Patrzę za odchodzącą w pełni opanowanym krokiem kobietę. W myślach wciąż widzę jej wzrok skupiony na kartce. Takie zachowanie ewidentnie podpowiada, że coś jest nie tak. Czasem trudno odczytać mi ludzkie emocje, czy chociażby uczucia. Nigdy nie zakładam, że wiem coś na 100 procent i dotyczy to zachowania, odczuć, czy podobnych zjawisk. Zawsze można coś błędnie odczytać, pominąć, ktoś może wręcz idealnie udawać,... Przeglądam zawartość książki, robię to ze spokojem, korzystając z zostawionych przez Islinę świec. Zastanawiam się, jakby mi się żyło, gdyby wszystko było takie, jak dawniej. Nie potrafię się skoncentrować na wyznaczonym sobie zadaniu, błądzę nieobecnym spojrzeniem po czarnych literach, zatapiając się we wszechobecnej bieli stron. Wychodziłabym z psem na spacer. Jeździła na Ventusie dzień w dzień po łąkach, lasach i innych tego typu miejscach, nie przejmując się,że coś może mnie zaatakować. Kocham lasy. I góry, zwłaszcza te porośnięte drzewami. Z tego, co czytałam jeszcze jako dziecko, zwierzęta rządziły się niemalże tymi samymi prawami, co teraz. Jednak ich kolory wtapiały się w otoczenie, a nie wręcz przeciwnie. Oczywiście nie zawsze tak jest, ale puma z fioletowymi piórami zdecydowanie odznacza się od brązowej i czarnej kory drzewnej, zielonych liści i ściółki o przeważnie koloru, również, brązowego. Wzdycham, wszystko byłoby takie łatwe. W książkach pisze, że chodzenie do szkoły i do pracy wcale nie jest tak proste, jak się wydaje. A raczej było, bo czy gdzieś na świecie jeszcze funkcjonuje coś takiego, jak szkoła? Praca owszem, jest nawet tutaj, choć znacznie różni się od tej wykonywanej jeszcze sprzed czasów epidemii. Nastolatkowie przechodzą okres buntu. A więc gimnazja, licea, technika, a nawet i szkoły podstawowe były niewątpliwym siedliskiem dokuczających sobie nawzajem uczniów. Nierozważne i nieprzemyślane konflikty budzące często głęboko zakorzenione nienawiści, spory większej wartości i wagi oraz inne formy niezgody, wykorzystywane przez dawną młodzież. Dzisiaj jest ona bardziej rozumna, obdarzona nieco większą krztą odpowiedzialności, a także zdystansowania. Przecież muszą odpowiadać za siebie, a czasem również i rodzinę, zwierzęta, a nawet i przyjaciół, gdy przyjdzie taka potrzeba. Mam wrażenie, że okres buntu mnie ominął. Od zawsze patrzę na świat tak samo – szukając tego, co najsłabsze, tego, co najsilniejsze, tego, co mogłoby mnie zgubić a również tego, co dać szansę. Patrząc na ludzi nie widzę tego, co inni. Myśląc o różnych rzeczach moje wyobrażenia są ogromne. Czuję smak, zapach, obraz, którego powtórne odtworzenie jest niemalże niewykonalne, napis wypisany czarnym drukiem na białym tle. Czy słyszę kolory? Nie, ale wyobrażając sobie różowy czuję smak babeczki, widzę ją brązową z różowo-niebiesko-żółtą posypką, w błękitnym papierze w duże, białe kropki. Inni słysząc „różowy” widzą tylko kolor. Ja odczuwam zapach skóry, przypominając sobie zniszczoną, różową torebkę ze sztucznej skóry na wystawie z pękniętą szybą. Zamykam książkę z hukiem, podskakuję lekko zdając sobie sprawę, jak bardzo było to nierozważne. Rozglądam się, nie widzę jednak nikogo. Oddycham głęboko, kieruję się by odłożyć na miejsce to, co znalazłam, a nawet nie poświęciłam większej uwagi na jego przeglądnięcie.
Nastał ranek, oddycham ciężko po przebiegnięciu dość dużego odcinka. Wciąż jednak mi mało, energia rozsadza mnie od środka. Czuję, jak na piętach mimo zwiniętych ( inni tak to by nazwali, ale skoro nikt już nie jest właścicielem sklepu oddalonego wiele kilometrów stąd, to kogo właściwie okradłam? ) butów dostosowanych do biegania, na piętach robią mi się pęcherze. Po trzygodzinnym śnie nadal jestem pełna życia, choć czuję się jak wrak. Jak to możliwe? Odnoszę wrażenie, że potrafię przenieść góry, choć mój organizm stanowczo temu zaprzecza. Pragnę w końcu zasnąć, choć chyba nigdy mi się to nie uda. Poza tym, jest już nowy dzień. Należy wykonać swoją pracę. Musi być około siódmej rano, gdyż niebo przybrało szarą barwę, którą można by porównać do takiej samej dawki czerni i bieli zmieszanych razem. Szybkim krokiem wracam do Centrum. Droga zajmuje mi paręnaście minut, a dokładniej, to jedenaście, jak wyliczyłam przyjmując, że idę kilometr. Będąc już u siebie w mieszkaniu, sięgam po siedemnaście stron dotyczących wszystkiego, co uznałam za stosowne zawrzeć w „referacie” dla Isliny oraz trzy kartki moich dotychczasowych osiągnięć, pomysłów i przemyśleń na temat mojego zadania do wykonania. Głównie skupiłam się na wytworzeniu prądu. Omawiając wcześniej parę rzeczy z przewodzącym moją sekcją dowiedziałam się, co zostało już zrobione, co ma zostać, a co jeszcze trzeba udoskonalić. I właśnie tym się zajęłam – sporządzeniem dokładnego planu.
Wróciłam z powrotem do Camelotu, szukając Isliny. Około dwudziestu minut krążę po okolicy, posyłając otwarte spojrzenia otoczeniu – czy to ludziom, czy zwierzętom, czy chociażby cegle leżącej na ziemi. Zasady dynamiki potrafią zadziwić. I gdy spoglądam przed siebie, dostrzegam ciemne włosy już dobrze mi znane.
- Cześć! - mówię na przywitanie, nadal uważając, że „hej” brzmi okropnie, a „dzień dobry” to zbyt oficjalny zwrot. Wyciągam w jej stronę sporządzone czarnym długopisem ( nie potrafię znieść niebieskiego koloru, po prostu go nie lubię ) notatki. - Powiedziałam reszcie, Beth ma ci przynieść raport dopiero wieczorem – uzupełniłam.
< Islina? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz