Dzisiejszego ranka wyszedłem z Osady. W dalszym ciągu się nie zaaklimatyzowałem. Odkąd zaczęła się apokalipsa cały czas chowali mnie za takimi murami. Najgorsze w takim zbiorowisku ludzi nie jest przykuwanie uwagi potworów, lecz ludzi. Chyba każdy już poznał moje pogardliwe nastawienie do własnego gatunku. Th. Zabili większość osób, które znałem. Pozostałe przy życiu zmarły po dwóch tygodniach, a ich ciała zamarzł gdzieś w lodowej zaspie. Po dwóch latach, które dane mi było spędzić w samotności, zdecydowanie wolę ją, iż obecność drugiego człowieka. Poza tym, kto wie, czy Camelot niebawem nie upadnie. Cryton wziął się za wytępienie wszystkich oprócz siebie samego. Ten człowiek ma naprawdę przerośnięte ego. Nazywać obóz swoim imieniem. Th.
Poprawiłem bejsbolówkę, patrząc w górę. Dzisiejszy dzień będzie upalny. Pierwsze promienie słońca, łagodny, chłodny wiatr. Tak, wszystko na to wskazuje.
Wilgotne powietrze przeszył charakterystyczny dźwięk. Ktoś strzelał. Naciągnąłem na twarz maseczkę, spoczywającą do tej pory na moim podbródku i zachowując czujność udałem się w stronę, z której - jak wywnioskowałem - pochodził hałas. Mijając wysokie sosny i modrzewie natrafiłem na kilka połamanych drzew. Thor - bo tak nazywałem mutanta z "młotem" - zbliżał się do czegoś przed sobą. Przez jego posturę nie mogłem wywnioskować co to było, ale mogłem się domyślić, że to człowiek. Obok mutanta skakało ciemne zwierze. Jakiś zmutowany psowaty. Szybka decyzja Jae, zabijasz go, pomagasz temu komuś, czy olewasz sprawę i się zmywasz? Tylko to mi siedzi w głowie. Z czystej przyzwoitości powinienem jednak zaoferować pomocną dłoń. Ale kuszą go nie ustrzelę. Czas sięgnąć po inne środki. Mam przy sobie tylko jedna broń palną. Nie podziała. Jedynie specjalny bełt. Narobi hałasu. Muszę spróbować, bo czworonóg też już wylądował kilka metrów dalej.
Kilka sekund, naciągnięcie, wymierzenie i strzał. Trafiłem mutanta w plecy, pojawił się chwilowy ogień, a następnie duża ilość dymu. Z paska wyjąłem nóż, obracając go chwilowo w dłoni. Pokonałem dystans dzielący mnie i potwora. Monstrum było na tyle zdezorientowane, że nawet się nie podnosiło. Trafiłem nie tyle w plecy, co w jego słaby punkt. Nóż trzymałem w ręce na wypadek gdyby wilk chciał się na mnie rzucić.
Powoli zbliżyłem się do osoby leżącej na ziemi. Próbowała się podnieść, lecz wyraźnie nie miała siły. Przykucnąłem przy kobiecie, badając ją wzrokiem. Schowałem ostrze z powrotem do pochwy i przewiesiłem kusze na szyi, aby trzymała się z przodu. Teraz dopiero zdałem sobie sprawę jak ciężka była. Brunetka wyraźnie przestawała kontaktować. Położyłem jej ręce na ramionach i chwyciłem ją za uda, niosąc w ten sposób na plecach. Rzuciłem okiem na psowatego. Pięknie, nie ufa mi. Brakuje tylko żeby rzucił mi się do gardła.
Brawo JaeHyung. Pomogłeś jej, a teraz co? Nie pomożesz jej przecież. Ewidentnie widać, że musi wypocząć, oberwała kikutem. Może mieć nawet uszkodzenia wewnętrzne. Dobrze, że nie szarpnął jej językiem.
Nie wierzę, że znowu muszę wracać do Osady. Miałem tam nie przebywać przez jakiś czas, a tu taka niespodzianka. Czy świat próbuje mi dać znak, ze mam tam zostać, czy jak?
Zacząłęm iść w stronę obozowiska. To kilka kilometrów. Może towarzysz dziewczyny pomoże mi w razie napotkanych kłopotów. W końcu pomogłem jego pani, prawda? A teraz niosę ją do lekarza. Podziękowania mi się należą.
<Julia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz