- Tak, dobrze, że nas ostrzegłeś. Dziękuję mały.- Podrapałam
kota za uchem i rozejrzałam się szybko w około.- Tu nie jest bezpiecznie. To
był zły pomysł.- Spojrzałam szybko na Mikela i zaraz wróciłam do przeszukiwania
wzrokiem nieprzeniknionego lasu, którego skraj był ledwie parę metrów od nas. W
mojej głowie krążyły myśli. Wszystko było tak chaotyczne. Spojrzałam w górę na
niebo, wciąż było dość ciemno. Obstawiałam jakąś 3 może 4 rano. Jak to możliwe,
że byłam tak senna o tej porze? Powieki kleiły mi się do siebie nawzajem, ledwo
znajdywałam siłę, żeby je otworzyć. Czułam się tak, jakby nasypano mi piasku do
oczu i kazano wypatrywać czerwonych mrówek wśród mrowiska czarnych. Nie mogłam
w żaden sposób ich zwilżyć, nie ważne ile razy mrugałam, czy zamykałam je na
dłużej, czy na krócej, one pozostawały całkowicie wyschnięte, spierzchnięte.
Dym z dogasającego ogniska jeszcze pogarszał sytuację. Zaczęły mnie piec. Głowa
co jakiś czas opadała mi bezwładnie na klatkę piersiową, po czym nagły impuls
zrywał ja z powrotem. Po paru razach zaczął mnie już boleć kark. Bałam się że
za sekundę zasnę. Błądziłam wzrokiem po lesie i im dłużej to robiłam, tym
cięższe stawało się moje ciało. Mój oddech stawał się płytszy. Spokojniejszy.
Czułam się tak, jakbym połowicznie już spała. Skupiłam się na chwilę na Mikelu.
W pobliżu mogą by inne mutanty. Musimy się stąd ruszyć. Teraz. Inaczej mamy
dwie opcje. A zasnę i po nas, b zaatakują nas i po nas.
- Awar.- Szepnęłam próbując skupić wzrok. Lew spojrzał na mnie czekając na moje kolejne słowo.- Chroń.
Wielki kot wydał z siebie dźwięk pomiędzy warknięciem a mruczeniem. Basowy pomruk na znak zrozumienia odbił mi się w głowie donośnym echem. Widziałam jak ugiął się lekko na swoich łapach i przyczaił. Wpatrując jak ja w las przed nami, wymachiwał leciutko końcówką ogona. Słowo komenda. Jedno z wielu, które ćwiczyłam z nim miesiącami. Działa. Pokiwałam prawie nie zauważalnie głową i odwróciłam się znów do chłopaka, który stał nade mną z zaciętą miną.
- Wracamy.- Powiedziałam to jedno słowo z tak poważną miną na jaką mogłam się tylko zdobyć, a nie było to łatwe przez tą denerwującą senność. Spróbowałam wstać, ale gdy tylko pomyślałam o tym, aby mięśnie moich nóg ruszyły się i podniosły mój ciężar, te odmówiły mi współpracy. Nosz do jasnej, dobrze, trzeba się uspokoić, obudzić. Klapnęłam się rękami w policzki i przetarłam oczy. Rozejrzałam się ponownie po lesie. Cos tam było. Czułam to, coś mi mówiło, że one tam są, że czekają, ale jeśli będziemy za długo zwlekać… Wyjęłam moja kochaną katanę i wspierając się na jej ostrzu zmusiłam moje ciało do posłuszeństwa. Odnalazłam tą odrobinkę energii gdzieś na krańcu wytrzymałości. Zmusiłam się do stania prosto i wbiłam lekko katanę w ziemię. Później pomartwię się o ostrze, o to jak je naostrzę, czy o to czy się przypadkiem nie zniszczy. Dlaczego zawsze tak robię? A potem ostrzę ja kolejny tydzień. Zamrugałam parę razy. Muszę się skupić na rzeczach ważnych, a nie odjeżdżać gdzieś w nieznane myślami. Sięgnęłam do wnętrza rękawa, gdzie na moim nadgarstku plątała się samotna gumka do włosów i szybko, z wprawą związałam włosy w wysoki kucyk. Sięgnęłam do jednej z kieszeni kurtki i wyciągnęłam kawałek materiału – chustkę której używałam jako zasłony do walki z mutantami i zawiązałam ją na karku. Z drugiej kieszeni wyciągnęłam szybko gogle i założyłam je na czoło przekładając kucyk nad ich paskiem. Zamknęłam dokładnie wszystkie kieszenie. Oprócz tego sprawdziłam czy łatwo mogę wyjąć wszystkie moje ostrza pochowane w kurtce. Odetchnęłam głęboko gdy moja głowa ponownie zrobiła się za ciężka by utrzymać się w pionie.
- Gotowy do biegu?- Spytałam chłopaka, który z zdziwieniem patrzył na nią okrągłymi, niebieskimi oczami. Spróbowałam znów skupić wzrok, założyć poważną, zdeterminowaną i odważną maskę, która mogłaby go choć trochę uspokoić, próbowałam nie dać po sobie poznać jak bardzo zmęczona jestem, jak zamykają mi się oczy, próbowałam pokazać mu, że nie musi się o mnie martwić, że poprowadzę go do Osady i nic się nie stanie, ale czy sama w to wierzyłam? Musiałam. Podniosłam zmęczony wzrok na Mikela. Chyba mi trochę nie wyszło. Chłopak wpatrywał się w moje oczy, a ja widziałam gniew wzbierający na jego twarzy. Oczy, zawsze oczy.
- Co ty do cholery wyprawiasz! – wrzasnął na mnie z wyrzutem przejeżdżając po mnie wzrokiem od stup do głów.- Ledwo stoisz! Biegu? Zgłupiałaś!?
- A co niby twoim zdaniem mamy zrobić? Nie czujesz jak tam stoją? Nie widzisz co się dzieje? Nawet w tym stanie jestem zdolna dostrzec, że jeśli tu zostaniemy to niedługo zginiemy. Istnieje więc tylko jedno wyjście, biec. Pytasz co wyprawiam? Ratuje nam tyłki debilu. A teraz ruszaj się. Musimy być szybcy i czujni. Prowadź, pamiętasz najkrótszą drogę do Osady?
- Tak, pamiętam, ale i tak nie sądzę, że to dobry pomysł.
- A widzisz inną drogę? Bo ja mam 3 opcje, a, zostajemy tu, dając się zaatakować. Ostateczny wynik, giniemy jako mutanty. B. biegniemy i mamy jakąś szansę przeżycia. C. skaczemy z urwiska i poddajemy się bez walki, ale może przynajmniej nie staniemy się mutantami. Nie wiem jak ty, ale ja wybieram opcję B.
Chłopak westchnął, co dobitnie mówiło „nie wytrzymam z tą upartą dziewczyną” ale wiedziałam że przyznawał mi tym samym rację.
- Dogaś szybko ognisko, nie mamy dużo czasu. – Powiedziałam szybko na jednym wydechu. Podniosłam rękę do chustki i założyłam ja na nos tak, że zakrywała mi policzki, usta, szyję i nos. Zamrugałam znowu, oczy piekły mnie niemiłosiernie. Robiłam wszystko półautomatycznie. Rozluźniłam kark, robiąc małe koło głową. Rozluźniłam też barki i strzepnęłam ręce. Sięgnęłam prawą ręką do mojej katany i wyciągnęłam ją, z cichym chrzęstem metalu o piasek, z ziemi. Lewą ręką ponagliłam przyjaciela i ruszyliśmy przez las.
Biegliśmy i biegliśmy. Awar był przede mną, a przed nami biegł Mikel. Plątały mi się nogi. Oczy kleiły mi się coraz mocniej. Obraz mi się rozmazywał. Mój oddech stawał się coraz cięższy. Całe moje ciało krzyczało „dosyć!”, ale w miarę jak jego krzyk stawał się głośniejszy tym głośniej ja krzyczałam „jeszcze kawałek, nie poddam się teraz”. Co jakiś czas obraz mi się wyostrzał i w tych krótkich momentach widziałam jak Awar porusza uszami na wszystkie strony. Jego oddech też przyśpieszył. Nauczyłam się odczytywać takie sygnały i choć byłam naprawdę zmęczona wiedziałam, że ścigają nas pomiędzy drzewami. Nie myślałam jasno. Który mógł to być typ? IV? III? Coś przypominającego rozszarpanego człowieka przebiegło po mojej lewej. Typ VI. No jasne. Zapatrzyłam się w miejsce, gdzie przed chwilą zniknął Zakażony. I nagle usłyszałam zduszony krzyk.
- Uwaga!
Mikel zaalarmował mnie w samą porę, tuż przed nami wybiegła grupka mutantów było ich może 4, ale nie byłam w stanie policzyć ich dokładniej. Wzrok mi się mglił. Skręciliśmy w prawo i biegliśmy przed siebie. Mutanty były jednak odrobinę szybsze. Dwa z nich podeszły do nas od przodu, a dwa zostały z tyłu zabierając nam drogę ucieczki. Otoczyły nas. Podniosłam powoli lewą rękę i naciągnęłam gogle na oczy. Nie sprawdzałam co robił Mikel. Musiał sobie poradzić. Liczyłam na niego. Stanęliśmy do siebie plecami i czekaliśmy na ruch przeciwników. Nie mogłam zebrać myśli. Jak się zabijało ten typ? Awar wykonał pierwszy ruch rzucając się na mutanta i przegryzając mu czaszkę. Mądry zwierzak, przypomniał mi co ja mam robić. Lew szybko wrócił do mnie i stanął koło mojej lewej nogi. Drugi z mutantów rzucił się w naszym kierunku. Jednym szybkim cięciem przebiłam mu klatkę piersiową, jednak uderzenie było za lekkie bym przecięła go na pół i nie trafione. Spróbowałam wyjąć katanę, ale nie mogłam, zablokowała się. Miałam za mało siły. Trzymając prawą ręką katanę i uwięzionego na niej Zakażonego wyjęłam lewą ręką cienki sztylet, który wyglądał prawie jak szpikulec. Zanim jednak zdążyłam się zamachnąć, zauważyłam pazury, które przeszyły powietrze przede mną i rozbiły czaszkę potwora na drobne kawałki. Mutant opadł bezwładnie na ziemię a ja przytrzymując go podeszwą buta zdołałam w końcu wyciągnąć katanę. Chciałam podziękować pupilowi za ratunek drapiąc go za uchem jak zawsze lubił, ale ten zamiast przyjąć nagrody warknął gniewnie. Porządnie się zdziwiłam. Normalnie nigdy nie oponował przed pochwałą, no chyba że było coś jeszcze do zrobienia. Rozejrzałam się gorączkowo w około. Zauważyłam Mikela koło jakiejś wielkiej dziury. Z wolna był otaczany przez mutanty. Typy VI i III. Chciałam pobiec mu na pomoc, ale nie mogłam. Zrobiłam parę kroków i wyciągnęłam do niego rękę, w której wciąż trzymałam czyste ostrze. Po 6 kroku zaczepiłam się o korzeń jakiegoś drzewa i przewróciłam się. Przekręciłam się na plecy. Patrzyłam w niebo przez korony drzew, a moje powieki same kleiły się do snu. W oddali słyszałam odgłosy walki. Odróżniałam szczęk katany o kości mutantów typu VI i zastanawiałam się czy to nie moja katana. To było takie głupie, przecież moja katana ciążyła mi w prawej dłoni. A wiec to był Mikel. Walczył tam sam, pośród tych wszystkich mutantów i to moja wina. Bo zachciało mi się oglądać gwiazdy. A teraz oboje zginiemy. Nie, nie pozwolę kolejnej osobie zginąć z mojego powodu. Wstawaj. Walcz. Walcz!
Przekręciłam głowę. Gdybym tylko miała odrobinę energii. Gdyby nie chciało mi się tak spać… Po co zarywałam ostatnie noce? Mikel… Spojrzałam na to co trzymałam w lewej ręce. Pamiętam sposób, na obudzenie się. Sama ostrzyłam ten sztylet, wiem do czego jest zdolny. To nie będzie przyjemne, ale czy mam jakiś wybór? On tam zginie. Zginie przeze mnie. Bo nie potrafię się na to zdobyć. Mam wybór. Szlak by to. Podniosłam lewą rękę, wysoko. Tak jak tylko mogłam i z całej siły która mi jeszcze pozostała wbiłam sobie mój sztylet w lewe udo. Ból był przerażający. Tak jak podejrzewałam obudziłam się, ale zapłaciłam za to wysoką cenę. Nie pora teraz na to. Zrobiłam prowizoryczny opatrunek z mojej chusty na udzie. Prawdopodobnie krzyczałam, ale moje zmysły były przytłumione. Poderwałam się chwiejnie z ziemi. Pierwsze parę kroków robiłam nie pewnie, utykałam na lewą nogę jak jeszcze nigdy. Po chwili znalazłam rytm. Pomagałą mi adrenalina krążąca w moich żyłach. Chwyciłam katanę obiema rękami. Awar został z tyłu koło tego drzewa. Albo tam mi się wydawało. Nie kontaktowałam za bardzo. Wiedziałam że mam jeden cel. Zabić mutanty. Tylko to się teraz liczyło. Ocalić Mikela, zabić Zakażonych. Głowa, skup się na głowie. Wpadłam w tłum potworów. Nie patrzyłam co robię. Jeśli przeciwnik się nawinął atakowałam lub się broniłam. Działałam kompletnie automatycznie. Ktoś musiał mnie osłaniać. Bo ktoś to robił prawda? Inaczej już dawno bym zginęła. Chociaż ćwiczyłam ten taniec tysiące jak nie setki tysięcy razy w moim obecnym stanie cudem było poruszanie się. Nie oszukujmy się. Po chwili, która trwała wieczność, moje ciało już nie mogło, ale to samo tyczyło się chyba mutantów. Rozejrzałam się wokół i z zadowoleniem stwierdziłam, że nikt już nie stoi. A gdzie jest Mikel i Awar? Nie wiem. Mało mogłam teraz skojarzyć. Jedno pytanie nie dawało mi spokoju. Czy są bezpieczni? W oddali usłyszałam głos Mikela i ciężkie kroki Awara, który biegł po suchych gałęziach lasu. Ktoś mnie wołał. To chyba znaczy, że nic im nie jest. Wspaniale. Zamknęłam oczy i z westchnieniem ulgi osunęłam się na ziemię pośród trupów.
<Mikel?>
- Awar.- Szepnęłam próbując skupić wzrok. Lew spojrzał na mnie czekając na moje kolejne słowo.- Chroń.
Wielki kot wydał z siebie dźwięk pomiędzy warknięciem a mruczeniem. Basowy pomruk na znak zrozumienia odbił mi się w głowie donośnym echem. Widziałam jak ugiął się lekko na swoich łapach i przyczaił. Wpatrując jak ja w las przed nami, wymachiwał leciutko końcówką ogona. Słowo komenda. Jedno z wielu, które ćwiczyłam z nim miesiącami. Działa. Pokiwałam prawie nie zauważalnie głową i odwróciłam się znów do chłopaka, który stał nade mną z zaciętą miną.
- Wracamy.- Powiedziałam to jedno słowo z tak poważną miną na jaką mogłam się tylko zdobyć, a nie było to łatwe przez tą denerwującą senność. Spróbowałam wstać, ale gdy tylko pomyślałam o tym, aby mięśnie moich nóg ruszyły się i podniosły mój ciężar, te odmówiły mi współpracy. Nosz do jasnej, dobrze, trzeba się uspokoić, obudzić. Klapnęłam się rękami w policzki i przetarłam oczy. Rozejrzałam się ponownie po lesie. Cos tam było. Czułam to, coś mi mówiło, że one tam są, że czekają, ale jeśli będziemy za długo zwlekać… Wyjęłam moja kochaną katanę i wspierając się na jej ostrzu zmusiłam moje ciało do posłuszeństwa. Odnalazłam tą odrobinkę energii gdzieś na krańcu wytrzymałości. Zmusiłam się do stania prosto i wbiłam lekko katanę w ziemię. Później pomartwię się o ostrze, o to jak je naostrzę, czy o to czy się przypadkiem nie zniszczy. Dlaczego zawsze tak robię? A potem ostrzę ja kolejny tydzień. Zamrugałam parę razy. Muszę się skupić na rzeczach ważnych, a nie odjeżdżać gdzieś w nieznane myślami. Sięgnęłam do wnętrza rękawa, gdzie na moim nadgarstku plątała się samotna gumka do włosów i szybko, z wprawą związałam włosy w wysoki kucyk. Sięgnęłam do jednej z kieszeni kurtki i wyciągnęłam kawałek materiału – chustkę której używałam jako zasłony do walki z mutantami i zawiązałam ją na karku. Z drugiej kieszeni wyciągnęłam szybko gogle i założyłam je na czoło przekładając kucyk nad ich paskiem. Zamknęłam dokładnie wszystkie kieszenie. Oprócz tego sprawdziłam czy łatwo mogę wyjąć wszystkie moje ostrza pochowane w kurtce. Odetchnęłam głęboko gdy moja głowa ponownie zrobiła się za ciężka by utrzymać się w pionie.
- Gotowy do biegu?- Spytałam chłopaka, który z zdziwieniem patrzył na nią okrągłymi, niebieskimi oczami. Spróbowałam znów skupić wzrok, założyć poważną, zdeterminowaną i odważną maskę, która mogłaby go choć trochę uspokoić, próbowałam nie dać po sobie poznać jak bardzo zmęczona jestem, jak zamykają mi się oczy, próbowałam pokazać mu, że nie musi się o mnie martwić, że poprowadzę go do Osady i nic się nie stanie, ale czy sama w to wierzyłam? Musiałam. Podniosłam zmęczony wzrok na Mikela. Chyba mi trochę nie wyszło. Chłopak wpatrywał się w moje oczy, a ja widziałam gniew wzbierający na jego twarzy. Oczy, zawsze oczy.
- Co ty do cholery wyprawiasz! – wrzasnął na mnie z wyrzutem przejeżdżając po mnie wzrokiem od stup do głów.- Ledwo stoisz! Biegu? Zgłupiałaś!?
- A co niby twoim zdaniem mamy zrobić? Nie czujesz jak tam stoją? Nie widzisz co się dzieje? Nawet w tym stanie jestem zdolna dostrzec, że jeśli tu zostaniemy to niedługo zginiemy. Istnieje więc tylko jedno wyjście, biec. Pytasz co wyprawiam? Ratuje nam tyłki debilu. A teraz ruszaj się. Musimy być szybcy i czujni. Prowadź, pamiętasz najkrótszą drogę do Osady?
- Tak, pamiętam, ale i tak nie sądzę, że to dobry pomysł.
- A widzisz inną drogę? Bo ja mam 3 opcje, a, zostajemy tu, dając się zaatakować. Ostateczny wynik, giniemy jako mutanty. B. biegniemy i mamy jakąś szansę przeżycia. C. skaczemy z urwiska i poddajemy się bez walki, ale może przynajmniej nie staniemy się mutantami. Nie wiem jak ty, ale ja wybieram opcję B.
Chłopak westchnął, co dobitnie mówiło „nie wytrzymam z tą upartą dziewczyną” ale wiedziałam że przyznawał mi tym samym rację.
- Dogaś szybko ognisko, nie mamy dużo czasu. – Powiedziałam szybko na jednym wydechu. Podniosłam rękę do chustki i założyłam ja na nos tak, że zakrywała mi policzki, usta, szyję i nos. Zamrugałam znowu, oczy piekły mnie niemiłosiernie. Robiłam wszystko półautomatycznie. Rozluźniłam kark, robiąc małe koło głową. Rozluźniłam też barki i strzepnęłam ręce. Sięgnęłam prawą ręką do mojej katany i wyciągnęłam ją, z cichym chrzęstem metalu o piasek, z ziemi. Lewą ręką ponagliłam przyjaciela i ruszyliśmy przez las.
Biegliśmy i biegliśmy. Awar był przede mną, a przed nami biegł Mikel. Plątały mi się nogi. Oczy kleiły mi się coraz mocniej. Obraz mi się rozmazywał. Mój oddech stawał się coraz cięższy. Całe moje ciało krzyczało „dosyć!”, ale w miarę jak jego krzyk stawał się głośniejszy tym głośniej ja krzyczałam „jeszcze kawałek, nie poddam się teraz”. Co jakiś czas obraz mi się wyostrzał i w tych krótkich momentach widziałam jak Awar porusza uszami na wszystkie strony. Jego oddech też przyśpieszył. Nauczyłam się odczytywać takie sygnały i choć byłam naprawdę zmęczona wiedziałam, że ścigają nas pomiędzy drzewami. Nie myślałam jasno. Który mógł to być typ? IV? III? Coś przypominającego rozszarpanego człowieka przebiegło po mojej lewej. Typ VI. No jasne. Zapatrzyłam się w miejsce, gdzie przed chwilą zniknął Zakażony. I nagle usłyszałam zduszony krzyk.
- Uwaga!
Mikel zaalarmował mnie w samą porę, tuż przed nami wybiegła grupka mutantów było ich może 4, ale nie byłam w stanie policzyć ich dokładniej. Wzrok mi się mglił. Skręciliśmy w prawo i biegliśmy przed siebie. Mutanty były jednak odrobinę szybsze. Dwa z nich podeszły do nas od przodu, a dwa zostały z tyłu zabierając nam drogę ucieczki. Otoczyły nas. Podniosłam powoli lewą rękę i naciągnęłam gogle na oczy. Nie sprawdzałam co robił Mikel. Musiał sobie poradzić. Liczyłam na niego. Stanęliśmy do siebie plecami i czekaliśmy na ruch przeciwników. Nie mogłam zebrać myśli. Jak się zabijało ten typ? Awar wykonał pierwszy ruch rzucając się na mutanta i przegryzając mu czaszkę. Mądry zwierzak, przypomniał mi co ja mam robić. Lew szybko wrócił do mnie i stanął koło mojej lewej nogi. Drugi z mutantów rzucił się w naszym kierunku. Jednym szybkim cięciem przebiłam mu klatkę piersiową, jednak uderzenie było za lekkie bym przecięła go na pół i nie trafione. Spróbowałam wyjąć katanę, ale nie mogłam, zablokowała się. Miałam za mało siły. Trzymając prawą ręką katanę i uwięzionego na niej Zakażonego wyjęłam lewą ręką cienki sztylet, który wyglądał prawie jak szpikulec. Zanim jednak zdążyłam się zamachnąć, zauważyłam pazury, które przeszyły powietrze przede mną i rozbiły czaszkę potwora na drobne kawałki. Mutant opadł bezwładnie na ziemię a ja przytrzymując go podeszwą buta zdołałam w końcu wyciągnąć katanę. Chciałam podziękować pupilowi za ratunek drapiąc go za uchem jak zawsze lubił, ale ten zamiast przyjąć nagrody warknął gniewnie. Porządnie się zdziwiłam. Normalnie nigdy nie oponował przed pochwałą, no chyba że było coś jeszcze do zrobienia. Rozejrzałam się gorączkowo w około. Zauważyłam Mikela koło jakiejś wielkiej dziury. Z wolna był otaczany przez mutanty. Typy VI i III. Chciałam pobiec mu na pomoc, ale nie mogłam. Zrobiłam parę kroków i wyciągnęłam do niego rękę, w której wciąż trzymałam czyste ostrze. Po 6 kroku zaczepiłam się o korzeń jakiegoś drzewa i przewróciłam się. Przekręciłam się na plecy. Patrzyłam w niebo przez korony drzew, a moje powieki same kleiły się do snu. W oddali słyszałam odgłosy walki. Odróżniałam szczęk katany o kości mutantów typu VI i zastanawiałam się czy to nie moja katana. To było takie głupie, przecież moja katana ciążyła mi w prawej dłoni. A wiec to był Mikel. Walczył tam sam, pośród tych wszystkich mutantów i to moja wina. Bo zachciało mi się oglądać gwiazdy. A teraz oboje zginiemy. Nie, nie pozwolę kolejnej osobie zginąć z mojego powodu. Wstawaj. Walcz. Walcz!
Przekręciłam głowę. Gdybym tylko miała odrobinę energii. Gdyby nie chciało mi się tak spać… Po co zarywałam ostatnie noce? Mikel… Spojrzałam na to co trzymałam w lewej ręce. Pamiętam sposób, na obudzenie się. Sama ostrzyłam ten sztylet, wiem do czego jest zdolny. To nie będzie przyjemne, ale czy mam jakiś wybór? On tam zginie. Zginie przeze mnie. Bo nie potrafię się na to zdobyć. Mam wybór. Szlak by to. Podniosłam lewą rękę, wysoko. Tak jak tylko mogłam i z całej siły która mi jeszcze pozostała wbiłam sobie mój sztylet w lewe udo. Ból był przerażający. Tak jak podejrzewałam obudziłam się, ale zapłaciłam za to wysoką cenę. Nie pora teraz na to. Zrobiłam prowizoryczny opatrunek z mojej chusty na udzie. Prawdopodobnie krzyczałam, ale moje zmysły były przytłumione. Poderwałam się chwiejnie z ziemi. Pierwsze parę kroków robiłam nie pewnie, utykałam na lewą nogę jak jeszcze nigdy. Po chwili znalazłam rytm. Pomagałą mi adrenalina krążąca w moich żyłach. Chwyciłam katanę obiema rękami. Awar został z tyłu koło tego drzewa. Albo tam mi się wydawało. Nie kontaktowałam za bardzo. Wiedziałam że mam jeden cel. Zabić mutanty. Tylko to się teraz liczyło. Ocalić Mikela, zabić Zakażonych. Głowa, skup się na głowie. Wpadłam w tłum potworów. Nie patrzyłam co robię. Jeśli przeciwnik się nawinął atakowałam lub się broniłam. Działałam kompletnie automatycznie. Ktoś musiał mnie osłaniać. Bo ktoś to robił prawda? Inaczej już dawno bym zginęła. Chociaż ćwiczyłam ten taniec tysiące jak nie setki tysięcy razy w moim obecnym stanie cudem było poruszanie się. Nie oszukujmy się. Po chwili, która trwała wieczność, moje ciało już nie mogło, ale to samo tyczyło się chyba mutantów. Rozejrzałam się wokół i z zadowoleniem stwierdziłam, że nikt już nie stoi. A gdzie jest Mikel i Awar? Nie wiem. Mało mogłam teraz skojarzyć. Jedno pytanie nie dawało mi spokoju. Czy są bezpieczni? W oddali usłyszałam głos Mikela i ciężkie kroki Awara, który biegł po suchych gałęziach lasu. Ktoś mnie wołał. To chyba znaczy, że nic im nie jest. Wspaniale. Zamknęłam oczy i z westchnieniem ulgi osunęłam się na ziemię pośród trupów.
<Mikel?>