niedziela, 24 września 2017

Od Jaspera CD Jugheada

Jedna chwila. Przecież jeszcze sekundę temu chwycił mnie za dłoń, pomagając mi wstać. Jego dotyk palił moją skórę, ale... Teraz mutant rzucił się w jego stronę. Widziałem jak łapie go w uścisk. Chłopak musiał go nie zauważyć. Oboje wpadli w nurt rzeki. Nie, nie nie! Tylko nie to! Kurwa!
Jedyną moją szansą na dogonienie ich było biec lądem. Serce, które już szalało, teraz zaczęło wyrywać mi się z piersi. Muszę działać szybko, odważyć się zrobić ten krok. Jednak każdy  choćby najmniejszy plusk przypominał mi o tym, co stało się nad oceanem. Nad taflą pojawiła się głowa bruneta. Nie mogłem dłużej się zastanawiać. Silne wybicie i skok do wody. Chłopak starał się odepchnąć od siebie mutanta. Dlaczego nagle zapanował nade mną gniew? Nigdy nie czułem tak wielkiej chęci, by zabić inną istotę, nawet zakażonego. Chwyciłem tę cholerę za ramiona, starając się odciągnąć go od Jughead'a, co w wodzie nie było łatwym zadaniem. Gdy mój towarzysz kopnął stworzenie, dopiero teraz puściło. Coraz trudniej było mi złapać powietrze. Woda otaczała mnie z każdej strony.
Rzeka skręca.
Puściłem tępą bestię, popychając Jug'a w stronę brzegu, gdzie mógł spokojnie na niego wyjść. Ja wylądowałem jakieś osiem metrów dalej, z dodatkowym pasażerem na karku. Zarażony próbował mnie rozszarpać. Na lądzie miał na to więcej możliwości. Chwyciłem jego obślizgłe ramię, przerzucając go, jak kiedyś uczyniła ze mną Islina. Gdy ujrzałem paszczę tego ohydztwa, dopadła mnie furia. Przy pomocy noża, zamocowanego przy pasku, dźgnąłem blade ciało. Satysfakcja. To było to, co czułem. Za pierwszym. dziesiątym czy jeszcze kolejnym ciosem. Nie mogłem się opanować. Co tak na mnie działa do cholery?
Kaszel. Ktoś kaszle.
Jughead!
Zerwałem się z miejsca, podbiegając do chłopaka siedzącego na ziemi. Dopadłem go, cały zakrwawiony.
- Nic ci nie jest?! - spanikowałem, widząc rozszarpany materiał. Nie pozwoliłem mu odpowiedzieć, natychmiast zrzuciłem z niego odzienie. - Nie zadrapał cię?! Jesteś cały?! Jughead!
- Nic.. Nic mi nie jest. - wyszeptał. Zdecydowanie za długo przebywał pod wodą.
Dokładnie sprawdziłem jego ręce i klatkę piersiową. Nogawki nie były uszkodzone, więc raczej go tam nie zadrapał. Pewnie i tak zmuszę go, żeby mi pokazał nogi. Nie przeżyłbym gdyby i go coś zadrapało.
- Nic ci nie jest! - z ulgą na sercu zamknąłem go w moich objęciach. - Nie możesz tak ryzykować!
- Prze... Przecież żyję. - powiedział niemrawo, to już nie pierwsza taka wypowiedź, w której się zacinał.
- Nigdy więcej ze mną nie pójdziesz! - nie potrafiłem go puścić.
- Jas...
- Nigdy! Mogło ci się coś stać! Powinieneś być z innymi łowcami do cholery! Wracamy do osady! Musisz się ogrzać. - powiedziałem. Dlaczego nie mogłem wypuścić go z moich ramion? Dlaczego musiałem tak bardzo się o niego bać? Czemu był mi tak bliski?

<Jug?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz