czwartek, 28 września 2017

Po latach #4 - Islina

Stworzenie posłało mi swoje piękne spojrzenie i wycofało się.
- Chyba masz rękę do zwierząt. - założył ręce na piersi.
- Gdybym miała, Ronnie raczej nie patrzyłby na mnie wrogim wzrokiem. Jak wszyscy zresztą... - przewróciłam oczami i wróciłam do Hypatii.
- Na twoim miejscu nie dziwiłbym się z takiego zachowania. Tylko Jasper jak na razie cię zaakceptował.
- Bo mnie poznał. - rozpoznał. - Daleko jeszcze? - spytałam, wskakując na konia.
- Już niedaleko... Wiesz, że to, iż znalazłaś się w tej osadzie może mieć swoje skutki?
- Mówisz o Christopherze? - uniosłam łagodnie jedną brew.
- Nienawidzę jego imienia; jego osoby. To chyba twoja najgorsza cecha, nie twój despotyzm czy nieprzewidywalność, a to, że go znasz. - pośpieszył konia. Każdym można gardzić, więc takowa odpowiedź nie byłaby dla mnie dziwna. Ale skoro Aed udaje tak miłą osobę, raczej to dziwne, że mówi o kimś z tak wielką nienawiścią w głosie.
- Co takiego wyrządził ci ten mężczyzna?
- Jedenaście lat temu napadł na Camelot. - mruknął, wyjeżdżając z gęstszej części lasu.
- Aż tak go znienawidzić za mały rozbój. - westchnęłam.
- Wtedy ostatni raz widziałem moją matkę. Jak myślisz, dlaczego? - kiedy zadał mi to pytanie, po plecach przeszły mnie ciarki.
- Umarła, prawda? - powiedziałam smętnym tonem.
- Dokładnie. - warknął. To wspomnienie z pewnością nie było dla niego miłe.
- Ja też miałam matkę. Do tej pory nie wiem co się z nią stało. - zaśmiałam się w stresie. - A ty, widziałeś co się stało? - chciałam poznać jego odpowiedź; poznać prawdę.
- Tak. I jak na dziesięciolatka był to niezwykle bolesny widok. Isabela wybiegła, próbując powstrzymać ludzi z Cryton. Z ukrycia zobaczyłem jak jakiś mężczyzna łapie ją za włosy. To był Chris. I wiesz co potem zrobił? Odchylił jej głowę do tyłu i poderżnął gardło, rzucając nią o podłogę, jakby była zwykłą szmatką. Hudson zabił moją matkę. Będę gardził nim i wszystkim co może być powiązane z jego osobą. - ujął to zwięźle. Wyobraziłam sobie tę tragiczną sytuację. Jego opowieść sprawiła, że poczułam się jeszcze gorzej. Isabel, huh. - Teraz ja spytam. Skąd się wzięło Islina? To raczej nie jest imię.
- To pseudonim, który sobie nadałam. Chciałam, żeby jego początek był podobny do mojego drugiego imienia. - odpowiedziałam dobita.
Mężczyzna zatrzymał konia, patrząc na mnie surowym wzrokiem.
- To tutaj. - rozejrzałam się. Liście zmieniały już barwę na odcienie jesieni.. Piękny widok, lecz dlaczego nie potrafię się z niego cieszyć? Ach tak, Aiden.
- Dlaczego tak mnie nienawidzisz? - podeszłam, stając pół metra przed nim.
- Nie nienawidzę cię. Po prostu nie mam dzisiaj humoru na rozmowę. W szczególności o rodzinie.
- Mam coś, co powinno ci go poprawić. - spuściłam wzrok, a następnie ściągnęłam z szyi krzyż oraz dwa nieśmiertelniki. Z danych się tam znajdujących najbardziej ciekawiły mnie nazwiska, Joseph Walters, oraz Daniel Walters. Dziadek i Ojciec.
- Myślałem, że tego nie odzyskam. - zabrał owe rzeczy od razu. Odwróciłam się, odchodząc kawałek.
- Nie mogłam ich tam zostawić. To musiały być dla ciebie cenne rzeczy. - odparłam, opierając dłoń o jedno ze starych drzew.
- Co z kluczem?
- Kluczem? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Doskonale wiedziałam o co mu chodzi, ową rzecz miałam bowiem nadal zawieszoną na karku. - Opowiem ci o tym. Zadam ci jeszcze jedno pytanie, Walters. Czy potrafiłbyś zgadnąć moje imię.
- To raczej niemożliwe. - patrzył melancholijnie na swoje skarby.
- Rozumiem. - odparłam zawiedziona. - Liczyłam, że chociaż zgadniesz.
Wiatr nadciągał z północy. Tarmosił mi włosy, sprawiając, ze na skórze pojawiła się gęsia skórka.

Teraz cichutko, moja opowieść
Zamknij oczy i śpij
Gwiazdy jasno lśnią 
Zerwał się wiatr
Szepcząc słowa dawno zapomnianej kołysanki

Czy chciałbyś pójść ze mną
Tam gdzie księżyc jest ze złota
Miałam sen zeszłej nocy
I słyszałam najsłodszy dźwięk
Widziałam wspaniałe białe światło
I tancerzy w kręgu
Zamki z piasku
Kołysanie drzew

Czy ja śpiewając tę starą kołysankę płakałam? Nigdy nie zapomnę ich słów i melodyjnego głosu, który ją nucił. Aiden, dlaczego jesteś takim debilem.
Pomimo łez na policzkach, odwróciłam się w jego stronę, aby posłać mu gniewne spojrzenie. Ten jednak nie stał już kilka metrów ode mnie.

Złóż już swoją głowę
A ja zaśpiewam Ci kołysankę
Jak kiedyś w latach
loo-li lai-lay

W jego głosie czułam chrypę. Ten wzrok.. Nie był już taki ostry.
- Chciałaś bym powiedział twoje imię; chciałaś wiedzieć czy pamiętam. Nigdy o tobie nie zapomniałem. - oczy wyrażały skruchę.
- Na początku myślałam, że to dlatego, że nie wyglądam tak jak wtedy.
- To wyjaśnia dlaczego Jasper tak cię polubił. - parsknął nerwowo. Jego dłoń znalazła się na moim policzku. - Annie Isabel.... - zrobił długą przerwę. Niech w końcu to powie, proszę. - Annie Isabel Walters. - przyciągnął mnie do siebie, zamykając w uścisku. Łzy na nowo zebrały mi się w oczach.
- Pamiętasz mnie. - wyszeptałam.
- Nie mogłem uwierzyć w to co się stało. Dla mnie cały czas żyłaś, bo gdybyś zmarła, ja zmarłym razem z tobą. Jestem skończonym kretynem. Widziałem w twoim oku coś znajomego, jednak nie mogłem logicznie połączyć tego w całość.
- Już tego nie cofniesz. Cieszę się z tego, że poznałeś mnie chociaż po kołysance. - zaśmiałam się cicho, ściskając go jeszcze mocniej.
- Mimo wszystko mogłem zareagować wcześniej. Ponad miesiąc; kolejny miesiąc zabrany z życia.
- Tęskniłam.
- Ja też Ann. W końcu odzyskałem siostrę. - to jedno słowo sprawiło, że wszystkie dziecięce uczucia do mnie powróciły. Wtedy, w dzień sztormu ostatni raz widziałam się z rodziną, a teraz Aed w końcu dowiedział się kim jestem. Przepełnia mnie uczucie szczęścia. W końcu wszystkie metafory Jaspera nabierają sensu.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz