poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Od Jughead'a - Quest III

Miałem wtedy blisko 16 lat gdy zdarzył się ten nieszczęśliwy wypadek i mój ojciec został rozszarpany na strzępy przez dziką zwierzynę. W tej samej chwili poznałem swojego towarzysza oraz przyjaciela, z którym jestem aż po dziś dzień - Akel'a, kociaka który uratował mi życie. Takiego wydarzenia nie można łatwo wymazać z pamięci.. pamiętam jakby to wydarzyło się wczoraj..
Zbliżał się jesienny wieczór, a jak wiadomo w jesień za ciepło nie jest i wraz z ojcem szukaliśmy schronienia aby się ogrzać i przenocować. Nie chcieliśmy być na widoku ani nocować na drzewach, a z racji iż byliśmy w gęstym lesie, w nocy mogłoby być tutaj bardzo niebezpiecznie, poza tym moglibyśmy zachorować. Chcieliśmy bardziej.. schronienia z zadaszeniem na przykład jakaś jaskinia byłaby idealna. W zimę przeważnie chowaliśmy się w jakichś budynkach w miastach. Wszystkie jaskinie na jakie natrafiliśmy były zbyt głębokie oraz miały zbyt widoczne wejścia. Byliśmy jak podani na tacy dla głodnych zakażonych. Po długich poszukiwaniach w końcu natrafiliśmy na jaskinię, która nadawała się idealnie na schronienie przed czyhającymi w mroku zarażonymi i innymi paskudztwami czyhającymi w ciemności, wijącymi się po powierzchni ziemi. Nie była wielka a jej wejście z łatwością można była zamaskować, i było wręcz pawie niewidoczne zwłaszcza w cieniu drzew rzucanych dzięki światłu księżyca, które słabo przebijało się przez korony drzew. Zebraliśmy kilka gałęzi na opał i zanieśliśmy je do schronienia. Mój ojciec zastawił wejście i oboje poszliśmy do końca jaskini pod jej ścianę. Rozpaliliśmy ogień i przygotowaliśmy ciepły posiłek. Było przyjemnie i ciepło. Ojciec kazał mi się przespać, ponieważ z samego rana musieliśmy wyruszać dalej. Tak też zrobiłem. Położyłem się i zasnąłem spoglądając w twarz ojca oświetloną przez światło bijące od ogniska. Nagle coś się stało. Obudziłem się kompletnie zdezorientowany. Przy żarzącym się palenisku nie było jego ojca. Pomyślałem, że może gdzieś wyszedł chociaż to dziwne, ponieważ on nigdy nie wychodzi z ukrycia przed wschodem słońca a po ognisku mogłem stwierdzić, że takowego wschodu jeszcze nie było. Poderwałem się do góry i zobaczyłem, że właz jest odsłonięty i leży przed jaskinią. Odruchowo chwyciłem niedopalony kawałek drzewa aby ten lekko oświetlał mi drogę. Wybiegłem z jaskini zaniepokojony, rozglądałem się dookoła w poszukiwaniu śladu po ojcu. Niedaleko mnie usłyszałem łamanie gałęzi tak jakby ktoś uciekał. Pobiegłem w tamtym kierunku z myślą tylko o tym aby mojemu tacie nic się nie stało. Biegłem i biegłem aż w końcu zobaczyłem jak mój ojciec stoi przywarty do skały bez broni, bez możliwości ucieczki, otoczony przez dzikie koty. Zauważył mnie, miałem zacząć biec i odstraszyć koty ale ich było pięć. Nie były duże ale miały przewagę i na dobrą sprawę mogły rozszarpać i ojca i mnie. Mój opiekun patrzył w moją stronę. Wiedział, że zamierzam podbiec i odstraszyć drapieżniki. Wiedział to. Krzyknął abym uciekał. W tym samym czasie dzikie koty rzuciły się na niego, szarpiąc jego ubranie, dobierając się do jego ciała. Stałem sparaliżowany. Nie wiedziałem co zrobić. Nawet nie chciało mi się płakać. Po prostu tam stałem w bezruchu patrząc jak trzy koty szarpią go a dwa pozostałe stoją i się przyglądają. Jak ja, lecz one wiedziały, że coś z tego dostaną, a jedyne co ja dostałem to złe wspomnienia i koszmary. W tym momencie dopadła mnie fala agresji, rozpaczy i Bóg wie jeszcze czego. Wybuchłem niczym wulkan. Do oczu napłynęły mi łzy, które szybkimi potokami ściekały po polikach. Z całych sił rzuciłem patykiem w kierunku kotów. Nie przejmowałem się co ze mną zrobią. Krzyczałem na nie, że i mnie mogą pożreć, lecz gdy dwa z nich ruszyły w moim kierunku słowa, które miałem rzucić w ich kierunku cofnęły mi się do gardła. Powoli szedłem do tyłu tak jak i one powoli zbliżały się do mnie. Szybkim ruchem podniosłem kamień z ziemi i rzuciłem prosto w głowę jednego z dzikich kotów. Idąc cały czas natrafiłem na drzewo. Oparłem się o nie. Wtedy zostały mi już tylko dwie opcje. Biec do jaskini i zablokować wejście, o ile wcześniej koty by mnie nie dopadły i nie rozszarpały jak ojca, bądź poddać się i dać się pożreć. Mogłem też spróbować z nimi walczyć. Ale czym? Gołymi pięściami? Dotarło do mnie, że nawet bieg w kierunku jaskini byłby zbędny. Do schronienia było dobre 500 metrów a kocury były nadzwyczaj szybkie. Powodzenia, taki dystans musiałbym pokonać w minute aby te mnie nie dorwały a raczej jest to nie możliwe. Sprinterem to ja nie jestem. Stałem a koty zbliżały się sycząc na mnie. Wziąłem dość grubą gałąź do ręki i zacząłem się nią zasłaniać aby trzymać koty na pewną odległość. Lecz skończyło się to też niepowodzeniem. Jeden z kotów tak mocno machnął łapą, aż kij wypadł mi z rąk. Koty miały się już szykować na skok na mnie. Widziałem to po ich łapach. Mięśnie były naprężone a z pysków ciekła ślina. Lecz w momencie gdy były zaledwie metr ode mnie zaczęły się cofać a uszy im oklapły. Nagle poczułem dziwny zapach. Był przyjemy ale zarazem budził niepokój. Zza moich pleców, a dokładnie zza drzewa do którego zostałem przywarty wyłaniało się coś. Było duże, większe niż te koty. Wtedy pomyślałem, że no pięknie teraz zamiast dwóch rozszarpie mnie tylko jeden, duży kot? Nie byłem pewny czy to kot, ale gdy wyłonił się cały wtedy byłem już w stu procentach pewny. Był zmutowany. Jego oczy świeciły się na biało i tak samo było z paskami na ogonie. Nie spotkałem jeszcze takiego stworzenia. Dwa mniejsze koty rzuciły się na większego osobnika ale on szybko się z nimi rozprawił przerzucając je łapami na drzewa. Chyba straciły przytomność od uderzenia. Chciałem się wycofać lecz gdy tylko powoli szedłem w tył cały czas patrząc się w storę kotów, ten duży obrócił się i spojrzał na mnie. Nie miał źrenic co wtedy mnie przeraziło i o dziwo zostałem na miejscu. Głupie czyż nie? Ale może gdybym wtedy zaczął uciekać kto dopadłby mnie i zjadł? Pozostałe 3 koty które do tej pory były zajęte jedzeniem mojego ojca ruszyły w naszą stronę lecz gdy ten duży syknął na nie te spłoszyły się i uciekły. Kocur powoli zbliżył się do mnie i obwąchał. Najwidoczniej nie miał złych zamiarów. Podniosłem delikatnie rękę aby ten mógł ją lepiej obwąchać. Pogłaskałem go i podziękowałem za ratunek. Ten tylko klapnął uchem jakby odpowiedział na moje podziękowania. Ruszyłem w stronę jaskini a ten ruszył za mną. Tak oto Akel - tak nadałem mu na imię, zaczął podróżować u mojego boku.
Dzięki niemu moje życie stało się lepsze, po utracie ojca. Zmieniłem się, nie trudno było to zauważyć. Dalej żyłem w trybie koczownika ale był ze mną kociak. Mieliśmy razem wiele przygód. Nie mam tych ulubionych, ani tych mniej czy bardziej ciekawych, lecz gdybym miał opowiadać to chyba byłaby to ta..
Był wtedy chłodny, wiosenny poranek. Wpakowaliśmy się w niebezpieczeństwo. Chciałem zdobyć przydatne rzeczy i zauważyłem sklep w miasteczku, w którym akurat byliśmy. Sklepik nie był duży ale w pełni wyposażony. Lecz w jego wnętrzu było mase zarażonych. Nie dałem im za wygraną i chciałem je jakoś wypędzić. Tylko oto pytanie jak. Były typu IV więc z nimi nie będzie tak łatwo. Może i są rzadko spotykane ale o dziwo było ich tu sporo. Myślałem nad wygonieniem ich, albo darowaniu sobie tego miejsca. Ale jak to ja nie odpuszczam tak łatwo. Podszedłem od tyłu sklepiku i tak jak myślałem, nie było tam okien a drzwi, które były zablokowane oraz drabina na dach. Wspiąłem się po drabinie dając znać Akel'owi aby został na dole lecz ten nie posłuchał i wskakując po śmietnikach stojących obok znalazł się zaraz obok mnie. Mówiłem do niego jak do rozumnego człowieka, bo zdawałem sobie sprawę z tego, że kociak mnie rozumie. Objaśniłem mu jaki jest plan i postąpił tak jak powiedziałem. On miał stać na dole przed wejściem do sklepu tak aby zakażeni go widzieli i skupili na nim uwagę, a ja w tym czasie zszedłbym na dół po czym wyszedł tylnymi drzwiami, które odblokowałem. Niestety coś poszło nie tak i zakażeni zaczęli się dziwnie zachowywać. Dla nich typowe jest to, że są powolne ale nie przewidziałem tego, że są tam same. Były tez tam te typu III a one są nadzwyczaj szybkie. Było ich dużo i wydostały się ze środka gnając w moją stronę. Siadłem na grzbiecie Akel'a a ten zaczął biec i dzięki jego sile udało nam się uciec przed chordą paskudztwa. Akel był tak zmęczony, że widząc jezioro od niego do niego wskoczył.. razem ze mną na grzbiecie. Pluskaliśmy się razem w wodzie jak mały chłopczyk wraz ze swoim młodym pupilem. Między nami była głęboka więź. On ocalił mi życie już nie raz, a ja jemu. On zdobywa pożywienie w lesie, ja w terenach miejskich. Dopełniamy się. Bez niego już dawno bym zginął. Cieszę się, że mam go razem ze sobą. Radość jaką widziałem w jego zachowaniu podczas gdy bawiłem się z nim w jeziorze była wręcz niedopisania. Dzięki niemu jeszcze żyje.


ILOŚĆ SŁÓW: 1455
AKTUALIZACJA QUESTÓW: 18.08.2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz