Zeszliśmy na piętro z zapasami, błądząc ciemnymi korytarzami. Pochodnie już wygasały. Ulatujący ogień mówił mi teraz tylko jedno. Zazwyczaj staram się myśleć racjonalnie, a tu jak głupią łapie mnie panika. Brat rzucił do mnie pęk kluczy. Złapałam je, obiły się o siebie niosąc brzdęk. Zimny metal zdawał się wypalać na mojej skórze znaki. Tak samo zareagowałam na skórę Jaspera. To nie strach, zwykły... Coś na rodzaj bólu? Dyskomfortu? Raczej tak. Nienawidzę zimna. Jak bardzo umysł odciąga mnie od panującej nerwowej sytuacji. Gdy tylko rozprawiłam się z ciężkimi drzwiami wpadłam do środka pomieszczenia. Nie jest ono do użytku publicznego. Nie wywnioskowałam tego, ponieważ znajduje się w jakiejś czarnej dupie tej osady, ani też z faktu, że ciężko się było tu dostać. Sam suchy zapach tego miejsca dużo o sobie mówi. Jednak pochodnie nadają się do użytku, tyle dobrze. Sięgnęłam do tylnej kieszeni, wyjmując z niej metalową, drobną zapalniczkę. Podarował mi ją James - jedyny kretyn w całym zapchlonym Cryton, który nie irytował mnie równie mocno co inni. Byliśmy w podobnym wieku, więc na szkoleniach zaczęłam się z nim dogadywać. Okazał się nie być tak dwulicowy jak reszta. To chyba jednak nie czas na takie myśli. Szybko zapaliłam pochodnie, musząc poświęcić krótką chwilę na tę jedną, która nie chciała współpracować. Następnie dostałam rozkaz. Welness, muszę go tu szybko sprowadzić. Fakt, czy sama o nim nie myślałam, gdy nie potrafiłam dopuścić do siebie TEJ myśli? Pokoje B... Numer.... Numer 31.
Która to już jest godzina? Nie minęło zbyt wiele, ale jest noc. Która dochodzi? Druga? Trzecia? A może wciąż wijemy się obok północy? Muszę zająć czymś myśli, mocno skupiam się na znalezieniu szatyna. Z głowy nie potrafię wyrzucić tych kilku słów. Dlaczego musimy to robić? Poderżnąć gardło jak jakiemuś psu? Po co?! Dorwałam się do drzwi. Nie mogłam zapukać zbyt głośno, jeszcze zbudziłabym pozostałych. Na moje szczęście okazały się być otwarte. Jedyna poświata to blask wpadających świateł z korytarza. Zrzuciłam koc z śpiącego mężczyzny. Nigdy nie sądziłam, że zobaczę go w potarganych włosach, bez kamizelki i okularów, które zresztą od razu mu podałam. Śmiałabym twierdzić, że Carl wygląda w tej wersji bardziej ludzko. Za każde zbędne pytanie od razu był ganiony. Liczy się czas. Gdy zrozumiał powagę sytuacji pognał za mną bez wahania. Jeśli się nie mylę - a ja przecież zawsze mam rację, a to tylko małe zwątpienie w moje siły - to może być przełomowy moment w Erze "F".
Ten zaspany człowiek w ciągu sekundy znów zaczął zachowywać się jak przystało na szanowanego lekarza. Pod pachą niósł całą torbę jakichś leków, którą rzucił na prowizoryczny stolik naprzeciwko łóżka. Widziałam jak przy pryczy Aiden szczelnie przykrył mężczyznę kilkoma kocami.
- Powariowaliście do reszty. - Carl warknął tonem, którego nigdy jeszcze nie słyszałam z jego ust.
- A był inny wybór? Nie sądzę. - podeszłam do brata, uważnie obserwując działania medyka.
- Równie dobrze mogliście otworzyć wszystkie bramy i zacząć grać na gitarze wykrzykując coś do nieba. Wirus jest w osadzie. Rozpowszechni się.
- Już dawno mógł to zrobić! - stanęłam na przeciw niego. Był ode mnie wyższy jakieś... pięć, może sześć centymetrów. Mogłam spokojnie spojrzeć mu w oczy, pokazując, że pluję na jego brak zgody.
- Ale po co nam tu trup?
- Zbadaj go. Islina ma pewne poszlaki.
- Niech będzie. - westchnął, uginając się. Podniósł materiał, uważnie badając młodego chłopaka. - Teraz widzę dlaczego nie stawiał się na badania. Dziwię się, że wytrzymał tak długo z jego normalnym stanem zdrowia. Z pewnością doszło do wyziębienia organizmu. Musicie opowiedzieć mi więcej. O nim i o tej wymyślnej teorii, na której szali postawiliście los całego Camelot.
- John napisał wiele książek an temat zakażeń. Badał to co się dzieje z wirusem. Widzę, że od pięciu lat robił to sam, a gdy zmarł nikt tego nie kontynuował. Ale żaden z dotychczas chorych nie miał takich objawów jak Jasper.
- Więc stwierdzasz, że byłoby dobrze wykonać eksperymenty?!
- Łydka. - mruknęłam jedynie, zakładając ręce na piersi. Znów podciągnął trzy pary koców. Chwycił w dłoń nóż i rozciął spodnie. gdy zobaczył czarne strupy odskoczył z obrzydzeniem namalowanym na twarzy. Ręką zakrył usta. - Ty też nigdy tego nie widziałeś.
- Dobrze więc. Mogę spróbować. Ale musimy to zrobić bez znieczulenia. Inaczej nie dowiemy się czy ma jakiekolwiek szanse.
- Co chcesz z nim zrobić? - Aiden wydawał się chcieć zaprotestować.
- Powiedzmy, że wyrwę mu kawałek nogi.
- Taki ból go zabije. Nie w takim stanie.
- Cudem będzie jeśli przeżyje dzisiejszą noc. Wiele bym nie oczekiwał. - prychnął lekarz.
- Dobrze. Dajmy mu dojść do siebie. Na odzyskanie sił nie mamy co liczyć. Trzeba będzie go czymś pobudzić. Chyba nawet mam pomysł. Można dobrać odpowiednie leki. Wiecie co mam na myśli. Innego wyjścia nie ma. - westchnęłam, spoglądając na twarz blondyna. Pod ciepłymi nakryciami nawet nie widziałam czy oddycha.
- Ja i Aiden się tym zajmiemy. Ty tu zostajesz, a jak coś się stanie to ciebie zeżre pierwszą. - okularnik skierował się w stronę wyjścia.
- Pójdę z nim. Poradzisz sobie?
- To zakażenie krwi. jestem tego pewna tak jak tego, że jesteś moim bratem. - ścisnął moją dłoń. Cały dygotał. Kto pomyślałby, że człowiek, który udaje wszystkie emocje tak silnie zareaguje. Może to co się stanie z Jasperem dobrze na niego wpłynie? Nie może wiecznie zakładać maski szczęśliwca, choć jest ona zdecydowanie piękniejsza od jego prawdziwego 'ja'.
~*~
Kręciłam się po pomieszczeniu, co chwilę sprawdzając, czy u Jasia wszystko dobrze - choć to nie jest odpowiednie słowo. Oddychał, to już daje mi nadzieję. Th, jakim cudem ten człowiek zdobył moją sympatię. W przeciągu ostatnich dziesięciu lat ledwo nauczyłam się tolerować kilkoro osadników z Cryton. Wracam tu i nagle odzywa się moje dzieciństwo. Pamiętam jak w trójkę bawiliśmy się na tej pierdolonej plaży. Pomagałam Jasowi zbudować zamek, a Aed trwał nad nami, bawiąc się w strażnika. Kilka godzin później zamek zabrały ogromne fale. Hah, ocean już raz odebrał mi rodzinę. Czy teraz los próbuje to powtórzyć?
Martwi mnie sprawa Jugheada. Na własne oczy widziałam jak wstrząsnęło nim to co zrobił platynowłosy. Mógł nas powiadomić, spróbowalibyśmy coś zrobić. Teraz każdy myśli o tym, że nie żyje. Każdy kto wie. Czyli właściwie ja, mój brat, lekarz... oraz Jug. Czy oni chociaż porozmawiali ze sobą? Mieli sobie tyle do powiedzenia. Nawzajem nie widzieli ile dla siebie znaczą? Każdy kto choć raz przy nich stanął mógł zauważyć to, że się do siebie zbliżyli. Tyle błędów, których już nie naprawią.
- Zdejmij koce, trzeba go posadzić. - usłyszałam stanowczy głos bruneta. Właśnie wpadli do pokoju. Kiedy ja ostatnio tak się ze wszystkim zgadzałam? Wszystkie koce po chwili leżały na brudnej podłodze. Aiden chwycił chłopaka, odsłaniając jego szyję. Carl podszedł do niego, w ręce trzymając strzykawkę z białym płynem.
- Co zamierzasz z tym zrobić? - nieufność wzięła górę.
- Musimy wstrzyknąć mu to w szyję, tą drogą najszybciej zacznie działać.
- To chyba dość niebezpieczne. - warknęłam.
- I tak wystarczająco ryzykujemy. Nie wiemy co teraz z jego żyłami, widzisz jak wyglądają. Tu działanie będzie w miarę szybkie. Oczekujemy jednego z trzech efektów. Albo nic się nie stanie, co byłoby dobre, albo lek zadziała. Nie wiemy tylko czy skutki będą dobre.
- Może się wybudzić i rozumieć co się dzieje dookoła. - powiedział przywódca Camelot. - Lub też leki zadziałają na wirusa i zmieni się w mutanta. - z trudem przełknął ślinę. Musieli o tym poważnie dyskutować. I tak nie mamy już drogi odwrotu.
W chwili gdy Welness wbił igłę, przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze. Jaś, proszę cię...
~*~
Żył ciałem, lecz czy i duszą? Kogoś tak wyglądającego mogłabym nazwać najwyżej żywym trupem. Szorstkie włosy, które nie wydawały się już być nawet platynowe zgubiły gdzieś po drodze swoją sprężystość, opadając niechlujnie na bledsze niż przedtem poliki. Paznokcie były pogryzione, jakby chciał je sobie wyrwać, skóra.. koloru papieru, ona również utraciła swą delikatność. Dolna warga wyróżniała się przy anemicznej barwie. Przygryzana co chwilę, teraz w kilku strupach i spływającej co jakiś czas stróżce krwi. Ranki na niej rozrywał co chwilę, próbując tym sposobem odwrócić uwagę od bólu. Jednak najbardziej wstrząsnął mną wygląd jego oczu. Najpiękniejsza na świecie, wyróżniająca go fiołkowa barwa, odznaczająca się w szarym otoczeniu i przy jego jasnej karnacji. Teraz ledwo mogłam ją dostrzec. Oczy były zamglone, sprawiające wrażenie pustych, podobne posiadali ślepcy.
Najgorszy był moment wyrwania tego cholerstwa. Ledwo mogłam na to patrzeć. Dotąd nie pomyślałabym, że człowiek potrafiłby wydać z siebie takie odgłosy. Przeraźliwy krzyk nie mógł od tak nieść się po betonowych korytarzach, zmuszeni zostaliśmy wcisnąć mu szmatkę do ust, by chociaż trochę go uciszyć.
- Dasz radę? Wiesz, że to będzie cholernie boleć? - Aiden zadawał pytania cichym i delikatnym głosem, jakby chcąc uspokoić nie tylko Jaspera, ale i wszystkich dookoła.
- Nie mam wyboru. Mógłbym się nie zgodzić, ale to tylko kwestia czasu...
- Ma rację. Jeśli ma przeżyć, musimy wyciąć z niego źródło infekcji. Działamy na ślepo, ale innej drogi nie ma. - odparł Carl. Musieliśmy dokładnie związać chłopaka, gdyby chciał przypadkiem kogoś zaatakować. Szczypcami chirurgicznymi chwycił fragment czarnego strupa. Kazał mi je przytrzymać, a następnie skalpelem odciął zakażony fragment. Pojawiła się żółta maź, cuchnąca niemiłosiernie. Dla własnego bezpieczeństwa musieliśmy założyć maski. Na twarzy Jaspera widziałam krótkie grymasy bólu. Gdy pozbyliśmy się skóry, nadszedł najgorszy moment - musimy wyciąć resztę. Wtedy chłopak nie wytrzymał już bólu. Krzyk był przeraźliwy, nie dał rady dłużej trzymać go za zębami. Oczy mu się zaszkliły. Przepraszam Jas.
Gardzę sobą za to, że ukrywałam prawdę przed Jugheadem. Nie mogłam jednak odpowiedzieć negatywnie na prośbę blondyna. On nie chciał, aby Jug poznał sekret; to wszystko co tutaj robiliśmy. Sam nie wierzył w to, że mógłby przeżyć. Mógłby. MÓGŁBY. Dlaczego wątpił? Wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Będąc w tamtej chwili największą optymistką z nich wszystkich, pokładającą nadzieję w tym, że Jasper z tego wyjdzie poinformowałam jego siostrę osobiście. Chyba uspokoiła ją wieść, że brat wybrał się na misję zwiadowczą po okolicy i niebawem wróci.
Czy powrót był prawdą? Dwa miesiące cierpień. Jasper nie mógł stanąć na nogi, to za bardzo go bolało, lecz przynajmniej jego krew zaczynała odzyskiwać dawny kolor; kolor, którego nie odzyskały oczy. To bolesne, patrząc na osobę, którą się kocha, nie mogąc jej już pomóc.
Raz, gdy w pokoju zostałam tylko ja i on, przytuliłam go. Był cholernie zimny. Nigdy nie miał ciepłej skóry, jednak teraz pozostawała ona wciąż tak chłodna jak u trupa.
- Ostatnim razem byłaś taką przylepą przed tym jak zniknęłaś.
- Zamknij się, próbuję być miła. Rzadko kiedy mogę powiedzieć, że cię lubię.
- Hah, tęskniłabyś gdyby coś mi się stało.
- Nie tylko ja. Nadal nie powiedzieliśmy Jugheadowi, myśli, że nie żyjesz. - blondyn przygryzł wargę, która znów zrobiła się cała czerwona.
- Po prostu nie potrafię. Nie chciałem mu mówić, jaka była... jaka jest szansa na moje przeżycie.
- Wystarczająco duża.
- Hah. - parsknął. - Chciałbym wyjść na zewnątrz. Móc zobaczyć światło. I jego. Brakuje mi go. Miałaś kurwa rację.
- A kiedy jej nie miałam? - uniosłam brew, siadając obok niego, opierając głowę na jego ramieniu. - Powiedz mi, czy masz na tyle sił, żeby to zrobić?
- Dla niego zawsze będę miał wystarczająco sił. Dla siebie samego mógłbym tu zdechnąć, ale Juggie...
- Za kilka dni pierwszy śnieg. Powinniście zobaczyć go razem. - odparłam.
Nie odpowiedział mi nic więcej. Czy da mu to siłę do walki?
Jasper, musisz spróbować. Jeśli nie chcesz tego robić dla siebie...
Nie rób tego. Nie rób tego też dla nas. Musisz mu pokazać, że żyjesz.
Gdy się od siebie oddalacie...
Oboje umieracie.
Koniec serii
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz