środa, 16 sierpnia 2017

Od Chelsea - Ostatni dzień wolności III

Spotkania z czarnowłosym nadały mi cień nadziei. Nigdy nie marzyłam, że w tym świecie może być normalnie. Jak wybuchła epidemia, miałam całe życie przed sobą – nawet jeśli moja sytuacja nie była najlepsza, miałam jakieś plany na przyszłość, a raczej marzenia o przyszłości. Tutaj? Nie mam po co żyć, zwłaszcza że o to życie muszę walczyć. Nie chciałam nikogo poznawać, aby nikogo nie stracić. Zresztą, od zawsze wolałam przebywać sama. A on zwyczajnie pokazuje mi, jak dobrze może być w tym złym świecie. Mogłabym z nim porozmawiać. Poznać go. Może mnie zabić, ale co mi zależy? Marzeniami dziewczynek jest książę. Nie było mi dane tak beztrosko marzyć, ale czemu nie zacząć teraz? Właściwie byłoby to dość nieuczciwe, jako że moje marzenie jest dość proste do spełnienia. A jeśli okaże się idiotą, zawsze mogłam nawet nie próbować. Jestem już stara, a nawet nie liznęłam młodości. Trzeba się zabawić! Takim mottem kierowałam się w poprzednim życiu i powoli do niego wracam.
Dzień spędziłam na poznawaniu okolicy. Może zauważę ślady ludzi, może znajdę jego kryjówkę. Przemierzałam zarośnięty od wybuchu epidemii las, przecinając irytujące rośliny toporkiem. Miałam pełną zbroję i łuk, a także zestaw strzał na wszelki wypadek. Spotkałam parę wiewiórek, jedna z nich ośmieliła się zjeść słonecznik z mojej ręki. Powietrze było wilgotne, ale nic z tym nie wiązałam.
Oczywiście obiektu moich marzeń nie spotkałam. Las dodatkowo nie uraczył mnie ani owocami, ani mięsnymi zwierzakami. Jedyne co mogłam uczynić, to wrócić na drzewa i doczłapać do domu. Z zawodem podjęłam decyzję i ruszyłam.
Zamyśliłam się. Jedną nogą byłam już w domu, gdy zauważyłam mutanta. Wspierał się ręką o pień mojego dębu i nadzwyczajnie często korzystał z nosa.
— Szpiczasty — szepnęłam drżącym głosem.
Nie uśmiechała mi się walka, ale byłam tak blisko. Spróbowałam się wycofać.
Krok, krok.
Krok, krok.
Krok...
Gałąź.
Nim potwór zdążył usłyszeć trzask, miałam już naciągniętą cięciwę. Strzeliłam w lewą nogę. Cholera potrafi się regenerować. Strzeliłam jeszcze w drugą nogę i ręce. Jak zwykle nie chybiłam. Uszczęśliwił mnie ten fart w nieszczęściu. Mniejszymi strzałami zaatakowałam oczy, jednak ich brak nie wywarł na Szpiczastym większego wrażenia. Musiałam zejść do walki wręcz. Zeskoczyłam, łapiąc za dwa topory. Ruszyłam prosto drogą. Lubię wolne mutanty, łatwo obmyślać taktykę jednocześnie je eksterminując. Zrobiłam zwrot połączony z atakiem. Topory zostawiły na jego torsie jedynie dwie drobne szczeliny, z których nie zaczął cieknąć żaden odpowiednik krwi. Zdziwiło go to, ale po chwili przeszedł do ataku lewą ręką. Nie było już na niej śladu po koszmarnej ranie i strzale. Odparłam atak toporem i wystarczyło mi jeszcze czasu, aby uderzyć w nogę. Może jak mu całkiem odrąbię, to nie odrośnie. Ataki Szpiczastych mają w sobie bardzo ograniczoną ilość kreatywności. Zwykle ograniczają się do machnięć, czy pchnięć, które łatwo sparować. To dość nudne, nie żebym narzekała. Czasem wysilają się na kopnięcia. Ale ten tutaj lewą nogą już nie kopnie. Wsparł się więc ręką i skupił na odrastaniu. Dzięki temu, że odrobinę się zniżył, ujrzałam swoją szansę. Zamachnęłam się lewą ręką i trafiłam pod brodą. Jednak topór nie przeszedł na wylot. Stwór ewidentnie się wkurzył. Machnął swoją prawą, na co nie byłam gotowa. Z piekącą raną na boku upadłam pod drzewo. Wstałam, zamachując się ponownie na jego szyję. Sięgnęłam i odrąbałam, jednak ten resztkami sił rzucił mną w krzaki. Byłam z tej racji odrobinę obita.
Zauważyłam, że się ściemnia. Zapomniałam o całej sytuacji i pobiegłam pod dom. Tym razem uważałam na niespodzianki. Rozebrałam się ze zbroi, zostając jedynie w prostej sukience sięgającej do połowy uda w kolorze khaki. Miała stosunkowo krótki, sznurowany dekolt wystarczająco długi, aby można było ujrzeć moje piersi. Lubiłam takie stroje. Dostaniesz kawałek na spróbowanie. A gdy już będziesz potrzebował więcej, nic ci nie dam. Zabawne jak odzywa się przeze mnie nieprzeżyta młodość.
Złapałam cztery upieczone króliki i pobiegłam nad jezioro.
Jak zawsze zajadaliśmy co sił w rzuchwie, pogwizdując. Sprawiało mi to coraz większą radość. Królik również był wyśmienity, dodałam znalezione w mieście przyprawy. Teraz była to rzadkość. Chrupiący chleb z masłem zawsze był przeze mnie uwielbiany. Piliśmy, nowość, sok jabłkowy w przygotowanych przez czarnowłosego szklankach do Whisky.
Przypomniałam sobie poranne rozmyślania. Zaryzykuję! Trzeba było przełamać barykadę, metaforycznie. Postanowiłam wziąć się za to dosłownie. Główną naszą przeszkodą, a jednocześnie osłoną, była rzeka. Mogłam spokojnie ją przekroczyć gałęziami, ale wolałam popływać. Tak, to był najlepszy plan mojego życia.
Zawsze, gdy kończyliśmy jeść, odpoczywaliśmy w cieniu, gwiżdżąc. Zdjęłam płaszcz. Udawałam, że wszystko jest w normie, bezszelestnie przemieszczając się w stronę rzeki. Wtedy zamilkłam, a on wstał zdziwiony.
Ostentacyjnie zdjęłam sukienkę, z zamiarem wykąpania się. Nie miałam bielizny, jak to mi się często zdarzało. Chwilę później poczułam skrępowanie, ale szybko to pokonałam. Wciąż słońce oczerniało moją sylwetkę, więc czarnowłosy mógł się cieszyć jedynie zarysem i wyobraźnią. Pomyślałam, że to nawet lepiej, że jestem naga. Jak szaleć, to szaleć.
Była już wiosna więc kąpiel nie spowoduje wyziębienia. Właściwie dzisiaj był wyjątkowo gorący dzień nawet jak na wiosnę. Rzuciłam sukienkę na jego brzeg. Miałam zamiar tamtędy wyjść.
Dałam mu chwilę, aby nacieszył się widokiem, gwizdnęłam zachęcająco i wskoczyłam do rzeki na główkę. Była to najgłębsza rzeka w okolicy i dziwnie ciepła.
Nie zwlekał długo, rozebrał się i dołączył do mnie. Nurkowaliśmy w miejscach, gdzie światło odkrywałoby nasze twarze, jednak udawało nam się dojrzeć co nieco. Dojrzałam jego piękne, niebieskie oczy. Zaczęłam śpiewać piosenkę znaną z dzieciństwa.

-
I'm lying here the room's pitch dark
I wonder where you are tonight
-
And the night goes by so very slow
Oh I hope that it won't end though
All alone

Śpiewałam dość cicho, zachowując tajemniczy ton. W niektórych momentach nawet szeptałam, płynąc tuż za nim.

Till now, I always got by on my own
I never really cared until I met you
And now it chills me to the bone
How do I get you alone
How do I get you alone

Nie jestem znakomitą wokalistką, ale umiem utrzymywać czyste dźwięki dość dużej skali, choć w wodzie jest to niewiarygodnie trudne.

You don't know how long I have wanted
to touch your lips and hold you tight
You don't know how long I have waited,
-
But the secret is still my own
-
All alone

Pominęłam kilka linijek, nikt nie może mnie winić, że nie pamiętam piosenki ostatnio słyszanej ponad szesnaście lat temu. Ukryłam to, przemieszczając się w światło i nurkując w momentach niepamięci.
Nie wiem, czy mu się spodobało. Mam nadzieję, że po prostu zrozumiał, co chciałam mu przekazać.
Robiło się ciemniej i nasze cieniste zasłony powoli przestawały istnieć, więc wyszliśmy z wody. Otrzepałam się trochę z cieczy i założyłam suche ubranie. Ruszyłam za nim w niewiadomym kierunku. Byłam podekscytowana, zestresowana, podniecona, prawdopodobnie zakochana, szczęśliwa, mokra i zmęczona. Mój umysł postanowił włączyć tryb ochronny, więc poczułam otępiający ucisk czaszki. Przytuliłam się do niego od tyłu, aby nie upaść i natychmiast zasnęłam.
A jeśli ja chcę spać, żadna siła mnie nie obudzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz