Shiro znam odkąd był kociakiem. Miałem piętnaście lat, kiedy biały tygrys został przyniesiony do Osady.
Pewnego letniego popołudnia zdarzył się leniwy dzień. Akurat wszyscy byli zajęci. Maxine bawiła się z dziećmi, nie chcąc mnie widzieć akurat tego dnia, a Jasper pilnował Sophie. Zawsze traktował ją jak oczko w głowie. Ja tymczasem mogłem jedynie siedzieć na jednym z ganków, czytając książkę. To był "Biały Kieł", jeśli dobrze pamiętam. Do teraz znajduje się gdzieś w bibliotece w Centrum. Czekałem, aż wróci John. Uwielbiałem słuchać jego życiowych rad. Nie licząc blondyna i rudej dziewczynki, to on był mi najbliższy. Po tym jak w wieku dziesięciu lat straciłem moją siostrę i matkę... On był moim mentorem, autorytetem. I nie zapomnę jak tego słonecznego dnia otworzyła się główna brama. Wkroczył przez nią przywódca, a wraz z nim siedmioro ludzi. Dwóch z nich, niosło na swoich plecach ogromną sarnę, przewieszoną na drewnianej belce. Trzech innych miało jakieś rzeczy w swoich torbach zarzuconych na plecy. Nie wiem co niosła ze sobą pozostała dwójka, ale wiem, że w ramionach Johna spoczywało małe, białe zawiniątko. Ja jako najwierniejszy fan założyciela Camelotu zjawiłem się przy nich pierwszy. Byłem ciekaw co trzyma na rękach. Po chwili, jak się okazało, był to kociak tygrysa. Podczas trzydniowej wyprawy natrafili na zwłoki tygrysicy. Tylna część jej ciała była rozszarpana, najprawdopodobniej był to zarażony. Idąc dalej, znaleźli dwa młode. Jedno było martwe. Drugie jednak jeszcze żyło. Zabrali je ze sobą. John stwierdził, że muszę nauczyć się odpowiedzialności. Kiedyś powierzano dzieciakom rybki, czy psy, ale skoro mężczyzna stwierdził, że nadaję się na opiekuna, z chęcią przyjąłem pod opiekę to słodkie, puchate stworzenie. Miał miłą w dotyku sierść, choć to niewiele się zmieniło. Jedynie nie urosła mu ona do końca. Bardzo szybko się z nim zżyłem. I czuję, że on ze mną też. Cały czas mi towarzyszył i nie spuszczał ze mnie spojrzenia swoich pięknych, jasnobłękitnych oczu. Uważałem, że wszystko w nim było urocze. Ten puszysty ogonek, krótkie łapki, był istną kulką słodyczy. Tylko nie przepadał za obcymi, czego doświadczyli Max i Jasper, kiedy chcąc do niego podejść zostali przywitani donośnym sykiem. Nadałem mu imię Shiro.
Kociak szybko rósł, z biegiem czasu pokazując jaki ma charakter. Chociaż spodziewałem się bardziej rozbrykanego urwisa, niżeliby sceptycznego flegmatyka. Jeśli mogę tak określać zwierzęta. Zacząłem zauważać, że piękna sierść zaczyna się przerzedzać kiedy miał jakieś osiem miesięcy. Dotknął go Firhen. Myśl, że może mu się coś stać, załamała mnie. Tak niewiele potrzebuje, żeby przywiązać się do drugiego człowieka... Czy też zwierzęcia. Widmo straty pupila nie było zbytnio przeze mnie lubiane, co się dziwić.
Potem zauważyłem - nic mu nie jest. Ma dwa lata, nadal jest cały... I prawie zdrowy. Wirus zmienił jego wygląd, lecz nastawienie nadal miał takie same. Nawet tak jak za kociaka wylegiwał się przy mnie, gdy czytałem książkę, bądź się uczyłem. A gdy udoskonalałem swoje umiejętności w walce, uważnie się mi przypatrywał. Miałem osiemnaście lat, kiedy zabrałem go poza wielki płot. Cieszyłem się, mając go przy sobie. Rozmiarem przypominał zwykłego kotowatego, jednak... Siłą z jaką odbijał się od podłoża; z jaką zaciskał szczęki za swoich ofiarach, to z jaką gracją mógł pokonywać dzielące nas dystanse. I ten jego ryk. Głośny i sprawiający, że każdemu ciarki przeszły po plecach, wzbudzając ich czujność.
Ja i on uwielbialiśmy siadać na trawie i po prostu myśleć. Jak na przykład w tej chwili. Zatrzymałem się na moment, siadając pod drzewem. Byłem poza Camelot, ale nie obawiałem się. Tygrys już nieraz ratował mi skórę. Wyprostowałem nogi, a on ułożył swą łeb na moich kolanach. Przeczesywałem dłonią jego dziwną grzywę, nucąc melodię.
Myślę, ze gdyby nie opieka nad Shiro, teraz nie byłbym w stanie zaopiekować się drugim człowiekiem.
Ilość słów: 603
Aktualizacja Questów: 18.08.2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz