Westchnąłem cicho z nadzieją, że ta wyprawa wypali. Miejscem, w które najbardziej chciałem pójść było nic innego jak stare tunele metra. Wraz z innymi nigdy nie schodziliśmy do podziemi z obawy przed atakiem, lecz nikt nie zważał na to, że może być tam coś ciekawszego niż kupa gruzu i stęchłe powietrze. Nie odstępująca na krok adrenalina, czujność oraz ciekawość -zawsze w takich sytuacjach powodowała, że takie ryzyko stawało się opłacalne.
Wkładając ręce do kieszeni wróciłem do osady zagadując jeszcze po drodze do strażników. CI to mają nudną robotę... tylko stać i pilnować przez cały czas. Nie dziwiły mnie już widoki kart , czy innych zapychaczy czasu, by warta nie była kompletną stratą czasu. Rzadko ktoś nowy przychodzi i rzadko kto wychodzi, więc rozumiałem ich w pełni. Zamieniwszy z nimi parę zdań wróciłem do siebie chcąc ułożyć w głowie plan naszej wycieczki i spakowanie najważniejszych rzeczy jak latarka czy mały zestaw pierwszej pomocy w razie - nie daj boże- wypadku.
~*~
Jak nigdy nic odprawiłem swoją poranną rutynę. Czasami się zastanawiałem czy jestem jedyną osobą, co wstaje o 6, by zrobić pranie...nawet kiedy temperatura jest dość niska. Chodziłem już w grubym czarnym sweterku z golfem i długimi rękawami, by jakoś nie trząść się z zimna. Nie należałem do osób co dobrze to znosiły. Wolałem ciepło.Miałem już wszystko gotowe do wyprawy. Pozostało jedynie przemycić się jakoś poza bezpieczną strefę. Miałem jednak na to sposób. Punkt 8 rano strażnicy zmieniają się zostawiając niestrzeżone przejście na około minutę. W tym czasie musimy szybko przejść i oddalić się na bezpieczną odległość. Szanse były dość spore, lecz do tej godziny trzeba będzie znaleźć gotowego już Mikela...szkoda jednak, że nie wiedziałem gdzie ma pokój i nie ustaliliśmy dokładnej godziny.
Przygryzłem nerwowo wargę i drgnąłem czując zimny wiatr na skórze. Szybko się zabrałem nie chcąc dłużej siedzieć na mrozie bez odpowiednich ciuchów. Choroba to ostatnie czego mi brakuje do szczęścia. Schowałem usta w golfie i naciągnąłem przydługie rękawy bardziej na dłonie, by nie marzły nie potrzebnie. Włosy postanowiły zacząć mi wpadać do oczu, bo nie związałem ich. Skutkowało to oczywiście kompletną ślepotą, aż nie wszedłem do środka.
- Blond włosa krwawa Merry? - usłyszałem głos tuż przed sobą, więc szybko się zatrzymałem unikając stłuczki.
- Bardzo śmieszne - prychnąłem kręcąc głową, by grzywka znalazła się na swoim miejscu po lewej stronie twarzy. Tak czy siak, wyglądałem, jak jakaś kobieta z poranną fryzurą.
Przede mną stał Mikel z lekkim uśmiechem. Napuszyłem poliki niby oburzony, choć w rzeczywiście przyznałbym mu racje z tą uwagą.
-Mam nadzieję, że jesteś gotowy, bo równo o 8 trzeba wyjść — Mruknąłem zadzierając głowę do góry, by spojrzeć w jego krystalicznie niebieskie oczy. Przeklęty los niskiej osoby... wszyscy patrzą na nią z góry.
- Wszystko mam gotowe...w porównaniu do ciebie chyba - czułem jak zlustrował mnie spojrzeniem.
- Zaraz pójdę się przebrać noo.... - jęknąłem urażony — Nie paraduje na co dzień w stroju na wyprawy.
Nie był to dosłownie strój na wyjścia poza mur. Po prostu zawsze w nim wychodziłem, gdyż czułem się lepiej, a do tego był wygodny i ładny. Nie ma to, jak przejmować się wyglądem, gdy dookoła mogli być zarażeni.
- Za piętnaście 8 bądź pod drzewem — minąłem go z niby fochem. Nim zniknąłem za rogiem usłyszałem jego cichy śmiech.
Podreptałem szybko chcąc się przebrać i wyjść. Czułem już tą narastającą adrenalinę w moich żyłach przez co nie mogłem przestać się uśmiechać, a moje ruchy były szybsze niż zazwyczaj. Nie minęło za długo czasu, gdy ubrałem czarny strój z żółtymi elementami. Nie był zbyt zwyczajny sądząc po niektórych elementach. Na przykład takie ochraniacze trzymające się na czarnych sznurach czy odsłonięta prawa łydka. Przy tej pogodzie może być to błędem... ale i tak przeżyje. Z włosami miałem jednak problem. Przez wyjście na wiatr skołtuniły się i straciłem czas na rozczesywanie ich bez większych strat. Mogłem jedynie się domyślić, że przyjdę na miejsce parę minut spóźniony...a to ja się martwiłem, że Mikel nie przyjdzie.
Jak najszybciej poszedłem w umówione miejsce miejąc jednak ciupkę nadziei, że nie zawaliłem sprawy. Czarnowłosy już tam czekał, a ja niczego nawet nie mówiąc potruchtałem już w stronę bram. Mogłem się domyślać jedynie miny towarzysza, choć nie minęła chwila, a już był u mojego boku. Zdążyliśmy, przez co mogłem odetchnąć z ulgą. Dwóch strażników akurat poszło w stronę małego budynku niedaleko ich posterunku, a my szybko przeszliśmy przez bramy nie zwracając na siebie uwagi. Przystanąłem dopiero wtedy, gdy miałem pewność , że nas nie zauważą.
- Co tak długo? - zapytał spoglądając w moją stronę.
- Tylko kobieta może zrozumieć problemy z kołtunami — zarzuciłem kucykiem na bok z lisim uśmiechem. Sam się przyznałem, że bardziej mi do kobiety, niż faceta, ale przecież liczy się to, co ma się w środku, a nie na zewnątrz...prawda?
- Jakie miejsce wybrałeś? - Zaczęliśmy iść dalej wchodząc na stare, już dawno nieużywane ulice miasta. Natura już zrobiła co nieco, przez co widok był wręcz piękny. Ciężko sobie teraz wyobrazić, jak kiedyś jeździły tu na okrągło samochody, a chodniki zapełniali ludzie. Dziś wszystko porasta mech, pojazdy są zardzewiałe i raczej nie zdolne do użytku, a budynki popękane i nieużywane.
- Oczywiście, że tunele metra — odpowiedziałem dumnie podpierając się po bokach. - Jedno zejście znajduje się około 20 minut drogi stąd, choć znam dobry skrót — mrugnąłem do niego i skręciłem w jedną z bocznych ulic.
Otaczała nas kompletna pusta, a jedynym źródłem dźwięku był wiatr otulający budynki i nasze kroki. Westchnąłem głośno łapiąc w płuca w miarę świeże powietrze i wskoczyłem na jakiś kawałek gruzu, a następnie na wrak samochodu. Metal zaskrzypiał pod moim ciężarem. Nie obawiałem się jednak ataku. Może i byłem zbyt pewny siebie, ale zarażeni przeważnie nie starali się być cicho podczas nacierania na swoją ofiarę. Wystarczyło się wsłuchać.
- Czemu metro? - Wydawał się nieco zaniepokojony tą decyzją. Nie dziwę mu się lekko... tylko debil by tam szedł tylko we dwójkę.
- Nigdy tam nie byłem nawet w grupie. Głównie dlatego, że się po prostu boją. - Jęknąłem i wróciłem na asfalt zakładając ręce za głowę. - Nie śmią nawet pomyśleć, co tam jest. Może coś przydatnego znajdziemy i ujdzie nam na sucho wyjście bez pozwolenia. - uśmiechnąłem się spokojnie chcąc przekazać mu nieco pewności, a jednocześnie odgonić wątpliwości. - O jesteśmy - Zatrzymałem się przed zejściem do podziemi. Proste schody prowadzące w ciemność nie wyróżniały się od reszty miasta. Mech i pnącze i tu zawitały, a tablica z nazwą stacji wisiała jedynie na jednym mocowaniu. Nie byłem jednak w stanie rozczytać napisów... rdza oraz kurz skutecznie zasłoniły farbę.
- To jak? Gotowy? ? - Wyciągnąłem latarkę z małej saszetki przyczepionej do mojego paska i uśmiechnąłem się zachęcająco.
< Mikel? Jednak ci to tak zostawię XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz