Las wiosną budził się do życia. Zima była bardzo sroga, więc
trwało to trochę wolniej. Na drzewach pojawiły się pąki, które miały wypuścić
za kilkanaście dni liście. Wszystko wokół w niedługim czasie, miało pokryć się
zielenią. Zwierzęta wybudzają się z zimowego snu. Za kilka tygodni nowe
pokolenia zwierząt przyjdą na świat. Ptaki, które dopiero co przyleciały,
pięknie śpiewają, zachwycając mnie swoją melodią. Gdy bardziej się przyglądałam
niektórym z nich na drzewach, dostrzegłam, że zaczynają już budować swoje
gniazda. Słońce zaczyna coraz częściej wychodzić za chmur. Stałam właśnie po
środku lasu, więc mogłam się nacieszyć widokiem budzącego się do życia świata.
W pewnej chwili spostrzegłam krokusy, pierwiosnki i przebiśniegi. Najbardziej z
tych trzech do gustu przypadły mi krokusy przez swoją barwę. Niektóre z nich
były niebieskie, inne białe, a jeszcze inne fioletowe. Nie mogłam ich niestety
zebrać. Słyszałam, że krokusy są chronione. Wiem, że w tych czasach nikt tego
nie przestrzega, ale zasada to zasada. Trochę dalej od kwiatów dostrzegłam
listki mięty pieprzowej. Na tych terenach jest często spotykana. Pełno jej na
polanach i pewnie w tym lesie też. Mogłabym wziąć trochę do domu, pomyślałam.
Tak, to był dobry pomysł. Ukucnęłam i zerwałam jej trochę. Może przyda się na
jakieś lekarstwa, kto to wie.
W pewnym momencie zaburczało mi w brzuchu. Ugh, sama nie wiem, kiedy ostatnio
jadłam. Pewnie niedawno, ale przez ciążę szybciej staję się głodna. Rozejrzałam
się wokół. Niedaleko mnie znajdował się krzew porzeczki. Mówiąc szczerze trochę
mi się przejadły, ponieważ podczas mojej wędrówki do Osady, żyłam głównie na
owocach. Kiedy kolejny raz mój brzuch oznajmił, że jest głodny, postanowiłam
jednak zjeść kilka tych porzeczek. Niezbyt napełniły mój żołądek, ale zawsze
coś.
Najdziwniejsze było to, że nie wiedziałam jak tutaj trafiłam, ani skąd którą
drogą przyszłam. Nie mogłam rozpoznać, która ścieżka prowadzi do Osady. Po
prostu nagle, gdy otworzyłam oczy, znalazłam się na środku lasu. Nie za bardzo
mi się to podobało, ale skoro już tu byłam, mogłam zebrać kilka przydatnych
rzeczy lub upolować coś z łuku. W końcu nie siedziałam teraz bezczynnie na
swoim łóżku, zamartwiając się życiem. Co bym miała z takiego zajęcia? Nic.
Tylko bym narzekała jak to bardzo się nudzę.
Nagle, poczułam nieprzyjemny chłód i czyiś wzrok na sobie. Rozejrzałam się
wokół, ale nikogo nie dostrzegłam. Dziwne, pomyślałam. Pewnie to tylko powiew
zimnego powietrza, pocieszałam się w myślach, abym nie wzięła siebie za
wariatkę. Gdy spacerowałam z Luną, często miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi,
co czasem było po prostu nieuzasadnione. Niekiedy jednak trafiałyśmy na jakieś
zwierzęta lub co gorsza potwory. Pamiętam, że jak byłam mała, zawsze miałam
wrażenie, że nie jestem sama. Rodzice musieli mnie wtedy uspokajać, jednak
teraz ich nie ma.
Idąc po środku lasu, nadal czułam, że ktoś mnie obserwuje. Miałam wielką
nadzieję, że sobie to jedynie ubzdurałam. A może to Aiden mnie szukał? Mogłam w
sumie zapytać się, czy ktoś tu jest, ale z niewiadomych powodów wolałam być
cicho. Przez to głupie uczucie czułam strach. Rzadko, kiedy się boję, ale jeśli
już to tak mocno jak teraz.
Nagle, usłyszałam trzask łamanych gałęzi. Zastygłam. To coś się zbliżało do
mnie. Jednak wolałam najpierw przekonać się z czym będę miała do czynienia.
Mógł być to przecież malutki króliczek, który jest bardziej przerażony niż ja.
Chociaż co za królik ma taką siłę, aby zmiażdżyć gałąź? Mimo wszystko czułam,
że za bardzo panikuję. Pomyślałam sobie, że może to jakiś duch, który chce mnie
przed czymś ostrzec. Nie, to głupie. Duchy nie istnieją.
Odwróciłam się powoli. Jednak nic. Znowu pustka. Robiło się jednak coraz
ciemniej, a ja nie chciałam zostać w lesie na noc. To tylko wyobraźnia płatała
mi takie figle, a ja nie mogłam jej dać wygrać. Postanowiłam iść, więc dalej,
ignorując to dziwne uczucie. Mówi się trudno, najwyżej będę zmuszona do
ucieczki. Miałam w końcu przy sobie broń, więc w każdej chwili mogłam się
obronić. Nie umarłabym tutaj, prawda?
W pewnej chwili, dostrzegłam przed sobą parę wielkich oczu, które obserwowały
mnie ukryte w krzakach. To na pewno nie był malutki króliczek. Chyba, że jakiś
zmutowany, co raczej było możliwe. Jednak ostrożności nigdy nie było za wiele,
więc zaczęłam się powoli odsuwać do tyłu. Na szczęście, to coś nie wydawało się
mną jeszcze zainteresowane. Najbardziej bałam się, że to coś ruszy zaraz za mną
i okaże się potworem. Na moje nieszczęście, to coś się poruszyło i zniknęło
gdzieś.
Nagle, z zarośli wyłonił się dziwny stwór. Z jego głowy wyrastały dziwne, długie
rogi, które jako jedyna część ciała, były otoczone włosami, a oprócz tego
bardzo przypominał mi człowieka. Oczywiście, jeśli widziałeś wygłodzonego
człowieka, możesz sobie wyobrazić mniej-więcej jak, to coś wygląda jeśli chodzi
o budowę ciała. Tkanka mięśniowa była widoczna jedynie w rękach i nogach, czyli
częściach, które były im najbardziej przydatne.
Gdy stwór przybliżał się do mnie, bardziej widziałam kręgosłup i żebra.
Przyjrzałam się bardziej twarzy tego czegoś. Okolice oczu były czarne, a one same
wypukłe. To człekopodobne coś szło do mnie na czworakach, jak gdyby najpierw
się ze mną bawiło. Jego ostre szpony orały ziemię. Im bliżej był, tym więcej
szczegółów dostrzegałam. Mogłam teraz zauważyć jego bardzo ostre zęby, którymi
z przyjemnością przeżuwałby po kolei części mojego ciała. Dopiero w tym
momencie, rozpoznałam, że to zarażony typu III, o którym wspominał mi Aiden.
Chciałam jak najszybciej uciec, ale nie mogłam się poruszyć. Czułam jakby moje
nogi skamieniały. Jakby przytwierdziły się kompletnie do ziemi. Pewnie to tylko
jakiś paraliż, pomyślałam. Albo tak naprawdę nic się nie dzieje i dlatego mój
organizm nie pozwala mi się poruszyć? Uświadomiłam sobie jednak, że to jest
mało prawdopodobne. Słyszałam jedynie o takim czymś jak paraliż senny, ale ja
przecież nie śniłam, a to coś nie wydawało mi się podobne.
Pamiętam jak Will doświadczył paraliżu sennego. Otworzył nagle oczy, jednak
wcale się nie poruszał. Był całkowicie unieruchomiony, jakby zastygł w betonie,
czyli podobnie jak ja w tym momencie. Wtedy też nagle zaczął szybciej oddychać,
jakby czegoś się wystraszył. Później się dowiedziałam, że widziałam niby jakąś
malutką istotę obok siebie, która go ciągnęła za sobą. Mówił, że miał wrażenie,
jakby coś przejęło kontrolę nad jego ciałem. Jak się później okazało, mój
zmarły chłopak był wtedy pomiędzy snem, a rzeczywistością. Jego umysł po prostu
pokazywał mu coś czego nie było, chociaż nie spał.
Po takich rozmyśleniach, spojrzałam w dół, gdzie powinny znajdować się moje
nogi, których jednak nie było widać. Moje nogi zapadły się pod ziemię. To już
tłumaczyło powód, dla którego nie mogłam się ruszyć. To wyglądało tak, jakbym
stała w ruchomych piaskach, lecz prędzej tego nie zauważyłam. Są na to jedynie
dwa wytłumaczenia. Albo jestem na jakiś dziwnych prochach i nie wiem, co się
dzieje wokół. Albo jestem głupia i nie zauważyłam, kiedy weszłam w to coś.
Zgadywałam, że jest możliwe to pierwsze, chociaż patrząc na to, że jestem w
czwartym miesiącu ciąży, pewnie jednak nie. Nie skrzywdziłabym, przecież swojego
dziecka, a szczególnie nienarodzonego.
Dziwne było to, że nie czułam ani trochę bólu brzucha ani nie czułam tego, jak
się porusza. Szczerze to przez chwilę bałam się, że coś mu się stało. Jednak
szybko się ogarnęłam, bo panikując, mogło być jeszcze gorzej.
Zdziwiło mnie w całej sytuacji też to, że nie było przy mnie Luny. Przecież
moja suczka, gdy wie, że idę gdzieś daleko, rusza ze mną! Kolejną rzeczą, która
była dziwna to sam fakt, że byłam w lesie. Aiden na pewno by nie pozwolił
przyjść tu samej. W końcu chyba mu zależało na tym, aby w osadzie było dziecko
i nic mi się nie stało. A może jednak przybyłam tutaj z nim, ale odeszłam za
daleko i się zgubiłam? To by było jakieś wytłumaczenie tego, co tam robiłam.
Rozmyślając tak o tym wszystkim, kompletnie zapomniałam, że miałam kłopoty z
zarażonym. Spojrzałam na niego z powrotem. Dziwne. Ani trochę się nie poruszył,
a dałabym sobie rękę uciąć, że prędzej chciał do mnie podejść. Ale dlaczego tak
się zachowywał? Trudno było mi nawet poznać czy to coś jest żywe. Nie mogłam
nawet rozpoznać tego czy oddycha. Klatka piersiowa wydawała się nawet nie
drgnąć. Wspominając to, jak zachowywał się kilka chwil temu, coś mi tutaj nie
pasowało. A to coś mogło oznaczać większe kłopoty.
W tym momencie, zaczęło pojawiać się ich więcej. Nawet nie mogłam zauważyć,
skąd one dokładnie przyszły. Wszystkie przyglądały mi się tymi swoimi czarnymi,
pustymi ślepiami, w których już dawno nie można było zauważyć ludzkich uczuć.
Zarażeni stali się równi zwierzętom. Nie, źle to ujęłam. Nawet zwierzęta
potrafiły się lepiej zachowywać. Zakażeni byli potworami, które można porównać
z tymi, skrywającymi się w najgorszych koszmarach.
No cóż... Inaczej wyobrażałam sobie swój koniec. Bardziej
myślałam, że sama zwariuje po jakimś czasie i podetnę sobie żyły. Dlaczego
miałaby to zrobić? Hm... Zapewne z tęsknoty za rodziną. Chciałabym kiedyś do
nich dołączyć, ale zawsze się bałam. W końcu nie wiedziałam, co jest po tej
drugiej stronie. No i mogę szczerze powiedzieć, że sama jeszcze jestem w stanie
coś zabić, zrobić krzywdę komuś, gdy się bronię, ale sobie... Nie za bardzo.
Zarażeni otoczyli mnie tak, że nawet jakbym mogła, możliwość ucieczki była
niemożliwa. Gdybym tylko tak głupio nie utknęła, na pewno bym nie miała takich
kłopotów. Jeżeli teraz zginę, nikt nie znajdzie mojego ciała. Nie, nie mogłam
na to pozwolić. Musiałam znaleźć jakieś rozwiązanie, ale jakie...?
Co zrobić, zastanawiałam się. Miałam bardzo mało czasu. W tej chwili liczyła
się każda sekunda. Może, gdybym wyjęła łuk byłabym w stanie zaatakować kilku?
Nagle, zarażony doskoczył do mnie i złapał mnie mocno za gardło. Próbowałam
chwycić broń, ale nie miałam takiej możliwości. Zamiast tego próbowałam
odepchnąć istotę, ale ona bardziej zacisnęła palce na mojej szyi przez co
dusiłam się, a przed moimi oczami pojawiły się czarne plamy. Czy to tak mam
umrzeć?
~*~
Obudziłam się nagle z krzykiem, cała zlana potem, próbując
złapać oddech. Rozejrzałam się panicznie wokół siebie. Znajdowałam się w
Osadzie na moim łóżku, więc musiał to być tylko koszmar. Jednak nadal nie byłam
do końca spokojna. Dalej trudno mi było oddychać, przez co łapałam nerwowo
powietrze, tak jak ryba, której brakuje wody.
Żałowałam, że byłam wtedy sama. Potrzebowałam kogoś, kto mnie uspokoi.
Potrzebowałam mojej suczki, która niestety nie mogła być ze mną w pokoju.
Najgorsze było to, że obudziłam się w środku nocy, przez co na pewno nie spotkałabym
nikogo w korytarzu.
Ścisnęłam swój koc z całej siły, mówiąc sobie, że to był tylko zły sen. Nie
mogłam się przecież denerwować, a szczególnie przez jakiś dziwny koszmar, który
nie był ani trochę prawdziwy. Ułożyłam się znowu na plecach i zaczęłam spokojnie
masować brzuch. W pewnej chwili poczułam delikatne muśnięcie w brzuchu, coś
jakby przepływ małych bąbelków. Uśmiechnęłam się lekko. Czułam, że to moje
maleństwo porusza i rozwija się jak należy.
- To tylko sen, spokojnie skarbeczku - powiedziałam jakby do dziecka, dalej
gładząc swój brzuszek.
I całe szczęście, pomyślałam. Naprawdę nie chciałam, aby jakikolwiek fragment
okazał się prawdą, a przynajmniej nie teraz. Jednak wszystko wydawało mi się
tam dość realne, ale... Nie mogło być. Może to jakieś wspomnienie, o którym
powinnam pamiętać lub swego rodzaju ostrzeżenie? Ale przed czym miałby mnie
ostrzegać? To wszystko jakoś nie mogło mi się zgrać w całość. Piękny las,
wiosna i zarażeni.
Sama naprawdę nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Słyszałam, że jakiś
tam procent snów się spełnia. Miałam nadzieję, że o wizji sennej szybko
zapomnę. Wstałam powoli z łóżka i na ślepo kierowałam się do wyjścia, co
skutkowało tym, że prawie się przewróciłam i uderzyłam ręką o ścianę. Co prawda
lekko, ale mimo wszystko i tak przeklęłam z bólu. Przy kolnej próbie znalazłam
drzwi i spokojnie, masując obolałą rękę, wyszłam. Chciałam stanąć przed lustrem
i obmyć sobie twarz wodą, aby na pewno się ogarnąć i nie zacząć panikować, że
może mi coś grozić. I pomyśleć, że ta ciąża zrobiła ze mnie strasznie wrażliwą
panikarę, która pewnie zaraz zacznie się bać własnego cienia.
Na szczęście, korytarze były oświetlone pochodniami, dzięki czemu mogłam
przejść, nie uderzając o nic. Po krótkim czasie weszłam do łazienki i stanęłam
przed lustrem, wpierw obmywając sobie twarz. Nie wiedziałam wtedy, że ten
koszmar nie będzie ostatnim...
~*~
Znowu ten sam las. Jednak teraz widać było tą wiosnę w
pełni. Drzewa były już pokryte liśćmi i kwiatkami. Nawet trawa była soczyście
zielona. Gdzieniegdzie mogłam zauważyć ptaki, które leciały do swoich gniazd. W
niektórych z nich mogłam dostrzec małe pisklaki, które głośno domagały się
jedzenia. Inne, wolne od rodzicielskich obowiązków, śpiewały dobrze znaną mi
melodie. Czułam na sobie promienie słoneczne, które powoli ogrzewały moją nagą
skórę na rękach.
Miałam nadzieję, że tym razem to nie jest sen. Wiedziałam, że jednak to było
mało realne. Pewnie zaraz wyskoczy na mnie zarażony, pomyślałam. Później
dostrzegłam miętę pieprzową, tak samo jak w moim śnie. Podeszłam bliżej i
zerwałam ją. Byłam pewna, że musiałam to zrobić.
Nagle, zaburczało mi w brzuchu. Rozejrzałam się wokół. Tak jak myślałam...
Niedaleko mnie znajdował się krzew porzeczki. Po chwili, poczułam nieprzyjemny
chłód i czyiś wzrok na sobie. Znowu to, pomyślałam i zaczęłam się rozglądać.
Zaczęłam iść przed siebie, ale nadal znajdowałam się w środku lasu. Nagle,
usłyszałam trzask łamanych gałęzi. Stanęłam jak wyryta. Spokojnie, powiedziałam
sobie, tym razem uciekniesz. Jednak sama nie wierzyłam w swoje słowa.
Odwróciłam się powoli. Nic za mną nie szło.
Po paru krokach, dostrzegłam przed sobą parę wielkich oczu, które obserwowały
mnie ukryte w krzakach. Odsuwałam się do tyłu. Potwór i tym razem zniknął mi z
zasięgu wzroku, po czym wyłonił się z cienia. Stwór znowu przybliżał się do
mnie w niebezpiecznym tempie, a ja przyglądałam mu się tak jak wcześniej. To
był ten sam zarażony.
Próbowałam się poruszyć, ale nie mogłam. Świetnie, wróciłam do koszmaru.
Czułam, jakby moje nogi były z kamienia. Spojrzałam w dół. Kurwa, ruchome
piaski. Mój wzrok spoczął na zarażonym. Był już w niebezpiecznie bliskiej
odległości. Tuż za nim stali jego kumple. Miło, że wszyscy zebrali się na
ponowną ucztę. Zbliżał się mój koniec, więc powoli zamknęłam oczy, czując już
jego oddech przy mojej twarzy i pazury na mojej szyi. Zaciskały się
niemiłosiernie szybko, a ja poczułam jak po moim policzku powoli spływają
łzy.
- Do widzenia - szepnęłam, oddając się w ramiona ciemności.
~*~
Krzyk. Mokre od potu ciało i policzki wilgotne od łez.
Kolejna chwila na uspokojenie się. Nienawidziłam tego snu. Rozejrzałam się po
pomieszczeniu. Znowu samotność. Nie, dosyć tego. Nie mogłam pozwolić sobie,
abym znowu była niewyspana przez jakiś głupi sen. Powoli wstałam z łóżka. Tym
razem bez problemu doszłam do drzwi i wyszłam na korytarz. Teraz tylko go
znaleźć. Byłam prawie pewna, że spał, więc udałam się do jego, że tak powiem,
pokoju. Szłam najciszej jak się da, mając nadzieję, że nikogo nie obudzę.
Gdy dotarłam do upragnionego miejsca, ostrożnie otworzyłam drzwi. W
pomieszczeniu było całkowicie ciemno. Żałowałam, że nie wzięłam świecy. Jasper
i Aiden spali, a ja nie wiedziałam, które łóżko jest czyje. Dobra, raz kozie
śmierć, pomyślałam i ruszyłam przed siebie, wyciągając ręce przed siebie, aby
zbadać teren. Najgorsze będzie to, jeśli pomylę, lub gdy Aed się obudzi, a ja będę
spała obok. No cóż... Jemu jeszcze coś powiem, ale Jasper'owi... Z tym byłby
problem.
W pewnym momencie zahaczyłam nogą o łóżko po prawej. Prawie bym na nie upadła,
ale złapałam w ostatnim momencie równowagę. Powoli wyciągnęłam ręce przed
siebie i poczułam pod swoimi rękoma koc. Spokojnie, wkradłam się pod nie,
czując obok mnie, ciepło czyjegoś ciała. Oparłam mój policzek o jego plecy,
mając nadzieję, że trafiłam na właściwą osobę. Mimowolnie objęłam chłopaka
jedną ręką. Pozostało mi tylko czekać na upragniony sen.