poniedziałek, 30 października 2017

Allystair Reisinger-Riegler



GODNOŚĆ: Allystair Reisinger-Riegler
PSEUDONIM: Powszechnie znany pod kryptonimem „Chiller”. Osobiście nie toleruje wszelkich skrótów czy też zdrobnień swojego imienia, więc jedyną opcją, jaka pozostaje, jest zwracanie się do niego pełnym imieniem bądź nazwiskiem. Zazwyczaj jednak z góry przedstawia się, jako „Allyster”, rozwiewając wszelkie wątpliwości na temat tego, jak ostatecznie preferuje być nazywany. Nieoficjalnie posługuje się również kilkoma fałszywymi tożsamościami, jak „Dante Ren Ray Richardson” czy „Reese Minyard-Lecter”.
WIEK: 25 lat
URODZINY: 29 grudnia 2013
PŁEĆ: Mężczyzna
ORIENTACJA: Demiseksualista. Tym, co nade wszystko ceni w miłości jest lojalność i przywiązanie.
RANGA: Zwykły Członek
SEKCJA:  Rozpoznawcza
STANOWISKO: Łowca
UMIEJĘTNOŚCI: Wytrwały, wytrzymały, umiarkowanie silny, choć niektórzy są zdania, iż nieproporcjonalnie silny w stosunku do nieukrywalnie niesprzyjających warunków fizycznych. Polega na swojej szybkości i zwinności, także wrodzonym sprycie i przebiegłości. Doskonale czuje się poruszając się po dachach, balansując na wszelkich krawędziach czy zwisając głową w dół z gałęzi drzewa. Osobiście jest posądzany o skrajny brak kości bądź uprawianie czarnej magii. Zaprawiony w boju; wykazuje się swym doświadczeniem. Z biegiem lat stał się osobą przystosowaną do walki na zaawansowanym poziomie z wrogami wyższymi i silniejszymi, jak i znacznie liczniejszymi. Do jego specjalności należy sztuka kamuflażu, przygotuj się na to, że potrafi znikać. Posiada zdolności oswabadzania się z równej ilości dwudziestu dziewięciu rodzajów splotów, więc technikę ucieczek w doprawdy nieprawdopodobnych okolicznościach opanował do perfekcji. Czarodziej. Utrzymuje ciało w stanie całkowitej gotowości ruchowej, niezależnie od pory dnia czy nocy. Wprawnie posługujący się niemal każdym gatunkiem broni, choć dalekowzroczna celność nie
jest jego domeną, podobnie, jak obrona przed atakami wymierzonymi w prawą stronę jego ciała. Wyraźnie osłabiony również w wypadku długotrwałego bądź nadmiernie przemęczanego wzroku, choć nigdy nie porzuca nadanego zadania. Wyspecjalizowany strateg. Taktyki? Wątpię czy istnieje na świecie człowiek, który jest w stanie do tego stopnia poświęcić się na rzecz przyjętego przez siebie planu. „Bez zahamowań - bez ograniczeń”. Charakteryzuje się przede wszystkim nadzwyczajnymi zdolnościami przystosowawczymi, uniwersalnością, elastycznością. Giętki, śliski niczym wąż, wielofunkcyjny niczym scyzoryk i wielce wykwalifikowany do trudnych przypadków. Co więc to oznacza? Teoretycznie rzecz biorąc – Allyster mniema, iż więcej potrafi niż nie potrafi, a nawet jeśli nie potrafi – błyskawicznie przyswoi wiedzę; uczyni to i wykorzysta ów umiejętność przeciwko ewentualnemu przeciwnikowi. Brzmi groźnie?
Prócz umiejętności czysto praktycznych w dzisiejszych czasach potrafi chociażby grać na fortepianie i skrzypcach. Jest kinestetykiem. Dotyk stanowi najlepiej rozwinięty zmysł jego ciała. Łączy z nim swą pamięć, w przeciwieństwie do wzrokowców, którzy łączą ją ze wzrokiem, czy słuchowców, którzy łączą ją ze słuchem. Kieruje się przede wszystkim wrażliwym wyczuciem, wyraźnie odróżniając się na tle zwyczajnego społeczeństwa. Zdolności manualne są tym samym czymś wyjątkowym w dłoniach Reisinger’a-Riegler’a. Niegdyś Chiller uchodził za znakomitego w fachu
chirurga. Medycyna mieści się w głównym kręgu jego zainteresowań, aczkolwiek mężczyzna żyje w przekonaniu, iż poświęcenie życia tego typu zawodowi równa się z osobistym spoczęciem na laurach.
CHARAKTER: Chłód. Czy naprawdę znamy znaczenie tego słowa? Zazwyczaj odnosi się do temperatury zbyt niskiej dla naszego słabego, ludzkiego organizmu. Zazwyczaj jest czymś nieprzyjemnym i unikamy go jak tylko to możliwe. Zazwyczaj wywołuje niespokojne drżenie na naszej skórze bądź wzbudza strach o własne zdrowie. Zapobiegamy, wciągamy sweter.
Allyster jest chłodny.
I jest właściwie dość rzeczowym przykładem owej cechy.
Nieufność i zdystansowanie są tymi własnościami, które zdecydowanie odróżniają go na tle normalnego społeczeństwa. Jest człowiekiem działającym zawsze i wszędzie z ostrożnością, jak również irracjonalnym przyczajeniem, jednocześnie nie porzucając własnego talentu oraz nieukrywanego zamiłowania do inspirującego połączenia strategii z improwizacją. Nieprawdopodobny aktor, człowiek zdolny manipulować ludźmi do tego stopnia, by można było ich porównać jedynie do szmacianych kukiełek. Mężczyzna mimo wszystko wymagający szacunku oraz kultury w odniesieniu do własnej osoby, budzący niezaprzeczalny postrach własnymi metodami zjednywania i podporządkowywania sobie ludzi, a jednocześnie przykład osoby obdarzonej nieprawdopodobną siłą psychiki. Beznamiętna istota profesjonalizmu. Potrafi zachować kamienną twarz nawet w najbardziej skrajnych sytuacjach, sprawiając wrażenie osoby zatrważająco odpornej na wszystko, co może nas spotkać. Jest taktykiem, uzewnętrznia wyłącznie to, co uważa za odpowiednie w danej sytuacji, a poprzez nadzwyczaj silnie wykształconą umiejętność dedukcji wyciąga ze zdarzenia wnioski nieprzeciętnie szybko. Inteligentny. Obdarzony lisim sprytem, zawsze reaguje błyskawicznie. Z natury impulsywny, człowiek bez jakichkolwiek zahamowań, który pod wpływem chwilowych odczuć i własnych emocji jest w stanie uczynić wszystko. Przeżywa
gwałtowne, graniczące z bipolarnością wahania nastroju, niekoniecznie całkowicie zdając sobie z nich sprawę. Nigdy nie był i nigdy nie będzie specjalnie wrażliwy, a jednak stanowi osobę nieprzeciętnie emocjonalną. Na co dzień przepełnioną egzaltacją, skłonną do przesady. Jest nerwowy, z gruntu zdrowo przewrażliwiony, przeczulony, wielbi się wściekać, dramatyzować i wręcz przesadnie wyrażać się ze swoimi wrażeniami. Wszystko zdaje się odbierać silniej, głębiej i znacznie bardziej uczuciowo niż jakikolwiek inny człowiek stąpający po kuli ziemskiej. Każde zdarzenie, każdą rozmowę, sytuację; nawet najmniejszą błahostkę. Bywa, że „musi poprzeżywać”, wyładować nadmiar emocji bądź infantylnie wyżyć się na czymś, by rzeczywiście poczuć wewnętrzny spokój. Najprościej ująć go, jako „z natury nadpobudliwego gwałtownika o wulgarnym sposobie bycia i nieskończonych zapasach niezdrowej energii”, uznawanej zresztą przez osoby mające z nim częściej do czynienia za uciążliwe bądź wręcz przerażające. Na co dzień, w razie zdecydowanego braku nastroju, bywa istnym epicentrum sarkazmu. Wewnętrznej, jadowitej, z gruntu żmijowatej… zimnej ironii. Jego wypowiedzi wówczas stanowią niewątpliwie doskonale przemyślane odzywki, pozbawione wszelkiego szacunku odparowania o istnym szczycie bezczelności, niekiedy również sporej domieszce chamstwa. Bywa naprawdę pyskaty, gdy jest przekonany, że racja leży po jego stronie. Gdy jest przekonany. Agresywny? Może i zdrowo kąśliwy oraz  bezgranicznie zamiłowany w odpłacaniu się pięknym za nadobne, acz przeważnie nieagresywny. Unika afer. Woli uciąć temat, aniżeli kłócić się bądź przegadywać bez wyraźnego sensu. Nie oznacza to oczywiście, że jest cichy jak myszka. Bynajmniej. Współcześnie i na dzień dzisiejszy ma wręcz niewiarygodny problem z trzymaniem języka za zębami, gdy coś mu ewidentnie nie pasuje. Jest raczej otwartym człowiekiem, jeżeli ma wystawić własną opinię - uczyni to szczerze i bez owijania w bawełnę. Być może właśnie z tej bezpośredniości bierze się „trudność” jego charakteru. Podchodzi on do życia w sposób czysto praktyczny, jest osobą stanowczą, upartą, o istnym przesyceniu realizmem. Wierny wyłącznie swoim ideom. Nie akceptuje zarówno osób optymistycznych, jak i pesymistycznych, mniemając, iż
patrzenie na świat przez różowe czy - idąc tym tropem – smoliście, nieprzejrzyście czarne okulary jest zwyczajną stratą jakże cennego czasu. Jest niewątpliwie zabiegany. Stara się czynić więcej, niż jest to właściwie możliwe, wielokrotnie przekraczając dozwolone granice; własne granice. Wszędzie go pełno, nie da się nie zauważyć jego obecności, gdy rzeczywiście stara się być blisko. Zazwyczaj jednak działa na własną rękę, czuje się wówczas pewniej, porzuca obawy przed nieoczekiwanymi komplikacjami i krzywdą towarzyszących mu osób. Owszem, obawy. Wbrew wszelkim uprzednim pozorom, zmartwienia są jednymi z istotniejszych myśli zadręczających jego głowę, szarpiących zszargane nerwy. Choć nie zależy mu właściwie na nikim wciąż usiłuje stawiać dobro innych ponad swoje. Nieprawdopodobny przypadek bezgranicznego altruisty. Spośród wielu innych, współcześnie żyjących ludzi wyróżnia się niesamowitą empatią, a raczej umiejętnością empatycznego zachowania; zrozumieniem człowieka, nawet w najtrudniejszych sprawach czy sytuacjach. Być może potrafiłby obdarzyć nawet zupełnie obcą dla siebie osobę współczuciem, choć najdelikatniejszym i całkowicie niezauważalnym wsparciem, gdyby miał całkowitą pewność, że działa słusznie. Zachowuje resztki honoru i godności, nadal będąc zdolnym do okazywania podstawowych, choć w jego przypadku wciąż niesamowicie słabych, żałośnie nietrwałych, ludzkich odczuć i odruchów. Jego poczucie własnej wartości podnosi się, by ponownie upaść. Jest niestabilny emocjonalnie, często się waha przed podjęciem możliwie właściwej decyzji. Niepewnie stawia kroki w rejonach, które są dla niego całkowicie obce, stara się nie zapuszczać w mentalność, która sprawia, że czuje się niemożliwie chwiejnie. Irracjonalnie skrywa część swojej marnej osobowości, która wciąż naprowadza go na przeciwległe strony tego, co dla niego odpowiednie. Na przemian wrogi i ludzki.
Problemy?
Nie ma żadnych problemów. Dla niego owe pojęcie nie istnieje i istnieć nie będzie. Żyje własną, wyimaginowaną nieśmiertelnością. Jest niezniszczalny. Nie potrzebuje niczego. Nie potrzebuje nikogo. Nic nie jest w stanie go powstrzymać. Nic nie jest w stanie go zatrzymać. Nic nie jest w stanie go pokonać.
A już w szczególności…
Nikt nie będzie go kontrolować; wskazywać, co dla niego właściwe.
Ma własną wolność.
APARYCJA:
WZROST: 169.77~170  cm
WAGA: 58-45 kg
KOLOR OCZU: Surrealistycznie przejrzysty grafit. Odcień ciemnoszary, niemal czarny, a jednak delikatnie wyłaniający granatowe zabarwienie. Żrenice okalają prostopadłe refleksy, a jedynie prawą tęczówkę przyozdabia drobny szczegół – dwie ukośne, drobne kreski w ciemniejszym tonie, wskazujące na heterochromię. Barwa jego oczu niejednokrotnie jest rozmyta, z racji przymglenia powszechnie kojarzoną, mętną poświatą. Allyster jest „w połowie niewidomy”. Ma znaczne zaburzenia widzenia, cyklicznie tracąc wzrok, co generalnie należy uznać za swego rodzaju genetyczną jak i mechaniczną powinność. Winien wierzyć w to, iż mocne soczewki nigdy nie pozostaną zbędne.
WŁOSY: Jest naturalnym blondynem, aczkolwiek odcień jego włosów, ujmowany jako platynowy, jest znacznie wyblakły. Coraz ciężej doszukać się w nim jakiegokolwiek akcentu kolorystycznego, toteż wiele osób skłonnych jest ku opinii, iż jest to barwa biała. Kosmyki zazwyczaj nie sięgają dalej, niż nieco poniżej poziom uszu, choć zdarzały się również okresy, gdy były one przydługie bądź wręcz przeciwnie – całkowicie krótkie. Na co dzień tworzą kreatywny nieład; jak się ułożą, takie pozostają. Nie wymagają specjalnego traktowania, są przyjemne w dotyku, raczej się nie plączą.
INNE: Wizerunek Allyster’a bezsprzecznie jest uznawany za niezwykle charakterystyczny, wciąż wydając się być całkowicie niegodnym wieku jego osoby oraz statusu społecznego raczej poważnego człowieka. Nieśmiertelny buntownik; wieczny indywidualista zarówno w sposobie bycia, jak i obnoszenia się samym sobą. Ubiór? Standardowo – glany dwudziestki; do tego przykładowo czarny sweter, golf; czarne jeansy bądź ripped jeansy; czarne okulary w grubych oprawkach lub w miarę możliwości soczewki. Jest to jedno z najklasyczniejszych zestawień, jakie reprezentują go na co dzień. Warto podkreślić, iż preferuje czarne barwy, aczkolwiek nie pogardzi szarościami, bielą, beżem i motywem wojskowym. Niemal zawsze na jego rękach widnieją jednolite rękawiczki, a w zależności od pogody równie często można go zastać w jego białej marynarce, czarnej kurtce z futerkowym kapturem lub rozpiętym „płaszczu detektywa”, w którym wręcz odruchowo chowa dłonie do kieszeni. Bywa, iż przysłania prawe oko przepaską.
Niezależnie od tego, co na siebie założy, wiele ludzkich spojrzeń odruchowo kieruje się w pierwszej kolejności w stronę tego, jak to na nim leży bądź, często, „nie leży”. Allyster jest powszechnie kojarzony i sklasyfikowany, jako istota o charakterystycznej tendencji do popadania w okresy łamliwego, wręcz wyniszczonego przemęczeniem wyglądu, wyglądu bez życia, i choć, hmph, trwa to już szmat czasu, nadal bywa oskarżany o niedostateczne dbanie o siebie i swoje potrzeby. Większy odsetek jego masy stanowi lekko obrysowujące sylwetkę umięśnienie, które niewątpliwie powinien posiadać każdy człowiek żyjący w dzisiejszych czasach. Nie jest kompletnie niski, nie należy też do najwyższych osób, jednak wzrost stał się swego rodzaju proporcjonalnością, na którą osobiście, wbrew temu, jak niektórym może się wydawać, nie ma powodu, aby kląć. Ma długie nogi. Jego ciało jest naznaczone wieloma trwałymi znakami; niektórzy są przekonani, iż zbyt wieloma, zważywszy na wciąż młody wiek. Swoje wycierpiał, swoje w życiu przeżył, a nieśmiertelne pamiątki owych zdarzeń na zawsze pozostaną. Najciężej skatowanymi częściami jego ciała są pokryte głównie obszernymi bliznami ciętymi i smaganymi plecy, kark, przedramiona i nadgarstki. Patrząc w podkreślone sińcami, podkrążone oczy Allyster’a prawdopodobieństwo tego, iż nie patrzysz w nie bezpośrednio wynosi wysoką wartość - mimo, że nie zawsze są ograniczone charakterystycznymi okularami w typie „kujonek”, mężczyzna praktycznie nie rozstaje się z soczewkami kontaktowymi, bowiem z wadą równą -29 w prawym oku i przeszło -2 w lewym jego szanse na rozpoznanie czegokolwiek bez wspomagaczy są znikome.
GŁOS: KLIK
HISTORIA: Początek końca nastąpił, gdy Allyster liczył sobie dziewiąty rok swojego życia, aczkolwiek należy wspomnieć iż, jego uprzednie dzieciństwo nie należało do kolejnych łzawych historyjek o problemach, patologiach i wzajemnej krzywdzie, a wręcz przeciwnie – było jednym z najprostszych i zdecydowanie najmniej złożonych okresów w jego życiu. Pandemia początkowo nie wniosła w jego życie żadnych nowych zmian. Od najmłodszych lat wykazywał niespecjalną wrażliwość na zmiany otoczenia, a wychowany na podobieństwo matki niekoniecznie potrafił również określić, na czym polega współczucie, empatia czy chociażby najprostsze reakcje na cierpienie innych. Był zamknięty w sobie. Zawsze posiadał tylko jednego rodzica i niezależnie od tego czy była to matka, czy ojciec – ojciec był jedyną istotą, która miała na niego jakikolwiek wpływ, a jednocześnie osobą, z którą kontakt ograniczał się zgodnie z wolą matki. Seville i Myles nigdy nie byli idealnymi rodzicami, ale cóż mówić o „idealnych rodzicach”, gdy przeciągnięta separacja z roku na rok dłużyła się coraz bardziej, właściwie zupełnie bezperspektywicznie? W czasie wybuchu zarazy kobiecy element rodzicielski zachował zimny spokój, wierząc, iż jedynie w ten sposób uda się ją powstrzymać. Seville była lekarzem, kanadyjskim lekarzem. Została zarażona w ciągu pierwszych dwóch dni pandemii, zginęła pomagając innym. Pierwsze tchnienia wirusa błyskawicznie rozprzestrzeniły się na całym obszarze Ameryki Północnej, w tym oczywiście w Kanadzie, zmuszając ludzkość do ucieczki. Myles, major generał armii austriackiej, zarejestrowany, zameldowany, a także zamieszkały w Austrii pełnoprawnie przejął obowiązki byłej żony i stając się prawnym opiekunem syna, wyjechał wraz z nim. Mimo, że z czasem Europa również przestawała być bezpieczna - liczył się każdy dodatkowy czas. Allyster od zawsze darzył ojca nadzwyczajnym szacunkiem, który dało się wyczuć w każdej jego najmniejszej wypowiedzi o nim, każdym geście, jaki wykonywał w stosunku do niego. To, co rodzic czynił w życiu niewiarygodnie mu imponowało i być może uprzednie ograniczenie kontaktów z nim przyczyniło się do tego, iż chłopiec niezwykle szybko zaczął budować autorytet w swoich oczach. Dorastając w przekonaniu, że jedynie ludzkość, jedynie walcząc jest w stanie pokonać każdy kryzys, jaki tylko by powstał na świecie – postanowił podążyć śladami ojca i w przyszłości wstąpić do wojska, ofiarując własne życie lojalnej służbie. Był tego pewny. Był pewny, że musi być doskonały, idealny nie tylko w oczach przełożonych, nie tylko w oczach ojca, ale i w swoich oczach. Przedwcześnie zaczął się przejmować sprawami, w które przeciętne dziecko nie ingeruje. Przedwcześnie zaczął dojrzewać emocjonalnie i kreować w głowie obraz własnej przyszłości. Przedwcześnie zaczął pracować na coś, co jego zdaniem było właściwe i zdążające w obranym kierunku. Przystąpił do najwcześniejszej rekrutacji, do jakiej tylko mógł. I nie dostał się. Mało tego, został odrzucony w pierwszej kolejności, ze skrajnym wykończeniem, hiperwitaminozą, anemią, wychudzeniem, wyczerpaniem powiązanym z niemal całkowitym brakiem snu. Wówczas po raz pierwszy w swoim życiu przekonał się, do czego jest naprawdę zdolny, dążąc do „sukcesu”. Brak sukcesu, równa się z brakiem determinacji do dalszego działania, a to z kolei równa się ze zrezygnowaniem. Skrajnym zrezygnowaniem. Allyster po dzień dzisiejszy nie potrafi sobie wybaczyć ówczesnej słabości. Dopiero… po jakimś czasie ponownie usilnie zaczął poszukiwać powołania, aczkolwiek w znajomej za pośrednictwem swej matki medycynie. Starał się udzielać, jak tylko potrafił, zdobywał doświadczenie, kształtował wytrzymałość. Przełomowym wydarzeniem w jego życiu mimo wszystko okazała się śmierć jego ojca w wyniku zarażenia, która nastąpiła na początku stycznia 2032 roku. Ledwo osiemnastoletni chłopak, pod żadnym pozorem nie mogąc nawet godnie pochować rodzica opuścił ojczysty Wiedeń, a zaraza poczęła szerzyć swe śmiertelne żniwa wśród tych, którzy okazali się zbyt słabi, aby przetrwać czy uciec. Dalsze, zatajone lata jego życia przyniosły wiele wniosków i przemyśleń. Natrafiał na wielu ludzi, którzy w mniejszym lub większym stopniu przyczyniali się do jego rozwoju emocjonalnego i wzmocnienia siły własnej psychiki. Dotarłszy w listopadzie 2038 roku do wzniesionego na znak potęgi i przewagi Ludzkości nad Śmiercią Camelotu był pewny wyłącznie jednego – po raz pierwszy w swoim dwudziestopięcioletnim życiu narodzi się, powstanie i spocznie, jako Allystair Reisinger-Riegler. Nikt inny.
I zapisze nowe karty swojej historii.
PARTNER: Niespecjalnie nadaje się do nawiązywania jakichkolwiek bliższych relacji, więc sam pomysł „partnerstwa” wydaje się być z lekka szalony bądź – prawdę powiedziawszy – w istocie obłąkany. Allystair coraz częściej ma wrażenie, że nie pragnie mieć w życiu nikogo, kto stałby się dla niego zbyt ważny.
PUPIL: Anthares
RODZINA: Wygasała stopniowo, krok po kroczku, aż do dnia dzisiejszego, w którym rzeczony Reisinger-Riegler pełnoprawnie pozostał ostatnim jej przedstawicielem.
BROŃ: Przystosowana głównie do specjalności Allyster’a, czyli szybkich ataków stawiających na jak najobszerniejsze obrażenia w jak najkrótszym czasie. Jest oburęczny, zaniedbuje obronę na rzecz stosowania doskonalszych, bardziej skoncentrowanych ataków, niezależnie od sytuacji wykorzystując w tym celu broń podwójną. Zajmuje obie dłonie. Na jego plecach, w okolicach krzyży, nieustannie mają swoje miejsce dwa rozkładane ostrza o działaniu sprężynowym, a w udach i biodrach ściśle przewiązany jest pasami, przeznaczonymi pod dwie pary kabur na broń palną, kolejno: krótkodystansową i długodystansową. Owe uzbrojenie stanowi główną siłę jego ataku. Zawsze ma przy sobie bądź w zanadrzu siebie również przynajmniej jedną broń białą w typie krótkim – mizerykordię, nóż do rzucania, nóż motylkowy bądź sztylet oraz ukryty z największą skrupulatnością skalpel chirurgiczny. Całkowite rozbrojenie jego osoby jest wręcz niemożliwe.
INNE:
*Austriak w połowie kanadyjskiego pochodzenia. Wiedeńczyk. Jest niemieckojęzyczny, aczkolwiek wychował się na mowie angielskiej i nie ma z nią szczególnych problemów. Jedynym, co go odróżnia jest dość specyficzny, kanadyjski sposób akcentowania niektórych wyrazów i podkreślania swoich wypowiedzi.
*Funkcjonuje 24/7. Niemalże bezsenny, a zarazem skrajnie uzależniony od działania substancji zwanej kofeiną.
*Pali nałogowo i hobbystycznie od szesnastego roku życia. Najwyraźniej również nic nie skłania się ku temu, by miał to rzucić - zawsze skądś wyszmugluje umiłowaną nikotynę. Wykazuje dość czułostkowy stosunek do uzależnienia.
*Ma nad wyraz często rozszerzone źrenice.
*Posiada tendencję do wpatrywania się w ludzkie oczy.
*Twierdzi, że nie potrafi się ot tak „rozluźnić”. Zawsze wydaje się być tak samo spięty.
*Jego termoregulacja bywa na poziomie miętowej pasty do zębów.
*Posiada dwa trwałe znamiona ciała, tatuaże. Na prawym obojczyku i na kręgosłupie.
*Ma alergię na antybiotyki.
*W wieku osiemnastu lat przeszedł śmierć kliniczną.
*Nie ma pojęcia czy kiedykolwiek wyzbył się problemów z odżywianiem – wciąż jest tym samym Allyster’em.
*Pod wpływem silnego stresu kilkukrotnie w ciągu swojego życia doświadczył przypadłości zwanej hemolakrią – krwawych łez.
*Z niewiadomych, bliżej nieokreślonych oraz całkowicie niezrozumiałych dla otoczenia przyczyn uwielbia wisieć głową w dół i siedzieć w wyjątkowo skomplikowanych pozycjach.
*Twierdzi, że jego największą pasją jest zaprzeczanie prawom fizyki.
*Wzmożony aktywnie nocą.
*Nie odbieraj mu przyjemności z otwierania i zamykania drzwi kopniakami.
*Gdy nie ma czasu bądź jest zbyt zajęty wykonywaną czynnością potrafi z roztargnienia godzinami trzymać w ustach niezapalonego papierosa i nawet tego nie zauważyć. Podobne zjawisko ma miejsce, gdy używa przez jakiś czas ołówka czy długopisu. Zakłada go za ucho, po czym zapomina o nim i dopóki ktoś nie zwróci mu uwagi nie ma pojęcia o tym, że się tam znajduje.
*Ma naturalny zmysł, o ile można to nazwać zmysłem, wyczuwania spojrzeń na swoim karku. Intuicja?
*Weganin od… właściwie zawsze. Podsuwając mu pod nos mięso najprawdopodobniej spowodujesz mdłości i odruchy wymiotne. Mało co jest w stanie obrzydzić go tak bardzo, jak przyrządzone, martwe zwierzę. Także jego „wytwory”.
*Ma naturalną tendencję do nazywania ludzi po nazwisku. Jeżeli na pewnym etapie znajomości zaczyna przesadnie „słodzić” oznacza to, iż dana osoba najprawdopodobniej nie wzbudza w nim żadnego szacunku.
*Kompletnie nie ma podejścia do zwierząt. I do roślin. I dzieci. I ludzi, anyway.
*Wystarczy niewinny akwen wodny, aby utopił się ze skutkiem, jak najbardziej, śmiertelnym. Nie potrafi pływać. Dławi się. Dusi się. Po prostu nie potrafi.
*Ojciec przekazał mu dużą wiedzę na temat astronomii, którą Allystair osobiście niezwykle sobie ceni.
*Generalnie jest stwierdzonym przypadkiem mnemonisty, aczkolwiek większość społeczeństwa jest w stanie zatwierdzić, iż Allyster pamięta jedynie o tym, co jest dla niego wygodne. Należy jednak podkreślić, iż niezależnie od sytuacji zawsze jest nieprawdopodobnie punktualny.
*Uwielbia dźwięk pozytywki i zapach świecy.

DATA DOŁĄCZENIA: 30.10. 2017
NAGANY: 0
POCHWAŁY: 0

PROWADZĄCY: reindeer / reindeer.so.you.know@onet.pl

niedziela, 29 października 2017

Od Jughead'a - Spędźmy noc nad oceanem II

Czy ktoś mi może powiedzieć ile dokładnie dni już minęło odkąd tutaj siedzę? Otaczająca mnie ciemność stała się dla mnie nową przyjaciółką, którą polubiłem. Tylko ona rozumiała mój obecny humor.. Chciałem oddać się w jej kojące ramiona i bezpiecznie w nich zasnąć. Ah, sen. Kiedy ostatnio prawidłowo spałem? Każda próba snu kończy się tak samo.
Piętnaście minut męczenia się aby zasnąć.
Usypiam.
I co mi się śni?
Koszmar, po którym od razu się budzę.
Jedyne miejsce, w którym czułem się teraz dobrze i bezpiecznie to był ciemny kąt pokoju, moje kochane łóżko, na którym siedziałem przykryty kocem. Gdy tylko zacząłem przymykać oczy, w głowie od razu pojawiał mi się przerażający obraz Jasper'a w różnych formach zakażenia. Na przykład jako typ I, III czy nawet V. Cholera.. dlaczego on musiał tak skończyć? Moje myśli zaczęły płatać mi różne scenariusze co powinienem był zrobić. Najrozsądniej byłoby po prostu skończyć ze samym sobą co nie? Ale kto normalny tak robi?
Ludzie którzy nie widzą sensu życia po utracie swojej miłości? 
Do diaska Jasper. Po co był Ci ten cały wyjazd nad ocean? 
Ugh.. Burczenie w brzuchu. Kiedy ja ostatnio zjadłem jakiś porządny posiłek? Jedyne po co raz na jakiś czas wychodziłem z pokoju były potrzeby fizyczne. Czasem gdy opuszczałem ciemną norę skradałem się do stołówki i wchodziłem na kuchnię aby co nieco skubnąć na przekąskę. Wyczuwałem idealne momenty. Może to były akurat noce gdy wszyscy spali? Taak.. to by wyjaśniało brak Julii na kuchni.
Teraz gdy zacząłem obracać się z boku na bok poczułem jak moje włosy opadają mi na twarz. Zarosłem, nie da się tego ukryć. Szorstka skóra na brodzie i niezbyt zadbane włosy mówiły same o sobie. Dodatkowo przez brak normalnych posiłków straciłem na wadzę. Dobrze, że i tak tu nie zagląda i nie musi na mnie patrzeć.
Mam nadzieję, że i ty Jaś trzymasz się fantastycznie. 
~*~
Minęły kolejne godziny. Z początku nic nie przeszkadzające burczenie w brzuchu przerodziło się w ogromny głód. Powoli zaczynał cierpieć na tym mój brzuch. Eghh.. No cóż.. Trzeba coś z tym zrobić. Przecież nie chce się zagłodzić.
Podniosłem się z łóżka i przeczesałem ręką włosy. Podszedłem do drzwi i delikatnie je uchyliłem aby sprawdzić czy korytarz jest pusty. Nikogo nie było. Chwała Bogu.
Słabe światło bijące od pochodni zdawało się być rażące no ale cóż się dziwić. Osoba taka jak ja, która siedzi tylko w ciemnym pomieszczeniu nie jest przyzwyczajona do jakiegokolwiek źródła światła. Po drodze na stołówkę zajrzałem do łazienki. Stając przed lustrem sam się przeraziłem. Przyglądałem się sobie z niechęcią i odrazą, która zaczęła we mnie narastać z każdą kolejną sekundą gdy patrzyłem sobie w oczy. Wychudzona twarz, która przede wszystkim zarosła. Podkrążone oczy, które same w sobie straciły dawny zielony blask. A już nie wspomnę o przebłyskach błękitu, który kiedyś idealnie wpasowywał się w bujną zieleń.
- Cholera Juggie.. coś ty ze sobą zrobił.. - burknąłem pod nosem łapiąc się za kosmyk włosów
Teraz do mnie zaczęło docierać co tak na prawdę się ze mną dzieje. To był niedorzeczny pomysł aby zaszyć się w pokoju. Ale czy chcę to zmienić? Jak dawno nie widziałem powierzchni ziemi? Ah.. Ten chłodny powiew wiatru we włosach, kojący niespokojną duszę.
Psiakrew. Zaczynałem tęsknić za rzeczywistością. Może by tak.. w końcu pokazać się światu i powiedzieć im że żyje?
Zaczynałem powoli ściągać ubrania, które miałem na sobie i wszedłem pod chłodny strumień wody, który szybko doprowadził mnie do "stanu trzeźwości". Poczułem się teraz jakbym zmył z siebie wszystkie smutki i żale chociaż wiem, że to tylko sztuczna nadzieja. Wychodząc spod prysznicu myślałem tylko co zrobić z tym zarostem..
Wpadłem szybko do pokoju i chwyciłem jeden z ostrzejszych noży i nożyczki. Stojąc znów przed lustrem zacząłem działać i poczułem się jakbym właśnie robił coś przełomowego w moim życiu. Przeważnie to szalone dziewczyny po nieudanych miłościach ścinają sobie włosy bądź się farbują. Teraz miałem wrażenie, że jestem jedną z nich.
Ciach, ciach.
Kruczoczarne kosmyki włosów padały na ziemie, zlatując swobodnie jak piórka. Następna w kolejności do zlikwidowania była broda. Naostrzonym nożykiem sunąłem po włoskach tak, aby nie zrobić sobie krzywdy. Muszę przyznać, że wszyło mi to całkiem dobrze.
Zajęło mi to kilka minut ale w końcu mogę przyznać, że końcowy efekt był dobry. Wrócił dawny Jughead. Już nawet zapominałem o tym, że byłem głodny ale pasowałoby co nieco przekąsić.
Wszedłem na stołówkę. Chyba był ranek ponieważ przy stolikach siedziało kilku mężczyzny i wyglądali na dość zaspanych. Sama Julia też nie wyglądała najlepiej. Gdy tylko podszedłem do niej prosząc o posiłek obrzuciła mnie spojrzeniem takim, że aż ciarki po plecach mi przeszły. Szybko więc zabrałem swoją porcję jedzenia i udałem się do swojego pokoju. Byłem tak głodny, że zjadłem wszystko po drodze. W pokoju zapaliłem świeczkę, aby już nie było tak ciemno i zacząłem ogarniać nieład i nieporządek jaki tam był. Na szczęście miałem jeszcze jakieś czyste ubranie, w które od razu się przebrałem. Pech chciał, że była to biała koszula, która w okolicach serca wyszyty miała tylko jeden wyraz.
,,Jasper"
Czy to możliwe, że mimo iż ją prałem niejednokrotnie nadal czuję na niej zapach blondyna?
Dodatkowo zarzuciłem na siebie moją zieloną pelerynkę. Lubiłem ją. Była ciepła i przypominała mi o ojcu. Świetne combo Juggie, to był dobry pomysł aby założyć na siebie ubrania, które Ci będą tylko o czymś przypominać.
Naciągnąłem ciemnozielony kaptur na głowę i ruszyłem w stronę schodów prowadzących ku wyjściu. Przyłożyłem jedną rękę do metalowych drzwi po czym oparłem się czołem o zimną powierzchnię.
Czy to dobry pomysł?
Cholera, Jughead. Siedziałeś w swojej norze pewnie coś około miesiąca. Czas to zmienić.
Mocnym pchnięciem ruszyłem ciężkie, metalowe drzwi, które otworzyły się ze skrzypnięciem.
Chłód, deszcz, wilgoć.
To były pierwsze rzeczy jakie zdołałem poczuć jeszcze nie wychodząc ze środka. Niebo osłonięte było szarymi chmurami, z których kapały krople deszczu. Rześkie powietrze wypełniło moje płuca a chłodny powiew wiatru zabawił się moimi włosami. Strażnicy pilnujący wejścia obdarzyli mnie swoimi spojrzeniami, które jak mniemam wcale nie były przyjacielskie a bardziej krytyczne. Przecież, prócz podkrążonych oczu i wychudzonego ciała nie wyglądam tak źle, prawda? Stałem tak przez moment i przyglądałem się otoczeniu. Nie było widać żadnej żywej duszyczki. Może to i lepiej dla mnie? Zero pytań typu "Co się z Tobą działo?", "Gdzie ty byłeś przez ten czas?". Deszcz zaczynał padać coraz mocnej. Z obojętnym wyrazem twarzy postawiłem pierwszy krok przed wejściem. Potem poszło z górki. Idąc przed siebie wyciągnąłem rękę i przyglądałem się jak to kropelki deszczy rozbijają się na mojej dłoni po czym zmieniają się w strumień i znów przybierają formę kropelki. Mogłem się z nimi utożsamić. Też byłem taką kroplą, która spadła i rozpiła się. Płynęła w formie strumienia aż w końcu znów stała się kroplą. Pytanie tylko, co teraz się z nią stanie?

CDN.

Fukuro Ichimaru



GODNOŚĆ: Fukuro Ichimaru
PSEUDONIM: Noroi
WIEK: 24 lata
URODZINY: 24 kwietnia 2014r
PŁEĆ: Mężczyzna
ORIENTACJA:  Jak to zwykli mawiać panseksualiści - liczy się tylko człowiek.
RANGA: Starszy Brat
SEKCJA: Obronna
STANOWISKO: Strażnik wejścia do Centrum
UMIEJĘTNOŚCI: Przede wszystkim muskularny, silny i wytrzymały - bardzo zaprawiony w walce wręcz, na której skupiał się przez dwie dekady swojego życia. Jest wybornym pięściarzem, a jego rosła sylwetka i kondycyjność czynią go trudnym przeciwnikiem. Zdolności fizyczne Noro są nie tylko szalenie przydatne w przypadku bitwy, ale również pożyteczne w dziedzinach wymagających użycia siły mięśni takich jak budownictwo. Mimo swoich gabarytów jest także człowiekiem zręcznym i obdarzonym ogromnym refleksem co ukazuje zwłaszcza przy użyciu katany, z którą wiruje niczym w tangu. Trudno go zmęczyć, a sama praca fizyczna sprawia mu przyjemność. Najlepiej pracuje z długim ostrzem, jego cięcia są precyzyjne i głębokie. W przypadku Ichimaru trzeba liczyć się z tym, że nieważne jak dobry będzie; w jego oczach to zawsze za mało, dlatego każdą wolną chwilę wykorzystuje na doskonalenie swych umiejętności.
CHARAKTER:  Stanowiący ucieleśnienie krnąbrności, uszczypliwości i wrodzonego cynizmu mężczyzna o naturze znudzonego dupka. Jeśli któregoś dnia świat zacznie się walić (o ile przypadkiem już się nie zawalił) nie liczcie na to, że Noroi cokolwiek zauważy. Charakteryzuje go niezwykle lekceważące podejście do świata i nonszalancki stosunek względem ludzi wokół. Do tego okazu niezdrowego ignoranta nie dociera nic poza jego osobistymi pobudkami i przekonaniami, no chyba, że ktoś proponuje mu papierosa. Śmiało można określić go mianem egoisty bo za wyjątkiem swej ukochanej siostry nie ma na tym nędznym padole nic co interesowałoby go bardziej niż on sam. Noroi zdaje sobie sprawę, że życie jest ciężkie a sukces osiąga się tylko ciężko pracując o czym uwielbia wszystkim przypominać. Nienawidzi tracić czasu na bzdety więc bzdurne gadki prędko go nudzą, tak jak zresztą całe nędzne próby zdobycia przyjaźni, w którą ten po prostu nie wierzy i uważa ją za coś wymarłego w obecnych czasach. Jest oporny i uparty jak wół... albo od razu całe stado wołów: jeśli Ichimaru coś postanowi, powie, obieca - to tak ma być i koniec kropka, nie dopuszcza do siebie opcji jakoby mógł się mylić więc o rezygnacji ze swoich planów nie ma mowy. Można do niego mówić, tłumaczyć, ale nieważne jak długi i sensowny będzie wywód; Noro po wysłuchaniu go z miną najbardziej nudzącej się osoby na świecie wstanie, trzaśnie drzwiami i po prostu pójdzie zrobić wszystko po swojemu. Mężczyzna wprost nienawidzi przyjmować od kogoś pomocy ani skupiać na sobie czyjąś uwagę więc na codzień robi wszystko by wypadać w świetle dnia na najmniej obiecującą postać w Obozie. Prawdę mówiąc Fukuro - ten prawdziwy, ukryty głęboko pod maską Noroi - nie znosi gdy ktoś się o niego martwi. Wie jak ciężko o przetrwanie i uważa, że fatygując komuś głowę swoim marnym żywotem może ściągnąć na tą osobę same nieszczęścia, toteż wszelkich starań dokłada by nikogo nie podkuśiło zainteresować się tym co skrywa w środku.
Z mniemaniu mężczyzny ten świat jest już zgubiony, dawna światłość i wolność jaką cieszyli się ludzie sprzed czterech dekad nigdy nie powróci. To nie tak, że jest pesymistyczną jędzą, po prostu nie wyobraża sobie sposobu wyparcia mutantów i odbudowania starej cywilizacji. Choć nikomu nigdy nie narzucał sposobu postrzegania realiów, szczerze irytuje go radosne powiedzenie 'zobaczysz, będzie tak jak dawniej'. Prawda jest taka, że już nigdy nic nie wróci do normy, a jedyne o co można walczyć to poprawienie panujących warunków.
Nosi w sobie silne poczucie obowiązku i spłaty każdego długu, jaki kiedykolwiek zaciągnie. Nigdy nie pozostawia spraw niedokończonych, jest perfekcjonistą i dba o to aby wszystko było dopięte na ostatni guzik.
To człowiek bardzo zdecydowany, szalenie ambitny i twardo stąpający po ziemi oraz uparcie goniący za przyświecającym mu celem. W towarzystwie cech takich jak nadużywana przez niego oziębłość i gruboskórność Noroi staje się po prostu twardy jak skała. Przez emanujący z niego cynizm, który nierzadko idzie w parze z ironią i sarkazmem ludzie prędko zniechęcają się do niego i z trudem znoszą samą obecność czarnowłosego, co rzecz jasna bardzo go satysfakcjonuje.  Pierwsze co widzisz patrząc na tego człowieka to zimne, szare oczy, które obserwują świat spod na w pół przymkniętych powiek. Z jego ust często smętnie zwisa nawet nieodpalony papieros, a założone na piersi ramiona i zirytowane westchnienia czynią z niego obraz znudzonego, zupełnie niezainteresowanego społeczeństwem, antysocjalego faceta pozbawionego krztyny empatii.
Chociaż w świetle zwykłej codzienności zdaje się mieć wszystko i wszystkich gdzieś w rzeczywistości jest zupełnie inaczej: te leniwe oczy patrzą i widzą, a widzą dużo więcej niż przeciętny człowiek. Ulubionym zajęciem Noro jest obserwacja - ten typ potrafi przez kilka godzin stać spokojnie w miejscu i nie wadzić nikomu w tym samym czasie bacznie przyglądając się każdej mijającej go osobie, wyłapywać każde padające z boku słowo, przez co przeważnie wie o danej personie więcej niż można się spodziewać. Lubi rozszyfrowywać ludzi, analizować poszczególne zachowania i wyciągać z nich wnioski. Przez lata stał się prawdziwym mistrzem w dziedzinie kinezyki, czyli metodzie komunikacji niewerbalnej, mowie ciała i odgadywaniu poszczególnej intonacji tonu głosu, tak więc konwersująca z nim osoba najczęściej zdradza o sobie wszystko czego chciałby się dowiedzieć, a na bazie tych jakże potrzebnych informacji Ichimaru sam decyduje czy warto wchodzić z omawianym osobnikiem w jakąkolwiek relację.
Dość zamknięty w sobie; ociera się nawet o miano tajemniczego. Myśli jakie kłębią się w jego głowie są nieodgadywalne, bo cała osoba Noroi nie zdradza nic poza przerażającą obojętnością. Jest nieprzewidywalny, zawsze idzie za ciosem i zdaje się na swoją intuicję. Nawet gdy myślisz, że jesteś w stanie przewidzić jego zachowanie mężczyzna zaraz odwróci kota ogonem i wykona ruch zupełnie odmienny od tego, jakiego mógłbyś się spodziewać. Istny człowiek-niespodzianka.  Nie cierpi poruszać tematów z nim związanych, omawiania zdarzeń z przeszłości unika jak ognia i równie niechętnie się przed kimś tłumaczy.
Mimo bycia cholernie małomównym on wprost emanuje pewnością siebie. Sprężysty krok, uniesiona w górę broda i dłonie nonszalancko wbite w kieszenie, a gdy te chmurne oczy otworzą się szerzej niż zwykle... ewidentny dominator, człowiek, który potrafi w dwóch zdaniach podsumować istnienie każdego z osobna i momentalnie stłamsić całe towarzystwo. W jego zachowaniu nie ma wahania. Noroi wie czego chce, a gdy już po to sięga nie wróci z pustymi rękoma. Gdy przebije się przez swoje własne mury i uwolni prawdziwego siebie wszystkie granice przestają dla niego istnieć. Fukuro to osoba charyzmatyczna, ktoś kto nie podda się i będzie walczył do utraty sił. Jest nieprzebłagany i bezwzględny, a przecież wygląda na gościa pozbawionego kręgosłupa moralnego. Ambitny za dwóch, na szczyt prze uparcie i nie boi się chwytać najbardziej zdradzieckich skał. Jego sercem rządzi lojalność i oddanie, a także wiara w słuszne cele i skryte pragnienie wolności. Kłótliwa bestia wyposażona w bogaty wachlarz ciętej riposty. Wadą Noro jest z pewnością to, że często nie potrafi odpuścić. Idzie w zaparte i dumnie eksponuje swoje racje, które w jego mniemaniu zawsze są słuszne.
To jedna z osób, którą wyjątkowo trudno przegadać z powodu bezlitosnych ataków słownych i doskonale dobranych wypowiedzi.
Mimo takich pozornych 'braków w obyciu' jest personą niezwykle troskliwą i czułą, chociaż mało komu udaje się to dostrzec. Jego kłótliwość, oschłość i działający na nerwy egoizm często wystarczają, aby ktoś wyrobił sobie na jego temat opinię. Sam Noroi dokłada wszelkich starań, aby wizja jego osoby lśniła w zimnych i nieprzyjemnych dla oka barwach.
Najważniejszym elementem osobowości Ichimaru jest jego ponadprzeciętna inteligencja, bystrość umysłu i doskonały zmysł strategiczny. Być może trudno uwierzyć, że ktoś wiecznie niezadowolony, znudzony i tak  apatyczny staje się niesłychanie wartościowym strategiem. Umiejętność działania pod presją, błyskawiczna analiza sytuacji i trzeźwe myślenie dają mu niemałe pole do popisu. W sytuacji gdy potrzebne jest ułożenie planu lub opracowanie taktyki ten znany wszystkim ignorant znika z powierzni ziemi. Na jego miejscu w jednej chwili pojawia się prawdziwy Fukuro - skupiony na przebiegu zdażeń, wierzący swej intuicji, zdecydowany i energiczny. Nie traci ani minuty, nie ma czasu na wahanie: podejmuje precyzyjne decyzje, jest gotów na wszelką ewentualność.
Gdy tylko jest sam całkowicie otwiera serce na piękno tego świata: niesłychanie kocha zwierzęta, każda przybłęda jest dla niego jak dziecko potrzebujące opieki stąd też zdarza się, że przy mężczyźnie gromadzi się mały zwierzyniec. W jego życiu wciąż jest miejsce na podziwianie gwiazd i rozkoszowanie się chłodem jesiennego wiatru. Natura i wspomnienia są w dlań bardzo ważnymi wartościami choć czarnowłosy wątpi aby ktokolwiek odnalazł w nim te głęboko ukryte pokłady wrażliwości, sentymentalizmu i pięknego w swej prostocie romantyzmu jakim obdarzona została osoba skryta pod płaszczem zimnego Noroi.
APARYCJA: 
WZROST: 197cm
WAGA: 85kg
KOLOR OCZU: Stalowoszare, w dodatku wiecznie lśniące, czego przeważnie nie da się dostrzec przez leniwie opuszczone powieki.
WŁOSY: Gęste, pozostawione w nieładzie kosmyki w barwie gorzkiej czekolady dla uproszczenia nazywane czarnymi.
INNE: Noroi jest miłośnikiem starej, odległej w czasie o kilka stuleci peruwiańskiej mody. Na co dzień można go spotkać w białej, bawełnianej koszuli i dopasowanej kamizelce o głębokim cięciu ze złotą obwolutą. Mężczyzna ze względu na swój wzrost ma ogromny problem z doborem spodni - po pandemii udało mu się przechwycić zaledwie dwie czarne pary noszone do kompletu z kamizelką. Jest właścicielem wysokich za kolano, wąskich butów kojarzonych z dawnym rycerskim ubiorem. Po ojcu odziedziczył długi, mosiężny płaszcz ze złotymi klamrami, który nierzadko służy mu za okrycie w przypadku deszczu. Obiektem rozpoznawczym, który jest stałym elementem jego ubioru jest biały, karbowany plastron noszony przez Noro pod szyją.
GŁOS: KLIK
HISTORIA: Urodzony został w zwyczajnej, pogodnej i całkiem unormowanej rodzinie, gdzie rodzice troszczyli się o swoje dzieci i otaczali je należytą opieką. Najważniejszą rolę w domu Ichimaru pełnił ojciec Noroi - emerytowany żołnierz, historyk i ceniony członek rady miejskiej. Nie sposób ukryć, że mężczyzna od zawsze był na chłopca ogromnym autorytetem, wzorem do naśladowania i obiektem dumy. Z ojcem łączyła go niezwykle zażyła więź, coś co sprawiało, że rozumieli się bez słów. Dawny członek wywiadu odkrył w swym synu wielki potencjał, który postanowił rozwijać w trakcie zajęć z boksu i trenowanych wspólnie sztuk walki. Noro trenował już od piątego roku życia, najpierw rekreacyjnie, później coraz ciężej i ciężej. Całkiem możliwe, że to właśnie dzięki tak wczesnemu wprowadzeniu umiejętności obronnych Fukuro wielokrotnie zdołał umknąć śmierci. Rodzinna miłość i szczęcie nie trwały jednak długo. Na kilka miesięcy po dziewiątych urodzinach chłopca tajemniczy wirus wydał na świat pierwsze monstra, które w niedługim czasie zdominowały znany ludzkości świat.
Nadszedł czas ucieczki, ludzie ginęli w zatrważającym tempie, a bestie pustoszyły miasta i ulice. Gdyby  nie umiejętność pracowania w stresie i niesłychane zdolności ojca Fukuro, cała rodzina z pewnością zostałaby zarażona. Dzieciństwo Noro przerodziło się w walkę o przetrwanie, stałe zmiany miejsca pobytu, wędrówki i próby pozyskania materiałów niezbędnych do życia. Matka chłopca, która pracowała w oranżerii posiadała doskonałą wiedzę na temat roślin i ich wykorzystania w medycynie, dlatego w każdej osadzie do której trafiali w trakcie upływu lat stawała się cenioną zielarką. W 2021 roku, w trakcie gdy rodzina Ichimaru osiadła na długi czas w nadmorskiej osadzie Everdeen na świat przyszła Hanabi, która w momencie stała się rodzinnym skarbem. Ojciec przyuczył dorastającego Fukuro, że jeśli któregoś dnia go zabraknie, to w jego rękach spocznie obowiązek chronienia siostrzyczki i mamy. Noroi do dziś wypomina sobie, że nie podjął wystarczających kroków aby pomóc matce.
Gdziekolwiek bywali, tam zaraz zjawały się coraz to nowe kreatury. Emerytowany żołnierz i jego syn stali się dobranym duetem, a wciąż szkolący się Noro wkrótce wyrósł na silnego i sprawnego mężczyznę. Osada za osadą upadała, całe rzesze ludzi niezdolnych do walki ginęło pożarte przez mutanty, a familia Ichimaru wciąż podróżowała, nieuchwytna, zgrana i zdesperowana. Z czasem umiejętności walki oraz medycyny zaszczepiono również w maleńkiej dziewczynce, która na zawsze pozostanie oczkiem w głowie swego starszego brata. To co działo się w międzyczasie dla wielu na zawsze pozostanie tajemnicą - podobnie jak historia dwóch długich pręg na torsie Fukuro, sekretem jaki nosi w sobie srebrna katana oraz zakazanym imieniem ojca, którego chłopak nigdy nie używa. Nikt nie wie kim była Torone, co stało się z rodzeństwem Westów... Wszystko to, o czym usłyszeć można w przelotnych rozmowach z siostrą, każde skyrcie pilnowane przez niego zdjęcie są dla Ichimaru niezwykle ważnymi faktami z przeszłości, których poprzysiągł strzec. Fukuro w opowieściach o swoim życiu jest bardzo ostrożny, niesłychanie pilnuje swego języka bo to, czym niechący mógłby się podzielić jest jak szkodliwa mantra; raz poznana na zawsze zmienia czyjś światopogląd.
Do Osady dotarł wraz z rodziną przed sześcioma laty, gdy jako osiemnastolatek wciąż był wstrząśnięty utratą grona osób z poprzedniego zgromadzenia. Jego smutek przerodził się w buntowniczy gniew, który ten nieopacznie wyładował na ojcu zarzucając mu winę za wszelkie krzywdy jakie kiedykolwiek go spotkały. Tamtej pochmurnej, zimnej nocy między dawnym żołnierzem a jego rozdartym synem doszło do tragicznej w skutkach kłótni, która uwieńczona nienawistnymi słowami sprawiła, że dwojgu tak bliskich sobie osób nie dano szansy spotkać się już nigdy później. Jak doszło do tego, że już raz zraniony chłopak na zawsze odwrócił się od świata?
Po awanturze jaka rozegrała się na terenie jeszcze młodego wówczas Camelotu ojciec Fukuro pochwycił płaszcz i wybiegł w noc, niezdolny do opanowania emocji. Osiodłał konia i pomknął  przed siebie, przynależąc do sekcji rozpoznawczej miał doskonałą sposobność do wydostania się poza ogrodzony rewir. Uciekł w noc, zapewne chcąc uporządkować myśli i odciąć się na moment od krzyku i chaosu... Ze swej wyprawy nie wrócił ani nazajutrz, ani po miesiącu, ani nigdy później.
Po feralnej nocy grupa poszukiwaczy odnalazła jedynie konia spłoszonego pośród drzew, z męskim płaszczem przewieszonym przez siodło. Jeźdźca najpierw uznano za zaginionego, a później - jak orzekł sam Noroi - za martwego.
Noszona w sercu furia ustąpiła miejsca smutkowi i goryczy, zniesmaczeniu i niemijającej anhedoni. W chwili gdy na ręce Ichimaru złożono ojcowski płaszcz chłopak pojął, że to z jego winy stało się to wszystko. Stracił chęć do życia, znienawidził siebie za swój grzech. Niezdolny do dzielenia się winą z resztą społeczeństwa, na sześć długich lat zrezygnował z życia w gronie osadników, jedyne czym się zajmował to wertowanie ojcowskich ksiąg i wyczerpujące treningi, które pierwotnie doprowadzały jego organizm na skraj wytrzymałości. Z każdym takim dniem jego serce twardniało coraz bardziej, aż w końcu stało się zimne i nieczułe jak głaz. Jedyną, ostatnią pociechą dla Noro była jego siostra, o którą walczył będzie do samego końca.
Dopiero po śmierci matki, która od lat chorowała na ciężką, popandemiczną odmianę gruźlicy coś sprawiło, że zastój i melancholia w jakiej dotychczas żył zeszły na dalszy plan. Pojawiła się chęć działania, otoczenia Hanabi troską i utrzymanie rodziny. Te bodźce natchnęły Noro do opuszczenia mrocznego domostwa, próby otworzenia się na świat i dołączenia do sekcji Obronnej, w której to dwudziestoczteroletni Fukuro postanowił spróbować swych sił.
PARTNER: Choć zdaje się być całkowitym przeciwieństwem bliskich kontaktów z ludźmi, w jego sercu wciąż jest miejsce dla kogoś wyjątkowego.
PUPIL: Ukochany kocur Haku
RODZINA: Podejrzewa się, że jego ojciec zginął na jednej z wypraw. Matka, nosząca imię Ichigo chorowała przez wiele lat, lecz to właśnie jej śmierć zmusiła Noroi do przyłączenia się do działalności Obozu. Po świecie drepcze jeszcze radosna, rudowłosa istota - ukochana siostrzyczka: Hanabi Ichimaru.
BROŃ: Jest właścicielem odlanej z białego srebra katany, bez której nie ruszy się z Centrum. Broń, która należała niegdyś do jego dziadka i była rodzinną pamiątką ochrzcił imieniem ojca, którego używa go tylko w chwilach gdy potrzebuje podkreślić ogromne znaczenie miecza w jego życiu.
INNE: 
` Przedstawia się jako Noroi i wymaga aby to właśnie tak się do niego zwracano
` Oficjalnie uzależniony od mentolowych papierosów, których sztukę przeważnie zatkniętą ma w usta, co jest dlań symbolem rozpoznawczym
` Wyznanie wartości? Siostra, kot i on sam.
` Zdarza się, że mówi do siebie. Najczęściej są to narzekania bądź buntownicze docinki kierowane do nieobecnych osób
` Jest nocnym markiem, dodatkowo zwykle wystarczają mu dwie do trzech godzin snu
` Bibliofil i absolutny mól książkowy. Jego ojciec zgromadził ogrom książek sprzed wybuchu pandemii; zarówno naukowych jak i przykładowo dramatów poetyckich, takich jak Iliada.
` Ściął swe włosy w dniu pochówku matki, czyli na kilkanaście dni przed wstąpieniem do sekcji
` Choć wszystkie zwierzęta traktuje po przyjacielsku jest szczególnym  miłośnikiem kotów
` W głębi serca czuł, że powinien był dołączyć do sekcji Rozpoznawczej i iść w ślady ojca, ale zbyt wielki lęk przed śmiercią sprawił, że wybrał funkcję strażnika. Momentami żałuje swego wyboru

Inne zdjęcia: X X


DATA DOŁĄCZENIA: 29.10.2017
NAGANY: 0
POCHWAŁY: 0

PROWADZĄCY: higherthangod@onet.pl

piątek, 27 października 2017

Od Jughead'a CD Yonas'a

Dzisiejsza noc nie zapowiadała się jakoś zbytnio pięknie. Ciemne niebo przysłonięte było warstwą chmur przez które starały się przebić promienie światła rzucane przez księżyc. Nie było można nawet dostrzec ani jednej gwiazdki na ciemnej polanie nad naszymi głowami. Intrygowało mnie zachowanie blondyna. Spojrzawszy w jego kierunku dostrzegłem zaciekawienie i zarazem odrobinę szczęścia w jego piwnych oczach. Miałem wrażenie jakby jego tęczówki przybrały barwę zachodzącego słońca. Zachód słońca.. druga rzecz, którą uwielbiam podziwiać zaraz po gwieździstym niebie.
Co sądzę o nocy i dniu? To tak jakbyś zapytał co sądzę o życiu i śmierci, o świetle i ciemności. Jedno nie może istnieć bez drugiego.. 
- Dzień i noc są jak Yin i Yang. Dzień przeważnie kojarzy nam się z czymś pełnym słońca i radości, beztroski i bezgranicznej wolności. W takowe słoneczne dni zawsze jesteśmy aktywni i mamy pełne ręce roboty. Dzień kojarzy mi się z życiem, a noc natomiast ze śmiercią lecz nie tylko.. Noc odpowiada za część naszego życia, którą w większości prześpimy pod ciepłym okryciem. - westchnąłem - Gdy myślę o nocy w głowie mam tylko jeden obraz, ciemne niebo na którym promienieją jasne gwiazdki a gdzieś nieopodal przez korony drzew przebija się księżyc. - przerwałem na moment aby sprawdzić czy mężczyzna idący obok wciąż mnie słucha - Wszystko ma swoje przeciwieństwo. Lecz tak naprawdę nigdy nie jest to całkowite a tylko względne. Żadna rzecz, ani zjawisko nigdy nie będzie w pełni Yin ani Yang. Każde z nich zawiera jakąś część swojego przeciwieństwa jak na przykład.. Rodzimy się, żyjemy po czym umieramy, wznosimy się i upadamy. Tak też jest z dniem i nocą. Jedno istnieje po to aby istnieć mogło i to drugie. - spojrzałem ku górze na ciemne niebo, zaczynało się przejaśniać.
Może uda nam się dostrzec gwiazdy?
Powróciły do mnie wspomnienia z kilku? Może i kilkunastu dni, które spędziłem siedząc w swoim pokoju nie wiedząc nawet co dzieje się na zewnątrz. Co noc męczyły mnie koszmary, w których po raz ostatni, w deszczową noc, widziałem Jasper'a. On odchodził a ja w bezruchu stałem i przyglądałem się. Potem ten koszmar zaczął mieszać się z koszmarem o moim ojcu, lecz teraz zamiast rozszarpywanego dorosłego mężczyzny widziałem te jasne, platynowe włosy.
Przebiegł mnie dreszcz gdy tylko obraz ze snów ukazał się w mojej głowie. W jednej chwili wypłynęła ze mnie cała energia. Zwolniłem kroku i z twarzą zwróconą ku niebu czułem jak w moich oczach gromadzą się łzy.
- Coś się stało? - blondyn od razu zareagował. Kurczę, nie sądziłem, że to zauważy.
- Ostatnio dość słabo spałem... - szybkim gestem przetarłem oczy - Koszmary senne i te sprawy - prychnąłem cichym śmiechem
- Opowiesz coś o nich? - poczułem jak zbliża się do mnie, po czym kładzie rękę na moim ramieniu - Oczywiście jeżeli nie chcesz nie będę Cię do tego zmuszać - odparł ze spokojem w głosie
- Już dawno powinienem to z siebie wyrzucić..

<Yonas?>

wtorek, 24 października 2017

Od Mikela CD Shinaru

Patrzyłem z lekkim zdziwieniem na to co robi chłopak. Miał ładny, melodyjny głos i mógłbym nawet znieść jego podśpiewywanie. Słysząc spokojny utwór wydobywający się z ust blondyna poczułem się dziwnie senny lecz było to miłe uczucie. Poczułem się jakoś radośnie z tą myślą, że słucham jak ktoś śpiewa w moim towarzystwie. Rozejrzałem się dookoła. Paru ludzi zaczęło spoglądać w naszą stronę lecz Shin jakoś się tym zbytnio nie przejmował i śpiewał dalej. Nagle przerwał i spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczami.
- Mam nadzieję, że Cię nie uśpiłem tym nudnym śpiewem - powiedział z uśmiechem
- Nie.. - szepnąłem - Nie uśpiłeś mnie, ani Twój śpiew nie był nudny. - odwzajemniłem jego uśmiech
- Dziękuje - podziękował lecz jego twarz spochmurniała, za pewne było to spowodowane wspomnieniami o rodzicach - Czy nadal mam ci pomóc? - zapytał
- Tak, chętnie. Wiesz.. to chodzenie i pilnowanie porządku samemu, czasem się robi nudne i warto mieć kogoś z kim można porozmawiać - uśmiechnąłem się do niego i skończyłem jeść swój posiłek - O ile nie masz nic ważniejszego do zrobienia..
- Nie - z uśmiechem przerwał mi moją wypowiedz i podniósł się chwytając za swoją tace - Tylko.. pozwoliłbyś, że najpierw udałbym się do siebie do pokoju i spotkamy się gdzieś za godzinę przed wejściem do Centrum.
- Nie ma problemu - kiwnąłem głową a blondyn oddalił się i gdy tylko odstawił tace wyszedł ze stołówki
Co ja mogę robić przez godzinę? Co prawda dzisiaj miałem pełnić swoją funkcję przez cały dzień ale.. godzinka przerwy w niczym nie powinna zaszkodzić. Pewnie poszedłbym się zdrzemnąć. Tak, to dobry pomysł. Drzemki podczas pracy.. w ogóle drzemki podczas dnia to coś co kocham a zarazem nienawidzę. Czasem gdy się budzę po takowej drzemce jestem jeszcze bardziej zmęczony niż byłem przed drzemką. Z racji iż była ładna pogoda postanowiłem to wykorzystać i oddać się w objęcia snu gdzieś na świeżym powietrzu. Mam nadzieje, że przestało padać. Powietrze po deszczu jest wspaniałe.
Podniosłem się z ławki i chwyciłem tacę, którą odniosłem Julii przy okazji dziękując za posiłek. Wyszedłem ze stołówki powoli kierując się w stronę schodów prowadzących ku górze. Ciekawi mnie kiedy znów zacznie tutaj funkcjonować coś takiego jak prąd. Z tego co wiem ponoć inżynierowie nad tym pracują.
Uśmiech namalował mi się na twarzy gdy tylko zobaczyłem, że przez chmurki przedzierają się promienie słońca a po deszczu nawet nie było widać śladu.. tylko ten..zapach..
Usiadłem obok drzewa, tam gdzie była sucha trawa. Aż dziwne.. Zamknąłem oczy i zasnąłem.
Po jakimś czasie usłyszałem kroki kierowane w moją stronę. Szybko wybudziło mnie to z drzemki i przed sobą ujrzałem Shin'a. Przez głowę przeleciała mi jedna, głupia i nie poważna myśl lecz co mi tam..
- Znasz może jakieś ciekawe miejsca poza osadą? - zapytałem i w oczekiwaniu na odpowiedź od blondyna podniosłem się z ziemi i bacznie się mu przyglądałem

<Shin?>

Od Yonas'a CD Jughead'a

Odpowiedź bruneta mnie ucieszyła. Jego sytuacja, o której niezbyt wiedziałem, ciekawiła mnie. W poważaniu mam słowa Carla o nie wtrącaniu się. Sekrety to przecież coś z czym powinno się walczyć, mogły być ważne zanim zapanował chaos.
- Za niedługo chodzenie nocą po powierzchni będzie trochę bardziej skomplikowane. - rzuciłem, wsuwając ręce do kieszeni czarnych spodni.
- Masz na myśli zimne miesiące?
- Tak. - westchnąłem, rozglądając się po okolicznych budynkach. Ich cień był coraz dłuższy, a już za chwilę miał stopić się z ciemnym tłem. - Zimy są dłuższe i zimniejsze. Nie wiedzieć dlaczego. To powód, dla którego zimą musimy zamykać przejścia.
- Jak długo tu jesteś? Widać, że znasz się na osadzie.
- To kwestia przyzwyczajenia. Półtorej roku... Coś koło tego.
- Widać, ze dłużej ode mnie. - założył bluzę, wiszącą mu dotychczas na ręce.
- Aż szkoda, że nie spotkaliśmy się od razu. Bywam irytujący, ale ludzie się przy mnie zawsze uśmiechają. Tylko ty jesteś wyjątkiem. - choć się nie zatrzymaliśmy, podążając dalej, poczułem, że atmosfera się zmieniła. Coś musiało się stać. Nasz lekarz coś ukrywa.
- Wybacz, że popsułem twój plan przynoszenia radości.
- Jestem jak promienie słońca, a i je czasem musi zakryć jakaś chmura. - uśmiechnąłem się, przerzucając wzrok na niebo. Kilka obłoków wisiało na tle wychodzącego księżyca, a za nimi ciągnął się jeden, ogromny. Jeśli się nie rozrzedzi nici z pięknego, nocnego wypadu. - O ironio, oby nie zniknął i księżyc.
- Gwiazdy nie będą widoczne. - szepnął.
- Cóż, wolę dzień. Nawet jeśli niebo jest zasłonięte, jest w miarę jasno. Noc bez gwiazd i ich przewodnika przynosi strach. - skomentowałem równie cicho co mój towarzysz.  Nigdy nie lubiłem tej pory, jednak spacer na zimnym powietrzu, po całym dniu pracy. Ach, to wszystko pomaga. Nie tak jak szwendanie się ulicami za dnia, ale nic nie poradzę. Nie mam na to czasu, zwracając uwagę na to jak bardzo teraz hodowcy muszą współpracować z rolnikami i polującymi. Odpowiednia pasza, zwierzyna. I jeszcze kucharze. Jeśli nie będzie wystarczająco dużo mięsa musimy wiedzieć, które zwierzęta uśmiercić. Ale o tym mogę myśleć w godzinach pracy. Teraz jestem tu, aby rozwiązać problem tego chłopaka. - A ty co sądzisz? O nocy i dniu?

<Jughead?>

Od Jae CD Hailee

Westchnąłem znudzony gadatliwością kobiety. Czy ona nie mogłaby już dać sobie z tym wszystkim spokoju? ,,Gadam to, gadam tamto. Jestem wiecznie szczęśliwa i rozgadana", niczym jakiś pieprzony wampir energetyczny czy jak to tam szło. Gdybym zajmował się zwierzętami czy też byłbym z lekka nie teges? Nie no, żartuję. W końcu ja uwielbiam wtranżalać się w czyjeś sprawy, no nie ma opcji żebym mógł zostawić kogoś w spokoju... Th.
Usiadłem na jednym z większych głazów, rozsiadając się w cieniu sporej wielkości dębu. Kusza spoczęła bezpiecznie obok moich stóp. Ściągnąłem bejsbolówkę, tarmosząc włosy. Ostatnimi czasy stały się strasznie szorstkie i łamliwe. Zawsze tak mam kiedy przychodzą zimniejsze miesiące. Drzewa w tym roku przyodziały kolekcję jesienną nieco wcześniej niż ostatnio. Przed osadą wala się pełno liści. Między iglastymi roślinami musi być też pełno takowych, zrzucających swe przebranie i stojących nago przez wszystkie zimne miesiące. Jakie plany na zimę ma ta osada? Najchętniej gdzieś bym odszedł, takie zbiorowiska to łatwy cel - tymbardzije zimą, gdy większość jest bezbronna. Oczywiście trzeba należycie rozplanować atak, jednak jak mówi moja jakże żąłosna historia jest to możliwe. Wystarczy kilkoro zdolnych ludzi, a nawet jeden. Pojedyńczy człowiek może być sprawcą, tym który wybił dziesiątki. Kiedyś pewnie ludzi w miejscach takich jak Camelot nazwałbym nędznymi niedobitkami. Teraz jednak minęło przecież szesnaście lat od zapanowania pandemii. Nie są tak żałośni skoro przeżyli, choć wciąż stanowią zdecydowaną mniejszość. Ale... O czym ja mówię, sam jestem takim niedobitkiem, człowiekiem. Z dnia na dzień jestem coraz bardziej znudzony czekaniem na koniec. Skoro mam umrzeć, chciałbym zobaczyć jak każdy z mojego jakże aroganckiego gatunku umiera. Znam ludzi, którzy marzyliby o wytępieniu tytanów, ale ja nie podjąłbym się takiego przedsiębwzięcia. Byłbym... bylibyśmy z góry spisani na porażkę. Po prostu nie warto. Gdyby zwycięstwo było możliwe już dawno skończylibyśmy to gówno, albo nawet nie pozwolilibyśmy aby się rozpętało. Czy mógłbym teraz siedzieć w swoim domu, w cieple kominka i grać na pianinie ulubioną melodię? Pewnie byłbym szczęśliwy. Jak dawno nie oddałem się muzyce? Będzie już trochę... W końcu ostatni raz musnąłem klawisze instrumentu... Huh, przed upadnięciem mej rodzinnej osady.
Zimny wiatr obudził mnie, przypominając, że w mojej dłoni wciąż spoczywa czapka. Usiadłem, nie opierając się już łokciami o nogi i założyłem okrycie na głowę. Tsa, teraz czas być czujnym, słuchać każdego dźwięku. Nawet jedna złamana gałązka może być przecież zagrożeniem.

<Hailee?>

niedziela, 22 października 2017

Od Mikela CD Maxine

Historia z życia Max nie była jakoś zbytnio urozmaicona wydarzeniami ale muszę przyznać, że dziewczyna nie miała lekko. Tak jak i my wszyscy, miała swoje problemy i kłopoty związane nie tylko z mutantami i przeżyciem ale także z rodziną. Zrobiło mi się przykro gdy zaczęła opowiadać o swojej matce. Musiała przeżyć niezbyt radosne chwilę gdy jej rodzicielka nie wróciła do osady z wyprawy. Pewnie obie darzyły się miłością. Moi rodzice byli inni.. nie wiem nawet czy mnie kochali czy byli obojętni na to co się ze mną działo. Ciekawi mnie czy oni nadal żyją czy już ich coś zeżarło.
- Zagrajmy w coś - zaproponowała Max kończąc swoją wypowiedź
- Ale w co? - zapytałem z ciekawości. Mało grywam w różne gry a tym bardziej nie biorę udziału w żadnych zabawach. Zawsze si tylko przypatrywałem jak robią to inne dzieciaki.
- Nie wiem, ja zaproponowała grę, ty wybieraj. - wzruszyła ramionami
- Hym, to może w „kto lepiej przedstawi kogoś kim nie jest”? Udajemy postać, którą nie jesteśmy i druga osoba musi zgadnąć. - zaproponowałem. Lubię czasem poudawać, że tak na prawdę nie ma żadnej zarazy i wszyscy żyjemy w wesołym świecie.. Chociaż mogę się założyć, że nawet jeżeli nie byłoby zakażenia i żadne mutanty nie zaśmiecały naszej planety, zniszczyłoby nas coś innego.
- No dobra, kto zaczyna? - z uśmiechem spojrzała w moją stronę
- Ty zacznij. - odparłem chcąc zobaczyć co takiego może wymyślić rudowłosa dziewczyna
- Okej. To może.. - dziewczyna kucnęła na trawie i zaczęła swoje przedstawienie. Wsparła się na ręce i jedną wolną rozpuściła włosy, które swobodnie opadły jej na twarz. Dłońmi pokazywała na swe paznokcie sugerując, że nie są dość nie normalnych rozmiarów
- Hym.. Czy jesteś mutantem? - zapytałem śmiejąc się z dziwacznej pozy Max
- Tak, dokładnie Sherlocku, a teraz twoja kolej. - odparła śmiejąc się razem ze mną
W głowie zaczęło mi się roić od pomysłów lecz może zaczniemy od czegoś prostego.
Wstałem z ziemi i zacząłem wywijać rękami tak jakbym trzymał w nich jakieś ostrze na przykład katanę.
- Wojownik? - zapytała dziewczyna, która przyglądała się każdemu mojemu ruchowi
Podbiegłem do drzewa i zacząłem się na nie wspinać po czym siadłem na jednej z gałęzi i moje ciut dłuższe włosy opadły na moją twarz zasłaniając ją.
- Ej.. Czyżbyś udawał mnie? - rudowłosa z oburzeniem podeszła do drzewa
- No coś ty.. - uśmiechnąłem się do niej zeskakując z gałęzi
- Th.. no dzięki - parsknęła
- Nie ma za co - obdarzyłem ją kolejnym uśmiechem - Więc co teraz? - zapytałem
- Może wróćmy koło ogniska? Zrobiło się chłodno - dziewczyna potarła swoje ramiona
- No dobrze, dobrze. - przytaknąłem i zbliżyliśmy się znów do ogniska siadając obok ciepłego ognia
Spojrzałem na niebo. Było pełne gwiazd lecz jedna z nich wyróżniała się od całej reszty, ponieważ jako jedyna na niebie tak mocno świeciła. Nawet nie zorientowałem się kiedy zrobiło się aż tak ciemno.
- Ciekawe, czy my też kiedyś się tam znajdziemy? - zapytałem kładąc się na plecach - Mógłbym wtedy obserwować wszystkich na ziemi - uśmiechnąłem się na wyobrażenie siebie jako gwiazdy
Rudowłosa dziewczyna przez moment obserwowała mnie po czym ułożyła się obok mnie i także spoglądała na gwiazdy. Obróciłem głowę w jej stronę.
- Jak myślisz, co się stanie z nami po śmierci? - słysząc moje pytanie także zwróciła się do mnie. Miała ładne oczy..


<Max?>

czwartek, 19 października 2017

Od Autumn - Quest VI

Spoglądam w górę, szare chmury całkowicie zasłaniają to, co jest za nimi. Wiatr zadaje mi się wiać z każdej możliwej strony, chociaż dobrze wiem, że nadchodzi ze wschodu. Staram się odwrócić głowę tak, by ułatwić sobie i mojemu towarzyszowi funkcję oddychania – jeszcze przed chwilą ustawieni pod prąd żywiołu, byliśmy narażeni na wdmuchiwane prosto w nasze nozdrza powietrze, co było co najmniej niekomfortowe. Lekko naciskam lewą łydką na koński bok, rusza we wskazanym tym gestem kierunku. Od razu przechodzi do galopu, co prawda powolnego, ale mimo wszystko szybszego od kłusa. Czuję pracę mięśni zwierzęcia pod moim ciałem, jego rytmiczne wdechy i wydechy, każde uderzenie kopytem, a nawet wibracje przy najcichszym chociażby parsknięciu. Ventus parska radośnie, zadowolony z przejażdżki. Ale jej celem nie jest czyste zadowolenie jego i moich zmysłów – chodzi o znalezienie czegoś. Prostuję plecy mimo tego, że nikogo nie ma w pobliżu. Nawyk pozostaje nawykiem, trudno się go oduczyć zwłaszcza gdy wie się, że jest korzystny dla poprawnej postawy i samego zdrowia. Chłód przenika moje ubranie, ale nie przeszkadza mi to. O ile zimno nie jest grudniowym mrozem, właściwie to je lubię. Czuję się wtedy najbardziej naturalnie, w swoim klimacie, po prostu mnie to cieszy. Deszczowa pogoda czy chociażby chmury rzucające na wszystko cień, tak jak dzisiaj, to nadaje mojemu życiu barw. Mimo jakby się mogło wydawać, odbierać je. Kaszlę cicho, ledwie dosłyszalnie w wietrze wiejącym wokół nas. Zdaję mi się, że lada chwila, a z któregoś z zakamarków ulicy wyłoni się zakażony, mający niezwykłą chęć na dorwanie i mnie, i mojego kopytnego przyjaciela. Napinam mięśnie, mimo wszystko pochylam się nieco do przodu w chwili, gdy kończyny zwierzęcia mocno zatapiają się w miękkim i zdradzieckim podłożu, starając się zatrzymać. Piana tocząca się z jego pyska zostaje rozrzucana na boki i porwana wraz z wiatrem w chwili, gdy kiwa głową na boki w niespokojnym geście, wykonując ruchy żuchwą podobne do tych, które pozwoliłyby rozdrabniać pokarm, w jego przypadku chociażby świeżą, zieloną trawę. Parę prychnięć kończy wysokie rżenie, wprawiające całe jego i moje ciało w drgania na parę sekund. Przed nami znajduje się wielki pies. Nie potrafię oderwać oczu od pochylonego do przodu udomowionego ssaka, którego wściekłe czarne ślepia patrzą prosto na nas. Łapy ma rozstawione szeroko, sylwetką przypomina boksera, tak naprawdę chyba to nim jest, ale trudno stwierdzić – mutacja dotknęła również i jego, gdyż jest nieco większy, bardziej umięśniony, posiada większe kły ( które właśnie szczerzy, spomiędzy nich wydobywa się ślina ) oraz nienaturalnie szeroką klatkę piersiową. I jak się domyślam, zwiększoną liczbę żeber, przynajmniej o dwie pary. Czy to możliwe? Najwidoczniej. Czuję się, jakbym została stworzona do czucia strachu i trwogi podczas przyglądania się scenom śmierci. Jakbym nie mogła robić nic innego. Ale, ku mojemu zaskoczeniu i uldze, obiekt będący zagrożeniem zdrowia oraz życia, odwraca się właśnie bokiem i wydając z siebie gardłowe pomruki, powoli przemierza parę metrów. Stawia długie kroki, nie wyprostowuje kończyn na całą swoją możliwość, by móc jak najszybciej zareagować. Nie spuszcza z nas wzroku, Ventus stawia dęba, słyszę głośne szczeknięcie ostrzegawcze. Zaskoczona nagłym wyczynem wierzchowca w ostatniej chwili ratuję się przed upadkiem,zaciskając mocno łydki na jego bokach. Dziękuję sobie w duchu za to, że mimo pośpiechu postanowiłam założyć siodło – strzemiona uratowały mi w tej chwili skórę, inaczej bym spadła. Gdy w końcu powraca do pozycji poziomej, ponownie niespokojnie przebiera w miejscu kopytami. Nakazuję mu zostać wiedząc doskonale, że chciałby uciec. Ale jeśli w okolicy jest jeden niebezpieczny pies, to może być i więcej. Ponadto, należałoby coś z nim zrobić. Przecież tutaj są też dzieci, one mogłyby nie wiedzieć, jak zachować się w podobnej sytuacji. Być może odważyłyby się nawet zaatakować gołymi rękoma groźne stworzenie, teraz warczące z opuszczoną głową, wciąż krążące długimi krokami przed nami. Czuję, że Ventus po raz kolejny szykuje się do stanięcia na tylnych nogach, szybko analizuję możliwe wyjścia. Ucieczka, zawołanie o pomoc, odwrócenie uwagi zwierzęcia i pokonanie go. Po raz pierwszy nie wiem, co byłoby najwłaściwszym wyjściem. Podejmując szybką decyzję, cmokam i napieram piętami na ciało ogiera, ciągnąc wodzę w lewej dłoni. Rozumie bez problemu – rusza szaleńczym galopem z miejsca, wykonując obrót niemal w jednym susie. Jego gwałtowne ruchy wyrzucają w powietrze grudy błota, trafiające w moją twarz, na ubranie i wszystko inne. Popędzam go, szacując, na jaką prędkość i na jak długo możemy sobie pozwolić. Zmęczenie nastąpi dopiero potem, adrenalina dodaje dodatkowej energii, podłoże jest śliskie i grząskie. Słyszę za sobą silne uderzenia – monstrum podąża za nami, odwracam na parę chwil głowę – wykonuje zatrważająco szybkie ruchy, wspomagając się pazurami wbijanymi w ziemię. Skręt wykonuje bez problemu, posługując się niemalże tylko jednym susem pokonuje długość około dwóch metrów. Pośpieszam pędzącą bez wytchnienia jedyną deskę ratunkową, odwracam się z powrotem przed siebie. Jazda z taką prędkością po niepewnym podłożu, niesprzyjających warunkach klimatycznych, w dodatku będąc ściganą przez nieco zmutowane, żądające mojej krwi zwierzę? Koń wykonuje nagły skręt, muszę użyć całej mojej siły, by nie zlecieć z jego grzbietu. Mijamy kubły na śmieci, kolejne parę rozrzuconych cegieł, na końcu mam wrażenie, że całą krew odpłynęła z mojej twarzy. Mimo wszystko przystaję na tę ugodę, pozwalam, by Ventus dobrał odpowiednie tempo do przeszkody. Szybko określam jej wysokość – jakiś metr dwadzieścia. Normalnie bym się nie przejęła, ale pogoda naprawdę daje dzisiaj w kość. Odgłos kopyt uderzających o miękką powierzchnię nieco cichnie, wjeżdżamy na trawę. Zaciskam dłonie na wodzy, zachowując mimo wszystko kamienny wyraz twarzy, jak zawsze, w sytuacjach podobnych do tej. Czuję, jak wzbijam się w powietrze wraz z pojedynczymi źdźbłami oraz grudkami ziemi, powietrze huczy, gdy pokonuję jego siłę podczas lotu. Przez parę sekund słyszę tylko to i bicie własnego serca, głośne i ciężkie, niczym po prawdziwym maratonie biegu. Stukot kopyt już dawno ucichł; choć tak naprawdę stało się to zaledwie sekundę temu. Napawam się to chwilą, jakby nic nam nie groziło. Jednak donośne rżenie sprowadza mnie na ten świat, nie pozwalając dalej odlecieć myślami. Lekkie szarpnięcie informuje mnie o tym, że zahaczył tylną kończyną o najwyższą belkę budującą płot – są trzy, w tym jedna złamana w połowie, opierająca się o warstwę roślin. Ventus przez to szybciej trafia na grunt, pozostawiając w nim głębokie wgłębienia, ale lądujemy gładko, ez większych problemów. Parska głośno, przed oczami już mam obraz, jak podnosi ogon i rusza ponownie przed siebie. Warczenie mimo wszystko zdaje się być jeszcze bliżej. Jakim cudem pies pokonał w takiej prędkości coś takiego? Musiał się mocno wybić, a więc jest i silny. I szybki. I wytrzymały. I ZABÓJCZY. Nagle wszystko zmienia się... niewyobrażalnie. Góra staje się dołem, patrząc przed siebie widzę niebo, nie czuję pod sobą ciepła bijącego od zwierzęcia, przez moment nie czuję n i c. Szybuję, w niemym wyrazie przerażenia zdaję sobie sprawę, że ogier poślizgnął się i zapłacił tym mocnym uderzeniem o ziemię, podczas gdy ja została wyrzucona przed siebie. Słyszę, jak bestia zbliża się, a mój najlepszy przyjaciel pada na ziemię, kątem oka dostrzegam, jak się obraca i już zaczyna wymachiwać w chaotyczny sposób wszystkimi wręcz częściami ciała, by wstać i uciec, być może mi pomóc. Wkrótce i ja spotykam się z błotem – amortyzuję rękoma zetknięcie się z ziemią, ból jest znikomy, prawie że go nie odczuwam. Po śliskiej powierzchni poruszam się jeszcze przez około dwa metry – moje myśli krążą wokół naszego bezpieczeństwa i ogólnego stanu Ventusa. Upadek u koni przy takiej prędkości rzadko kończy się tylko zadrapaniami.
- Steve! - słyszę czyiś krzyk, nie potrafię zrozumieć, o co chodzi. Czołgam się w przód, chcąc w te sposób wstać, ale mi się nie udaje. Zamiast dalszych prób, po prostu przekręcam się na plecy, podnoszę na łokciach i pozostaję w takiej pozycji. Widzę przerażonego miotającego się po podłożu konia oraz psa, próbującego w jakiś sposób do niego dotrzeć. W oddali widzę zbliżającą się postać – to pewnie ona krzyczała, być może nawoływała goniące nas wcześniej, a teraz polujące na drugiego czworonoga, stworzenie.
- Ventus! - mój głos nie brzmi głośno, choć pewnie siebie. Jakby dostając zastrzyk energii czuję, że mogę już wstać. Jak to możliwe? Wykres sporządzę później, na razie w sposób podobny do tego używanego teraz przez wcześniej wołanego, powstaję na nogi i biegnę do dwójki wrogo nastawionych do siebie. Nieznajomy chwytając jedną dłonią drewno płotu, przerzuca nogi na drugą stronę i biegnie do nas. Pies nagle odwraca w jego stronę głowę, zamiera, po czym warczy jeszcze na moment kierunku Ventusa ( za co mam ochotę go kopnąć, chociaż nigdy bym tego nie zrobiła bez powodu i wyrzutów sumienia ) i truchta w stronę swojego właściciela. Nie zwracam na niego uwagi, kieruję się prosto do poszkodowanego zwierzęcia. Pierwsze gdzie się patrzę, to na jego szyję, potem pysk i całą resztę. Nic, przynajmniej na tej stronie. Kucam, wyciągam powoli rękę i pozwalam, by zbliżył swoje chrapy do niej i wchłonął jej zapach. Przestał wierzgać bez celu, uspokoił się, choć wciąż pozostał w gotowości do ucieczki. Obecność wcześniej zagrażającego nam ( i może wciąż tak jest ) „drapieżnika” wciąż wywiera na niego presję. Jego oczy są rozszerzone, błądzą po całym otaczającym nas świecie. Głaskam go po pysku okrężnymi ruchami, używając do tego kciuków obu rąk.
- Przepraszam, nie wiem, co go opętało. Chciałem, by cię odnalazł, bo znalazłem pewną rzecz, wytropił cię po zapachu i dalej już... no sama wiesz... - blondyn zaczął się tłumaczyć, po raz pierwszy od dłuższego czasu spojrzałam w jego kierunku. Jego oczy, nieskazitelnie błękitne, spoglądają na mnie ze skruchą. Uśmiecham się blado, mówię tylko:
- Następnym razem po prostu każ komuś to przekazać lub sam poszukaj, psy różnie reagują na komendy. Tak naprawdę nic się nie stało, po prostu twój pies nas przestraszył – mówię, już domyślając się, że jest on posiadaczem zgubionej przeze mnie rzeczy.
- Czyli nic ci nie jest? I jemu też nie? - pyta z nadzieją w głosie. Kiwam przecząco głową, po czym odsuwam się, wstaję i lekko ciągnę za wodze do góry na znak, by wstał. Parska z niedowierzaniem, ale wykonuje polecenie. Nie jest zadowolony z towarzystwa, ale nie reaguje niczym innym, niż po podniesieniu się na wszystkie nogi, przebieraniem nimi.
- Wybacz, ale może dałbyś mi ją później? Znajdziesz mnie w stajni, za jakieś dwie godziny. Chodzi o to, że muszę się zająć Ventusem, nie wygląda najlepiej – tłumaczę, całkowicie ignorując fakt, iż ja także jestem cała z błota, a czerwony kolor notatnika ze spisanymi postępami dokonanymi nad planem pozyskiwania prądu z rzeki mógłby tylko jeszcze bardziej zdenerwować konia.

ILOŚĆ SŁÓW: 1708AKTUALIZACJA QUESTÓW: 18.08.2017

Od Shinaru CD Mikela

Stołówka nie wyróżniała się za specjalnie przytulnością, czy gościnnością. Przypominała nieco te ze szkół, lecz nieco mniej zadbane. Zresztą co się spodziewać po takich czasach. Ludzi nie było za wiele na szczęście, bo chyba stałbym się dl nich podeptanym dywanem. Niski wzrost ma jednak swoje gdy, gdy większość osób z twojego otoczenia ma po 180 cm i nie patrzy pod nogi.
Odebrałem moją porcję wyczekanego posiłku od kucharza i obrałem kurs na wolny stolik przy ścianie. Nie od dziś tam siadałem... lubiłem to miejsce ze względu, że widziałem wtedy całą salę i mogłem spokojnie jeść jednocześnie obserwują zachowanie ludzi. Osoby, które znam wiedza, że mam tendencję do „obsesyjnego wgapiania się w przypadkowe ofiary” - za każdym razem, gdy słyszałem to określenie wybuchałem śmiechem, przez który musiałem na chwile ukucnąc, by uspokoić oddech. To określenie było tak głupie, że aż prawdziwe, choć szczerze powiedziawszy nie nazwałbym „ofiarami” ludzi, do których postanawiam podejść, by porozmawiać, czy nieco sam z siebie dowiedzieć się czegoś o danej osobie.
Zacząłem wolno konsumować ciepły posiłek zawieszając dyskretnie wzrok na pewnej rudowłosej dziewczynie siedzącej jakieś 4 stoliki ode mnie. Jedynie z przypadkowych źródeł wiedziałem, że ma na imię Maxine. Często ją również widywałem w okolicach lasu, gdy wpinała się na drzewa i przesiadywała na ich gałęziach, lecz jakoś nie goniło mnie do zatrzymania jej na słówko.
- Wybacz... Nie zdążyłem przed deszczem i musiałem się przebrać — Moje zamyślenia wyrwała postać, która usiadła naprzeciwko mnie. Był to nikt inny jak Mikel ze swoją porcją obiadku.
- Nie szkodzi... - uśmiechnąłem się — sam ledwo zdarzyłem przed ulewą, a do tego zeszło mi się z praniem i znalezieniem zapasowej gumki — przejechałem dłonią po puszystej białej kuleczce trzymającej moje włosy w normalnej formie, a nie rodem z konkursów miss świata. Miałem czasami ochotę ściąć je do normalnej męskiej długości, lecz lubiłem je... i bawić się w robienie jakiś dziwnych fryzur. To była dobra metoda na nudę, choć często po ładnym ułożeniu zostawała masa kołtunów i raptownie znikały kolejne godziny na rozplątywanie tego.
- Tak w ogóle... jak trafiłeś do osady? - czarnowłosy przerwał przez chwilę panującą między nami ciszę. Spojrzałem na niego nieco zaskoczony tym pytaniem ...oczywiście skupiłem się na oczach, które najbardziej przykuwały mój wzrok.
- Sam dokładnie nie pamiętam — przyznałem biorąc kolejny, a zarazem ostatni kęs jedzenia...kiedy ja to wszystko zjadłem? Nie miałem pojęcia, że czas tak szybko zleciał, a ja automatycznie pochłaniałem obiad — Gdy miałem około dwóch lat zaczęła się epidemia... moi rodzice zabrali mnie wtedy do osady, lecz wykryto u nich Firhen. To był ostatni raz kiedy ich widziałem. Ich przyjaciele zaopiekowali się mną, a gdy stwierdziłem , że dość już dla mnie zrobili i się przeniosłem tutaj. Nieco samodzielności jest potrzebne , co nie? - uśmiechnąłem się szeroko starając się pozbyć paskudnej atmosfery, jaka nagle zapanowała.
- Przykro mi z powodu rodziców — na pierwszy rzut oka było widać, że nie wiedział zbytnio jak zareagować. Śmierć teraz byłą na porządku dziennym...nie można było przewidzieć dnia oraz godziny w której popełni się błąd i twoje życie zakończy się przez zarazę.
- Nie ma po co... są teraz bezpieczni i nie cierpią — te słowa wypłynęły z mojego serca. Wiedziałem, że tam, gdzie teraz są gwarantuje im bezpieczeństwo i ulgę od wszelkiego bólu czy zmartwień... choć tak szczerze nie byłem wierzący. - Do tej pory pamiętam jedną rzecz o mojej mamie. Lubiła śpiewać mi kołysanki... do dziś pamiętam jeden tekst , który opowiadał o małym chłopcu.
Zacząłem wolno nucić znaną mi melodię, która później zmieniła się w słowa piosenki.

Oh so quiuetly, the little boy falls fast asleep
Amongst the candles, flickering so gently
Ashes fall, first one, then two...

All the faces of the people who live within this life
A thousand dreams, each brings drifting in the twilight
All rains down, back home

Wiedziałem, że przykułem uwagę jeszcze paru osób, co siedziało niedaleko nas, lecz nie przejmowałem się tym. Nie śpiewałem za głośno, gdyż był to spokojny utwór i nie powinno zbyt wysoko go śpiewać. Przerwałem, gdyż nie chciałem usypiać nikogo.

<Mikel? >

Od Hailee CD Jae

Spojrzałam na zwierzęta stojące w boksach. Faktycznie dawno nie były nigdzie wypuszczone aby mogły swobodnie pobiegać, a teraz gdy nadchodzi zima będzie to raczej jeszcze mniej możliwe. Gdy tylko pomyślę o tym, że te cudowne stworzenia stoją tutaj bez możliwości pobiegania gdziekolwiek to aż robi mi się żal tych zwierząt. Ten Koreańczyk ma rację, trzeba w końcu coś z tym zrobić. Tylko czy aby na pewno to dobry pomysł? Jeżeli cokolwiek stanie się tym zwierzętom będę za nie opowiadać, co może źle się skończyć.. Aed byłby bardzo, bardzo zdenerwowany gdyby koniom coś się przytrafiło. Ehh.. ale czego to się nie robi dla dobra zwierząt prawda?
- Nie wystarcza Ci, że przysypiasz nawet na stołówce? - zapytałam z uśmieszkiem, przerzucając spojrzenie z koni na niego - W każdym bądź razie świętego spokoju w osadzie raczej nie znajdziesz. Tu zawsze się coś dzieje, ale.. - przerwałam zbliżając się do niego - Gdybyś ze mną pojechał, mógłbyś się wyspać i zrelaksować na polanie gdzie konie wesoło będą sobie hasać. - założyłam ręce za plecy
- No nie wiem.. - podszedł do jednego z koni i zaczął go głaskać - Myślisz, że jako najemnikowi mi to wystarczy? - rzucił spojrzeniem w moją stronę a w jego oczach można było dostrzec błysk
- Więc czego jeszcze chcesz? - westchnęłam głęboko zakładając ręce na piersi
- A co mogłabyś mi zaoferować? - odparł pytaniem na pytanie
- Kawałek suchego chleba - burknęłam pod nosem - Nie mam pomysłu co jakże wspaniała piękność mogłaby chcieć
Odetchnął głęboko. Odwracając się od konia zmierzył ku wyjściu ze stajni lecz zatrzymał się w drzwiach.
-Przygotuj konie. O tym co mogę od Ciebie chcieć pogadamy po powrocie - ton jego głosu przybrał inną barwę niż dotychczas
- Jaasnee - zasalutowałam i westchnęłam gdy brunet opuścił budynek
Zabrałam się za przygotowywanie koni. Najpierw wyprowadziłam dwa i osiodłałam je. Następnie do tych dwóch osiodłanych koni za pomocą sznurów dowiązałam po kolejnym czworonogim zwierzęciu. Ich prychanie i stukot kopyt był satysfakcjonujący. Stworzenia o długich grzywach chyba domyślały się co za niedługo nastanie. Gdy konie były już gotowe można było wyruszać. Tylko gdzie do cholery jest ten mężczyzna.
Psiakrew. Czyżby mnie wrobił i nie pojedzie ze mną?
Usiadłam obok koni i czekałam aż zamaskowana piękność raczy się zjawić. Minęło kilkanaście minut aż w końcu się pojawił.
- Dłużej się nie dało? - zapytałam poddenerwowana
- Dało. Ale stwierdziłem, że możesz wpaść na jakiś głupi pomysł i pojechać sama z tyloma końmi.. - powiedział wsiadając na konia
Ruszyliśmy. Strażnicy nas wypuścili chociaż obawiałam się przez moment, że to może nie wypalić. Przejechaliśmy około kilometra. Jae prowadził, ponieważ ja nie zbyt orientowałam się gdzie takowa polana może się znajdywać. Gdy byliśmy na miejscu, rozwiązaliśmy konie, które zajadały się jeszcze zieloną trawą na polance.
- Ładnie tu.. - odparłam podchodząc do drzewa na skraju polany, po czym siadłam pod nim aby schować się w cieniu rzucanym przez pień

<Jae?>

poniedziałek, 16 października 2017

Od Maxine CD Mikel

- Chcesz wiedzieć coś o mnie? Hym… Jak wyglądało moje życie. Spałam na drzewach, skakałam po drzewach, spałam pod drzewami i… trochę trenowałam.- Odpowiedziałam promiennie się uśmiechając do chłopaka. Popatrzył na mnie wzrokiem mówiącym „a tak serio?” więc westchnęłam ciężko i spojrzałam w niebo.- Całe życie mieszkam w tej Osadzie. Nie podróżowałam za daleko, ani nie odwiedzałam innych osad. Wiesz, gdybym nie była teraz zastępcą, to nie mogłabym nawet wychodzić z Osady sama. Ledwo zaczęłabym wychodzić z opiekunami. Nie mam więc zbyt dużo do opowiadania.  Naprawdę, spanie na drzewach i trening to prawie jedyne co robiłam, oprócz bawienia się kiedyś z Aed’em i Jasperem. Nie mam rodziców od 8 lat, znaczy mamy, bo ojca nigdy nie widziałam. Moją rodziną są Aed, Jasper, Awar i Sigma. Yh, rozczuliłam się.
- Nie, mów dalej, proszę. To ciekawe. Co się stało z twoją mamą?
Zaśmiałam się krótko i skierowałam spojrzenie w dół na trawę, z której urwałam źdźbło i zaczęłam rozrywać je w palcach na drobne kawałeczki przypominając sobie matkę.
- Byłam niemowlakiem gdy trafiłam do Osady. Moja mama zatrudniła się jako Zbieraczka i często wyruszała na wyprawy, zawsze z Sigmą. Gdy wracała przynosiła znajdźki dzieciom i potrzebne rzeczy dla Osady. Wiesz, tą kurtkę mam od niej. Powiedziała mi, że kiedyś do niej dorosnę.  Zawsze zastanawiałam się gdzie chodziła, że potrafiła znaleźć takie rzeczy. Raz z takiej wyprawy wróciła tylko Sigma. I chodź mama miała wrócić za 2 tygodnie od tamtego momentu, to wiedziałam że nie żyje. No cóż. Zaczęłam trenować i jestem teraz kim jestem. Każdy kogoś stracił. Dość tych smentów, zagrajmy w coś!- Zaproponowałam  uśmiechając się promiennie.
- Ale w co?
- Nie wiem, ja zaproponowałam grę, a ty wybieraj.
- Hym, to może w „kto lepiej przedstawi kogoś kim nie jest”? Udajemy, postać, którą nie jesteśmy i druga osoba musi zgadnąć.
- No dobra, kto zaczyna?
- Ty zacznij.
- Okej. To może… - ukucnęłam na trawie i wsparłam się na rękach. Rozpuściłam włosy i pozwoliłam im opaść na moją twarz. Zaczęłam pokazywać na paznokcie i spróbowałam przekazać że są długie.
- Hym, czy jesteś mutantem?- zapytał Mikel śmiejąc się, a ja chętnie się do niego przyłączyłam.
- Tak, dokładnie Sherlocku, a teraz twoja kolej.


<Mikel?>

niedziela, 15 października 2017

Od Mikela CD Shinaru


Jedynie zdążyłem kiwnąć blondynowi na pożegnanie gdyż ten spanikowany zaczął biec w stronę Camelotu. Jakby na to nie patrzeć faktycznie zaczynało kropić. Teraz pewnie zacznie się nagły ruch ludzi w stronę Centrum aby schronić się przed deszczem. Dobrze mają Ci, co posiadają swoje schronienia na zewnątrz. Chociaż czy ja wiem.. Zimna nadchodzi, przyjdą mrozy. Ciekawe czy mamy wystarczająco pożywienia aby wyżywić wszystkich osadników... Miejmy nadzieję, że łowcy nie próżnowali. Zastanawiam się również nad tym czy był tutaj kiedyś prąd. No baa! Mikel ty odkrywco, jak na to wpadłeś? No może tak po niedziałających lampach na sufitach czy włącznikach światła? Może inżynierowie starają się coś z tym zrobić? Dobrze by było, chociaż na świeczki i pochodnie nie narzekam. Jest dość.. klimatycznie. Gdy tak sobie pomyślę to czuję się jak jeden z bohaterów książek, które miałem okazję przeczytać. Apokalipsa, różne anomalie, braki prądu czy pożywienia. Gdybym był młodszy i panowałby porządek na świecie a ktoś powiedziałby mi, że za niedługo na świat przyjdzie zagłada to za pewne wyśmiałbym tą osobę i wrócił do swojego zajęcia. No cóż.. Najwidoczniej taki los musiał nas spotkać. Dobrze, że to nie jakaś kometa w nas uderzyła bo wtedy to nie byłoby nawet o czym myśleć.. wtedy nie mielibyśmy czasu aby myśleć.
Kierując się w stronę wejścia do Centrum odczuwałem, że deszcz staje się coraz bardziej intensywny. Lubie deszcz, nawet i jeżeli potem jestem cały przemoknięty a ubrania przylegają mi do ciała. Wysunąłem rękę przed siebie i czekałem aż jakaś z kropli spadnie na moją dłoń. W jednym momencie spadły aż trzy krople. Odchyliłem głowę do tyłu i spoglądałem w niebo. Szare chmury przysłaniały słońce lecz można było dostrzec, że stara się ono przebić przez szarą warstwę obłoków. Spojrzałem przed siebie. Do Centrum miałem jeszcze nie daleko ale jakoś zbytnio to mi się nie śpieszyło. Deszcz zaczął padać coraz mocniej a ja zaczynałem odczuwać tego skutki po swoim ubraniu.. oraz włosach. Nagle szum drzew stał się bardziej intensywny a deszcz zaczął padać coraz mocniej i mocniej aż w końcu zaczęło porządnie lać. Powoli zacząłem żałować tego, że nie przyśpieszyłem swojego marszu ciut wcześniej. Gdy wszedłem do środka Centrum byłem już cały przemoknięty. Krople ciekły ze mnie strumieniami. Wyglądałem jakbym wpadł do rzeki bądź jakiegoś jeziora. Poszedłem do swojego pokoju z nadzieją, że mam tam jakieś czyste i suche ubrania. Przebiegł mnie dreszcz i zrobiło mi się zimno. Miałem ochotę położyć się na łóżku i tam zostać lecz czeka na mnie pora posiłku. Wchodząc do pokoju zobaczyłem, że ktoś podrzucił mi puszkę z jakimś napojem. Dzięki Ci nieznana duszyczko. Byłem spragniony przez ten bieg do Centrum. Otworzyłem puszkę i szybkimi łykami opróżniłem całą zawartość.
Przebrałem się w suche ubrania i poszedłem na stołówkę. Musiałem ominąć największy tłok ponieważ nie było aż tak dużo ludzi. Oczywiście jako pierwszy w oczy rzucił mi się blondyn. Podszedłem do niego zaraz po tym jak odebrałem swoją porcję jedzenia.
- Wybacz.. nie zdążyłem przed deszczem i musiałem się przebrać - odparłem siadając na przeciwko niego

<Shin?>

sobota, 14 października 2017

Od Autumn CD Isliny

Patrzę za odchodzącą w pełni opanowanym krokiem kobietę. W myślach wciąż widzę jej wzrok skupiony na kartce. Takie zachowanie ewidentnie podpowiada, że coś jest nie tak. Czasem trudno odczytać mi ludzkie emocje, czy chociażby uczucia. Nigdy nie zakładam, że wiem coś na 100 procent i dotyczy to zachowania, odczuć, czy podobnych zjawisk. Zawsze można coś błędnie odczytać, pominąć, ktoś może wręcz idealnie udawać,... Przeglądam zawartość książki, robię to ze spokojem, korzystając z zostawionych przez Islinę świec. Zastanawiam się, jakby mi się żyło, gdyby wszystko było takie, jak dawniej. Nie potrafię się skoncentrować na wyznaczonym sobie zadaniu, błądzę nieobecnym spojrzeniem po czarnych literach, zatapiając się we wszechobecnej bieli stron. Wychodziłabym z psem na spacer. Jeździła na Ventusie dzień w dzień po łąkach, lasach i innych tego typu miejscach, nie przejmując się,że coś może mnie zaatakować. Kocham lasy. I góry, zwłaszcza te porośnięte drzewami. Z tego, co czytałam jeszcze jako dziecko, zwierzęta rządziły się niemalże tymi samymi prawami, co teraz. Jednak ich kolory wtapiały się w otoczenie, a nie wręcz przeciwnie. Oczywiście nie zawsze tak jest, ale puma z fioletowymi piórami zdecydowanie odznacza się od brązowej i czarnej kory drzewnej, zielonych liści i ściółki o przeważnie koloru, również, brązowego. Wzdycham, wszystko byłoby takie łatwe. W książkach pisze, że chodzenie do szkoły i do pracy wcale nie jest tak proste, jak się wydaje. A raczej było, bo czy gdzieś na świecie jeszcze funkcjonuje coś takiego, jak szkoła? Praca owszem, jest nawet tutaj, choć znacznie różni się od tej wykonywanej jeszcze sprzed czasów epidemii. Nastolatkowie przechodzą okres buntu. A więc gimnazja, licea, technika, a nawet i szkoły podstawowe były niewątpliwym siedliskiem dokuczających sobie nawzajem uczniów. Nierozważne i nieprzemyślane konflikty budzące często głęboko zakorzenione nienawiści, spory większej wartości i wagi oraz inne formy niezgody, wykorzystywane przez dawną młodzież. Dzisiaj jest ona bardziej rozumna, obdarzona nieco większą krztą odpowiedzialności, a także zdystansowania. Przecież muszą odpowiadać za siebie, a czasem również i rodzinę, zwierzęta, a nawet i przyjaciół, gdy przyjdzie taka potrzeba. Mam wrażenie, że okres buntu mnie ominął. Od zawsze patrzę na świat tak samo – szukając tego, co najsłabsze, tego, co najsilniejsze, tego, co mogłoby mnie zgubić a również tego, co dać szansę. Patrząc na ludzi nie widzę tego, co inni. Myśląc o różnych rzeczach moje wyobrażenia są ogromne. Czuję smak, zapach, obraz, którego powtórne odtworzenie jest niemalże niewykonalne, napis wypisany czarnym drukiem na białym tle. Czy słyszę kolory? Nie, ale wyobrażając sobie różowy czuję smak babeczki, widzę ją brązową z różowo-niebiesko-żółtą posypką, w błękitnym papierze w duże, białe kropki. Inni słysząc „różowy” widzą tylko kolor. Ja odczuwam zapach skóry, przypominając sobie zniszczoną, różową torebkę ze sztucznej skóry na wystawie z pękniętą szybą. Zamykam książkę z hukiem, podskakuję lekko zdając sobie sprawę, jak bardzo było to nierozważne. Rozglądam się, nie widzę jednak nikogo. Oddycham głęboko, kieruję się by odłożyć na miejsce to, co znalazłam, a nawet nie poświęciłam większej uwagi na jego przeglądnięcie.
Nastał ranek, oddycham ciężko po przebiegnięciu dość dużego odcinka. Wciąż jednak mi mało, energia rozsadza mnie od środka. Czuję, jak na piętach mimo zwiniętych ( inni tak to by nazwali, ale skoro nikt już nie jest właścicielem sklepu oddalonego wiele kilometrów stąd, to kogo właściwie okradłam? ) butów dostosowanych do biegania, na piętach robią mi się pęcherze. Po trzygodzinnym śnie nadal jestem pełna życia, choć czuję się jak wrak. Jak to możliwe? Odnoszę wrażenie, że potrafię przenieść góry, choć mój organizm stanowczo temu zaprzecza. Pragnę w końcu zasnąć, choć chyba nigdy mi się to nie uda. Poza tym, jest już nowy dzień. Należy wykonać swoją pracę. Musi być około siódmej rano, gdyż niebo przybrało szarą barwę, którą można by porównać do takiej samej dawki czerni i bieli zmieszanych razem. Szybkim krokiem wracam do Centrum. Droga zajmuje mi paręnaście minut, a dokładniej, to jedenaście, jak wyliczyłam przyjmując, że idę kilometr. Będąc już u siebie w mieszkaniu, sięgam po siedemnaście stron dotyczących wszystkiego, co uznałam za stosowne zawrzeć w „referacie” dla Isliny oraz trzy kartki moich dotychczasowych osiągnięć, pomysłów i przemyśleń na temat mojego zadania do wykonania. Głównie skupiłam się na wytworzeniu prądu. Omawiając wcześniej parę rzeczy z przewodzącym moją sekcją dowiedziałam się, co zostało już zrobione, co ma zostać, a co jeszcze trzeba udoskonalić. I właśnie tym się zajęłam – sporządzeniem dokładnego planu.
Wróciłam z powrotem do Camelotu, szukając Isliny. Około dwudziestu minut krążę po okolicy, posyłając otwarte spojrzenia otoczeniu – czy to ludziom, czy zwierzętom, czy chociażby cegle leżącej na ziemi. Zasady dynamiki potrafią zadziwić. I gdy spoglądam przed siebie, dostrzegam ciemne włosy już dobrze mi znane.
- Cześć! - mówię na przywitanie, nadal uważając, że „hej” brzmi okropnie, a „dzień dobry” to zbyt oficjalny zwrot. Wyciągam w jej stronę sporządzone czarnym długopisem ( nie potrafię znieść niebieskiego koloru, po prostu go nie lubię ) notatki. - Powiedziałam reszcie, Beth ma ci przynieść raport dopiero wieczorem – uzupełniłam.

< Islina? >