niektórym sukinsynom jak sobie radzę. Mogą mnie wszyscy pocałować w dupę.
Za to była metropolia… Za nią miałbym dostęp do leków. Te, które do osady przyniosła tamta nowa w większości na nic się nie nadają. Tutaj więc pojawia się mój problem.
Przeczesując włosy, westchnąłem ciężko i nachyliłem się, aby odkroić kawałek mięsa. Na wzgórzu pod którym zrobiłem sobie postój pojawił się zarażony. Bardzo przypominał tego, z typu I. Nie miałem zamiaru marnować energii czy broni. Szybko naciągnąłem na twarz maskę i zarzucając plecak na plecy ruszyłem, biegnąc przed siebie. Aż tak dużo czasu nie miałem, żeby go uniknąć. Pomimo zagrożenia siedzącego mi na karku nie czułem jakbym był w tarapatach. Jedynie mogłem być nieco wkurzony za niedojedzony posiłek. Miałem już smaka na pieczone, królicze mięso.
Białe zwierze biegło u mojego boku. Nauczyłem Shiro, że gdy nie ma wyraźnej potrzeby, ma atakować tylko na mój rozkaz. Teraz w dość szybkim tempie oddalałem się od mutanta, a ten zaczął już zwalniać. Odwróciłem na chwilę głowę, aby sprawdzić czy sobie odpuszcza. Chcąc, nie chcąc wskoczyłem w dół, zjeżdżając po skarpie. Ziemia była wysuszona więc pył bardzo łatwo dostał mi się do oczu.
Będąc już na dole, zorientowałem się, że w bardzo szybkim tempie pokonałem odległość bliską 50 metrów, głównie zjeżdżając, jedynie od czasu do czasu musząc pokonać kilka kroków. Moją twarz zasłonił cień, a jakieś ostrze zostało przystawione do mojego gardła.
- Kim jesteś? - usłyszałem głos z góry, a gdy podniosłem głowę ujrzałem mężczyznę, jakieś kilka lat starszego ode mnie.
- A różnie mnie zwą. - odpowiedziałem, wzruszając ramionami. Nie ufam obcym. W tym samym monecie poczułem ostry ból z tyłu głowy. Co tu się kurwa…
- Jeszcze nie skończyłem z nim rozmawiać! - mężczyzna wyraźnie wydał się zbulwersowany. Chwyciłem się za głowę, a na rękawiczce zobaczyłem krew. Usłyszałem ryk mojego towarzysza i podniosłem się do pozycji stojącej. Obraz wydał mi się trochę zamazany. Ten, który ze mną rozmawiał… I jakaś druga osoba. Mierzyli bronią do Shiro.
- Uspokójcie się, wszyscy. - wystawiłem ręce, wychodząc przed tygrysa, nakazując mu usiąść. - Coście za jedni?
- Ty jeszcze nam nie odpowiedziałeś. - teraz zobaczyłem, że drugim rozmówcą była kobieta o cytrynowych włosach.
- Przyzwyczaiłem się do tego, że to mi się najpierw odpowiada. - syknąłem chłodno. Jak ja nie lubię takich ludzi, którzy uważają się za lepszych.
- To chyba powinieneś przyzwyczaić się do innej rzeczywistości.
- Daj porozmawiać dorosłym dziecko. - rzuciłem w jej stronę. Nie wyglądała jakby miała więcej niż 17 lat.
- Coś ty właśnie!
- Amelia! - mężczyzna ją zganił. Uśmiechnąłem się pod maską, ale czułem jak brakuje mi oddechu. Co się do cholery.. dzieje…
~*~
Gdy się obudziłem, leżałem na jakiejś kamiennej posadzce… Podłożu? Głowę miałem zawiniętą w bandaż. Musiała mi solidnie czymś przypieprzyć, ze odleciałem. I gdzie moja broń? I plecak!
- Chodź tu! W końcu wstał! - zobaczyłem nad sobą blondynkę. Szybko się podniosłem co poskutkowało zawrotami głowy. - Spokojnie staruszku.
- Co żeście zrobili? - spytałem, stając tuż przed nią. Liczyłem, ze ta się cofnie, ale marne me nadzieje. Teraz zauważyłem, że musi ona mieć ponad metr siedemdziesiąt wzrostu. - Gdzie są moje rzeczy? - spytałem mężczyznę o jasno-brązowych włosach.
- W odpowiednim miejscu. Spałeś wa dni.
- Mogliście mnie zostawić.
- Chcieliśmy, ale twój kot pilnuje naszych koni. Nie mieliśmy wyboru. - powiedziała nastolatka, na co jej towarzysz chrząknął. - No okey, ja chciałam.
- Jestem David, a ta niewyparzona gęba to moja młodsza siostra, Amelia.
- Aiden. - przyjąłem uścisk dłoni, uważnie ich obserwując.
- Co tu robisz?
- Rozglądam się po okolicy. Rozważałem przebicie się przez miasto.- odparłem.
- Co cię tam cholero ciągnie? - prychnęła młoda, zakładając ręce na piersi i odsuwając się kilka metrów.
- Racz na słowa do cholery. - mruknął. - Podróżujesz sam?
- Chwilowo. Ile ona ma lat?
- Siedemnaście. Może przyłączysz się do nas?
-  Nie wygląda na taką, która potrafi tak przywalić człowiekowi.
- Uderzyć to ja cię dopiero mogę!
- Ami! Wybacz za nią. Ale jak z moją propozycją?
- Nie jestem pewien. Powinienem wracać. Ale z drugiej strony. Nie wiecie może, gdzie mógłbym wymienić kilka rzeczy na leki? Najlepiej omijając miasto.
- Właściwie to tak.
- DA~VID. - siostra mojego rozmówcy ewidentnie się z nim nie zgadzała. - Nie pomagaj mu.
- To jak będzie? - szatyn najzwyczajniej w świecie ją olał.
- Z przyjemnością. - wyszczerzyłem zęby w geście uśmiechu.

<Kyra?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz