- A ja myślę, że to Judith - uśmiechnęłam się. - Nie wiem
dlaczego.
- Judy, leć do mamy.
Wstałam, pamiętając już o swoich plecach. Aiden również się podniósł, podążając wzrokiem za młodymi. Podeszliśmy do wyjścia, ale czarnowłosy zatrzymał mnie przed otworzeniem furtki.
- Słuchaj... one lubią uciekać.
Mój umysł od razu podesłał mi niezawodny pomysł wspinaczki, ale Aiden nie zgodzi się na to. Nienawidzę medyków.
- Trzeba to zrobić szybko - szepnęłam. - Może odwróćmy czymś ich uwagę.
Zmrużył oczy, zastanawiając się nad tym. Zebrał w dłoń odrobinę ziaren, a ja uchwyciłam klamkę. Spojrzeliśmy sobie w oczy i skinęliśmy niemalże jednocześnie.
Aid rzucił nasiona, więc błyskawicznie wydostałam się na zewnątrz. Chłopak też zdążył i szczelnie zamknął drzwiczki.
- Oh, nieźle nam to wyszło.
Zaśmiałam się na to zdanie. Scena iście filmowa.
Odwróciłam się na pięcie z przeciągłym gwizdem i ruszyłam biegiem. Niestety osłabiona nie biegałam szybko, a i rana się po chwili odezwała. Gwizdanie już zawsze będzie dla nas czymś niesamowitym. Dla mnie na pewno. Stało się końcem i początkiem. Aiden szybko mnie złapał, oczywiście uważając na szwy. Zagwizdał cicho i spokojnie, po czym mnie postawił do pionu. Zasmuciłam się i ruszyliśmy w nieznanym mi kierunku. Nie było tutaj wielu osób, a świeże powietrze przyjemnie powiewało.
- Nie jesteś głodna?
Zaskoczyło mnie to pytanie. Wzruszyłam ramionami, właściwie nie zastanawiałam się nad tym. Miałam jeszcze ostatniego zająca na drzewie... tylko kiedy to było?
- To może zwiedzimy stajnię towarzyszów? Właściwie, nie masz żadnego zwierzaka?
- Nie - odparłam jakby z powątpiewaniem. - Po apokalipsie nie miałam w nikim przyjaciela.
- Judy, leć do mamy.
Wstałam, pamiętając już o swoich plecach. Aiden również się podniósł, podążając wzrokiem za młodymi. Podeszliśmy do wyjścia, ale czarnowłosy zatrzymał mnie przed otworzeniem furtki.
- Słuchaj... one lubią uciekać.
Mój umysł od razu podesłał mi niezawodny pomysł wspinaczki, ale Aiden nie zgodzi się na to. Nienawidzę medyków.
- Trzeba to zrobić szybko - szepnęłam. - Może odwróćmy czymś ich uwagę.
Zmrużył oczy, zastanawiając się nad tym. Zebrał w dłoń odrobinę ziaren, a ja uchwyciłam klamkę. Spojrzeliśmy sobie w oczy i skinęliśmy niemalże jednocześnie.
Aid rzucił nasiona, więc błyskawicznie wydostałam się na zewnątrz. Chłopak też zdążył i szczelnie zamknął drzwiczki.
- Oh, nieźle nam to wyszło.
Zaśmiałam się na to zdanie. Scena iście filmowa.
Odwróciłam się na pięcie z przeciągłym gwizdem i ruszyłam biegiem. Niestety osłabiona nie biegałam szybko, a i rana się po chwili odezwała. Gwizdanie już zawsze będzie dla nas czymś niesamowitym. Dla mnie na pewno. Stało się końcem i początkiem. Aiden szybko mnie złapał, oczywiście uważając na szwy. Zagwizdał cicho i spokojnie, po czym mnie postawił do pionu. Zasmuciłam się i ruszyliśmy w nieznanym mi kierunku. Nie było tutaj wielu osób, a świeże powietrze przyjemnie powiewało.
- Nie jesteś głodna?
Zaskoczyło mnie to pytanie. Wzruszyłam ramionami, właściwie nie zastanawiałam się nad tym. Miałam jeszcze ostatniego zająca na drzewie... tylko kiedy to było?
- To może zwiedzimy stajnię towarzyszów? Właściwie, nie masz żadnego zwierzaka?
- Nie - odparłam jakby z powątpiewaniem. - Po apokalipsie nie miałam w nikim przyjaciela.
~*~
Stajnia była podłużnym budynkiem z ciągiem boksów po obu stronach. Z lewej były
dotknięte Firhen, natomiast z prawej te zdrowe. Zastanawiające jest to, że
wirus na zwierzęta działa zupełnie inaczej. Aid pokazał mi swoich pupili, ale
ja skupiłam się na psach, a nawet i lisach stojących z prawej strony. W końcu
dotarliśmy do odrobinę przekarmionego, izabelowatego ogierka.- To Arystoteles - poklepał go po szyi. - Dostałem go podczas jednej z moich wypraw.
- Kiedy ostatnio chodził? - zapytałam z ledwie wyczuwalną nutą irytacji w głosie. Po znudzonej minie i nogach konia, wywnioskowałam, że musiało to być dawno.
- Mogłabym się nim opiekować, jeśli chcesz. Konie muszą codziennie dużo chodzić - mruknęłam, jakby nieśmiało, co było dość dziwne.
- To może jak wyzdrowiejesz? - zaproponował, szczerząc się. Podejrzewam, że potrzebował kogoś do rumaka, jako że sam nie ma wystarczająco czasu.
- Jak najszybciej.
Złapałam za prowizoryczny kantar i uwiąż, wkraczając do boksu. Nie dałam Aiden'owi czasu na oponowanie. Szybko znalazłam czuły punkt Arystotelesa, głaszcząc go po ciele. Uwielbiał drapanie po zadzie. Na wszelki wypadek się mu przyjrzałam, ale nie miał żadnych zmian.
Wyprowadziłam go na skromnym rzędzie. Wyczyściłam mu kopyta rękoma, podejrzewając, że nie mają tutaj narzędzi. Na szczęście były w dość dobrym stanie. Zdjęłam płaszcz, zostając w samej sukience do kolan i wsiadłam.
Jedynym miejscem w okolicy, gdzie mogłabym pochodzić z koniem, był średni plac otoczony budynkami. Wyznaczyłam sobie koło. Dwadzieścia minut stępa to i tak za mało na takiego sztywniaka. Zaczęłam kłusować i mimo braku siodła anglezowałam, co by biedakowi nie nadwyrężyć kręgosłupa. Nie pracowałam nad nim dzisiaj, bo oboje byliśmy w złym stanie. Ja też musiałam się trochę rozruszać. Arys był bardzo lubianym przeze mnie typem konia. Charakterystyczny, kanciasty ruch, ale miękki w kłusie wysiadywanym. Zdarzało mu się buntować, w końcu długo siedział w boksie, ale daliśmy sobie z tym radę.
Gdy skończyłam kłusować, zatrzymałam się przy Aiden'ie. Spojrzał w moje, ledwie widoczne spod włosów oczy, uśmiechając się ciepło. Pewnie martwił się o moje zdrowie, ale nie powinien.
Zagwizdałam i poklepałam miejsce za mną. Chwilę mu zajęło, aby zrozumiał, albo się przekonał, ale w końcu usiadł na koniu. Arys bez problemu uniesie nas oboje.
- Gdzie jest najbliższa rzeka?
<Aiden?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz