- Dzisiaj nadzwyczajnie się wlecze. - młoda dziewczyna odpowiedziała, nie odrywając wzroku od południowej bramy.
- Dni będą coraz cieplejsze. Na nasze szczęście. - łagodnie uśmiechnąłem się na tę myśl. Zima, z którą niedawno się pożegnaliśmy była tragiczna w skutkach. Zmarło czternaścioro osadników. Po mrozach, jakie dane nam było pokonać wiosna to coś pięknego. Drzewa wokół Osady to głównie iglaste okazy, ale ile bym dał, żeby zobaczyć taką jabłoń, która wypuszcza młode pączki, a latem można zrywać z niej owoce. No właśnie... Po srogiej zimie, przychodzi parzące lato. Niego zaczynam się obawiać.
- Masz jeszcze coś? - spytała Max. Wyraźnie nie była dzisiaj w dobrym humorze.
- Ależ skąd. Tak tylko myślę. - wsadziłem ręce do kieszeni, kiwając się to w przód, to w tył.
- O czym? Znowu jakiś irracjonalny wymysł? - skomentowała.
- Wspomnienie. Miałem kiedyś pięć lat. Od jakiegoś czasu przebywałem w Osadzie. Do dzisiaj mam w głowie to co zobaczyłem. Stałem może nawet w tym samym miejscu co teraz. Obserwowałem bramę. Bałem się, że coś może przez nią wejść. Wtedy ta się otworzyła. Weszła przez nią kobieta. Trzymała w rękach jakieś zawiniątko. Widziałem po niej, że długo biegła. Wzbudziła powszechne poruszenie. Do Camelotu trafił noworodek. To byłaś ty, Maxine. - przymrużyłem oczy, wpatrując się w chmury na niebie. Zaśmiałem się w duchu kiedy usłyszałem jak dziewczyna prychnęła. Poczochrałem ją po długich, rudych włosach i odszedłem kawałem. W tej samej chwili, jak na zawołanie usłyszałem krzyk "Eric wraca!". Coś się działo, nikt nie krzyczałby na całe gardło takiej wiadomości, nie jest to przecież konieczne.
Przez wrota wbiegł mężczyzna. Trzymał kogoś na rękach. Minął mnie, rzucając tylko krótkie spojrzenie. Natychmiast ruszyłem za nim w stronę medyka.
Wpadliśmy do chaty, w której przesiadywał Carl. Najwyraźniej nie było czasu,. aby przenieść ją do Centrum. Lekarz, poprawił stare okulary znajdujące się na jego nosie.
- Na łóżko, prędko. - trzy słowa. Kobieta o kruczoczarnych włosach była nieprzytomna. Krew sącząca się z jej rany poplamiła materiałową kurtkę jej wybawiciela. - Co się stało?
- Znalazłem ją w lesie. - odpowiedział prędko Łowca.
- Carl, jest zakażona? - to było pierwsze pytanie jakie zadałem. Nie mogłem narazić ludzi.
- Nie wydaje mi się. To raczej nie jest ślad żadnego z mutantów. - powiedział, nie przerywając opatrywania ran.
- Collins czy zawsze jak cię widzę, jest przy tobie ktoś ranny? - szepnąłem do dwudziesto-dziewięciolatka. - Powiadomcie mnie jak się wybudzi. - mruknąłem i wyszedłem na zewnątrz. Pod nogami przebiegł mi pies.
- Psiakrew! - syknąłem. Carl łap go! - umorusany w krwi nie czekał długo i chwycił zwierzę, łapiąc je do rąk. Czyżby to pupil tej tutaj? - Trzeba się tym zająć. Mógłbyś zamknąć go w stajni?
- Już się robi. - wymknął się z budynku, a ja tuż za nim. Wellness nienawidził jak przeszkadzało mu się w pracy.
~*~
Tego samego dnia odwiedziłem jeszcze Andrew'a. Odkąd zaostrzona belka przebiła mu bark, leżał w gorączce. Zaczynałem się o niego niepokoić Zaglądałem do niego co jakiś czas. Ciężki stan nie przechodził. Następnego dnia, w okolicy południa przyszła do mnie Camile, informując o stanie nowej osadniczki. Akurat miałem udać się do hodowców, aby porozmawiać o roślinach, które będziemy sadzić na wiosnę.Przytaknąłem głową i ruszyłem do "skrzydła szpitalnego".
Zobaczyłem młodą kobietę z niewyraźnym wyrazem na twarzy. Spokojnym krokiem podszedłem do niej. Nie wiedziałem czy bardziej skupiała się na bandażu, otoczeniu, czy na mnie. Ja natomiast uważnie badałem jej wygląd. Wyglądała mi na wychudzoną. Ciekawe od jak dawna nie jadła.
- Jestem Aiden Walters. Znalazłaś się w mojej Osadzie. - przykucnąłem przy leżu. - Chciałbym powitać cię w Camelocie i trochę poznać. Dlatego zaproponuję ci postawienie obiadu. W stołówce zrobią wyjątek dla nowej, a ja wszystko ci wyjaśnię. - powiedziałem powoli.
<Kyra?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz