Spojrzałem na niebo, na którym znajdowały się małe, białe chmury. Wyglądały jakby wiatr pociągał nimi jak malarz sunie pędzlem po płótnie.
Złapałem w dłoń garść wysuszonej gleby, rzucając ją przed siebie. Kwoka znalazła się w tym miejscu pierwsza. Za nią przebiegło kilka kurcząt, które akurat w tym momencie nie baraszkowały gdzieś indziej. Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem widząc jak maluchy naśladując mamę, dziobią i skrobają ziemię. Chwilowa cisza między mną, a Sea nowe wydawała się taka straszna. Właściwie to początki naszej znajomości wyglądały podobnie. Na wspomnienie sprzed ostatnich dni, jakoś czułem się lepiej. Przymknąłem oczy, kładąc się na ziemi, głowę układając na ramionach.
Poczekałem jeszcze moment i zagwizdalem. Czekałem na znak ze strony kobiety, w głowie licząc sekundy.
Gwizd.
Za drugim razem pociągnąłem dźwięk trochę dłużej. Czułem się jak dziecko, niezmiernie cieszące się z otrzymanego kawałka czekolady. W tej chwili myślałem podobnie. Byłem zadowolony z cichych pogwizdów. Niejako mogę się teraz odstresować. Ciekaw jestem co myśli o tym Chelsea.
Po kilku następnych gwiazdach obróciłem się na brzuch, opierając się na rękach. Spojrzałem na brunetkę, wylegującą się teraz na plecach. Mrużyła błękitne oczy, wpatrując się w niebo i łagodnie uśmiechała się pod nosem. Kąciki jej ust jednak szybko opadły, a jej usta wykrzywiły się w grymasie bólu. Będę musiał z nią pójść wieczorem do leczniczy żeby posmarować rany na plecach maścią. Powinny się szybciej zagoić, tylko co jeśli znów nie da się dotknąć Carlowi, ktoś inny będzie musiał pomóc. Sama nie dosięgnie, a wydaje się nieufna.
Poczułem skubanie na plecach. Kilka stupek błądziło wzdłuż mojego kręgosłupa, dziobiąc moją czarną koszulkę. Jedno z kurcząt weszło mi nawet na głowę. Usłyszałem chwilowy, zduszony chichot.
- Zwierzęta cię lubią. - powiedziała kobieta, a ja podchwyciłem kulkę w ręce przypominając sobie o tym co mówiła dosłownie kilka.. kilkanaście minut temu.
- Wiedzą kto jest dla nich dobry. - posłałem jej uśmiech. Nie rozumiem ideii zabijania młodych zwierząt. Większość tych tutaj prędzej czy później też wyląduje na talerzu, ale dopiero gdy będą dorosłe. Chociaż niektóre dożyją tu starości. - Może Róży?
- O co ci chodzi?
- O imię dla tej kury. - chwyciłem szarego kurczaka chodzącego mi po głowie. Tego samego podałem przed chwilą Sea. To mój ulubieniec.
- Nadajesz im imiona?
- Czasami.
- Skąd wiesz, że to nie kogut? Powiedziała ci to, panie zaklinaczu?
- Samice nie mają grzebieni. - uśmiechnąłem się po raz kolejny - Dlatego zastanawiam się nad Roxy.
<Sea?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz