- Zachowujesz się jakbyś nie wiedziała, że nigdy nie będziesz sama. Zawsze będziesz mogła liczyć na wsparcie innych. Nikt cię tutaj nie zostawi samej w potrzebie. - odrzekłem.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi.
- Więc o co w takim razie? - delikatnie pogładziłem jej dłoń. Czy John też zmagał się z podobnymi problemami? Czy też nie mógł nic na nie poradzić? Jasne, że nie. Był człowiekiem mądrym, z wielkim bagażem życiowym. Trudno było go oszukać, zawsze wiedział jak rozwiązać konflikt i pokonać każdy problem. Dlaczego wybrał kogoś takiego jak ja na zastępcę? Było tylu kandydatów, a on wybrał nieopierzonego smarka. Minęło kilka miesięcy, w końcu miało to miejsce na początku jesieni, tamtego roku. Ale to chyba i tak zwykły cud, że Camelot nadal stoi.
- Aiden, ja, ja po prostu nie potrafię ufać innym. Ciebie poznałam, znam Sophie, ale nie mogę przemóc się do nikogo innego.
- Musisz dać sobie na to czas. Nie wszystko przecież przychodzi od razu. - uniosłem jej podbródek, gdy ta odwróciła wzrok.
- Doskonale to rozumiem! - powiedziała widocznie zirytowana. Puściłem ją, podchodząc do małego stolika. Polegając na przeczuciu, chwyciłem za świecę, zapalając knot. Oparłem się o prowizoryczne biurko, uporczywie wpatrując się w brunetkę. - To ty niczego nie łapiesz. - mruknęła. - Chciałabym żebyś się więcej nie narażał. Serce podchodziło mi do gardła. Miało cię nie być tylko dwa tygodnie, a nie było cię miesiąc.
- Chodź tu. - dłonią poklepałem miejsce obok mnie. Dziewczyna zrezygnowana wykonała polecenie. - Czasami poza osada zdarzają się sytuacje, że nie można wrócić na czas. Niestety nie mogę nic z tym zrobić. Będąc na zewnątrz nie myślałem za dużo o osadnikach, przepraszam. Ale wiedziałem, że jesteś w dobrych rękach. A to, że przeze mnie czułaś się dobita i samotna, wybacz. Obiecuję, że będę się starał aby takie sytuacje się nie powtórzyły, a przynajmniej zbyt często. To jak, przyjmiesz moje przeprosiny? - posłałem jej łagodny uśmiech, unosząc ramię i czekając na jej słowa.
<Kyra?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz