Kobieta jeszcze przez moment posyłała mi swoje spojrzenie - pełne złości, łączącej się z czymś jeszcze czego akurat nie potrafiłem opisać.
Delikatnie gładząc jej dłonie, w końcu wyuściłam ją z mojego uścisku. Jeszcze raz dokładnie objąłem jej twarz łagodnym spojrzeniem, po czym otworzyłem drzwi, którymi dosłownie przed chwilą tu wszedłem. Kiwnąłem głową na znak i lekarz mógł już w spokoju odetchnąć.
Brunetka zdawała się ode mnie uciekać; ucieka od wszystkich, jednocześnie jednak cały czas trzymała się blisko. Nie mówię tu o tym jak idąc ledwo oświetlonymi korytarzami mogłem poczuć przy sobie jej obecność - bo ścieżka momentami wymaga zbliżenia się jeden do drugiego. Mam raczej na myśli to jak zachowuje się tuż po wyjściu na zewnatrz. Raz zachowywała odległość, raz była dalej. Nie określiłbym tego jako nieśmiałość czy chęć ucieczki. Według mnie był to brak przyzwyczajenia. Już wtedy gdy spotkałem ją poza osadą, mogłem zaobserwować jak nieufnie do mnie podchodzi. Zachowywała się niczym samotny wilk. Chelsea, nie słyszałem wcześniej takiego imienia. Miło, że przemogla się, wyjawiając je. Czuję, że jeszcze nie raz mnie zaskoczy. Tak jak wtedy nad wodą. Wspomnienie tamtej nocy wywołuje u mnie dziwnie uczucie. Swoją drogą... Ciekaw jestem jak długo oboje będziemy trzymać w sekrecie prawdziwe okoliczności naszego poznania.
- Sea. - powiedziałem, zdrabniając jęj imię. Osadniczka odwróciła się, a czarne fale opadły w wirze na jej ramiona. W południowym słońcu włosy wyglądały jakby się lśniły. Głęboki odcień czerni przypadł mi do gustu. Przypominał mi o ciepłe, które zapomniałem. Th. Gdyby mój umysł mógł, stałby w tej chwili przede mną i pieprzył farmazony. Już ja sam robię się zmęczony tym o czym myślę. - Skręcamy. - kciukiem wskazałem jej uliczkę między budynkami, gdzie przeszliśmy na drugą stronę. Ukazało nam się coś w rodzaju dość sporej obory. Była przecięta w połowie przez drobną siatkę. Uważaliśmy żeby młode zwierzęta nie uciekły. Uśmiechnąłem się do towarzyszki, wysyłając niemy znak, żeby ta za mną podążała.
Już po chwili znaleźliśmy się w zagrodzie. Była opustoszała. Z białego wiaderka wyjąłem garść ziaren. Wolną dłonią chwyciłem ręce Chelsea i nasypałem jej połowę tego co zabrałem. Przykucnąłem przy wydrapanej ziemi i sypnąłem przed siebie pokarm. Minęła zaledwie krótka chwila. Nagle jak zjawy, przede mną pojawiła się kwoka że sporą ilością małych piskląt.
- Nakarm je. - spokojnie zwróciłem się do nowej znajomej.
Ja sam tymczasem chwyciłem na ręce jedno z kurcząt. Jego szaro-brazowe piórka były takie urocze.
- Chcesz go przytulić? - spytałem się kobiety.
<Sea?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz