- Dlaczego nie chcecie iść ze mną? Jest tam jedzenie, pokoje, ciepła woda... Miła atmosfera? - zaśmiałem się, sprowadzając konia w dół. To było jedne z bardziej stromych wzniesień.
- Jesteś tam ty, to wystarczający powód. - powiedziała dziewczyna. Na jej komentarz uśmiechnąłem się pod nosem. Spędziliśmy razem jakoś dwa tygodnie. Polubiłem jej brata, ją w sumie też, ale głównie przyzwyczaiłem się do ciętych komentarzy pod każdą moją wypowiedzią.
- Amelia, zlituj się. W stajni byłoby miejsce dla ciebie. Wygodnie, wśród twoich końskich towarzyszy. - przewróciła oczami. Nastolatka miała rękę do koni i lubiła spędzać wśród nich czas. Swojemu ogierowi zaplotła nawet grzywę. Wyglądało to dość dziwnie, ale pamiętam jak kiedyś oglądałem starą książkę. Jako dzieciaka interesowało mnie wszystko. Chwyciłem encyklopedię jeździectwa, czy czegoś podobnego. Na jednym z obrazków był taki sam koń. Dosłownie, nie tylko to dziwne uczesanie, ale i kolor... Siwy jabłkowity. Wiem, bo blondynka truła mi o tym cały dzień.
- Mówisz, że będziemy tam w nocy?
- Tak, to jeszcze dobre kilka godzin drogi. Kłus wystarczy przez większość drogi. Dotrzemy kilka godzin po północy. - upewniłem Davida w moich "obliczeniach".
- Mam pomysł, ścigajmy się do lasu. Skrócimy sobie drogę o dobre kilkanaście minut. - zaproponowała nastolatka.
- Na mnie nie patrzcie. - na twarzy szatyna pojawił się grymas. - Mogę przyśpieszyć, ale nie będę się z wami ścigał, jesteście zbyt narwani.
- Jak wolisz. - wzruszyłem ramionami. - Las jest dwa kilometry od nas. Twój brat powie nam kiedy zaczynamy.
- Poczekaj. Nie będę się ścigać za nic.
- Chcesz się o coś założyć? - uniosłem jedną brew. - Interesujące. Mów.
- Jeśli wygram, oddasz mi coś. - zaproponowała.
- Co to będzie?
- Zobaczymy.
- Okey. Jeśli ja wygram.. - uśmiechnąłem się szyderczo.
- Czego chcesz? - na jej twarz wlał się krnąbrny wyraz.
- Zobaczysz. - zaśmiałem się. Mówiąc szczerze, nie wiedziałem sam czego bym chciał. Stwierdziłem, że wykombinuję coś po drodze.
Stanąłem na równi z koniem Amelii. Poklepałem izabelowatego ogiera po karku, czekając na znak od najstarszego z naszego towarzystwa. Klaśnięcie w ręce, tak po prostu. I zaczął się bieg. W przeciągu chwili nasze konie rozpędził się do zawrotnej prędkości. Nigdy nie jechałem jeszcze z taką prędkością, co sprawiło mi problem. Siedemnastolatka za to wyglądała jakby urodziła się w siodle. Jedna rzecz jednak niepokoiła mnie w tej chwili. Od wczoraj nie spotkaliśmy jeszcze ani jednego zakażonego. Właśnie znajdowaliśmy się na ogromnej, otwartej przestrzeni. Po tych olbrzymich, czerwonych mackach ani śladu. Powinienem się z tego powodu cieszyć, jednak po prostu nie jestem przyzwyczajony do takich rzeczy.
Amelia była już kilka metrów przede mną. Przyspieszyłem jeszcze trochę, muszę mieć choć odrobinę szans na wygraną.
Niestety to kobieta pierwsza przekroczyła linię lasu.
- Jestem L.E.P.S.Z.A. - wygarnęła mi.
- Niech ci będzie. - powiedziałem, unosząc ręce do góry. - Bierz co chcesz.
Podjechała do mnie, stając bardzo blisko i włożyła rękę do mojej kieszeni, wyjmując stamtąd czerwoną bandanę i zawiązując ją sobie na nadgarstku.
~*~
Przystanęliśmy na chwilę. Mgła była tej nocy bardzo gęsta, a temperatura spadła o dobre kilka stopni. Zauważyłem to, obserwując parę wydobywającą się z końskich paszczy. Musze przyznać. Dziewczyna i jej wierzchowiec wyglądali tutaj jak żniwiarz; żniwiarz z nutą nonszalancji.
- Za jakiś kilometr będzie brama. Chodźce ze mną. Chociaż na noc, musicie odpocząć. - powiedziałem. Martwiłem się o nich i o to jak sobie poradzą. W końcu nigdy tu nie byli.
- Zmierzamy w stronę oceanu. Nie powinniśmy się tak zatrzymywać. - odparł David. Wspominali mi o tym, ale wielka woda jest przynajmniej cztery miesiące drogi stąd.
- Dobrze, nie zmienię waszej decyzji. Ale odwiedźcie mnie na zimę. - posłałem im uśmiech.
- Postaramy się. W takim razie będziemy ruszać. - odezwała się blond włosa.
- Może dacie mi chociaż przywiązać konia.
- Arystoteles należy teraz do ciebie. - odparła dziewczyna, na co nie powiem, zdziwiłem się. - Znaleźliśmy te konie, a była nas dwójka. Ogier należy do ciebie.
- Musicie tu wrócić. Odpłacę się wam za to. - powiedziałem. W Camelocie faktycznie było coraz mniej koni. Jeden dodatkowy w stajni... Ogromny prezent. Chociaż ja sam mam już dwa pupile, z czego jednego stąpającego kilkanaście metrów od nas... Ale Arystoteles pozostanie bliski mojemu sercu, chociażby przez wzgląd na przednich właścicieli. Dostanie specjalny boks i nie będzie musiał wozić innych, jeśli ja nie stwierdzę, ze to dobra osoba.
- Jesteś aż za miły na ten świat, Aiden.
- Jestem taki jak ty, David. - odpowiedziałem, ściskając mu dłoń. Podjechałem jeszcze do Amelii, wystawiając jej rękę, przybiła mi żółwika.
- Znajdź sobie kogoś na wspólną przejażdżkę, Arystoteles będzie zadowolony jeśli będzie to odpowiednia osoba. - mruknęła, jadąc do przodu. Zrozumiałem co chciała mi powiedzieć, chociaż jak na razie nie mam nikogo takiego, ciekawa propozycja.
~*~
Dotarłem do Osady chwilę po pożegnaniu. Zamknąłem konia w stajni i trochę potłuczony zszedłem do Centrum. Musze szybko zobaczyć się z Jasperem, chłopak w końcu będzie miał mniej obowiązków. Ach. Muszę się jeszcze ogolić. Aiden z brodą, czy ktokolwiek mnie takiego widział?
Zaśmiałem się na samą myśl, poprawiając na ramieniu plecak, wypełniony bardzo wartościowymi rzeczami - lekami.
<Kyra?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz