sobota, 12 sierpnia 2017

Od Jaspera CD Jughead'a

Pod strumieniem wody mógłbym spędzić resztę życia, ale niestety marnować tyle czasu nie mogę. Zakręciłem kurek i moja przyjemność się skończył, a ja sam powróciłem do świata żywych. Potrząsnąłem głową, tak jak robią to psy i wyszedłem zza zasłony. Narzuciłem na siebie koszulę, zapinając ją na guziki i wciągnąłem na nogi stare spodnie. Wilgotny ręcznik położyłem sobie na ramionach. Chcąc wyjść z łazienki zobaczyłem koszulkę, leząca obok zlewów. Ktoś tu był kiedy brałem kąpiel, a ja nawet tego nie zauważyłem, aż tak się zamyśliłem. Ale materiał rozpoznałem doskonale. Chwyciłem go w dłoń, wychodząc z pomieszczenia. Ledwo zdążyłem przejść do sekcji sypialni, a zobaczyłem niższego bruneta. Nie odzywając się znów rzuciłem mu podkoszulek na twarz, tylko tym razem zrobiłem to trochę mocniej. Chyba chciał coś powiedzieć, ale przerwał w połowie słowa, więc nic nie dosłyszałem.
Wstąpiłem do swojego pokoju i zasnąłem, będąc sam i za towarzysza mając jedynie Shantię.
~*~
Otwierając oczy, czułem, że jest jeszcze wcześnie, co nie przekonało mnie do opuszczenia pryczy, ale musiałem to zrobić, jeśli chciałem zdążyć z całą robotą. Spojrzałem w bok i po przeciwnej stronie pokoju zobaczyłem Aiden'a spokojnie wylegującego się na brzuchu i śniącego o czymś. Nie mogłem nie wykorzystać takiej okazji, więc najciszej jak potrafiłem podszedłem do niego i wskoczyłem, siadając mu na plecy. 
- Kto tu wraca nad ranem? - mruknąłem. Syknął, orientując się co się dzieje.
- Nie jest za wcześnie, zwykle o tej porze śpisz.
- Mam coś do załatwienia. Swoją drogą powinieneś zacząć spać w koszulce. - zaśmiałem się cicho, czując  jak rozgrzaną ma skórę. Z pewnością wrócił dopiero przed chwilą. - Kim ona jest?
- Jaka znowu ona. - warknął. - I mógłbyś łaskawie nie łamać mi kręgosłupa? Ciężki jesteś.
- Lżejszy od ciebie, dupku. Z kimś musiałeś spędzić tę noc. A nawet jeśli jej nie ma, to powinieneś sobie kogoś znaleźć. - rzuciłem, wspominając w głowie kilka z przelotnych związków mojego lokatora.
- A po jaką cholerę skoro ty już zatruwasz mi życie? - czułem, że było to pytanie retoryczne. - Ale jeśli chcesz wiedzieć to jest taka jedna. Ostatnio zajmuje mi sporo czasu, ale czuję, że chcę jej się w pełni poświęcić. Do tego ma takie melodyczne imię, PRACA!
- No już, już braciszku, nie denerwuj się. - posłałem mu uśmiech i zeskoczyłem z niego, chcąc nie narażać się na jakiś brutalny cios z jego strony. - Przecież wieczorem widziałem twoją sylwetkę w budynku zarządzającym... Chyba.
Mężczyzna prychnął tylko, chowając twarz w poduszkę.
- No, to teraz nie patrz, bo chcę zmienić ubrania.
- Znamy się od dzieciństwa, nie masz czego przede mną ukrywać. Do tego codziennie przebierasz się w tym pokoju. - mówił, a ja zdążyłem już zacząć zmienianie garderoby.
- Ale zwykle to ja wstaję później i ciebie tu nie ma. - prychnąłem. Brunet mruczał coś pod nosem. Nie zwracałem już na to uwagi. Szybko się przebrałem i uchylając drzwi, razem z moim pupilem opuściłem pomieszczenie. 
~*~
Chwyciłem kawałek chleba, który podała mi Julie i kiwnąłem do niej głową na znak podzięki. W sumie nie dziwię się, że nie jestem za ciężki skoro tak mało jadam. I do tego tak szybko. Kilka kęsów wystarczyło mi, żebym skonsumował pieczywo. W składziku wsadziłem do torby najpotrzebniejsze mi rzeczy. Na lewe ramię zarzuciłem kilka metrów liny, którą będę ciągnąc drzewa. Aż pięć muszę ich ściąć. Czasami powinienem prosić o pomoc, ale jestem na to zbyt uparty. Do prawej ręki chwyciłem siekierę.
- Jaspeeeeer! - usłyszałem i zobaczyłem małą, słodką blondynkę  biegnącą w moją stronę. 
- Co się stało Sophie? - spytałem, kucając przy niej. Miała zaczerwienione oczy.
- Pomóż mi... - powiedziała zdesperowana, wysuwając przede mnie rączki, na których spoczywał mały skowronek z wyraźnie złamanym skrzydłem.
- Myślę, że powinnaś iść z nim do Ronniego.
- Ale Jasper. - powiedziała, robiąc słodkie oczka. Nikt nie mógł jej się wtedy oprzeć, a zwłaszcza ja. Moja siostra musiała pomagać wszystkim i wszystkiemu co żywe. Kiedyś jeszcze ubzdura sobie, że może wyleczyć zarażonych.
- No dobrze, pokaż mi go. Będę potrzebował... - zanim dokończyłem wyjęła z kieszeni kawałek cienkiej szmatki i mały patyk. Nastawiłem ptaszynie skrzydło, oddając je pod opiekę Sophie. Jedenastolatka rzuciła mi się na szyję, przytulając mnie, a ja poklepałem ją po głowie. - No leć już. 
~*~
Dobre pół godziny szukałem odpowiedniego drzewa. A dzisiaj będę musiał ściąć pięć, bo tyle belek wymaga wymiany. No ale cóż, ta roślina nadaje się idealnie. Odkłądajac wszystko na bok wziąłem się za rąbanie. Kolejna nieodpowiedzialna rzecz. Napieprzać w drzewo kiedy w okolicy mogą być zmutowani. Ale spodziewam się tutaj najwyżej tych co gniją, Typ VI. 
Kiedy wykonałem kolejny zamach poczułem jak coś kapie na moją koszulę. Białą koszulę do diabła. Krew. Przetarłem nos rękawem. No pięknie. Znowu bez powodu zaczynam krwawić i wygląda to jakby ktoś solidnie mnie uderzył. Cholera.

<Jughead?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz