Delikatne promienie słońca, padły na mój policzek przyjemnie ogrzewając go swoim ciepłem. Podniosłem się ze starego, podziurawionego przez jakieś szczury, materaca i rozejrzałem się po jeszcze ciemnym pokoju, do którego słońce próbowało się wbić przez zabarykadowane okna. Poczułem tylko susze w ustach. Idioto.. po co piłeś ten alkohol, który znalazłeś wczoraj w tym opuszczonym monopolowym...
Wyjrzałem przez szparę w deskach widząc na horyzoncie piękny wschód słońca a zarazem nie trudno ujrzeć te paskudy pałętające się po mieście 24 godziny na dobę. Spojrzałem na kocura leżącego w kącie. Trzepnął uszkami i otworzył swoje świecące ślepia. Nie miałem pewności czy patrzy na mnie, czy też na inną rzecz w tym pokoju lecz wieź jaka nas łączy po tylu wspólnych przeżyciach pozwala mi wyobrazić sobie, że patrzy właśnie na mnie. Akel przeciągnął się i rozłożył na całą długość. Zajmował dość sporą część pokoju, starego, opuszczonego hotelu, w którym byliśmy.
Ja on i horda zakażonych.
Dla niektórych noc w mieście równa się z nocą pełną walki o przetrwanie. Dla mnie - osoby, która podróżuje 16 lat i uczy się jak przetrwać, nie jest to zbyt ciężkie aby znaleźć nocleg. Gorzej z pożywieniem. Ludzie często wyruszają na eksploracje alby zapewnić pokarm swoim osadnikom i rodzinom i jedyne co po sobie pozostawiają to rzeczy spleśniałe i te, które mogą przyczynić się do choroby w osadzie, a przecież tego nikt by sobie nie życzył. Na szczęście ludzi pozostało tylu, że nawet w miastach można znaleźć jeszcze dobrego stanu pożywienie.
Podniosłem z ziemi torbę z łupem zebranym wczoraj. Kilka zup, jakieś konserwy.. woda butelkowana.. nie jest źle. Starczy na dobre parę dni podróży. Ostatnio dręczy mnie myśl czy by się gdzieś na dłużej nie ustabilizować. Może jakaś osada z chęcią mnie przyjmie? Nie myśląc długo, przerzuciłem potrzebne rzeczy z torby do plecaka,który zarzuciłem na plecy. Na prawą dłoń naciągnąłem skórzaną rękawiczkę, a następnie chwyciłem jedno z ostrzy. Akel podniósł się z ziemi, znów przeciągając. Kocur stanął obok mnie, machnięciem ucha oznajmił iż jest gotowy aby wyruszać. Pchnąłem drzwi i dalej poszło z górki..
Przebrnąłem przez miasto bez żadnego szwanku. Napotkało się kilku zakażonych ale dziwnie się zachowywali.. Byli jakby zdezorientowani i strasznie łatwo dało się je pokonać. Byłem lekko zirytowany. Liczyłem iż będzie więcej zabawy z wydostaniem się z tej jakże cudownej metropolii...
~~~
Nastało południe a ja błądziłem po jakimś lesie. O dziwo nie było tutaj zakażonych, chociaż niektóre wręcz uwielbiają takie tereny. Akel też zachowywał się jakoś nieswojo. Jakby ciągle coś wyczuwał ale nie mógł tego zlokalizować. Rozumiem jego ból. Okropnie jest wiedzieć, że coś czyha na ciebie w zaroślach ale za cholere nie wiesz gdzie dokładnie. Kocur naglę zasyczał i wyskoczył przede mnie jeżąc się jak nigdy w życiu.
-Akel! - krzyknąłem na zwierzaka
-Tu jest człowiek! - usłyszałem krzyki z naprzeciwka
W chwili wybiegło do mnie kilku mężczyzn i może z dwie kobiety. Otoczyli mnie. Cholera.Mam nadzieje, że nie mają złych zamiarów bo nawet ja w takiej sytuacji zbytnio nie dałbym sobie rady nawet przy pomocy Akel'a.
- Co tutaj robisz? - zapytał jeden z mężczyzn celując do mnie bronią
- Spokojnie.. - parsknąłem - Tylko wędruje.. A patrząc na was widzę, że macie gdzieś niedaleko osadę.. przydałby mi się w końcu jakiś dłuższy odpoczynek.
- Co masz w plecaku? - dopytała jedna z kobiet
- Jedzenie i kilka innych potrzebnych rzeczy aby przetrwać w tej zasranej dziczy. - odpowiedziałem
Dalsza część rozmowy wyglądała tak iż oni pytali, ja odpowiadałem. Koniec końców, Ci sympatyczni ludzie okazali swą dobroć i pozwolili mi zawitać w swej osadzie lecz sam musiałem iść i przedstawić się głównemu dowódcy. Ponoć on, wie o wszystkim i wszystkich, lecz oddział musiał wracać na swoją dalszą misję dając mi tylko wskazówki jak dojść do tej ich osady, która nazywa się Camelot. Tylko nasuwa mi się jedno pytanie. Jeżeli mają tam dużo ludzi to równa się to z dużym tłumem. Jak spośród nich wszystkich mam odnaleźć tego ich dowódcę po krótkim i mało szczegółowym opisie załogi?
Znalazłem jakieś boczne wejście o którym mi powiedziano. Wpuścił mnie mężczyzna. Z początku nie był on jakoś chętny aby to zrobić lecz po krótkiej, a jakże ciągnącej się pogawędce w końcu uwierzył i puścił mnie wolno.
,,Znajdź dowódce i przedstaw mu sytuacje"
Dzięki za wszelakie wskazówki oddziale! Jesteście super!
Było tu dość sporo ludzi i wyglądało na to, że nawet dzieciaki miały jakieś swoje zajęcia. W oczy rzucił mi się mężczyzna o dość bladej cerze, niósł kilka dość sporych przedmiotów a jego kroku dotrzymywał rudy lis. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że nie jest on tutaj od wczoraj i wie gdzie jest dowódca. Niechętnie poszedłem do mężczyzny, wołając go zza pleców.
-W czym problem? - zapytał
-Spotkałem oddział poza ogrodzeniem i kazano mi znaleźć dowódce, tylko nie jestem pewny gdzie go szukać.. - spojrzałem na niego - Widzę, że jesteś dość zajęty więc nie musisz mnie tam zaprowadzać, a po prostu wytłumacz mi gdzie mam iść i znikam. Stoi?
<Jasper?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz