piątek, 15 września 2017

Od Jaspera CD Jughead'a

- Naprawdę chcesz zaryzykować spędzenie ze mną tak długiego czasu? Sam na sam? Jeszcze cię porzucę na pastwę losu, zabiorę konia i nie wrócisz do osady. - spytałem.
- Chyba zaryzykuję. - odparł, śmiejąc się cicho. Westchnąłem, wiedząc, że nie powinienem opuszczać osady. Kiedy wybrałem drogę inżyniera i zaczynałem nauki wiedziałem, że nie za często będę podróżował.
- Spójrz na mnie. - powiedziałem, czekając na jego reakcję. Chłopak powoli odwrócił głowę w moją stronę. Uśmiechnąłem się pod nosem, wlepiając wzrok w jego ciemno-zielone tęczówki. - Podobają mi się twoje oczy. - burknąłem cicho, wstając powoli. - Szykuj się, jedziemy o świcie.
- Nie spóźnię się. - odparł radosny. Jeszcze przez chwilę przebywaliśmy w swoim towarzystwie, po czym pożegnaliśmy się. Ja jednak zamiast do swojego pokoju udałem się w stronę kuchni. Oczywistym było zabranie kilku sztuk suszonego jedzenia, ale oprócz tego chciałem zgarnąć jeszcze jedną rzecz. Mimo obszukania całych zapasów, nie udało mi się nic znaleźć. Musiałem zrobić wszystko od nowa. Poszukałem więc cukru, jakiegoś garnka i wziąłem się za rozpalenie małego, kamiennego pieca.
- Co ty wyprawiasz. Jest noc. - usłyszałem za sobą. Odwracając się, w wejściu zobaczyłem kobietę. Brunetka stała oparta o framugę, z założonymi rękami. Przynajmniej dotrzymała słowa i nie biega półnaga po centrum. Łaskawie ma na sobie tę koszulę, którą pożyczyłem dla niej od jednej znajomej.
- Dopiero się zaczyna. Skoro jest późno, czy nie powinnaś już spać?
- To ty nie skończyłeś jeszcze dwudziestki. - prychnęła. - Co robisz? - podeszłą bliżej, kiedy wsypałem trochę cukru do garnuszka. Annie oparła głowę na moim ramieniu, uważnie obserwując każdy mój ruch. - Może ci pomóc?
- Kwiecie, oboje wiemy, że lubisz gdy świat płonie. Nie powinnaś się zbliżać do ognia.
- Spierdalaj mi z tym "Kwiecie". - warknęła. - Karmel? Kogo będziesz raczył takimi łakociami?
- Cukier mi spadł. - przewróciłem oczami.
- Czyli jednak. - usiadła na blacie.
- Mogłabyś sprawdzić czy nie ma cię w pokoju Islina?
- To, że jestem milsza od Aidena nie uprawnia cię do zwracania się do mnie takim tonem.
- Jeśli o nim mowa, powiesz mu jutro, że musiałem pojechać gdzieś na kilka dni?
- Zabierasz swoją łanię na...
- Kurwa, przestań. - ściągnąłem już prawie gotowy karmel znad ognia. - Jak długo będziesz rzucać dwuznaczne zdania na temat mnie i jakiejś osoby, którą sobie wymyśliłaś? Czy ja tłukę cały czas o tobie i Aidenie?
- Tak. - odparła krótko. Faktycznie, to nie był  dobry przykład. Dziewczyna zeszła z szafki, kierując się na korytarz. W końcu zniknęła.
Rozlałem po łyżce karmelu na jeden cukierek. Z tej deski łatwo będzie je oderwać. Dawno nie jadłem takich słodyczy, aż stęskniłem się za smakiem cukru.
Obudziłem się pół godziny przed czasem, schowałem karmelki do małego woreczka, który przywiązałem do paska spodni i ruszyłem obudzić Jugheada. Starałem się zachować ciszę najdłużej jak się dało. Zapaloną świecę, którą ze sobą zabrałem położyłem na małym stoliku. Nastolatek drzemał do woli. Wyglądał niezwykle słodko.
- Za godzinę jedziemy. - rzuciłem delikatnie, lecz na tyle głośno, aby go obudzić. Na jego twarzy pojawił się grymas. Gdy zaczął otwierać oczy - które niezmiernie przypadł mi do gustu - wyszedłem z pomieszczenia.
Jak powiedziałem, tak zrobiliśmy. Po krótkiej pogawędce, osiodłaniu koni i zabraniu potrzebnych rzeczy, wyruszyliśmy.
~*~
Akel i Shantia w ciągu dwóch dni zaczęły się dogadywać. Lisica nie czuła się nawet tak nieswojo, jakbym przypuszczał. Cieszyło mnie to, jak również cieszyła mnie obecność Jugheada. Nie spodziewałbym się, że zaproponuje on coś takiego. To... miłe.
Zatrzymałem konia, zsiadając z niego. Fale słyszałem już z daleka. Dotarliśmy tu szybciej. Do zachodu były jeszcze jakieś 2-3 godziny. Podprowadziłem konia jeszcze kawałek. W tym miejscu zaczynał się piasek. Szybkim ruchem ściągnąłem buty, chwytając je w wolną dłoń. Na plaży nie było żadnych mutantów, a w czasie podróży spotkaliśmy może... max 18. Tutaj jakby ich nie było. Zauważyłem to, w pobliżu jakichś 200 metrów od brzegu ani jednego zarażonego. Nie mieliśmy gdzie przywiązać koni.
Mamy jeszcze chwilę. Skoro na moment mogę przestać być odpowiedzialny...
Puszczając końskie wodze i rzucając buty na piasek ruszyłem w stronę tafli wody. Zimna fala schłodziła moje stopy. Zacząłem wchodzić coraz głębiej, mocząc nogawki spodni.
- Nie jest ci za zimno? Ubrania będą całe mokre.
- Heh... O tym mogę pomyśleć później. - posłałem mu uśmiech, znikając pod wodą.

<Jug?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz