Na dźwięk mojego imienia obróciłem się, opierając niezgrabnie o drzewo, które zaczęło się chwiać.
- Słucham. - mruknąłem, mierząc rozmówcę wzrokiem. Jughead.
- Co ty tu robisz? I co ci się stało? - spytał, podchodząc. Z pewnością zobaczył ślady krwi na mojej koszuli.
- Rąbię drzewo, nie widać? - uniosłem brew. Wciąż trzymając w jednej dłoni siekierę. Stanowczym kopniakiem powaliłem pień na ziemię. - Chodzi ci o te plamki? Nie przejmuj się, zdarza się. - machnąłem wolną ręką.
- Na pewno wszystko dobrze? - na jego twarzy pojawił się grymas.
- Przecież mówię. Co tu właściwie robisz? - spytałem. Nie powinien chyba przebywać poza osadą.
- Usłyszałem jak jakiś dureń wali siekierą o drzewo, zaciekawiłem się. Może ci tu pomóc?
- Może ten dureń ma w dupie zarażonych? - uśmiechnąłem się. - Nie musisz. Jak widzisz radzę sobie.
- Krwawisz, a to tylko kwestia czasu, aż pojawią się tu jakieś mutanty. - spojrzałem na niego znudzonym wzrokiem. - Ugh. Nie to nie. - burknął, odwracając się. Ja w tym czasie zacząłem rozgladać się za kolejną sosną.
- Gdzie leziesz? Drzewo się samo nie przeciągnie pod mur. - rzuciłem, nie obdarowując go już moim spojrzeniem.
- Czyli jednak chcesz pomocy?
- Tak czy nie? - kucnąłem, żeby pogłaskać Shantię. Lisica ucieszyła się na te pieszczoty. Usłyszałem jak chłopak stawia kroki. W dłoń chwycił linę i zawiązał ją wokół drewna. - Na belkach są ceglane krzyżyki. Tam to zaciągnij i wróć po następne.
- I ty to robisz cały dzień? - spytał. Kłoda szurała po trawie, ugniatając mech.
- Lubię pracować w samotności. Drużyna nie jest dla mnie.
- Nie wyglądasz na takiego, który cały dzień taszczy ciężkie rzeczy.
- Porozmawiamy jak wykonasz swoją część roboty. - prychnąłem, stawiając nieco chwiejne kroki. Sytuacji nie polepszał fakt, że wokoło było pełno mchu. Na korze danego drzewa miałem narysowane dane znaki, aby wiedzieć co ściąć. Nie jestem przyzwyczajony do pracy w zespole, więc niejako ciekawi mnie co z tego wyjdzie.
Jug? Muszę się znowu przyzwyczaić do pisania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz