środa, 15 listopada 2017

Od Jayden'a - Quest II

Przerażające krzyki ludzi odbijały się echem po lesie, wychodząc prosto z jedno piętrowego budynku, którego barykady zostały zerwane gdy ogromna grupa stworów naparła na nie, prawdopodobnie wyczuwając krew i słysząc głośne rozmowy akurat wtedy, gdy patrolowała okolicę w poszukiwaniu ofiar. Nastolatek siłował się z ogromnym zarażonym, którego szpony zwisały do ziemi, lecz z każdą minutą opuszczały go siły. Nagle jeden z mężczyzn odrąbał kreaturze głowę, łapiąc chłopaka i zabierając na bok, gdzie ścisnął go za ramię, patrząc mu prosto w oczy, mówiąc surowym i ciętym głosem.
- Biegnij, jeśli zobaczysz kogoś w lesie, od razu błagaj o pomoc - rozkaz który mu wydał, był dla młodszego jak paplanina bez sensu. Miał zostawić rodziców i przyjaciół kiedy wszyscy walczyli? Nie godził się na to. Odepchał od siebie faceta i cofnął się, łapiąc za leżącą na ziemi broń i wycelował w potwora, który powoli się zbliżał. Starszy myśląc, że ten oszalał i chce go zabić, wydarł się na niego. Pistolet wystrzelił. Brunet odwrócił się do tyłu, odskakując i dopiero wtedy zrozumiał, że przez swoją nieuwagę mógł się zarazić. Przeklął tylko i zostawił Jayden'a, biegnąc do reszty, żeby podtrzymać szafę. Chciał już dołączyć, gdy ta runęła na dwie osoby, a reszta której udało się odsunąć została naskoczona przez kolejną falę zarażonych. W panice, rudowłosy wybiegł do innego korytarza, chcąc ostrzec matkę..
Obudził się spocony, czując jak brudna koszulka odrywa się od jego ciała. Mrugał kilka razy, chcąc odgonić łzy, a kiedy wizja mu się poprawiła, usiadł powoli, zakrywając czerwoną od złości i żalu twarz. Wspomnienia które powtarzały się w jego śnie były dla niego jak kubeł zimnej wody, który oblał go w samą porę, by zrozumieć, że na prawdę został sam. Nikt już nie miał prawa spocząć u jego boku. Był zrozpaczony i choć minął już tydzień, dalej nie umiał zapomnieć twarzy i krzyków, ani krwi która lała się litrami. Wziął wdech i niechętnie podniósł się z ziemi, wydając jęk bólu na piekielne pulsowanie w plecach, przez które musiał oprzeć się o ścianę, żeby nie zwariować od nagłego bólu. Tak kończyło się spanie na szmatach na zimnej i twardej podłodze, ale co mógł zrobić. Nie miał przy sobie nic. Rozejrzał się i upewnił, że jest sam, po czym podszedł do zabitego deskami okna i zajrzał przez małą dziurę, sprawdzając co dzieje się na dworze. Ku jego zdziwieniu, ujrzał jedynie kilka przechodzących grupowo zarażonych, ale nic więcej. To wielka szansa i dobry znak, zważywszy na to, że jest bardzo blisko miasta. Zbierając się w sobie, podszedł do odkopanego wyjścia i z ostrożnością przebrnął przez małą wnyke, przeczołgując bokiem do ogrodzenia. Na ulicy było kilka stworów, ale za nim w ogrodzie wydawało się być cicho. Więc uważając na to, co ma pod nogami, zaczął cofać się i wreszcie stanął prosto, schowany przez boczne mury domu. Wystarczyło się wdrapać i przejść przez ogrodzenie, a potem nurem w las.. ale gdy opadł po drugej stronie, nie zauważył śmieci które zarosły mchem i ciężar jego ciała upadający na plastik zrobił nie mały hałas. Zaalarmowany pognał przed siebie, nie patrząc do tyłu, choć słyszał wycia i jęki zarażonych.
- Kurwa! - syknął, wpadając w małe bajorko i szybko schował się pod wnękę którą wydrążyła w ziemi woda, modląc się by tutaj nie zajrzeli. To co zrobił było ryzykowne, ale na dłuższą metę nie prześcignąłby mutantów, musiał szybko reagować. Wstrzymał oddech i wbił wzrok w powoli falującą wodę. Ratował się tym, że z górnej powierzchni, gdzie znajdywało się drzewo, zwisały pnącza i dosyć mocno osłaniały jego kryjówkę. Żadnych plaśnięć.. czyżby zgubiły trop? Nie chciał znowu ryzykować. Otarł twarz z błota i skrzywił się na mokre ubrania, będąc jeszcze bardziej obrzydzonym gdy kilka małych robaków spadło na jego włosy. Gdyby nie zagrożenie ze strony zarażonych, strzepnąłby je od razu, ale nie chciał błędu. Coś nadchodziło. Po raz kolejny mocno wstrzymał wdech i zacisnął pięści, bojąc się śmierci. A ona wydawała się czyhać na niego na każdym kroku. Liczył sekundy.
Do tej pory spotkał tylko dwa rodzaje zarażonych, dlatego nie wydawało mu się, że akurat tutaj znajdzie trzeci, jeszcze gorszy od tych, którym stawiał czoła. Pluśnięcie było ciche, ale słyszalne, a wodne fale informowały go, że to coś zbliża się akurat tutaj. Serce waliło mu jak oszalałe. I wtedy, zza zwisających łodyg i pnącz ujrzał zarażonego z długą paszczą, jakby do samej ziemi, zanurzonej w wodzie. Oczy jego były jedyną ludzko wyglądającą częścią ciała. Po tylu dniach uciekania, bez jedzenia i picia, w ciągłym stresie, coś musiało w nim pęknąć. Cofając się, potknął o ciało, które było zanurzone w wodzie i teraz wypłynęło, a wpadając w wodę, wydał z siebie sapnięcie. Mętna, błotna wręcz woda chlusnęła przyciągając uwagę stwora. Nie, nie, nie wchodź tu! Wstał, bo chociaż błagał w myślach to i tak wiedział, że będzie musiał go jakoś wyminąć. Wbił się w ziemistą ściankę i czekał tylko na chwilę, bo widział stwora rozjuszonego, gdy ten nagle zmienił zainteresowanie i wydał z siebie bulgot, pędząc ku czemuś na drugiej stronie. To była ta szansa. Wybiegł szybko i puścił się pędem dalej, łapczywie łykając powietrze. Nie goniono go, ale był przerażony i nie myślał już logicznie. Ogarnął się dopiero po paru minutach biegu, opierając o drzewo i zjeżdżając po nim ciężko, z płaczem. Tego było za wiele, śmierć jego rodziców.. samotność. Łkał do siebie i coraz bardziej prosił boga o szybki koniec z braku sił.
Ciche ujadanie. Powoli uniósł załzawiony wzrok przed siebie i ujrzał.. nie był pewien, co. Przed nim stał pies, ale był tak włochaty, że przypominał bardziej chodzący puch. Zmarszczył brwi i podsunął do siebie kolana, chcąc usiąść wygodnie, ale nawet taki ruch spowodował, że biały włochacz odbiegł dalej, lecz wciąż ujadał. Nie wydawał się gotowy do ataku, ale jeśli na prawdę by chciał, mógłby mocno poranić Jay'a, który z westchnieniem zamknął oczy. Bolała go kostka. Na tym się skupił. Wydawało mu się, że słyszy szelest, a potem znikąd poczuł sierść, oraz ciężar ciała zwierzęcia, które jak gdyby nigdy nic, położyło łeb na jego kolanach. Zdziwiony uniósł powieki ale nie drgnął ani milimetr. Po części dlatego, że nie wiedział, jak pies zareaguje, a po części bo chciał by został nieco dłużej. Może to głupie, ale obecność futrzaka jakby koiła jego nerwy.
- Nie boisz się tak podchodzić? - zapytał cicho, ale że zwierze było czujne, od razu uniosło łeb i zawarczało. Wciąż się nie ruszał. Zamrugał tylko i przełknął ślinę, oczekując więcej reakcji ze strony białasa. Kiedy pozostawał w spokojnej pozycji, coraz mniej warcząc, Jay pozwolił sobie delikatnie unieść rękę i zbliżyć do jego łba. Ten niestety, od razu odskoczył i znowu zaczął ujadać. Rudy nastolatek poddał się i podniósł z ziemi. - Może to i lepiej. Muszę wreszcie zapolować..
Burczenie w brzuchu nie dawało mu spokoju już od dawna, ale teraz poczuł z tego powodu taki ucisk, że prawie zgiął się w pół. Popatrzył ostatni raz na psa i zaczął odchodzić. Nie wiedział jednak, że choć z daleka, czworonóg będzie go obserwował.

Minęły cztery dni od tamtego wydarzenia, kiedy to po raz pierwszy spotkał białego mutanta. Pierwszej nocy przeżywał na nowo śmierć bliskich, żeby następnego ranka, jak gdyby z nowymi siłami, wyruszyć na polowanie, a po długich godzinach tropienia, zamiast zwierzyny, odnaleźć chatkę, co prawda w większości zapadniętą, ale dzięki Bogu, z zapasami mleka konserwowanego oraz puszką ,,spaghetti". Otwierając ją wiedział, że smak będzie obrzydliwy, ale to go najmniej martwiło. Cieszył się, że w ogóle udało mu się cokolwiek znaleźć. A potem.. zrozumiał, że scavange to najlepsze wyjście z jego sytuacji. Piątego ranka, budząc się, u boku na materacu ujrzał.. nikogo innego, jak białego mutanta. A ten codziennie maszerował coraz bliżej niego. I tak, dwa lata później, skończyli jako nierozłączni sobie kompani.

Ale nie zawsze było słodko i różowo między nimi. Ponad rok od momentu spotkania Jayden'a i Anh'a, kiedy nastał ich głód, a było zbyt niebezpiecznie na zewnątrz by polować, każde jedzenie było jak dar i perełka, której ani jedno ani drugie nie chciało oddawać. Maszerowali opuszczonym budynkiem, pies zostawił go na chwilę samego, a Rudy znalazł pokój, w którym wręcz roiło się od myszy. Oczywiście, wykorzystał sytuacje i złapał kilka za pomocą koca, który rzucił na ziemię w rogu, który przytrzymał i ogłuszył je uderzeniem pięścią. Zebrał je i wrzucił do wora, kiedy Anh pojawił się u jego boku. Czując krew, zwierze rzuciło się w kierunku materiału i próbowało je zabrać, a kiedy było to bezowocnym skakaniem za worem, bo Jay nie miał zamiaru dzielić się zdobyczą, Anh zwyczajnie ugryzł go w biodro. Upadli razem na podłogę i szarpali się, dopóki biały nie zabrał myszy, połykając. Na szczęście Rudy uniknął zakażenia, ale przez kilka tygodni musiał się nieźle oszczędzać. Blizna widnieje na nim po dziś dzień.

ILOŚĆ SŁÓW: 1429
AKTUALIZACJA QUESTÓW: 18.08.2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz