wtorek, 26 czerwca 2018

19 stycznia 2038 roku

Camelot z drżącymi dłońmi chwycił tego ranka za broń. Zima nigdy nie przyniosła ze sobą takiego mrozu jak wtedy. Jednak nie tylko pogoda przyczyniła się do chłodu, jaki był wszędzie wyczuwalny. Kilku strażników, którzy trafili na patrol tej feralnej nocy, zaniepokojeni dziwnymi błyskami w lesie obudzili Pierwszą Trójkę. Pomimo później pory nie trzeba było długo czekać, aby korytarzami zaczęły płynąć zaniepokojone szepty. Coraz więcej głów zaczęło wyglądać ze swych pokoi, podążając w ciszy za dowódcami tego całego zgromadzenia. Na Aidenie, Jasperze i Maxine ciążył ogromny obowiązek.
Śnieg padał nieustannie, nie ułatwiając rozpoznania w terenie. Aiden stanął na strażnicy, wpatrując się w migotanie świateł. Gdyby mógł wtedy wyczuć zapach wosku i odkryć co za moment się stanie, może ta sytuacja skończyłaby się inaczej. Losu jednak nie da się odwrócić. Prawda jest taka, że do tego winni się byli przygotować już kilka dni wcześniej. Gdyby wiedzieli... 
Donośny, długi gwizd dobiegł zebranych z otchłani drzew. Nikt nie pokusiłby się na stwierdzenie, że to będzie jedna z gorszych rzeczy, która mogłaby zapaść im w pamięć. W śnieżycy zaczęła kształtować się masywna sylwetka. W umysłach wszystkich chowających się za murem rozbłysnęła czerwona lampka. Nikt nawet nie pomyślał jakim cudem mężczyźnie nie zgasł papieros i jak go zrobił. 
- Aiden, muszę ci przyznać, że potrafisz człowieka niesamowicie wpienić - usłyszeli.
- Christopher - syknął w jego stronę przywódca Camelot. - Nie słyszałeś, że maniery wymagają, aby przychodzić o ludzkich godzinach? Jest ledwo przed świtem! - młody chłopak chciał odruchowo pochwycić za broń zawieszoną przy jego pasie, ale co da mu teraz ta jedna maczeta?
- Maniery również wymagają zwracać pożyczone rzeczy! A twoja siostra jakoś nie chce do nas wracać. 
- I z jej powodu to całe zamieszanie? - zimno mogło w kilka sekund oszronić rzęsy i brwi, jednak gorące fale przechodziły przez ciało Aidena, choć zapewne nie tylko jego. Wszyscy byli zdenerwowani.
- Oczywiście, że nie. Była dobrym pachołkiem, ale nie aż tak ważnym, abym z jej powodu chciał sobie odmrozić dupę! 
To była najgłośniejsza cisza, jakiej kiedykolwiek doznali. 
- Ale mam dla was mały prezent - skręt wylądował w jednej z kupek śniegu. Kolejny gwizd i szyderczy śmiech oficjalnie rozpętały piekło. Płonące pociski poszybowały w stronę Camelot. Nikogo tak naprawdę nie obchodziło czy były to strzały, czy koktajle mołotowa. Ogień, który miał utrzymać ich przy życiu przez całą zimę, teraz stał się ich wrogiem. Ktoś zaczął krzyczeć, główna brama została wyważona. 
Zapanował chaos. 
Słońce zaczęło pojawiać się na horyzoncie, gdy walka dobiegać miała końca. Niewinny i biały śnieg pochłonął burgundową tajemnicę tego zdarzenia. Zamarznięta ziemia pochwyciła każdy krzyk i lament. Rankiem, 19 stycznia 2038 roku zaatakowano Camelot. Z 43 osób nie przetrwał nikt. Większość zamordowano, nielicznych pochwycono w niewolę. Christopher Hudson z wielkim uśmiechem zostawił spętanego Aidena Waltersa na środku placu, by kiedy się już oddali, móc razem ze swoimi ludźmi pławić się w agonalnych krzykach chłopaka rozrywanego na strzępy przez mutanty. 

piątek, 1 czerwca 2018

Aktualizacja 1 czerwca 2018

Witam wszystkich zebranych i czytających tę notatkę. Mam swoją godność i zanim porzucę ten blog z jakże błahych mi powodów pragnę spróbować podnieść go z klęczków. Jeśli ma umrzeć to z honorem, próbując. 
Do końca maja sporządzane były plany odnoście tego co stanie się z tym miejscem i już oficjalnie zdecydowałam. W najbliższym czasie (do lipca) pojawi się kolejna aktualizacja mówiąca o tym co działo się w świecie Firhen przez ostatnie miesiące. 
Wszystkich zainteresowanych poproszę o jej przeczytanie. Rozesłana zostanie wiadomość do wszystkich członków - proszę o odpowiedź do końca czerwca. Jeśli uda nam się uzbierać choćby małą grupę chcącą dalej tu pisać i przebywać, 1 lipca ruszymy na nowo.

sobota, 6 stycznia 2018

Renée Hidewood

GODNOŚĆ: Renée było jedyną rzeczą, jaką pamiętała o sobie po tym, jak straciła wspomnienia. Wdzięczna, pięcioliterowa zbitka nie wystarczyła systemowi na wprowadzenie jej do osady.
Ugodowo zrobiono kolejną mieszankę liter, która miała być jej nazwiskiem. Dziewczyna nie miała prawa zaprzeczyć narzuconemu rozwiązaniu, choć mogła się zgodzić lub nie na nazwę. Nie była zbyt wybredna i wybrała pierwszą propozycję, która nie była jeszcze zarejestrowana. Tak oto dzisiaj poznać ją można jako Renée Hidewood.
PSEUDONIM: Jej imię jest na tyle chwytliwe i proste, że wszelkie zdrobnienia są zbędne, aczkolwiek jeśli ktoś chce nadać jej jakieś przezwisko w swojej szerokiej fantazji to droga wolna.
WIEK: Na swoim karku ma wdzięczną dziewiętnastkę.
URODZINY: 12 stycznia 2019 roku.
PŁEĆ: Kobieta, nie wzbudza to żadnych wątpliwości.
ORIENTACJA: Zakochuje się w osobie, a nie płci.
RANGA: Zwykły Członek
SEKCJA: Rozpoznawcza
STANOWISKO: Poszukiwacz
UMIEJĘTNOŚCI: Wydaje się, że dziewczyna wręcz urodziła się z łukiem i strzałami w dłoniach. Wraz z jej rewelacyjnym okiem, zwinnością oraz refleksem, na dalekich, jak i wręcz kilkucentymetrowych odległościach jest zagrożeniem. O ile pamięć straciła, to umiejętności oraz wiedza pozostała, przez co wydaje się, że dziewczyna tak dobrze opanowała tę zdolność dzięki wieloletnim treningom, co jest niewykluczone. Również dzięki temu łatwiej było jej przyswoić posługiwanie się kuszą bloczkową oraz bronią palną. Masywna broń biała, w której skład wchodzą między innymi miecze czy maczugi są dla niej nieco za ciężkie, lecz jeśli będzie trzeba, zaciśnie zęby i nawet nikt nie zobaczy w niej grama zmęczenia. Nie należy do wybitnych kucharek, ponieważ nigdy się o to nie ubiegała, ale jeśli chcesz zrobić coś z niczego, kieruj się do niej. Sama myślała nad tym, by obrać w osadzie kierunek inżynieryjny, ponieważ konstruowanie i odkrywanie nowych technologii jest czymś dla niej, lecz podążyła w ślady poszukiwacza. Zachęcił ją fakt, iż będzie poznawać nowe miejsca, a nie siedzieć wewnątrz i nie mieć żadnego wpływu na to, co dzieje się za osadą. Sama dzięki nienagannej szybkości i wytrzymałości nie wahała się długo nad decyzją. Oprócz tego opanowała na wystarczającym poziomie kung-fu oraz zna podstawy pierwszej pomocy, gdzie to drugie było niezbędne do obrania takiej, a nie innej fuchy.
CHARAKTER: Wydaje się, że ona również próbuje grać w społeczne gierki, przystosowując się do sytuacji. Nic do nich nie ma, w końcu gdyby nie przybrana na co dzień maska, świat pustoszyłby się w chaosie. Ona jednak nie ma siły tracić czasu na codzienne zmienianie charakteru. Pewnie byłaby do tego zdolna, wręcz z chęcią by to robiła, gdyby nie to, że na zewnątrz niczym pchły na futrze rozwija się apokalipsa i jej największym zmartwieniem nie jest przypodobać się innym. Po prostu przeżyć.
Nie ulęknie się wyrazić swoją opinię wśród tłumu, który ma inne poglądy bądź podwyższyć zdanie kogoś wyższego rangą, jeśli uzna to za stosowne i niezbędne do dalszego rozwoju spraw. Oczywiście jest tylko człowiekiem i mimo jej szerokiej gamy argumentów, których część prawdopodobnie na bieżąco szybko nabrała, każdy jest w stanie wpłynąć na jej opinię, jeśli będzie ona wystarczająco uargumentowana.
Ma wręcz uczulenie na bzdury, więc nie dziwnie w jej zachowaniu będzie, gdy po prostu takie wylewne zachowanie ją podirytuje. Mimo wszystko stara się trzymać emocje na wodzy, by nie popadać w jakąkolwiek panikę. Być może z tych powodów ludzie widzą w niej autentyczność, choć to szeroko pojęta formuła, którą każdy może indywidualnie odebrać.
Ma w sobie nieodkrytą ikrę przywódcy. Stara się trzymać wiele istotnych rzeczy w ryzach, lecz nie wszystko jest pod jej zasięgiem. Wewnętrznie odczuwa frustrację obecną sytuacją na Ziemi. Bezsilność jest dla niej najgorszym piekłem, jakie może istnieć. Trudno jej pogodzić się z sytuacją, że coś, co może być wszystkim, sypie się na jej oczach, a ona nie może nic zrobić. W takich momentach można dostrzec u niej, wcześniej zasypaną złość i agresję. Zdecydowanie wtedy jej naturalna odwaga przemienia się w czysty tupet, lecz nic nie poradzi na to, że czara się przelała, a ją w końcu ktoś wytrącił z równowagi. Niezwykle emocjonalnie podchodzi do sytuacji, analizując je od środka. Nie jest przy tym małostkowa, starając się robić wszystko od ogółu do szczegółu. Zdecydowanie nie można zaprzeczyć jej cwaniactwa oraz inteligencji. Sprytnie potrafi wybrnąć z opresji, o ile nie sięgnęła ona drugiego dna. Wiadomo jednak, że człowiek nie jest istotą nadprzyrodzoną, która potrafi z wszystkiego wyjść cało. Nawet gdy przez jej głowę przejdzie przebłysk geniuszu i będzie starać się ze wszystkich sił, nadal nie jest boginią. I choć bardzo chce swojego celu, ktoś może jej łatwo podciąć rozłożyste skrzydła. Orzechem do zgryzienia dla takowych jednostek jest to, że łatwo się nie poddaje. Nie ważne, ile razy dasz jej w kość, ile razy upadnie, może czasem nawet na trochę dłużej, i tak wstanie, by spojrzeć przeciwnikowi głęboko w oczy. Będzie to się nieustannie ciągnąć i jeśli nikt jej w takim przypadku nie obezwładni, nie powinien liczyć na walkower.
Nie oznacza to jednak, że jest na co dzień problemowa i nieposłuszna. Wykona powierzone jej zadanie jak najlepiej, lecz nie powinno się od niej oczekiwać czegoś, co wykracza poza człowieczeństwo. Z natury Renée jest Flegmatykiem w kierunku Sangwinika. Wie, że nigdy mimo samodoskonaleniu się nie dostanie nieskalanego wyniku, lecz mimo to stara się pracować nad sobą, a sama twierdzi, że pewne wady jedynie są potwierdzeniem pewnych zalet. Zdrowej ambicji jej nie brak, zdeterminowanie będzie dążyć do obranego celu, nie łażąc po trupach, by zwyczajnie mieć z wyniku satysfakcję.
Jeśli zyskasz jej sympatię bądź zaufanie, możesz śmiało przyjść do niej wyżalić się lub opowiedzieć o swoich problemach. Takich tematów nie poruszy prawdopodobnie sama, ponieważ nie chce wyjść na wścibską, lecz na pewno wszelkie informacje zostaną za jej bębenkami usznymi. Jej lojalność i wierność w stosunku do bliskich, sprawiła, że już dwa razy się nieźle po tym przejechała, lecz pomimo tego ludzka moralność nie pozwala jej na wydanie kogoś bliskiego. Takim ofiaruje również troskę i czułość. Nie warto jednak nadwyrężać tych cech, ponieważ o ile drugą szansę można zdobyć, trzeciej nigdy nikt od niej nie otrzyma.
APARYCJA:
WZROST: Nie mierzy nadzwyczaj dużo, ponieważ odstaje od ziemi jedynie 167 centymetrów.
WAGA: Gdy stanie na wadze, licznik sięga w granicach 53 kilogramów.
KOLOR OCZU: Patrząc na jej zamglone ślepia, w których zawsze widać charakterystyczny błysk, można dostrzec czystą czerń, którą przykrywa szklista powłoka.
WŁOSY: Trzymając w dłoni jej popielate włosy, które swoją barwą zbliżone są bardziej ku jasnoszarego, łatwo pomylić ich strukturę z jedwabiem, który delikatnie zsuwa się między palcami. Gęste, zdrowe włókna są wiecznie rozpuszczone, co dzięki ich niewielkiej długości nie sprawia większego problemu w różnych manewrach.
INNE: Na jej gładkiej, jasnokremowej skórze nie widnieje żadna blizna czy tatuaż. Pozbawiona skaz dziewczyna posiada pełne usta w jasnoróżowym, naturalnym odcieniu, nad którym spoczywa niewielki nos. Na jej ciele widnieją bardziej lub mniej widoczne mięśnie i nie można zaprzeczyć, iż posiada kobiecie atuty. Z pewnością ma czym oddychać oraz na czym siadać. Generalnie niewiasta ubiera się wygodnie oraz nie korzysta z dodatków, którymi mogłaby o coś zahaczyć, ponieważ stawia bardziej na pożyteczność niż wizerunek. Stylem nie odstaje wśród tłumu, ponieważ w swojej gamie ubrań przeważają miejskie okazy, aczkolwiek na specjalne okazje potrafi się wystarczająco postarać. Wyjątkiem jest jej wisiorek, spływający wzdłuż szyi, na którego końcu znajduje się podobizna smoka, owiniętego wokół typowego, średniowiecznego łuku. Całość jest w kolorze srebrnym i prawdopodobnie z tego pierwiastka również został zrobiony, ponieważ po osobistym teście wytrzymałościowym spowodowanym przez nią samą bądź przez przypadkowe zjawiska, może śmiało powiedzieć, że nie widnieje na nim żadna rysa. Ma do niego ogromny sentyment ze względu na to, iż to jedyna rzecz, którą miała po tym, jak poddano jej wspomnieniom zatarcie.
GŁOS: KLIK
HISTORIA: Wiatr powiewał jej długimi włosami, niczym flagą na maszcie, gdy ta skulona w kłębek i pozbawiona wszelkich ubrań, próbowała jeszcze bardziej nie zranić sobie oczu ziarnkami piasku, burzącymi się wśród wydm. Malutkie drobiny raniły ją po nagich plecach, zostawiając za sobą widoczne ślady, lecz była na tyle zszokowana, że nawet nie zdołała tego odczuć. Jedyne, co pamiętała, to swoje imię, lecz i ono było w tym przypadku potrzebne. Potrzebne po to, by nie biła się aż tak ze swymi myślami o to, gdzie są wspomnienia, na których miejscu pojawiła się czarna plama. Zdezorientowana nie wiedziała, co o tym sądzić, przemykając między puste korytarze przeszłości. Gdy burza piaskowa ustała, a ta była na siłach wstać, po długim namyśle udała się na południe. Nie czuła strachu, czmychając swobodnie niedaleko zmutowanych zwierzyn. Wyglądała jak trup, który wlecze się ze wszystkich sił. Taka była prawda, ponieważ wędrówka ciągnęła się nieubłaganie, a ta nie miała ani picia, ani jedzenia. Być może nawet dzikie zwierzęta wzięły ją za trupa bądź po prostu sunące wydmy były tak blisko, a zarazem daleko, by którekolwiek zdołało przybiec bez wcześniejszego wysiłku. Na, jak się okazało, dopiero półmetku znalazła zbawienie. Wśród piasku dojrzała skrawki materiału i kopiąc głębiej, dorwała męską koszulę, przypadkowe spodnie i długi, acz nieprzypominający niczego skrawek materiału. W tym wszystkim kryło się wieczko z paroma kroplami wody, które wyparowały jej na języku szybciej, niż zdążyły zlecieć z gwintu. Na czubek swojej głowy oplotła jasną koszulkę, by nie zmagać się tak bardzo z uprzykrzającymi i wręcz wiecznie bijącymi promieniami słońca. Kolejno założyła dół, a długi materiał przeciągnęła przez jedno ramię i zawiązując z tyłu tak, by zakryło to jej piersi. Wzięła ze sobą wieczko z nadzieją, że po drodze spotka jakieś źródełko. Zamiast tego, spotkało ją coś dużo lepszego. Cywilizacja.
Była to grupa niezależnie działających tubylców, którzy ciepło ją przyjęli, sądząc, że poszerzy ich szeregi. Nie mogła odmówić, w końcu oferowali jej nad wiele. Zyskała tam normalne, przede wszystkim, czyste ubrania. Tamtejsi ludzie wprowadzili ją w realia apokalipsy. Wioska nie była mocno defensywna, a bardziej stawiała na walkę. Niedługo musiała czekać, aż połowa została wybita przez monstrum. Mimo wszystko chcieli zostać. Jej mentor, a zarazem przywódca wioski wiedział, że nie może zostawić swoich ludzi ze względu na kulturę, ale polecił dziewczynie, by ta skierowała się do osady. Takiej prawdziwej, gdzie może czuć się bezpieczna. Długa rozmowa pełna niepodważalnych argumentów sprawiła, że dziewczyna przystała na to rozwiązanie. Sergio, bo tak zwano dowódcę, podarował jej podstawowe rzeczy, by mogła zacząć funkcjonować w teraźniejszym społeczeństwie i zapewnić sobie lepszy start. Tak również się stało, a dziewczyna nigdy nie przestanie mu być wdzięczna za to, co dla niej zrobił.
PARTNER: -
PUPIL: -
RODZINA: Zna formułę rodziny jedynie z opowiastek, lecz nigdy nie udało się jej tego zasmakować. W jej samotną wędrówkę jednak wkroczył Sergio Alva, który jest dla niej jak dobry wuj, mimo że nie łączą ich żadne więzy krwi.
BROŃ: Może i to przez przewrażliwienie, może przez rozsądek otaczającego świata, kobieta zawsze ma przy sobie niewielki, aczkolwiek niezwykle ostry sztylet, wsunięty w specjalną pochwę wewnątrz buta. W terenie spotkać można ją z samodzielnie wykonanymi strzałami na plecach i łukiem w ręku, lecz mimo wszystko ze względów oczywistych w kurtce bądź specjalnym pasie ma zapasowy pistolet SMITH & WESSON BODYGUARD 380. W kryzysowych sytuacjach wewnątrz lub za osadą korzysta z bardziej podrasowanej broni palnej na tak zwaną, czarną godzinę.
INNE:
- Ma twardą głowę do alkoholu. Na nieszczęście.
- Nie jest jakoś szczególnie uzależniona od używek.
- Wyjątkiem jest herbata. Idealnie zaparzona z nutą cytryny oraz niewielką ilością cukru to klucz do jej serca.
- Pierwsza wychyla się do ryzykownych zdań, po prostu lubi czuć adrenalinę.
- Czasem pisze opowiadania bądź maluje ilustracje o tym, jak mogło wyglądać jej życie, zanim straciła pamięć.
- Nie zawaha się ponucić, gdy będzie pewna, że nikogo nie ma w pobliżu.
- Nieumyślnie staje się kontrowersyjną osobą, której albo przystawia się lufę do skroni lub taką, którą się uwielbia. Trudno być wobec niej obojętnym.
- Lubi nocą wymykać się patrolom i spacerować po osadzie, rzadziej poza nią.
- Jej marzeniem jest nauka jazdy konnej, lecz ma wrażenie, że ma w tym kierunku dwie lewe ręce.
- Mimo iż jest biseksualna, dużo bardziej skłania się ku heteroseksualności.

DATA DOŁĄCZENIA: 06.01.2018
NAGANY: 0
POCHWAŁY: 0

PROWADZĄCY: .NIKA. / omnia.adversus@gmail.com

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Od Mikela CD Maxine

W sytuacji jakiej się znaleźliśmy nie mieliśmy innego wyboru niż wydobycie broni i próba obrony własnego życia jak i obrona towarzyszów. Zaniepokojony Awar syczał z nastroszoną grzywą na potwory zbliżające się coraz bliżej mnie oraz jego. Niestety zostaliśmy oddzieleni od Max. Kątem oka zdołałem tylko zauważyć jej poczynania. Niepokój malował się w moich oczach gdy widziałem jak bez sił próbuje podnieść się z ziemi lecz jej każda próba kończy się tak samo – nie daje rady wstać. Wtem w pewnym momencie wyciąga nóż i wbija go sobie w nogę. Cholera Max, coś ty zrobiła. Wyciągnęła nóż po czym zrobiła prowizoryczny opatrunek. Ku mojemu zdziwieniu podniosła się a jej twarz wyglądała na żywszą. Zrozumiałem, że przez wbicie noża chciała się obudzić i dostarczyć ciału adrenaliny. Dziewczyna sięgnęła po katanę po czym stanęła w delikatnym rozkroku jakby oczekując ataku zakażonego. Wszystkie ruchy, które wykonywała. Każde cięcie, każdy unik zabierał z jej ciała dużą ilość energii. Max była wycieńczona a mimo wszystko wciąż się nie poddawała, a mutanty jeden po drugim padały przy jej stopach pozbawione głów.
Wraz z Awarem staliśmy zwróceni do siebie tyłem gdyż czuliśmy, że wróg zbliża się z każdej strony. W momencie wyskoku zakażonego z ciemności lasu białogrzywy lew już był przygotowany albo na obronę, albo na atak. Ze mną było troszkę gorzej. Nie mam tak doskonałego instynktu zabójcy jak to zwierzę dlatego gdy tylko jakiś mutant ruszał na mnie z chęcią pozbawienia mnie życia, odpierałem jego atak po czym szybkim ruchem próbowałem pozbyć się jego głowy. Awar bez najmniejszych problemów rozszarpywał zakażonych na strzępy pozostawiając po nich jedynie szczątki. Siła zwierzęcia była niesamowita. Dobrze, że rudowłosa dziewczyna ma przy sobie takiego obrońcę. Gdy sytuacja trochę ucichła, a wiele trupów leżało pod naszymi nogami, zorientowałem się, że nigdzie nie widzę Max. Rozejrzałem się dookoła raz jeszcze po czym dostrzegłem. Tą rudą kitę upadającą na kolana pośród nieruchomych, pozbawionych głów ciał.
- Max! - jedynie tyle udało mi się z siebie wydusić, chociaż czułem, że mój głos jest przytłumiony przez wysiłek jaki włożyłem w walkę. Dziewczyna upadła na bark i leżąc pośród martwych mutantów wyglądała jakby... nie żyła. Podbiegając do niej, czułem za sobą ciężki oddech Awara. Dobrze się spisał... Gdyby nie on, moglibyśmy skończyć tak jak te mutanty. A raczej na pewno byśmy tak skończyli. Najpierw dorwaliby mnie. Mimo iż stawiałbym opór i próbował się bronić, oni mieli przewagę. Obecność Awara wywołała u nich lekki niepokój, co można było wyczuć poprzez ich ataki i synchroniczne wyłanianie się z ciemności lasu. Atakowali jeden po drugim, zamiast zaatakować naraz. Ułatwiło nam to sprawę. Część z nich po prostu uciekła gdyż zgaduje, że nie chcieli skończyć jak swoi poprzednicy.
- Max! - poruszyłem za bark dziewczyny, odsłaniając jej twarz z rudych włosów Oddychała. Najwidoczniej nie wytrzymała już tego całego wysiłku i padła z wycieńczenia. Jej prowizoryczny opatrunek zaczynał przeciekać krwią. Odwiązałem swoją niebieską chustę i owinąłem mocnej ranę dziewczyny. Delikatnie poruszyła się gdy zaciskałem węzeł. Na swój sposób ucieszyło mnie to, gdyż wiem, że nie straciła czucia w nodze. Podniosłem Max z ziemi a Awar położył się tuż przede mną jakby doskonale wiedział co chciałem zrobić. Jakby nie patrzeć nie byłem jedyny, który martwi się o zdrowie tej dziewczyny.
Ułożyłem swoją towarzyszkę na jej pupilu tak, aby mieć pewność, że nie spadnie podczas drogi. Zanim opuściłem pole walki rozejrzałem się jeszcze raz, dokładnie... Chciałem się upewnić, że nic nam już nie grozi. Z resztą... Cały ten świat to jedna wielka niewiadoma. W każdej chwili coś mogło znów na nas wyskoczyć i rozszarpać nasze ciała. Otarłem swoją katanę w spodnie, pozostawiając na nich czerwoną barwę zwycięstwa po czym schowałem ją do pochwy. Awar ruszył zaraz za mną po chwili dorównując mi kroku. Rześkie powietrze uświadomiło mi, iż powoli zbliżał się poranek. Niedługo powinniśmy znaleźć się w osadzie.
~*~
Stojąc przy wysokim murzę napotkałem się na spojrzenie strażnika czatującego na jednej z wieżyczek. Chwilę później brama, przed którą stałem wraz z lwem i wciąż nieprzytomną Max, otworzyła się. Strażnicy bez żadnych pytań wpuścili nas do środka. Najwidoczniej musieli poznać ten rudy odcień włosów oraz wielkiego, białego lwa. Bez namysłu, od razu skierowałem się do Carl'a. Było na tyle wcześnie, że osada wciąż spała, a na powierzchni, prócz strażników nie było prawie nikogo. Zapukałem do drzwi budynku. Ściągnąłem Max z jej pupila i trzymając ją na rękach wszedłem do środka. W środku panował półmrok. Woń unosząca się w pomieszczeniu przyprawiała mnie o dreszcze. Pachniało tu najróżniejszymi roślinami, które za pewne nasz doktorek stosował w leczeniu.
- Jest tu ktoś? - zapytałem a mój głos rozniósł się po pokoju
- Co się stało... - głos mężczyzny dobiegł do mnie z drugiego pomieszczenia, najwidoczniej wybudziłem go z objęć morfeusza.
- Jest ranna... - powiedziałem krótko spoglądając na Carl'a wyłaniającego się z ciemności.
- Wbi... - przerwałem swoją wypowiedź gdyż Carl mógłby nie zrozumieć dlaczego dziewczyna mogłaby wbić sobie nóż w nogę. - Potknęła się i nabiła się na ostrze noża. - kontynuowałem.
- Połóż ją tu... - westchnął pokazując mi stolik najwidoczniej służący mu jako stół operacyjny. - Jak głęboko wbiło się ostrze? - zapytał spoglądając na mnie po czym nie dając mi dość do słowa zadał kolejne pytanie. - Było czyste czy zardzewiałe?
- Czyste. - powiedziałem szybko spoglądając jak Carl rozwiązuje opatrunek dziewczyny.
~*~
Po krótkiej chwili dziewczyna miała już założony normalny opatrunek, a Carl powiedział, że teraz musi dużo odpoczywać i najlepiej aby przez jeden dzień nigdzie nie wychodziła. Dodał również, że jeżeli straciła przytomność z wycieńczenia, to niedługo powinna się obudzić. Podziękowałem mu po czym podniosłem dziewczynę.
- Mam nadzieję, że wiesz gdzie jest jej pokój? - spojrzał na mnie zakładając ręce. W geście odpowiedzi pokiwałem jedynie głową. - Ma ślady pazurów na drzwiach... - odparł i machnął ręką w geście pożegnania.
Niosąc rudowłosą na rękach udałem się w stronę Centrum, gdzie schodami w dół skierowałem się do pokoju dziewczyny.
- Ślady pazurów... ślady... pazurów... - szeptałem pod nosem gdy szukałem odpowiedniego pokoju. - Bingo!
Uchyliłem delikatnie drzwi. Nawet się nie zdziwiłem, że były otwarte. Czy ktoś, ktokolwiek zamyka tutaj swój pokój?
Nie zamykając za sobą wszedłem do pomieszczenia, kładąc dziewczynę na łóżku. Dzięki świetle padającym z pochodni wiszących na korytarzu mogłem cokolwiek dostrzec. Zapaliłem świeczki stojące na stoliku obok łóżka i dopiero teraz gdy pokój wypełnił się światłem mogłem zamknąć za sobą drzwi.
Spoglądając na dziewczynę mogłem wyczuć każdy jej oddech. Usiadłem na drugim łóżku, które znajdowało się w pokoju. Nagle dopadło mnie cholerne zmęczenie i zrobiłem się senny. Ta noc... Ta walka była strasznie ciężka. Na szczęście uszliśmy z życiem. To najważniejsze... Cieszę się, że Max jest cała... Co ja bym zrobił gdyby coś się jej stało? Czułbym się winny, że nie dałem rady jej obronić... Tak... dobrze, że nikomu nic nie jest... Z uśmiechem na ustach odpłynąłem do bezpiecznej krainy snów.


<Max?>

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Od Jughead'a CD Jaspera

Gdy tylko drewniana brama otworzyła się, Jas machnięciem ręki zaproponował abym wszedł pierwszy. Kwiaty i inne rośliny, które zostały tam posadzone musiały już dawno zwiędnąć prócz jednych. Śnieżnobiałe kwiatuszki rosły w niewielkiej gromadce. Wyglądały przepięknie a ich zapach można było poczuć nawet bez nachylania się nad nimi. Chłopak stanął tuż obok mnie i przez moment przyglądał się kwiatom, po chwili zrywając jednego z nich. Gdy przyłożył go do swego nosa, przymknął delikatnie oczy i wciągając powietrze mógłbym przysiąc, że jego ciało przeszedł dreszcz. Gdy otworzył oczy i zwrócił się w moją stronę jego źrenice były szersze a same tęczówki jakby nabrały koloru. Chwycił moją dłoń i poczułem wtedy iż jego ręce również nabrały ciepła mimo, że na dworze panował mróz a on nie był zbyt ciepło ubrany. Delikatnie wsunął mi w ręce kwiat, który przed chwilą trzymał po czym jego wzrok znów przykuły rośliny rosnące u naszych stóp. Delikatny uśmiech zawitał na mojej twarzy. Jak dobrze jest znów móc widzieć go pochłoniętego przez myśli a w jego oczach dostrzec iskierki cichego szczęścia.
Uśmiech z mojej twarzy zniknął gdy tylko na dłoni poczułem wilgoć. To dziwne, ponieważ nie zapowiadało się na deszcz. Gdy odchyliłem głowę ku niebu znów poczułem tą wilgoć lecz tym razem na czole. Z początku było to delikatne a następnie wchłonęło się w moją skórę jak gdyby nigdy nic zostawiając po sobie jedynie poczucie chłodu wywołujące ciarki na całym ciele. Więc się zaczęło. Zima nadeszła a my nawet nie byliśmy w stanie się do niej dobrze przygotować.
Biały puch lecący na nas z nieba zatrzymywał się na mojej twarzy od razu wchłaniając się w skórę. Śnieżynki ugrzęzły między moimi czarnymi kosmykami gdzie pozostawały na dłuższą chwilę. Przez moje ciało znów przeszły ciarki, które wbiły mi do głowy to iż Jasper nie powinien się narażać na zimno, gdyż jego stan na to nie pozwalał. Zwróciłem się w stronę mojego towarzysza. W tej chwili to nie kwiaty były w jego centrum uwagi lecz ja. Przyglądał się mi a na jego bladych ustach zawitał skromny uśmiech.
- Wracajmy - odparłem wkładając ręce do kieszeni razem z kwiatem, który trzymałem w dłoni
- Dlaczego? - zapytał podążając za mną wzrokiem gdy zacząłem go wymijać
- Powinieneś siedzieć w ciepłym miejscu i nie wychodzić na mróz - burknąłem i przystanąłem na moment spoglądając za siebie na poczynania blondyna
- Dopiero co wyszedłem na powierzchnię a ty każesz mi już wracać - odpowiedział wyciągając przed siebie prawą dłoń - Spadł pierwszy śnieg.. - w tym momencie jego głos znacząco posmutniał
- Co za dużo to nie zdrowo - rzuciłem pustymi słowami w stronę Jas''a. Co niby takiego jest zdrowe w tych czasach?
Blondyn bez słowa schował ręce w kieszeni bluzy i wzdychając ruszył w moją stronę. Wyszliśmy z ogrodu. Jasper zamknął za nami drewnianą bramę i idąc wolnym krokiem zmierzaliśmy ku Centrum. Białe drobinki stały się naszymi towarzyszami podczas drogi lecz z każdą chwila robiło się ich coraz więcej i więcej. Naciągnąłem na głowę kaptur aby choć trochę osłonić się od puchu lecącego z nieba. Gdy spojrzałem na chłopaka idącego krok w krok obok mnie dostrzegłem po wyrazie jego twarzy, że czymś się przejmował. Stwierdziłem, że to nie czas aby o tym rozmawiać. Zapytam go o to gdy będziemy już w środku Centrum.
- Załóż kaptur - przerwałem zaistniałą ciszę, tym samym wybijając go z toku myślenia - Twoje zdrowie teraz jest najważniejsze - dodałem pod nosem
- Jeden osadnik w tą czy w tą - powiedział a gdy tylko obdarzyłem go złowrogim wzrokiem zaśmiał się
- Po moim trupie - odparłem również delikatnie śmiejąc się
Reszta przechadzki pod drzwi wejściowe do Centrum minęła nam przyjemniej niż mógłbym się spodziewać. Roześmiane fiołkowe oczy przyprawiały me serce o szybsze bicie a krew stawała się od razu cieplejsza gdy tylko z ust blondyna rozbrzmiewał się śmiech. Chyba będę musiał skołować mu więcej jedzenia aby powrócił do dawnej wagi gdyż jego kości policzkowe wciąż nienaturalnie wystawały. Z jednej strony dodawały mu uroku lecz wolę aby wróciły dawne rysy... dawny Jas. Przekraczając progi Centrum bezsprzecznie pokierowaliśmy się do mojego pokoju. Blondyn zamknął za sobą drzwi pozostawiając nas w kompletnej ciemności. Po omacku natrafiłem na stolik gdzie leżało pudełko zapałek i stały jeszcze dobrze trzymające się świeczki. Po kolei zapaliłem wszystkie 4 i rozstawiłem je po różnych kątach pokoju aby go dobrze oświetlić. Mógłbym zapalić ich więcej lecz sądzę, że te 4 wystarczą. Jasper opadł na łóżko, odwracając się twarzą do ściany.
- Przynieść Ci coś? - zapytałem podchodząc do niego i szturchając go ręką w plecy

<Jas?>

niedziela, 3 grudnia 2017

Od Jae CD Hailee

Utrata przytomności to dość niepokojący znak. Logika podpowiadała mi, że powinienem był wezwać lekarza - oczywiście byłby to Calr, bo Julii szczerze nie trawię - ale ostatnie dni mogły być zwyczajnie męczące. Czy ta dziewczyna w ogóle spała? Cały czas tylko widziałem ją biegającą z jego kąta osady w drugi, ćwierkającą na lewo i prawo. Zachowując spokój, jakby to omdlenie było zaplanowaną przeze mną akcją uspokojenia wiecznie rozdartej towarzyski kucnąłem przy niej, sprawdzając jej stan. Miała zimną skórę. Zmęczenie i mroź, który właśnie nadchodzi może z łatwością grać w sztuczki z człowiekiem. Powinna przez jakiś czas poleżeć. Nawet jeśli nie wykonywała w ostatnim czasie zbyt wielu prac, które byłyby dla niej ciężkie i tak zasłużyła na odpoczynek. Niby to tylko opieka nad zwierzętami. Ale niech ktoś nieprzyzwyczajony do takiej roboty spróbuje zapanować nad stadem zwierząt nie znając ich zachowań. Takie konie mogą być niebezpieczne, gdy 'podejdzie się do nich od złej strony'.
Podniosłem Odell z zimnego podłoża i zaniosłem do jej pokoju - co nie było takie łatwe. Musiałem wpierw go znaleźć. Gdy mijałem jakiegoś strażnika rzucałem, że dziewczyna jest po prostu zmęczona. Jakże ja jestem kochany. Normalnie istny materiał na męża.
Położyłem ją na łóżku, przykrywając kocem. Nie mogłem wyjść zanim ta się nie obudzi. Wolałem się upewnić, że wszystko będzie okey. W rogu pokoju stało krzesło, które stało się moją przystanią na ten moment. Usiadłem na nim, moją broń odkładając gdzieś obok ściany. Długotrwałe wpatrywanie się w śpiącą kobietę samego mnie znużyło. Chyba ostatnie miesiące pracy dla tej osady wprawił mnie w stan poczucia bezpieczeństwa. Tak łatwo zasnąłem, zapominając o tym, że miałem wziąć prysznic i zrobić kilka innych, ważnych rzeczy. Gdy się obudziłem Hailee nie było już w łóżku. No widać jak pilnować innych potrafię. Brawo Jae, punkt dla ciebie.
Gdzie mogła się podziać ta niewiasta... Szybko przeczesałem pokój, błądząc w ciemności, starając się dowiedzieć gdzie znów mogła poleźć. Szafka była niedomknięta. Pewnie w niej grzebała... i szukała ubrań. Czyli mogła chcieć wziąć kąpiel. Ciężko wzdychając wyszedłem z pomieszczenia, zapominając o pozostawionej kuszy, błądząc korytarzami muśniętymi zaledwie płomieniem pochodni.
Po kilku minutach dotarłem pod łazienki. Skoro chcę tylko sprawdzić czy tu jest to nie będzie to przecież podglądanie. Pewnie wkroczyłem do pomieszczenia, uważając aby nie wyrżnąć orła ma śliskich kafelkach. Nie słyszałem wody, więc mogłem stwierdzić, że nikt w tej chwili nie jest pod prysznicem. To trochę zmniejszyło moje szanse znalezienia dziewczyny, ale przynajmniej nie natknąłbym się na jakąś obcą kobietę. Gdy w końcu dotarłem do części prysznicowej natknąłem się na moją zgubę. Zgubę owiniętą ręcznikiem z mokrymi włosami i wciąż wilgotną skórą. Nie wiem czy jej wzrok był w tej chwili bardziej wściekły czy zdziwiony. Nawet jeśli się speszyła, dobrze to ukryła.
- To damska toaleta. Co ty tu do cholery robisz?
- Spokojnie, nie rzucaj kostką mydła bo jeszcze mnie zabijesz. Szukałem cię. Zniknęłam z pokoju.
- Jak widzisz poszłam wziąć prysznic. A teraz, czy mógłbyś łaskawie wyjść? - prychnęła zirytowana.
- Przecież cię nie gwałcę wzorkiem, spokojnie. - mruknąłem w odpowiedzi. To, że nie powinienem jej takiej widzieć i mnie to.. trochę zawstydziło to inna rzecz. Nie czekając dłużej, wyszedłem z łazienki, postanawiając poczekać na korytarzu.

<Hailee?>

Od Isliny CD Autumn

- Już się tym zajmuje. Niegdyś przeprowadzano ćwiczenia również na zewnątrz, ale z przyczyn pogodowych zaprzestano tych praktyk. System w osadzie nie jest skomplikowany, chociaż raczej nie będziesz go znała, biorąc pod uwagę fakt, że... Ile masz właściwie lat? - uniosłam delikatnie jedną brew, wpatrując się w moją towarzyszkę.
- Siedemnaście. - odparła bez chwili wahania. Wyglądała mi na taką, która skończyła już osiemnaście lat, a tu proszę.
- Czyli jednak dotyczy to również ciebie. Jak mogłaś zauważyć, mamy tu dzieci. Od dwunastego roku życia muszą nauczyć się walki. Z trzynastym rokiem rozpoczynają naukę ogólną, aby móc pomóc na każdym stanowisku w osadzie. Najpóźniej, mając czternaście lat powinny wybrać sekcję. Przez następne dwa lata uczą się o niej najpotrzebniejszych rzeczy, mają praktyki. Wszystko, aby dokonać ostatecznego wyboru swojej... ścieżki. Oznacza to, że wybierając dajmy na to stanowisko łowcy, owa osoba będzie również potrafiła pomóc w razie potrzeby na stanowisku zbieracza czy polującego. Lekarz będzie mógł pomóc przy wytwarzaniu leków i tak dalej i tak dalej. Kiedy ma się już szesnaście lat można opuścić osadę pod nadzorem kogoś doświadczonego. Przez dwa lata, do osiemnastki uczy się już konkretnego zawodu. Czyli sześć lat pokazania człowiekowi trudów życia i zapoznanie go z sytuacją z innej strony. Kończą się czasy gdy się głównie czytało, pisało i poznawało świat niczym za czasów przed apokalipsą. - do teraz pamiętam jak uczyłam się z tutejszych podręczników. Ta wiedza jest trudna dla dziecka, ale jeśli odpowiednio się do tego podejdzie można wszystko. - Wracając do sprawy Jeremyego.. - westchnęłam. - Jeśli tylko chcesz, możesz pogadać z nim o tym, aby kazał obowiązkowo przychodzić na dodatkowe zajęcia. Prywatne głównie sam z uczniami ustala.
- Nie wykluczam, że tak zrobię. Wydaje mi się to być mimo wszystko potrzebne.
- Mi zależy w tej chwili na ogrodzeniu. To je będą musieli pokonać. Tak więc to co ci powiedziałam. 5 metrów przy płocie. Reszta inżynierów ma plany, możesz do nich zaglądnąć i dowiedzieć się dokładnie tego, co będzie ci potrzebne. - odparłam. Jutro powinny zacząć się prace, a ja muszę jechać z małą grupą sprawdzić przewody i rury. Zwłaszcza teraz, że zima jest potworna i mogła łatwo zniszczyć instalacje

<Autumn?>