niedziela, 24 września 2017

Od Shinaru DO Mikela

Niewyraźne wspomnienie nawiedzające mnie co jakiś czas w sennych marzeniach. Tylko tyle mi pozostało z pięknych chwil jakie wiodłem, gdy byłem jeszcze małym kurduplem nie przekraczającym nawet jednego metra. CIepła dłoń rodziców, którzy trzymali mnie za ręce spacerując beztrosko przez miasto, a ja wesoło podskakiwałem śmiejąc się. Wydawało się to takie realistyczne, lecz gdy tylko spoglądałem w górę na ich twarze widziałem jedynie zamazane krztałty- bez wyraźnych kolorów, czy zarysów elementów twarzy...jakby ich wcale nie mieli. Widziałem to już wiele, razy, więc nie bałem się. Wiedziałem, że to jedynie zwykły sen, który skończy się tak samo za pare chwil, więc chciałem to wykorzystać ciesząc się całą tą sytuacją, czy bliskością rodziców. Miałem również świadomość, że oni są przy mnie nawet w realnym świecie, a tylko w ten sposób moge poczuć ich miłość do mojej żyjącej istoty.
Chwila szybko się zmieniła, tak samo jak sceneria. Teraz znajdowaliśmy się w osadzie. Mama i ojciec leżeli na łóżkach otuleni białym materiałem pościeli, zaś ja patrzyłem na nich trzymająć dłoń "cioci", a tak dokładniej przyjacółki rodziców. To był ostatni raz kiedy widziałem ich twarz, choć tu nadal była nie wyraźna. Mimo, że odchodziłem uśmiechałem się lekko , lecz co dziwe, był to gest szczęścia. Dlaczego? Wiedziałem, że im już nic nie będzie grozić, gdyż pójdą do lepszego i bezpieczniejszego miejsca. Dla mnie nie ma tam póki co miejsca, a gdyby nawet było to wolałbym i tak tu pozostać.
Dalsze wspomnienia w tym śnie dotyczyły mojego dalszego życia, lecz nie zwracałem zbytniej uwagi na nie. Nie miałem wpływu na odegranie ich po swojemu, więc mogłem jedynie przyglądać się temu. Nowe życie pod skrzydłami nowej rodziny, którą i tak kochałem. Dlaczego by nie? Traktowali mnie jak własne dziecko, wychowali, nauczyli tego co jest przydatne, aż w końcu.... coś się mi nie zgadzało. Zamiast klasycznego i niezmiennego dialogu, który był zawsze, ciocia powiedziała coś mało wyraźnego...i to nie raz. Słowo powtarzało się , ale było wyraźniejsze. Do tego były dwa słowa "Halo" badź "obudź się"- czyli na mój fart, bądź i nie ktoś postanowił mnie obudzić.
Otworzylem powoli oczy porażony światłem słońca. Było może południe...ile tak właściwie spałem? Nie miałem pojęcia nawet kiedy mi się przysnęło. Znajdowałem się w Camelot, gdzie wylegiwałem się na jakimś drewnianym wozie. To też znalazłem se miejsce na drzemkę. Obejrzałem się również za osobą, która postanowiła wyrwać mnie z objęć Morfeusza.
Perzedemną stał rosły mężczyzna, choć nie wyglądał na jakiegoś upierdliwego dorosłego. Zapewne był nieiwele starszy ode mnie. Jego błękitne oczy wpatrywały się we mnie z lekką niepewnością, bo w końcu kto normalny zasypia na wózku w środku dnia. Włosy czaarne jak węgiel oplatały lekko jego twarz , a na szyi wisiała jasnoniebieska chusta.
- Coś się stało? - uśmiechnąłem się niewinnie czując jeszcze lekkie przymroczenie. Najchętniej pospałbym jeszcze z pięc minutek , czy nawet z dziesięć, ale tak nie wypadało.
- Jeśli to twój wózek to przepraszam, że go zająłem... wydawał się być nieużywany - dodałem czym prędzej podnosząc się do siadu i w geście zakłopotania podrapałem się palcem po policzku.

<Mikel? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz