Poprawiłem kuszę i zeskoczyłem z drzewa, kiedy akurat nie było obok mnie żadnej z bestii. Ostatni głęboki wdech, naciągnięcie maski na twarz i poprawienie czapki, aby dobrze trzymała się na głowie.
Raz się żyje.
Nie mogłem zwlekać i po prostu zacząłem biec. Szybko poruszający się obiekt, który pojawił się znikąd zainteresował zakażonych. Nawet nie będę próbował biec slalomem, to mnie tylko spowolni i pomoże im mnie dopaść. Kiedyś rozmyślałem " O czym myślą ludzie uciekając?". Nie jest to plan postępowania. Ja w tej chwili mógłbym składać się z jednego, powtarzanego w rytm mojego biegu słowa. "Kurwa, kurwa, kurwa". Wypowiadam je szybko, niczym raper swój tekst przed apokalipsą. Skupiam się na tym, aby wyjść żywym z całej tej sytuacji. To paręsetkilogramowe bydle jest w stanie rozpędzić się do sześćdziesiątki. Ale zostało mi tylko 50 metrów. Dam radę.
Przypływ adrenaliny dodawał mi sił, pomógł nie utknąć w wysokiej na półtorej metra trawie i dostać się do drzew. Mimo to, nie zatrzymałem się. Mutant nie zatrzymał się na czas, wpadając na sosny rosnące najbliżej oświetlonej łąki. Swoim ciężarem połamał dobre kilka drzew. Dopiero kiedy wbiegłem wystarczająco głęboko w las, pozwoliłem nogom zwolnić.
Zatrzymałem się, chwytając jedną ręką gałęzi. Serce waliło mi jak oszalałe. Zsunąłem czarną maseczkę na podbródek i oblizałem spierzchnięte usta. To teraz jestem na nieznanym mi wcześniej terenie. Będę musiał znaleźć jakieś dogodne miejsce na odpoczynek.
~*~
Czas niebywale szybko płynie, kiedy idzie się cały czas do przodu. Od dwóch dni nadal nic nie znalazłem. Samotne życie to udręka. Jedyny plus jest taki, że od dwóch lat nie musiałem z nikim rozmawiać. Jednak, żeby struny głosowe nie wyszły z użytku nuciłem często jakieś melodie pod nosem. Powiem sobie szczerze, głos mam okropny do śpiewania. Ni to piskliwy, ni to niski. Jak dziobana kaczka.Jednakże po przebyciu dość sporego dystansu trafiłem na wysoki, piętnastu-metrowy płot. Był solidny i dobrze zabezpieczony. Ciekawe tylko czy w środku nie ma żadnych mutantów. Cholera jasna, nienawidzę takich miejsc. Ludzie zabijają się z najprostszych powodów. Mam dość sceptyczne podejście, ale muszę się gdzieś zatrzymać, chociaż na dwie noce.
Podążałem wzdłuż płotu, aż nie natrafiłem na jakąś bramę. Na górze widziałem dwóch mężczyzn z bronią w ręku.
- Witam panów. - powiedziałem zachrypniętym głosem.
- Szukasz tu czegoś młody? - odezwał się jeden z nich. Mam 24 lata na karku... Ale to prawda, urodą podobny jestem bardziej do chłopaka z dziewiętnastką na karku.
- Schronienia i chwili ukojenia. Oferuję swoje usługi. - mruknąłem na tyle przyjaźnie, na ile to możliwe i poprawiłem materiałowy pasek przerzucony przez ramię.
- Nie za bardzo masz z kim teraz porozmawiać.
- Ach, rozumiem. Wyprawa w teren? - uniosłem jedną brew. - Może mógłbym zaczekać w środku. Od dłuższego czasu tylko chodzę, a jestem zmęczony. - strażnik, z którym rozmawiałem rozglądnął się dookoła.
- Hej, pilnuj go! - krzyknął do kogoś za murem i po chwili otworzył się małe drzwi, przez które wszedłem do środka. Obraz tej osady nie równał się niczym do mojego poprzedniego domu. Widać, że zima też nie była dla nich za miła. Nie za bardzo przepadam za tą porą roku. W końcu spędziłem ją całkiem samotnie, o raz pierwszy.
- Ktoś ty? - usłyszałem.
- Min JaeHyung. - odparłem i odwróciłem głowę w stronę rozmówcy.
<?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz